Na paraolimpiadzie zadebiutowała jako jedenastolatka w Sydney w 2000 roku. Cztery lata później sięgnęła już po złoty medal (jeden z pięciu), a potem w Pekinie pojawiła się po raz pierwszy również na igrzyskach olimpijskich. Natalia Partyka to najsłynniejsza polska tenisistka stołowa, której wciąż nie nudzi się zdobywanie kolejnych laurów. W rozmowie z nami wspomina swoje początki – zarówno w tenisie stołowym, jak i te olimpijskie. Otwarcie opowiada o swojej niepełnosprawności: jaki wpływ ma na jej grę i czy kiedykolwiek budziła u niej kompleksy? Poruszamy również temat hejtu oraz wracamy do udziału Natalii… w programie Kuby Wojewódzkiego.
MARCIN RYSZKA: Zastanawiam się ile razy na początku rozmowy słyszałaś: jak to się u ciebie zaczęło z tym tenisem stołowym?
NATALIA PARTYKA: Moje ulubione pytanie (śmiech). Nie ukrywam, że bardzo często ono pada, więc jeśli je również zadasz, to chyba dam radę coś odpowiedzieć.
Nie masz nagranego gotowca, którego wypuszczasz w tym momencie?
Nie, choć można powiedzieć, że mam słowo w słowo wyuczoną regułkę i myślę, że moje odpowiedzi zawsze wyglądają podobnie. Nie wymyślam, nie koloryzuję w tym temacie, cierpliwie opowiadam jak te początki wyglądały.
Zróbmy więc może tak: ja będę mówił, a ty mnie w razie czego poprawisz. Zaczęłaś jak miałaś siedem lat. Zainspirowała cię siostra, która trenowała, a ty nie chciałaś być gorsza.
Zgadza się. Jeśli masz rodzeństwo, to pewnie możesz potwierdzić, że młodsze dzieciaki zawsze podążają krok w krok za starszą siostrą albo bratem. Więc ja chyba nie byłam w tym mocno oryginalna. Chciałam robić to, co moja siostra, po prostu.
Często się słyszy, że sportowcy zawdzięczają swoje sukcesy rywalizacji z rodzeństwem, bo to ich ukształtowało i zmotywowało. Sama podobno bardzo nie lubiłaś przegrywać z siostrą.
Dokładnie. Moja siostra Sandra jest ode mnie cztery lata starsza i nie wiem, jak długo grała, zanim ja trafiłam na pierwszy trening, ale już posiadała pewne umiejętności. Miała też ode mnie na tym etapie zdecydowanie więcej siły. Byłam więc z góry na przegranej pozycji i pamiętam, że długo to trwało, zanim udało mi się ją ograć. Musiałam się sporo napracować.
A ten tenis stołowy jest u was rodzinny? Rodzice uprawiali tą dyscyplinę?
Moi rodzice zawsze w sporcie byli, ale tak na półamatorsko. Tenis stołowy wziął się od tego, że hala znajdowała się dość blisko naszego domu, a tata chciał żebyśmy uprawiały jakiś sport. Jest to też dyscyplina halowa – więc czy lato, czy zima można spokojnie trenować. Myślę, że jednak trochę przypadek zdecydował, że trafiłyśmy na tenis stołowy.
Nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak siedmioletnia dziewczynka, pozbawiona prawego przedramienia, idzie na trening i od razu sobie radzi… Czy już wtedy wymyśliłaś technikę serwisu i samej gry – wszystko przyszło prosto?
Pamiętam, że od początku robiłam wszystko w miarę intuicyjnie. Wzięłam rakietkę do lewej ręki i piłkę naturalnie do prawej. Znalazłam jakiś tam sposób, żeby tą piłeczkę przytrzymywać i wyrzucać w górę. Było z tym trochę problemów i chaosu, ale w miarę czasu, kiedy nabywałam wprawy, pojawiała się coraz większa kontrola. Nie musiałam się nad tym wszystkim mocno zastanawiać. Myślę, że mogło się to wziąć z tego, że byłam aktywnym dzieckiem i dużo czasu spędzałam na zewnątrz: miałam kolegów, z którymi chodziliśmy przez płoty, sporo jeździłam na rowerze, więc opanowanie nowego sportu przyszło mi w miarę łatwo.
Dostawałaś już wtedy rady od trenera? Jak możesz radzić sobie na stole, biorąc pod uwagę twoją niepełnosprawność?
Jak przyszłam na salę to od razu chciałam grać przy stole, ale nie nastąpiło to aż tak szybko. Najpierw musiałam się nauczyć prawidłowo trzymać rakietkę, potem prawidłowo odbijać piłeczkę, dużo trenowałam też przy ścianie. Ale po jakimś czasie do tego stołu dotarłam. Miałam to szczęście, że trafiłam do naprawdę fajnego klubu, gdzie było dużo dzieciaków w moim wieku i starszych, którzy zawsze we mnie wierzyli i nie przekreślili mnie przez moją niepełnosprawność. Skupiali się na tym, żeby mnie po prostu nauczyć grać. Chociażby kwestia prawidłowego poruszania się – wszystko wyglądało, jak u innych zawodników.
W czym przeszkadza ci brak przedramienia – wiadomo, że serwis, ale czy ma on też wpływ na chociażby koordynację?
Spotykałam się właśnie z komentarzami, że do gry w tenisa potrzebna jest tylko jedna ręka, więc po co te zamieszanie? Gdyby jednak wszystko było takie łatwe, to takich zawodników jak ja byłoby na świecie więcej. W tenisie stołowym do serwisu potrzebna jest druga dłoń – ja muszę sobie radzić inaczej, przez co mam nieco mniej kontroli. Mimo tego, że bardzo to wytrenowałam, miewam momenty – niezależne ode mnie – że piłka się wyślizguje z łokcia. W tej sytuacji w moim serwisie pojawia się dużo niepewności i przypadku. To jest jedna rzecz, a poza tym mówimy o dynamicznym sporcie, w którym niezwykle ważne są balans ciała i równowaga. Mamy mało czasu na reakcje i moja dysproporcja pewne elementy niestety utrudnia. Do dzisiaj zdarza mi się mieć z nimi problemy, nie jestem w stanie pewnych spraw przeskoczyć. Ale myślę, że daje radę z tego względu, że zawsze bardzo dużo pracowałam, więcej niż moi pełnosprawni koledzy i koleżanki. Miałam świadomość, że przez brak przedramienia muszę robić więcej treningu fizycznego, aby te braki miały jak najmniejszy wpływ na moją grę.
Jak wygląda taki dodatkowy trening dla tenisistki stołowej: siłownia, praca nad kondycją, bieganie?
Wiele ludzi myśli, że tenis stołowy to tylko stanie przy stole i odbijanie piłeczki. I wcale nie można się przy tym zmęczyć i nabiegać. Ale tak jak w przypadku innych dyscyplin, oprócz treningu technicznego, dużo pracy poświęcamy na fizyczność. Tenis stołowy jest na tyle fizyczną grą, że potrzebujesz wszystkiego: siły, szybkości, dynamiki. Myślę, że robienie tych treningów jest dość trudne, bo nie możesz przesadzić w żadną stronę. Chociażby jak pójdziesz za bardzo w siłę, to stracisz na szybkości. Trzeba znaleźć złoty środek i proporcje, które się sprawdzają. Sama robiłam sporo ćwiczeń stabilizujących. Elementów, w których ćwiczyłam tą prawą stronę, aby też była obudowana mięśniami. Jak patrzę na innych zawodników z taką samą niepełnosprawnością jak moja, to dostrzegam, że oni zazwyczaj swojej gorszej strony za bardzo nie wykorzystują. Ja natomiast prawą rękę mocno angażuję i może przez to jestem w stanie grać na trochę wyższym poziomie, niż pozostali.
Na igrzyskach osób pełnosprawnych też spotykasz zawodniczki bez przedramienia?
W tenisie stołowym jest jedna Australijka, która gra również na paraolimpiadzie, a w Rio startowała na igrzyskach olimpijskich. Ma nieco inną niepełnosprawność, niż ja – chyba nie do końca rozwiniętą dłoń. Zakwalifikowała się na igrzyska, choć też wiązało się to z tym, że reprezentuje Australię, a na tym kontynencie jest z tym łatwiej, nic jej oczywiście nie ujmując. W sumie jestem ciekawa, czy będzie w Tokio, bo wydaje mi się, że ciągle ma szansę znaleźć się w kadrze olimpijskiej.
Twój debiut na igrzyskach osób pełnosprawnych przypadł na Pekin w 2008 roku, ale po raz pierwszy na paraolimpiadę pojechałaś jako 11-latka! Jesteś jeszcze w stanie cofnąć się wspomnieniami do tej imprezy w Sydney w 2000 roku?
Taka podróż oznaczała przede wszystkim długą rozłąkę z rodzicami, a było to w czasach, kiedy telefony komórkowe jeszcze raczkowały, więc nie mogłam z nimi utrzymywać stałego kontaktu. Przeżywało się to inaczej niż teraz. Miałam jednak wokół siebie ludzi, których znałam, a oni się mną opiekowali i traktowali jako maskotkę całej naszej reprezentacji. To było bardzo fajne doświadczenie. Miałam też okazję obyć się z tą imprezą, dzięki czemu jadąc cztery lata później do Aten, byłam w stanie łatwiej poradzić sobie z presją i oczekiwaniami.
I właśnie cztery lata później zdobyłaś swój pierwszy olimpijski krążek. Z tego co słyszałem, poniekąd rywalizowałaś z pływaczką Asią Mendak– kto jako pierwszy sięgnie po medal, bo jesteście w końcu z tego samego rocznika.
Szczerze nie pamiętam, żeby tak było, ale może, skoro tak mówisz… Ale fakt, że zdobyłam medal oczywiście trzymam w pamięci, to był ważny przystanek w mojej karierze.
Ateny, Pekin, Londyn, Rio… indywidualnie medale przywoziłaś z czterech imprez. Podczas ostatnich igrzysk paraolimpijskich natomiast pokonałyście w finale Chinki, sięgając po złoto w drużynie. Miewasz momenty, w których myślisz: jejku, ile ja zrobiłam?
Bardziej te chwile pojawiają się podczas różnych rozmów, tak jak na przykład teraz z tobą, albo kiedy ktoś mnie zapyta o igrzyska paraolimpijskie. Wtedy wracam myślami do tego wszystkiego, natomiast na co dzień żyję na bieżąco. Czasami jakieś tam wspomnienia przychodzą, ale generalnie koncentruję się na teraźniejszości. Mam świadomość tego, co osiągnęłam, ale staram się unikać analizowania, żeby nie spocząć na laurach.
A który z tych indywidualnych medali był najtrudniejszy do zdobycia?
Chyba ten ostatni w Rio. Grałam wtedy z Chinką, z którą mierzyłam się też w Londynie, gdzie wygrałam 3:2. Cztery lata później co prawda triumfowałam do zera, ale już w półfinale Brazylijka napsuła mi sporo krwi. Walczyłam przede wszystkim sama ze sobą, to był mecz, który kosztował mnie naprawdę wiele stresu. Grałam tragicznie, niewiele brakowało żebym przegrała i kiedy udało się jednak wygrać, to pomyślałam: jeśli chcę zdobyć złoto, to muszę wyluzować i zaprezentować się znacznie lepiej. Każdy kolejny medal był na dobrą sprawę coraz trudniejszy do zdobycia, też z tego powodu, że tytułów ciężko się broni. A ja robię to któryś raz z kolei i jest wiele zawodniczek chcących dobrać mi się do skóry.
Oczywiście bardzo wiele ludzi trzyma za ciebie kciuki, ale na pewno są również tacy, którzy czekają na to pierwsze potknięcie.
Wszyscy przywykli, że ja to złoto przywożę z igrzysk. Medal jest mi od razu wieszany na szyi, a przecież to nie przychodzi z taką łatwością. Muszę sobie go wywalczyć, a inni też ciężko trenują i do meczu ze mną podchodzą bez żadnego stresu, bo wiedzą że nie mają statusu faworyta i co najwyżej mogą sprawić dużą niespodziankę. Noszę więc pewien ciężar na plecach. Do tego mam świadomość, że jestem lepszą zawodniczką od moich rywalek i nie chcę przegrać, choć w tenisie stołowym nie jest trudno o potknięcia. Ale teraz już chyba trochę dorosłam i myślę sobie, że nawet jak odpadnę i będę na przykład trzecia, to tragedii nie będzie, świat będzie istniał, a życie dalej toczyło. Staram się sobie w ten sposób to w głowie poukładać, choć nie zawsze się udaje.
Kiedy pojawiła się u ciebie myśl, że fajnie byłoby wystartować na igrzyskach paraolimpijskich i na igrzyskach olimpijskich równocześnie?
Od początku kariery grałam w obu kadrach. Był czas, że zaczęłam prezentować się coraz lepiej i dostawałam kolejne szanse w seniorskiej reprezentacji pełnosprawnych. Gdzieś w tym momencie pojawiło się wielkie marzenie o starcie na igrzyskach olimpijskich. Jak debiutowałam w Pekinie i grałam w turnieju drużynowym, to mieliśmy dwie naturalizowane Chinki w reprezentacji i można powiedzieć, że wśród Polek z urodzenia byłam najlepsza. To że trener uznał, że warto mnie tą imprezę zabrać, dało mi to sporego kopa i motywacji do pracy. Chciałam utrzymać się na tej pozycji, jak i również zakwalifikować do rywalizacji w singlu.
Czy zawodnicy pełnosprawni mogą podczas gry jakoś wykorzystywać twoją niepełnosprawność? Wybrać grę stroną, która jest dla ciebie mniej wygodna? Mam tylko nadzieję, że nie przeczytają nas Chińczycy, bo jeszcze coś podchwycą…
Gram już na tyle długo, że wszyscy wiedzą jakie mam mocne i słabe strony. Jest niestety jeden element gry, z którym mam wciąż duże trudności. Wszyscy zdają sobie z tego sprawę i starają się tam grać mi piłki, a ja znając ich zamiary, próbuję im to uniemożliwiać. To jest taka zabawka w kotka i myszkę. Zawsze przed meczem każdy zawodnik analizuje swojego przeciwnika, żeby przygotować sobie taktykę. Sama to robię, więc nie mogę się wkurzać na rywalki, że grają mi tam gdzie czuję się mniej komfortowo.
Odejdźmy na chwilę od sportu. Kiedy w stu procentach zaakceptowałaś swoją niepełnosprawność? Z mojego doświadczenia: w najmłodszych latach mniej się do tego przywiązuje uwagę, ale im jest się starszym, tym coraz bardziej zauważa różnice.
Tak jak mówisz, jako dzieciak się nad tym nie zastanawiałam, miałam też grono kolegów i koleżanek, które mnie akceptowało. Pojawiały się sporadycznie nieprzyjemne sytuacje, ale nie robiły na mnie większego wrażenia. Myślę, że od zawsze akceptowałam siebie, miałam świadomość swojej niepełnosprawności i tego, że ręka mi cudownie nie odrośnie. Ale podczas okresu dojrzewania faktycznie bywały momenty, kiedy się nieco wstydziłam, krępowałam i gorzej radziłam ze spojrzeniami innych osób, albo mało taktownymi pytaniami. Pomogło mi na pewno to, że im lepszą zawodniczką byłam, tym nabierałam większej pewności siebie i akceptacji. Do tego w pewnym momencie stałam się też nieco rozpoznawalna, niektórzy ludzie mnie kojarzyli, a ten brak przedramienia nie był dla nich nowością. Wszystko stało się bardziej naturalne, dla mnie i dla obcych.
A zastanawiasz się czasem, jak twoje życie by się potoczyło, gdybyś nie była osobą niepełnosprawną?
Raczej tego nie robię, bo myślę, że nie ma sensu tracić czasu na gdybanie. Jest, jak jest. Czasami się śmieję ze znajomymi: trochę dziwnie by było mieć prawą rękę! Zbyt prosto by było. Przywykło się do tego, że ma się lewą i pół prawej… i nagle przywitałabym się z kimś prawą ręką, to byłby dopiero szok! Nie wiem, która strona byłaby bardziej zdziwiona. W każdym razie już do wszystkiego dawno przywykłam i trudno mi wyobrazić sobie inną rzeczywistość
Mężczyźni boją się niepełnosprawności u kobiet?
Nie wiem, czy rozdzielanie na płeć jest dobre… ale niektórzy ludzie, owszem, boją się niepełnosprawności. Wiąże się to poniekąd z tym, że nie mieli wcześniej kontaktu z nikim niepełnosprawnym. Na pewno nie chcą urazić, ale są zakłopotani. Chcą pomóc, ale nie wiedzą jak. Bywa więc, że ktoś jest nadgorliwy albo nie robi nic i myśli, że jest w porządku. Różnie ludzie reagują. Staram się ich nie oceniać, bo mam świadomość, że jak ktoś nigdy nie spotkał osoby niepełnosprawnej, to może nie wiedzieć jak się w stosunku do niej zachować. Czasami pojawia się dużo stresu w ich głowie oraz pytań bez odpowiedzi, z czego biorą się różne nerwowe i dziwne sytuacje. Rola niepełnosprawnych leży w tym, żeby im to troszeczkę ułatwić, uświadomić że jak będziemy potrzebować pomocy, to po prostu o nią poprosimy.
Pamiętam jak moi bracia przyjeżdżali na zawody pływackie, w których brałem udział. I nagle podczas nich po prostu gdzieś wychodzili. Jak z nimi rozmawiałem, to okazywało się, że byli przerażeni widokiem ludzi bez ręki, nogi, czy na wózku. Bo to rzeczywiście dla osoby, która nigdy nie miała styczności z takimi niepełnosprawnościami, może być ogromnym szokiem. Ty sama mówiłaś, że jak bywasz na igrzyskach, to zaczynasz myśleć, że to co cię dotknęło jest drobnostką. Spotykasz tam w końcu tyle ludzi o różnych historiach…
Podczas igrzyskach paraolimpijskich zawsze jestem pełna podziwu dla wszystkich. Każdy jest przyzwyczajony do sytuacji, w jakiej się znajduje. I nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak jego życie mogłoby wyglądać w innej rzeczywistości. Ale jak już nas coś spotyka, to musimy dawać radę. Każdy ma swój sposób na robienie różnych rzeczy na co dzień, tak jak ja znalazłam sposób na wiązanie butów. Dla mnie to jest normalne, wiadomo że to robię…
Już myślałem, że złapię cię na noszeniu butów na rzepy!
Chodziłam w nich! I nawet teraz poszukuję takiego modelu, co mi się spodoba. Choć nie dlatego, że nie potrafię zawiązać butów. Ale wiesz, co jest zabawne? Do tej pory zdarzają się osoby, które mnie znają i nagle pytają: ty, a jak ty wiążesz buty w ogóle? Wiem, że to robisz, ale nigdy nie widziałem, weź pokaż… I nagle muszę im pokazać, a oni się przyglądają namiętnie, jak od początku do końca to robię.
Byłaś – chyba jako jedyna niepełnosprawna osoba – gościem w programie Kuby Wojewódzkiego, a kiedy powiem znajomym, że robię wywiad z Natalią Partyką, to praktycznie każdy będzie wiedział o kim mowa. Zdajesz sobie sprawę, że swoimi działaniami i aktywnością na social mediach jesteś w stanie wpływać na to, jak społeczeństwo odbiera osoby niepełnosprawne?
Tak, mam tego świadomość. Przez to, że trochę osób kojarzy moje imię i nazwisko, mam unikalną możliwość pomocy. Sprawienia, że sport niepełnosprawnych będzie bardziej zauważany, osoby niepełnosprawne będą zauważane. Pokazania, że takie osoby istnieją, uprawiają sport, dobrze radzą sobie w życiu i z tego życia się cieszą. Poniekąd bym powiedziała, że wykorzystanie mojej popularności w takich celach jest moim obowiązkiem. Pamiętam, że jak dostałam propozycję przyjścia do Kuby Wojewódzkiego, to nie zastanawiałam się ani sekundy. Ten program ma taką oglądalność i zasięgi, że nie mogłabym odmówić. Raz, lubię go i często oglądam. Dwa, jak mówiłam, ważne jest pokazywanie sportu niepełnosprawnych i tego, że jesteśmy ludźmi, którzy zupełnie normalnie funkcjonują.
Jesteś odporna na hejt?
Myślę, że większość opinii na mój temat jest raczej pozytywnych. Wiadomo, zdarzają się komentarze w drugą stronę, ale staram się nimi nie przejmować. Ktoś na przykład siedzi przy komputerze i pomyśli: a, pojadę jej, żeby nie czuła się taka fajna, chociaż tak naprawdę jej nawet nie znam. A ja wiem, że to nic nie wniesie do mojego życia. Mam świadomość tego co potrafię i staram się koncentrować na pozytywnych rzeczach. Bywały jednak takie momenty, kiedy nasze środowisko tenisa stołowego nie do końca się wspierało, nad czym ubolewam, bo wszyscy mamy wspólny cel. Wkradały się jednak elementy niezdrowej rywalizacji, dochodziły do mnie komentarze, że jadę na turniej, bo mam układy z trenerem. Albo dlatego, że nie mam prawej ręki, czy nie powinnam brać udziału w zawodach, bo nic nie wygrywam. Ale jestem w pierwszej setce rankingu światowego i nie wzięłam się tam z niczego, wiem o tym.
Masz swoją fundację – chciałabyś się na takich sprawach skupić po zakończeniu kariery sportowej?
Często mówiłam, że po zakończeniu kariery chciałabym mieć swoją fundację, wykorzystując to co osiągnęłam do promocji sportu paraolimpijskiego. I też połączenia obu światów, bo sport jest jeden. Te same cele, marzenia i sukcesy. To w mojej głowie zawsze było, ale życiu napisało własny scenariusz i ta decyzja przyszła wcześniej. Założyłam swój fundusz stypendialny, który działa już kilka lat i mam nadzieję, że przetrwa, bo wiemy jaka jest sytuacja. Już wcześniej mieliśmy trochę problemów finansowych i to, co się dzieje na świecie, na pewno nam nie pomoże, ale wierzę że dalej będziemy mogli wspierać młodych sportowców. Fundusz polega na tym, że co roku wybieramy dziesiątkę stypendystów, których wspieramy pieniędzmi, jakie mogą przeznaczać na rozwój swojej kariery sportowej. Są to osoby uprawiające dyscypliny z igrzysk olimpijskich i paraolimpijskich.
Udaje się nam unikać tematu koronawirusa, ale nie mogę o niego nie zapytać. Sam problem zaczął się w Chinach, a siłą rzeczy Azja jest ci dość bliska…
Zgadza się, ciężko się odciąć od Azji, bo ten kontynent dominuje w tenisie stołowym. Kiedy wirus pojawił się w Chinach, to rozgrywane były turnieje w Europie. Ale mieliśmy mieć mistrzostwa w Korei pod koniec marca, więc wszyscy zaczęli się zastanawiać, czy one się odbędą. Jedni mówili tak, drudzy nie. W końcu je odwołano. To był pierwszy sygnał, który wskazywał, że rzeczywiście ta sytuacja jest bardzo poważna. I widzisz, jestem już po sezonie.
Ktoś z twoich znajomych ucierpiał, coś ci na ten temat wiadomo?
Na szczęście nie, wszyscy są zdrowi i mam nadzieję, że tak pozostanie. Osoby, które znam bardzo rozsądnie podeszły do tematu. Śledzę bieżące wydarzenia i liczę, że w miarę szybko sobie z tym wirusem poradzimy.
A jak zareagowałaś na przesunięcie igrzysk?
Podeszłam spokojnie, najpierw zresztą myślałam, że igrzyska odbędą się o czasie. Potem zaczynałam mieć wątpliwości i poczułam, że zmiana terminu będzie dobrym rozwiązaniem. Padła decyzja, a ja szybko ją zaakceptowałam. Gdyby miały się odbyć w tym roku, pewnie też zareagowałabym bez żadnej paniki. Ale ten spokój może wiązać się z tym, że mam już kwalifikację olimpijską. Wiem, że są sportowcy w gorszej sytuacji, którzy o te przepustki do Tokio będą musieli walczyć, a nawet nie wiedzą kiedy.
Niedawno przedłużyłaś kontrakt ze swoim czeskim klubem. Kursujesz regularnie pomiędzy Polską i Czechami, jak to wygląda?
Czasem siedzę dłużej w Gdańsku, czasem w Czechach, kiedy mam jakieś mecze do rozegrania. W związku z tym, że obie lokalizacje dzieli trochę kilometrów, to nie przemieszczam się cały czas i zdarza mi się potrenować dłużej w jednym miejscu. W klubie zdecydowałam się zostać, bo dobrze się w nim czuję i szczerze nie chciałabym niczego zmieniać.
Czego można ci życzyć na najbliższy czas? Spokoju?
Spokoju chyba mam aż nadto. Siedzę w domu już prawie miesiąc i raz w tygodniu robię zakupy. Wczoraj pierwszy raz od trzech tygodni byłam na krótkim spacerze, ale ponownie wracam do kwarantanny i wychodzenia tylko w niezbędnych przypadkach. Myślę, że najważniejsze jest zdrowie. Dla nas wszystkich. Abyśmy się z tym uporali i przetrwali ten ciężki czas. Nie będzie łatwo, ale mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy.
ROZMAWIAŁ MARCIN RYSZKA
Posłuchaj audycji w formie podcastu:
Fot. 400mm.pl