Między legendami. Olimpijskie boje Zbigniewa Pietrzykowskiego

Między legendami. Olimpijskie boje Zbigniewa Pietrzykowskiego

Czterokrotnie sięgał po złoto mistrzostw Europy – żaden inny z genialnych podopiecznych Feliksa Stamma nie wygrywał tych zawodów tak często. Z igrzysk olimpijskich przywiózł trzy medale, jednak ani razu nie wygrał, bo miał niezwykłego pecha. W najlepszych latach na drodze Zbigniewa Pietrzykowskiego stawali ringowi geniusze – Laszlo Papp i Muhammad Ali. Lecz nawet z takimi legendami Polak bił się na równych warunkach.

Niewiele brakowało, a ta piękna kariera w ogóle by się nie wydarzyła. Na początku nastoletni Zbyszek wcale nie musiał mierzyć się z rywalami, a ze swoim starszym bratem. Nie było szans, by obaj bracia trenowali boks, a Wiktor miał pierwszeństwo wyboru. Mimo to 16-latek w tajemnicy przed wszystkimi zapisał się na treningi do nowopowstałego bielskiego klubu. Brat dopiero po pewnym czasie wziął go pod swoje skrzydła, ale chyba nigdy tej decyzji nie żałował.

Drugi ze starszych braci Pietrzykowskiego był zafascynowany podnoszeniem ciężarów. Z tym również wiąże się ciekawa historia, bo Zbigniew urodził się w 1933 roku w Bestwince – niewielkiej śląskiej wsi, którą obecnie zamieszkuje niecałe 1700 mieszkańców. To wyjątkowe miejsce na sportowej mapie Polski, które może pochwalić się chyba najlepszym przelicznikiem mieszkańców na liczbę medali ważnych sportowych imprez. Oprócz utytułowanego pięściarza urodził się tam również Zygmunt Smalcerz – triumfator igrzysk i kilkukrotny medalista mistrzostw świata wśród ciężarowców.

Pietrzykowski wykazywał naturalną smykałkę do pięściarstwa. Boksował z odwróconej pozycji mańkuta i wielu rywali miało problem z jego niewygodnym stylem. Mocno bił z obu rąk i na tle rywali wyróżniał się wzrostem (181 cm) i zasięgiem ramion. Zaczynał od kategorii junior średniej (limit -71 kg) i stopniowo szedł w górę aż do półciężkiej (-81 kg). Idealnie nadawał się do boksu amatorskiego z jeszcze jednego względu – według Janusza Pindery nie znosił biegać, więc pojedynki na dystansie trzech rund były w sam raz na jego tempo.

W 1953 roku niepozorny 19-latek ze Śląska zdobył brąz mistrzostw Europy w Warszawie. W stolicy stawiło się 119 pięściarzy z 19 krajów, a biało-czerwoni nie brali jeńców. Kończyli zmagania z dorobkiem pięciu złotych medali, dwóch srebrnych i dwóch brązowych. Mistrzostwa odbyły się w szczególnym momencie. Dla wielu uczestników był to pierwszy kontakt z doświadczoną wojenną zawieruchą Warszawą. Rodzina Pietrzykowskich została przez wojnę mocno poturbowana – ojciec Zbigniewa spędził kilka lat w areszcie.

U mnie w Kielcach było kilka zniszczonych domów, a tu widziałem na każdym kroku zgliszcza. Dopiero w Warszawie namacalnie poczułem grozę wojny. Dzień w dzień patrzyliśmy na te ruiny. Ocieraliśmy się o nie idąc z hotelu Polonia – gdzie mieszkaliśmy – do Hali Mirowskiej. Szliśmy na skróty – w otoczeniu kibiców, którzy prosili o bilety – wspominał Leszek Drogosz.

Abstynent nokautuje wielkiego Pappa

Polacy wygrali w klasyfikacji medalowej, ale najlepszym zawodnikiem imprezy uznano reprezentanta “bratniego” Związku Radzieckiego – Wladimira Jengibariana. Pietrzykowski był jednym z odkryć turnieju i szybko dołączył do grona ulubieńców trenera Feliksa “Papy” Stamma. Wyróżniał się nie tylko w ringu. Jako abstynent w przeciwieństwie do niektórych kolegów nie szukał dodatkowych wrażeń poza nim. – Na zgrupowaniach śmialiśmy się z niego, że nie pił i nie grał z nami w karty. Ale to był wzór sportowca, podziwiałem jego profesjonalizm – wspominał w “Super Expressie” Marian Kasprzyk.

W 1955 roku w drugim występie na mistrzostwach Europy 21-letni Pietrzykowski zgarnął już pełną pulę. W walce o złoto pokonał reprezentanta ZSRR Karlosa Dżanerjana. Prawdziwy przełom przyszedł jednak dopiero w roku olimpijskim. Na kilka tygodni przed igrzyskami polscy pięściarze mogli sprawdzić się w mocno obsadzonych zawodach o Puchar Warszawy.

Rywalem Pietrzykowskiego w finale był Laszlo Papp – dwukrotny złoty medalista olimpijski, jedna z największych gwiazd ówczesnego boksu. Zachwycali się nim wszyscy – także nasi reprezentanci. – Szybki jak błyskawica, zwinny jak pantera, dysponujący niesłychanie silnym uderzeniem. Dla mnie osobiście bożyszcze boksu – komplementował dwukrotny medalista mistrzostw Europy w kategorii muszej Henryk Kukier.

Igrzyska w Melbourne miały być dla 30-letniego Węgra puentą wybitnej kariery amatorskiej. Niewiele zabrakło, by… w ogóle na nie nie pojechał. Walka w Warszawie miała bowiem dramatyczny przebieg. Obaj zawodnicy byli mańkutami, ale walczyli w innych stylach. Pietrzykowski korzystał z warunków fizycznych – był aż o 15 centymetrów wyższy od Pappa, który dążył do półdystansu i potrafił błyskawicznie składać kombinacje.

Było jak u Hitchcocka – zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem było jeszcze ciekawiej. W pierwszej rundzie gospodarz wylądował na deskach po szybkiej kombinacji ciosów sierpowych, którymi Węgier zaskoczył go w narożniku. Wyglądało to niezwykle groźnie. Pietrzykowski padł na kolana, ale podniósł się w mgnieniu oka i deklarował gotowość do walki. Nacierający przeciwnik po chwili dostał ostrzeżenie za uderzanie otwartą rękawicą.

W drugiej odsłonie Papp wciąż nacierał. Próbował pójść za ciosem i regularnie doprowadzał do celu obszerne sierpy, ale robił się mniej uważny w defensywie. W końcu Polak trafił kontrującym lewym podbródkowym, a potem kolejną szybką serią. Węgier padł na deski i wypluł ochraniacz. Sprawiał wrażenie zranionego, a kiedy poderwał się na nogi długo trzymał się za głowę, jak gdyby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło.

Wydawało się, że Pietrzykowski wypuścił z rąk życiową szansę, bo Papp po kilkunastu sekundach wrócił do gry. W furiackich wymianach obaj szli na całość, ale długo nie mogli trafić. W końcu udało się gospodarzowi. Rywal znów padł na deski, ale wstał. Walka nie potrwała jednak długo. Została przerwana na stojąco, gdy słynny Węgier słaniał się na nogach.

Sensacja stała się faktem! Papp po raz pierwszy w historii przegrał przed czasem. Choć kibice w hali Gwardii byli w ekstazie, nie wszyscy podzielali tę euforię – w końcu ciężki nokaut wisiał w powietrzu, gdy do akcji wkroczył arbiter. Pietrzykowski nie był jednak typem zawodnika, który chciał wyrządzić komuś krzywdę. Po wszystkim odprowadził rywala do narożnika i kulturalnie dziękował mu za walkę. – Nazywaliśmy go ringowym dżentelmenem, bo potrafił oszczędzać słabszych przeciwników i nie zadawać im nokautujących ciosów – wspominał charakter rodaka Marian Kasprzyk w rozmowie z “Super Expressem”.

Dlaczego to takie ważne? Zawody o Puchar Warszawy były jednym z ostatnim testów przed igrzyskami. Ciężko pobity Papp mógłby więc polecieć do Australii mocno osłabiony lub w ogóle zostać wycofany ze startu. Pięściarza udało się jednak postawić na nogi i w Melbourne znów miał okazję stawić czoła Pietrzykowskiemu. Zmierzyli się w półfinale. Tym razem Węgier zaboksował dużo ostrożniej, wygrywając ten pojedynek na kartach wszystkich sędziów po zaciętej batalii. Polacy mieli inny problem. Za późno dotarli do Australii i nie trafili z aklimatyzacją.

W finale Papp skompletował złotego olimpijskiego hat-tricka (wcześniej wygrywał w Londynie ’48 i Helsinkach ’52), pokonując Jose Torresa – późniejszego mistrza świata zawodowców w kategorii półciężkiej. Po wszystkim Węgier wcale nie zakończył kariery, choć w jego ojczyźnie boks zawodowy był zakazany. Jako legenda dostał pozwolenie na rozpoczęcie kariery zawodowej, ale profesjonalne pojedynki musiał toczyć za granicami kraju.

Mimo kontuzji i niewielkiego jak na kategorię średnią wzrostu znakomicie odnalazł się w nowych realiach. Kiedyś walczył na dystansie trzech rund, ale po pewnym czasie był w stanie wytrwać już nawet piętnaście. W 1962 roku wywalczył tytuł mistrza Europy i pięć razy zdołał go obronić. Był wyznaczony do walki o pas mistrza świata – broniący tytułu Joey Giardello miał dać mu szansę w USA.

Za wielką wodą czekała nie tylko życiowa szansa. Na wyciągnięcie ręki były też wielkie pieniądze, które ostatecznie wszystko skomplikowały. Na ostatniej prostej Papp dostał zakaz od węgierskiego rządu. Nagle uznano, że zdobycie takiej wypłaty jest po prostu niemoralne i w żaden sposób nie współgra z socjalistyczną propagandą. Rozczarowany pięściarz miał wtedy już 37 lat. Zawiesił rękawice na kołku, ale nigdy nie ukrywał żalu do polityków.

Na zawodowstwie Papp zebrał bilans 27-0-2, 15 KO. Jego amatorskie wyniki robią jeszcze większe wrażenie – 301 zwycięstw, 12 porażek i 6 remisów. Z zaledwie dwunastu porażek tylko jedna przez nokaut – właśnie z Pietrzykowskim. W 1989 roku federacja WBC uznała Węgra “honorowym mistrzem świata”. Dwa lata później dostał od tej organizacji jeszcze bardziej prestiżowe wyróżnienie – został wskazany jako najwybitniejszy pięściarz ringów olimpijskich w historii.

Doceniony przez Alego

Dla Pietrzykowskiego starcia z Pappem stanowiły dopiero początek pięknej przygody z wielkim boksem. Z wiekiem naturalnie zaczął przesuwać się w kierunku wyższych limitów. W 1957 roku sięgnął po złoto mistrzostw Europy w kategorii średniej (-75 kg), a dwa lata później zostawił w pokonanym polu wszystkich rywali już w wadze półciężkiej (-81 kg).

Przed igrzyskami olimpijskimi w Rzymie wydawało się, że szanse na złoto są jak najbardziej realne. Pierwsze trzy walki Polak wygrał bardzo wysoko. W półfinale odprawił na punkty faworyta gospodarzy – Giulio Saraudiego. Najtrudniejsza przeszkoda czekała jednak dopiero w finale, ale nikt nie mógł jeszcze wiedzieć jakiej klasy pięściarzem jest pewien nieopierzony młokos z USA.

Zaledwie 18-letni Cassius Clay wziął Włochy szturmem. W ćwierćfinale pobił złotego medalistę poprzednich igrzysk – Giennadija Szatkowa. Finał w pierwszych dwóch rundach był bardzo zaciętym pojedynkiem, ale z czasem bezpiecznie punktujący z dystansu Amerykanin zaczął doprowadzać do celu więcej wyraźnych uderzeń. Pietrzykowskiemu nie pomogło to, że walczył bez ochraniacza na zęby – pod koniec pojedynku wręcz dławił się krwią. Ostatecznie przegrał na punkty, ale nigdy nie miał pretensji o werdykt. Podkreślał, że przegrał z wybitnym zawodnikiem.

Nieoczekiwanie pięściarzy z różnych światów połączyła wyjątkowa więź. Cztery lata później Clay najpierw zdobył tytuł zawodowego mistrza świata, a potem stał się Muhammadem Alim i zmienił boks, sport i amerykańską kulturę. Polak w tym czasie spróbował sił na trzecich igrzyskach – dotarł do półfinału, gdzie musiał uznać wyższość Aleksieja Kisielowa.

W 1965 roku sięgnął po ostatnie złoto krajowych mistrzostw. W sumie w jego gablocie znalazło się aż jedenaście najcenniejszych krążków z tych zawodów. Tego rekordu do dziś nie udało się nikomu pobić, choć wyrównał go na przełomie wieków Andrzej Rżany. W długiej karierze Pietrzykowski wygrał 334 walki, 2 zremisował, przegrywając zaledwie 14.

Po zakończeniu kariery “Ziggy” często wracał wspomnieniami do finałowej walki igrzysk w Rzymie. W 1979 roku spotkał się z Alim podczas festiwalu filmowego we Włoszech. Zaproszenie dostał razem z żoną na życzenie “Największego”. Rok wcześniej Polak zaskoczył dawnego rywala udziałem w amerykańskim talk-show. Dlaczego pięściarz, który lirycznie masakrował rywali miał taką słabość do Pietrzykowskiego?

Ali stwierdził, że mierzył się z wieloma wyśmienitymi zawodnikami w boksie amatorskim i zawodowym, ale takiego przeciwnika jak Zbyszek nie miał nigdy wcześniej ani później. Te słowa zrobiły na nas wielkie wrażenie, zwłaszcza że Ali stwierdził, że mąż miał szansę z nim wygrać – zdradziła w 2016 roku “Gazecie Krakowskiej” Halina Pietrzykowska, wdowa po wybitnym pięściarzu.

We Włoszech oboje poznali inne oblicze Amerykanina, który nie ograniczył się tylko do docenienia klasy dawnego rywala. Podzielił się kilkoma sekretami dotyczącymi swojego podejścia mentalnego, a na koniec wręczył Pietrzykowskiemu pamiątkowy złoty medal. Ali pozostawał ważnym punktem odniesienia w życiu Polaka – do tego stopnia, że nazwał tak… ukochanego psa.

W latach dziewięćdziesiątych były pięściarz realizował się jako poseł, ale zderzenie z polityką mocno go rozczarowało. Wcześniej próbował sił jako trener i… aktor – w 1977 roku wystąpił w “Powrocie” Filipa Bajona. W 2003 roku Zbigniew Pietrzykowski wygrał plebiscyt Polskiego Związku Bokserskiego na najlepszego pięściarza wszech czasów, wyprzedzając Jerzego Kuleja. Zmarł w 2018 roku po długiej chorobie, ale jego nazwisko do dziś wymienia się jednym tchem obok największych światowych legend szermierki na pięści.

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez