Niedoszli mistrzowie. Historia o dziesiątkach medali, które przepadły wskutek bojkotu

Niedoszli mistrzowie. Historia o dziesiątkach medali, które przepadły wskutek bojkotu

Nie da się ukryć, że przez przełożenie igrzysk w Tokio wielu sportowców straciło szansę na życiowy sukces. Tak to już po prostu wygląda – niektórzy byli w medalowej formie w 2020 roku, ale wkrótce wyjdzie, że nie zdołali jej utrzymać. Będą rozgoryczeni, ale przynajmniej ze świadomością, że decyzja MKOlu i japońskiego rządu w czasach pandemii uratowała niejedno życie.

Bojkot w 1980 roku nie uratował jednak nikogo. Był odpowiedzią Stanów Zjednoczonych i szeregu państw zachodnich na zbrojną interwencję ZSRR w Afganistanie. Sporo niedoszłych olimpijczyków zostało “pozbawionych” medali. Nie sposób nie wspomnieć o tych z USA. Mówimy o dziesiątkach zawodników, którzy – wyłącznie z powodów politycznych – nie stanęli na podium igrzysk.

Zacznijmy od przyjrzenia się tabelom medalowym z trzech imprez, które poprzedziły tą w Moskwie. Podczas igrzysk w Meksyku w 1968 roku Stany zgarnęły 107 krążków – więcej o 16 od drugiego ZSRR. W w 1972 roku natomiast klasyfikację wygrali Sowieci, wyprzedzając drugie USA o 5 miejsc na podium. Montreal? Znowu “zwycięstwo” ZSRR, Amerykanie w liczbie medali byli drudzy, ale tamtym razem uzbierali mniej złotych nawet od NRD – 34 do 40.

Powyższe statystyki posłużą bardziej jako ciekawostka, bo przecież nie musimy nikogo przekonywać, że – jeśli chodzi o dyscypliny olimpijskie – Stany Zjednoczone od zawsze były potęgą. Gdy jednak pomyślimy o tych liczbach, o wszystkich medalistach, łatwiej nam będzie zrozumieć, jaki skutek niósł bojkot.

Planowo do Moskwy miało przylecieć 466 amerykańskich zawodników. Jak wielu z nich stanęłoby na olimpijskim podium? Śmiało możemy założyć, że około jedna czwarta. Dla niektórych była to jedna, jedyna szansa, aby tego dokonać. Bo przecież w tamtych czasach kariery reprezentantów wielu dyscyplin – z powodów finansowych – trwały niezwykle krótko.

*****

Nikt nas nie rozumiał. Byliśmy niewidzialni. Wciąż jesteśmy. Jesteśmy zespołem bez wyników – mówiła po latach Anita DeFrantz, jedna z 466 sportowców z USA, którzy mieli wystąpić na igrzyskach w Moskwie, ale tego nie zrobili. Amerykańska wioślarka i tak miała sporo szczęścia. Swój olimpijski debiut zaliczyła cztery lata wcześniej, w Montrealu. Sięgnęła wówczas po brązowy medal w ósemce kobiet.

Poradziła sobie też po skończeniu kariery. Od wielu lat jest członkiem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W okolicach 1980 roku zresztą również się wyróżniała. To ona uznała, że niedoszli amerykańscy olimpijczycy powinni pójść do sądu. Bo przecież nie pisali się na żaden bojkot. Przygotowywali się do startu przez cztery lata, a koniec końców zostali pionkami w politycznej grze. Ale cóż – wytoczona sprawa została przegrana.

DeFrantz po 1980 roku roku nie kontynuowała już kariery wioślarskiej, ale miała skończone studia prawnicze i za cel wzięła sobie bronienie praw sportowców. Podczas igrzysk w Los Angeles zarządzała też wioską olimpijską. Dwa lata później stała się częścią MKOl-u. Jak wspominała – co najciekawsze – nie doszłoby do tego, gdyby nie stare rany.

– Bojkot zdecydowanie zmienił moje życie. Nie wiem, jakim cudem zajmowanie siódmego miejsca na łodzi i sięgnięcie po brązowy medal, zaprowadziłoby mnie inaczej do bycia wybranym do MKOl-u zaledwie dziesięć lat później – mówiła. Decyzja Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego wyszła jej zatem poniekąd na dobre. Pozostał żal, ale też świadomość, że ta sytuacja w jakimś stopniu ułożyła jej życie.

Co mogą jednak powiedzieć jej znajomi z kadry, którzy na bojkocie nie zyskali w najmniejszym stopniu? I ani wcześniej, ani później nie mieli okazji wystąpić na igrzyskach?

Po latach trudno mieć wątpliwości, że najbardziej skrzywdzoną grupą amerykańskich sportowców, byli pływacy.

Droga donikąd

Co w tym wszystkim najważniejsze: w 1980 roku pływanie w Stanach Zjednoczonych było sportem kompletnie amatorskim. Zawodnicy trudzili się nim do czasu skończenia studiów, a następnie – przez brak perspektyw finansowych – odwieszali “czepek na kołek”. Tak naprawdę nie miało znaczenia, czy pływak odnosił sukcesy, czy zdobywał medale olimpijskie.

Nawet Mark Spitz, najwybitniejszy pływak swoich czasów, który akurat pewnie dałby radę wiązać koniec z końcem nie rozstając się z basenem do trzydziestki, powiedział “stop”, kiedy miał zaledwie 22 lata. Tak to po prostu wyglądało. Normą dla pływaków było to, że debiutowali na olimpijskiej scenie jako nastolatkowie, a potem – jeśli udawało im się utrzymać formę – pojawiali się na igrzyskach po raz drugi i ostatni.

Dlatego właśnie informacja, przekazana do opinii publicznej przez prezydenta Jimmy’ego Carter, tak mocno uderzyła w te środowisko. – To było niezwykle rozczarowujące. Przez długi czas nie mogłam się z tym pogodzić – wspominała Kimberly Carlisle, jedna z pływaczek, którą ominęły igrzyska w Moskwie.

Co ciekawe, mimo zaistniałych okoliczności, amerykańska federacja i tak postanowiła zorganizować “Olympic Trials”, czyli amerykańskie kwalifikacje na igrzyska. Miały one miejsce miesiąc od ogłoszenia bojkotu, a także… już po samej imprezie w Moskwie. Gdzie tu sens? Można powiedzieć, że stanowiło to pewną nagrodę pocieszenia.

Pływacy mieli okazję potwierdzić, że znajdują się w wysokiej formie. Że – gdyby byli w Moskwie – sięgnęliby po medal. Szczególnie że przed każdym wyścigiem na tabeli wyników wyświetlał się czas, jaki osiągnął złoty medalista igrzysk. Inna sprawa, że – jak podkreślał choćby Mike Bruner, mistrz olimpijski z Montrealu – gdyby zawodnicy faktycznie startowali na basenie olimpijskim, czasy byłyby jeszcze lepsze.

Ale niektóre i tak należało uznać za rewelacyjne. Craig Beardsley pobił czteroletni rekord świata na 200 metrów delfinem. Tego samego dokonała 16-letnia Mary T. Meagher. Ona zdobyła cztery lata później trzy złote medale na igrzyskach w Los Angeles, Beardsley na tę imprezę się nie zakwalifikował.

Świetnie popłynęła też Kym Linehan, która na 400 i 800 metrów kraulem zanotowała czasy, jakie dałyby jej złote medale w Moskwie. Natomiast Rowdy Gaines – zakładając scenariusz, że w Rosji popłynąłby tak samo – zostałby złotym i srebrnym medalistą na kolejno 100 i 200 metrów kraulem.

Do grona pływaków, którzy osiągali lepsze wyniki od złotych medalistów z Moskwy, należało zaliczyć również: Tracy Caulkins, Sippy Woodhead, Jesse’ego Vassallo, Steve’a Lundquista, Billa Barretta, Williama Paulusa, Matta Gribble’a, a także Mike’a Brunera.

Tak więc – mówimy o dwunastu potencjalnych, ale niedoszłych mistrzach olimpijskich. Jak wielu z nich odegrało się na igrzyskach w 1984 roku? Zaledwie czterech – Gaines, Caulkins, Lundquist oraz wspomniana T. Meagher (medal w Los Angeles zdobyła też Woodhead, ale “zaledwie” srebrnego odcienia). Reszta albo zakończyła kariery, albo nie uzyskała kolejnej kwalifikacji, albo po prostu zajęła miejsce poza pierwszą trójkę.

– Zawsze będę czuła rozgoryczenie – powiedziała Meagher na koniec Olympic Trials. – Kiedy zagrali hymn olimpijski, miałam łzy w oczach. Nie mogłam zrobić nic więcej, poza patrzeniem na tablicę wyników i porównywaniem czasów.

Najszybsi ludzie świata

Bojkot zabrał też szanse na medale amerykańskim lekkoatletom. To w końcu kolejna dyscyplina, w której Stany Zjednoczone uchodziły za jedną z najmocniejszych nacji. Pierwsze wybija się nazwisko Edwina Mosesa. Gościa, którego dominację na przestrzeni wielu lat, możemy porównać tylko do największych – Usaina Bolta czy Javiera Sotomayora.

