Bokserski turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich był w zasadzie ostatnią imprezą, rozgrywaną w Europie w czasach szalejącej pandemii koronawirusa. Choć odwoływano masowo rozgrywki lig piłkarskich, turnieje tenisowe, gale MMA, wyścigi samochodowe i wszelkie inne imprezy sportowe, do Londynu ściągnięto blisko 400 zawodniczek i zawodników z całej Europy, w tym z największych ognisk zarazy – Włoch i Hiszpanii. Na pierwsze kilka sesji wpuszczano także kibiców. Po kilku dniach turnieju organizatorzy wreszcie poszli po rozum do głowy i zdecydowali o przerwaniu zawodów. Nieoficjalnie mówi się o tym, że zostali do takiej decyzji przymuszeni przez kolejne ekipy, które żądały zatrzymania turnieju, a w przeciwnym razie groziły bojkotem. Liczna polska drużyna wróciła do kraju, prosto na przymusową kwarantannę. Dwa tygodnie pracy zdalnej czekają także Grzegorza Nowaczka, prezesa Polskiego Związku Bokserskiego. – Ta sytuacja to dramat dla sportowców, którzy szykują się do najważniejszej imprezy w karierze – mówi wprost.
Jak wyglądał ten nieszczęsny turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich w Londynie pod względem organizacyjnym?
Jeśli chodzi o kwestie organizacyjne, wszystko było w porządku. Turniej był dobrze zorganizowany, czuliśmy się bezpiecznie. W pierwszym dniu walki odbywały się przy udziale publiczności. Zawodnicy byli badani na ważeniu oraz przed samą walką, mieli mierzoną temperaturę. Wszystko było w porządku. Natomiast następnego dnia organizatorzy zdecydowali o zamknięciu zawodów dla kibiców, na hali mogli być tylko zawodnicy, działacze i sędziowie.
Czy czuliście atmosferę niepewności, napięcia?
Szczerze mówiąc, nie. Nie było czuć nic takiego. Wszystko odbywało się raczej na luzie. Oczywiście, trenerzy z innych państw nie podawali sobie rąk, witali się przysłowiowym żółwikiem, albo skinięciem głowy. Ale żadnej paniki nie było, żadnego szoku.
Czy to prawda, że wśród samych uczestników turnieju pojawiły się głosy, że turniej trzeba odwołać? Dotarły do nas głosy, że decyzja organizatorów o przerwaniu zawodów była w pewnym sensie ruchem wyprzedzającym, bo zaraz mogło dojść do bojkotu ze strony zawodników, którzy obawiali się o bezpieczeństwo.
Z tego, co nam powiedziano na konferencji, w chwili ogłaszania decyzji o przerwaniu turnieju, wiemy, że były naciski ze strony rządów poszczególnych państw, które przysłały swoje ekipy do Londynu. Władze naciskały, żeby bokserzy wracali do kraju. W związku z tym, żeby wszystko było fair play, turniej został przerwany.
Ze strony polskiego rządu także mieliście naciski, żeby rzucić wszystko i wracać do domu?
Z polskiej strony mieliśmy pełną kontrolę, bardzo dobre wsparcie ze strony ministerstwa sportu. Cały czas opieką otaczała nas pani Ratajczyk, ciągle dzwoniła, pytała co się dzieje. Mieliśmy dzięki temu komfort psychiczny.
Czy zdziwiła pana decyzja o odwołaniu turnieju? Albo inaczej: czy nie był pan zdziwiony, że ten turniej w ogóle się rozpoczął?
Prawdę mówiąc, tak, byłem zdziwiony, że turniej w ogóle ruszył. Wiedząc, jaka jest obecna sytuacja na świecie, myślałem, że się nie odbędzie. Przed samym wyjazdem mieliśmy odprawę w ministerstwie sportu, spotkanie pani minister z prezesami wszystkich związków. Tam usłyszeliśmy rekomendację, żeby poszczególne ekipy nigdzie nie wyjeżdżały.
Ciosek na wątrobę #91 – Ciosek, Bartosiak, Jagiełło, Nowaczek
Wy jednak polecieliście do Londynu.
Dziewczyny już wtedy były w Anglii, na zgrupowaniu w Sheffield. Zawodnicy po odprawie zdecydowali, że też chcą jechać. My nie mogliśmy odebrać im tej możliwości walki o kwalifikację olimpijską. Wiedzieliśmy, że cała Europa tam jedzie, bo wiceprezes dzwonił do prezesów wszystkich związków i każdy mówił, że jadą. Nawet Włosi byli, co było dla mnie troszkę dziwne.
Szokujące.
Dokładnie, szokujące.
Jak wygląda teraz sytuacja naszych reprezentantów? Wiemy, że każdy wracający do kraju trafia na dwutygodniową kwarantannę. Czy to jest ścisłe odosobnienie, czy po prostu zamknięcie w domu?
Kwarantanna jest domowa. Wróciliśmy wszyscy bardzo sprawnie do kraju, dzięki rządowemu projektowi Lot do domu. Bardzo dziękuję tym, którzy nam to umożliwili. Teraz wszyscy, którzy byli na turnieju kwalifikacyjnym w Londynie, są zamknięci w domach. Mnie też to dotyczy, najbliższe dwa tygodnie pracuję z domu, ale to nie stanowi problemu. Widziałem też, że zawodnicy już nagrywają filmiki, jak trenują, nie wychodząc z mieszkań. Zdrowie jest najważniejsze.
Jak pan oceni pod względem sportowym tę część turnieju, którą udało się rozegrać? Jeśli chodzi o mężczyzn, nie wyglądało to zbyt ciekawie. Jedyne zwycięstwa odnieśli Damian Durkacz i Mateusz Masternak. Pierwszy wygrał walkowerem, drugi przez kontuzję rywala…
Jeśli chodzi o Mateusza, to niektórzy mówili, że wygrał przez rozcięcie rywala w wyniku zderzenia głowami. Nie, tam była typowa kontra, cios prawy nad lewy. Słowak był silny, chciał od pierwszej rundy zdominować Mateusza, ale on spokojnie przycelował prawy nad lewy, aż rywalowi się nogi ugięły. Kto nie widział, może znaleźć walkę w internecie. Tu nie było przypadku. Bardziej można powiedzieć, że był pech ze strony Sebastiana Wiktorzaka. On wygrał pierwszą rundę, ale doszło do przypadkowego zderzenia głowami, bardzo dużego rozcięcia i sędzia przerwał walkę. Mateusz Polski poszedł do wyższej kategorii wagowej, to jednak nie jest jego waga. Trafił na zawodnika o głowę wyższego, cięższego. Podobnie było z Jakubem Słomińskim, który wpadł na zawodowca z Rosji. Niestety, obaj musieli oddać pole.
Zdecydowanie lepiej wyglądało to w przypadku naszych reprezentantek.
Dziewczyny prezentowały się bardzo pięknie, super, wszystkie wygrały swoje walki i to z dużą przewagą.
Nie wszystkie. Elżbieta Wójcik nie wygrała, bo turniej został przerwany, zanim zdołała wejść do ringu. Kiedy z nią rozmawiałem, była niepocieszona…
Faktycznie, Ela ciągle czeka. Jest w bardzo dobrej formie, o co mieliśmy bardzo duże obawy. Ona w czasie mistrzostw świata doznała kontuzji kolana, musiała przejść operację. Nie byliśmy pewni, czy wystartuje w kwalifikacjach, ale na szczęście rehabilitacja i powrót do formy przebiegły bardzo sprawnie. Teraz musimy tylko czekać na jakąś kolejną datę i zobaczymy, jak to będzie.
Jak pan sądzi: czy igrzyska olimpijskie mają szansę odbyć się w zaplanowanym terminie na przełomie lipca i sierpnia?
To jest jedna, wielka niewiadoma. Wszyscy piszą, że Japonia jest przygotowana, nie widzi zagrożenia, że igrzyska mogą się odbyć według planu. Ale mnie przeraża system kwalifikacji olimpijskich. Nie mamy terminów. Światowe kwalifikacje, które miały się odbyć w Paryżu w maju, zostały odwołane. Europejski turniej został przerwany i jest zamrożony, kiedyś trzeba go będzie dokończyć.
Ciężko mówić o jakichś ramach czasowych, ale czy dostaliście jakąkolwiek informację na kiedy powinniście się przygotowywać, na kiedy zawodnicy powinni celować z formą i tak dalej?
Nie mamy żadnej informacji. To bardzo ciężka sytuacja pod względem szkoleniowym, bo nie wiadomo, na kiedy łapać formę. Do tych londyńskich kwalifikacji szykowaliśmy się bardzo mocno, zawodnicy i zawodniczki cały czas jeździli na zagraniczne zgrupowania, to już w Londynie przyniosło dobre efekty. Teraz możemy tylko siedzieć i czekać.
Jedyny plus, że wszyscy są w takiej samej sytuacji, nikt nic nie wie.
Dokładnie. My musimy usiąść i przemyśleć, jak przygotować dalszy plan szkoleniowy, jak podtrzymać formę. Trzeba jednak pamiętać, że formy nie da się utrzymać cały czas, a my nie mamy pojęcia, kiedy będą kolejne turnieje kwalifikacyjne. Z punktu widzenia sportowca, który szykuje się do najważniejszej imprezy czterolecia, albo nawet całej kariery, to jest dramatyczna sytuacja.
Skoro mówimy o planowanych imprezach, które miały się odbywać z wielką pompą, chwilę przed wybuchem pandemii koronawirusa, dostaliśmy informację, że w Kielcach w tym roku odbędą się mistrzostwa świata juniorów w boksie.
Dokładniej mówiąc: juniorów i juniorek. Od pewnego czasu mocno pracujemy nad naszą polityką zagraniczną. Byliśmy w Rosji na II Forum Boksu, gdzie spotkaliśmy się z władzami AIBA (Światowy Związek Boksu Amatorskiego). Przedstawiliśmy nową wizję rozwoju polskiego boksu olimpijskiego, która bardzo pozytywnie zaskoczyła władze Związku. Bardzo im się spodobało, że wprowadzamy sponsorów, stypendia, że zawodnicy dostali samochody od Suzuki. Prosiliśmy działaczy, żeby przyznali nam światową imprezę, która bardzo by pomogła w promocji naszej dyscypliny.
No, i przyznali.
Tak, to też było zaskoczenie, bo liczyliśmy na turniej młodszych grup wiekowych. Ale udało się dostać organizację turnieju juniorów, czyli zawodników i zawodniczek w wieku 17-18 lat. Mieliśmy nieoficjalne spotkanie w Warszawie z prezesem AIBA, potem zaprezentowaliśmy naszą kandydaturę na Komitecie Wykonawczym AIBA w Budapeszcie. Tam pokonaliśmy pięć innych państw, które też aplikowały o ten turniej. W finale jednogłośnie pokonaliśmy Nikaraguę.
Czy jest szansa, że impreza odbędzie się zgodnie z planem?
Cóż, plan zakładał, że turniej odbędzie się w dniach 8-21 listopada w Kielcach. Termin jest bardzo odległy, więc mamy nadzieję, że się uda. W Londynie rozmawiałem z władzami AIBA, zapowiedzieli, że gdy tylko sytuacja z koronawirusem się uspokoi, przylecą do Polski zrobić wizję lokalną oraz podpisać umowę. Teraz tylko, ze wszystkich względów, musimy się modlić, żeby sytuacja jak najszybciej się ustabilizowała.
ROZMAWIALI
JAN CIOSEK I KACPER BARTOSIAK
foto: newspix.pl