Od czasu, gdy w 1977 roku na dystansie 400 metrów przez płotki pokonał go Harald Schmid, Amerykanin nie przegrał żadnego wyścigu przez… dziewięć lat, dziewięć miesięcy i dziewięć dni. Łącznie wygrał ich 122 z rzędu. Zdobył złoty medal igrzysk w Montrealu jako 20-latek, ten sukces powtórzył też w Los Angeles, a z Seulu przywiózł brąz. Na jego konto trafiły też dwa złota z mistrzostw świata, w 1983 i 1987 roku.

Ale właśnie – do Moskwy nie pojechał, mimo tego, że samą kwalifikację zdążył wywalczyć. Był na dodatek w życiowej formie – w czerwcu pobiegł 47,90. Niedługo później poprawił swój rekord świata (47,13). Nikt nie mógł mu zagrozić. Również Volker Beck, złoty medalista z Moskwy. – Nigdy o nim wcześniej nie słyszałem. Nigdy się z nim nie mierzyłem. Po prostu pojawił się znikąd – wspominał Moses.

Niezaprzeczalnym faktem jest, że bojkot zmniejszył dokonania Amerykanina. Zamiast bycia trzykrotnym mistrzem olimpijskim, zostanie zapamiętany jako dwukrotny. Ale przecież mogło być zdecydowanie gorzej. Wystarczy wspomnieć losy jego kolegów z kadry.

Renaldo Nehemiah w okolicach 1980 roku był najszybszym płotkarzem na świecie. Należał do niego rekord globu. Był pierwszym zawodnikiem, który zszedł na dystansie 110 metrów poniżej 13 sekund. Jak na jego możliwości – nie dorobił się jednak zbyt bogatego CV. Przed igrzyskami w Moskwie miał 21 lat, zdołał zdobyć tylko złote medal igrzysk panamerykańskich oraz Pucharu Świata IAAF.

Bojkot nie zabrał mu zatem pojedynczego medalu. Zabrał mu karierę, która mogła przejść do historii. Po 1981 roku Amerykanin postanowił bowiem zakończyć lekkoatletyczną karierę. Wiedział, że ta mu się nie opłaca. I – mimo braku doświadczenia w futbolu amerykańskim – postanowił, że spróbuje załapać się do NFL. To mu się udało, choć długo się w tej lidze nie utrzymał. Bronił barw San Francisco 49ers w latach 1982-1984.

– Szkoda mi ludzi jak Renaldo Nehemiah – wspominał Moses. – To fatalne, że nie pojechał na igrzyska. Był w szczycie formy. Gdyby zdobył złoty medal, wróciłby też na imprezę w Los Angeles. Miałby status gwiazdy.

Ostatecznie Nehemiah został agentem sportowym. Reprezentował takich zawodników jak Justin Gatlin, Allen Johnson oraz Kirani James. Podobną historię do niego ma Willie Gault – kolejny niedoszły olimpijczyk.

Dlaczego podobną? Bo również biegał na krótkich dystansach, w tym na 110 metrów przez płotki. Był jednak na tyle wszechstronny, że rywalizował też na 100 metrów. Jego rekord życiowy wynosił 10,10 sekund. W Moskwie miał wziąć udział w wyścigu właśnie na tym dystansie, jak i sztafecie 4×100.

W przeciwieństwie do Nehemiaha – nie skończył kariery tuż po igrzyskach. Na mistrzostwach świata w Helsinkach w 1983 roku zdobył złoto w sztafecie 4×100 oraz brąz na 110 m ppł. A potem – podobnie jak Nehemiah – poszedł w futbol amerykański. Jego kariera na boiskach NFL była bardzo udana. Grał w Chicago Bears i Los Angeles Raiders. Z tymi pierwszymi, w 1984 roku, sięgnął po tytuł mistrzowski.

Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że Gault sportowo się poniekąd spełnił. Olimpijczykiem zresztą też został, choć mówimy o… zimowej edycji. Na igrzyskach w Calgary w 1988 roku pełnił rolę zmiennika w drużynie bobsleistów. Sporo sukcesów, choć te na bieżni mogły być zdecydowanie większe.

Niezwykle ciekawa jest również historia Dona Paige’a, kolejnego kapitalnego lekkoatlety, który nie pojawił się w Moskwie. Amerykanin – w przeciwieństwie do większości niedoszłych olimpijczyków – nigdy nie czuł żalu. Jako zagorzały patriota uznał, że decyzja Jimmy’ego Cartera jest zrozumiał, ba, nawet ją popierał. Choć przyznał też, że marzyło mu się znaleźć w gronie sportowców z całego świata na ceremonii otwarcia.

W jakich konkurencjach się specjalizował? Był znakomitym biegaczem średniodystansowym. Jako student na Uniwersytecie Villanova wygrał w 1980 roku biegi na 800 i 1500 metrów podczas akademickich mistrzostw. Niedługo potem zakwalifikował się na igrzyska w Moskwie. Był uważany za kandydata do medalu, ale prawdziwą próbkę swoich możliwości zaprezentował już po tej imprezie.

Na mityngu w Via Reggio pokonał o 0,03 sekundy Sebastiana Coe. A warto podkreślić, że obecny szef World Athletics dzierżył wówczas miano rekordzisty świata na czterech dystansach – 800 metrów, mili, 1000 metrów i 1500 metrów. Przegrał jednak z gościem, który, jak się okazało, nigdy nie został olimpijczykiem. W 1984 roku był już bowiem cieniem samego siebie.

Nie do zapomnienia

Ponad 200 z grona 466 olimpijczyków, którzy mieli polecieć do Moskwy, nie załapało się do Los Angeles. Ale z drugiej strony – wielu to zrobiło.

Najłatwiej mieli ci, którzy już wcześniej planowali wziąć udział w dwóch igrzyskach – jak Bart Conner. Amerykański gimnastyk przyznał, że perspektywa rywalizacji na igrzyskach w jego kraju, była dla niego niezwykle silną motywacją.

– W momencie, kiedy ogłoszono bojkot, wiedzieliśmy już, że w 1984 roku olimpiada odbędzie się w Los Angeles. To trochę odjęło nam goryczy – świadomość, że mamy szansę wystąpić w naszej ojczyźnie. Takie coś zdarza się rzadko. Pomyślałem więc: okej, chcę być tego częścią, chcę rywalizować w Kalifornii – mówił.

Takich jak on było wielu, ale jeden sportowiec wcale nie musiał czekać do 1980 roku. Mike Sylvester to jedyny Amerykanin, który wystąpił w Moskwie, a także przywiózł z niej medal. Wszystko dzięki podwójnemu obywatelstwu – koszykarz miał korzenie włoskie, co pozwoliło mu w 1977 roku, zanim ktokolwiek mógł spodziewać się bojkotu, wyrobić sobie właściwe papiery.

Oczywiście Stany Zjednoczone nie były jedynym państwem, które zdecydowało się zbojkotować imprezę w ZSRR. Taką samą decyzję podjęło wiele innych nacji. W Moskwie nie zjawiło się 65 reprezentacji, które otrzymały zaproszenie, choć niektóre z nich tłumaczyły to ekonomicznymi pobudkami.

Igrzyska ominęły choćby Zachodnie Niemcy, których barwy w tamtym czasie reprezentował nie kto inny, jak… Thomas Bach. Obecny szef MKOlu wspomina bojkot jako kompletną porażkę, która nie przyniosła niczego dobrego żadnej stronie. Czuł się pokrzywdzony, czuł, że wszyscy jego koledzy po fachu zostali pokrzywdzeni. W dużej mierze dlatego postanowił zostać działaczem sportowym.

– To był dla mnie punkt zwrotny w przejściu od sportowca do osoby zaangażowanej w sportową politykę. Zaakceptowałem propozycję wejścia do Niemieckiego Komitetu Olimpijskiego, ponieważ nie chciałem, żeby przyszłe pokolenie musiało przejść przez to samo, co my. Marzeniem każdego zawodnika jest pojechanie na olimpiadę – dla wielu ta w 1980 roku stanowiła jedyną szansę – zaznaczał.

Możemy spekulować, że to właśnie stare rany wpływają na determinację Bacha w przeprowadzeniu igrzysk w Tokio. Może gdyby nie bojkot w 1980 roku Niemiec, pod naciskiem z wielu stron, przełożyłby imprezę o kolejny rok. Albo jeszcze w 2020 roku walczył o jej odwołanie.

*****

W 2007 roku wszyscy niedoszli amerykańscy olimpijczycy zostali nagrodzeni Złotymi Medalami Kongresu, najwyższym, obok Medalu Wolności, odznaczeniem państwowym Stanów Zjednoczonych. Ich “poświęcenie”, a także te innych zawodników, którzy nie przyjechali do Moskwy, oraz tych, którzy ucierpieli na bojkocie w 1984 roku, w jakimś stopniu nie poszło na marne. Dzięki nim lepiej rozumiemy, jak wielką tragedią dla sportowca jest pozbawienie go najważniejszej imprezy czterolecia.

KACPER MARCINIAK

Fot. Newspix.pl

„Ta wiadomość nas dobiła”. 36 lat temu Polska zdecydowała o bojkocie igrzysk w Los Angeles


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez