Michał Lićwinko: Kobiecy skok wzwyż? Musimy uzbroić się w cierpliwość

Michał Lićwinko: Kobiecy skok wzwyż? Musimy uzbroić się w cierpliwość

Pretekstem do rozmowy z Michałem Lićwinką był pierwszy w sezonie start dwójki jego zawodników – Kamili Lićwinko (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa) i Sylwestra Bednarka. Dwójka zawodników Grupy Sportowej ORLEN wystartowała w Czwartku Lekkoatletycznym – ORLEN TVP Sport Cup. Wyniki nie zachwyciły, ale trenerskie oko na pewno wychwyciło ważne aspekty tego startu.

DARIUSZ URBANOWICZ: Jak w pańskich oczach poradzili sobie Kamila i Sylwek? Debiut w efektownych okolicznościach, jednak same wyniki pozostawiły nieco do życzenia?

MICHAŁ LIĆWINKO: Faktycznie, jak widać po wynikach [Kamila 182 cm, Sylwester 213 – przyp. red.], nie był to super udany start. Spodziewaliśmy się nieco innego otwarcia sezonu. Myślę jednak, że taki konkurs dał nam jeszcze więcej niż zawody, które ocenilibyśmy jako udane. Zauważyliśmy kilka rzeczy, które trzeba poprawić, które wymagają zmiany i dopracowania. To na pewno bardzo trudny konkurs, bo odbywał się po długiej przerwie bez skakania, bez rywalizacji pod presją.

Ocena Sylwka jest prosta, on nie trzymał się nakreślonych wcześniej założeń . Skakał niepoprawnie technicznie na wyższych wysokościach – od 2,18 m w górę. Strącenia ewidentnie wynikały z błędów technicznych. U Kamili problem jest troszeczkę głębszy. Po jej perypetiach zdrowotnych, kontuzjach i przerwach wywołanych wieloma „rzeczami”, nie mogła się wstrzelić w rozbieg i wykonać poprawnie skoku. Każdy rozbieg był inny, zabrakło stabilizacji. Ona nie startowała od początku sezonu halowego, czyli od stycznia. Czwartek Lekkoatletyczny jednak z założenia miał sprawdzić, jak wyglądamy w tym momencie. Podsumowując: pod względem analizy start ten oceniam pozytywnie.

A jak przeżyliście okres pandemii? Czy udało się wam popracować nad elementami, nad którymi w zwykłym sezonie startowym brakuje po prostu czasu? 

Niestety urazy drobne i poważniejsze towarzyszą Kamili w zasadzie od momentu powrotu na skocznię po urodzeniu Hani. W ubiegłym sezonie również miała kilka przerw z powodu ponadrywania mięśni brzuchatych łydki, później przeniosło się to w inne miejsce – na Achillesy. Cały ten jej powrót przerywają kontuzje.

A wracając do tej przerwy… ciężko było nie tylko pod względem treningu, ale choćby pod kątem rekonwalescencji, bo fizjoterapeuci nie mogli pracować. Nie można było korzystać ani z fizjoterapii, ani z zabiegów fizykoterapii. Wszystkie gabinety zostały przecież zamknięte. Co do pracy nad elementami bardziej złożonymi technicznie, to skok wzwyż wymaga do tego niestety odpowiedniego miejsca, przyrządów, przyborów. Robiliśmy, co mogliśmy na własnym podwórku,  na przykład jakieś elementy treningowe z gumami, ale to nigdy nie zastąpi treningu na stadionie czy w hali – na rozbiegu, zeskoku i poprzeczce. W warunkach, jakie mieliśmy dostępne w czasie pandemii, taki trening był nie do zrealizowania.

Dlatego technika na pewno jest nie do końca taka, jak byśmy chcieli. Stąd właśnie biorą się błędy typu brak stabilizacji na rozbiegu, a wcześniejsze kontuzje i przerwy pogłębiają to jeszcze bardziej. Myślę, że nie tylko dla sportowców był to trudny okres do przetrwania. Konkurencje techniczne dotknęło to w dużym stopniu. My potrzebujemy odpowiedniego miejsca, infrastruktury by tę konkurencję uprawiać. Nie są to biegi, że można próbować sobie trening kompensować wybieganiem w lesie, czy na jakichś ścieżkach. My musimy robić stricte specjalistyczne rzeczy, potrzebujemy skoczni, piaskownicy, płotków… Wiadomo, że część możemy zastąpić (i to robiliśmy), ale nie wszystko.

Wiadomo, że z Kamilą żyjecie nie tylko w układzie zawodniczka-trener, ale też jesteście małżeństwem. Co zrozumiałe, w każdy trening Kamili ma pan wgląd. A jak wyglądała tak długa rozłąka z Sylwestrem Bednarkiem, który pandemię przetrwał w Łodzi, a wy stacjonujecie na Podlasiu. Trening musiał odbywać się chyba wirtualnie? 

Faktycznie był to trening zdalny. Wiadomo – telefon, Messenger, Skype, wideokonferencje. Sylwek rozpisane treningi dostawał e-mailem, a jeśli był krótszy to komunikatorem. Podsumowania, planowanie kolejnych tygodni przez telefon… Tak to wyglądało przez dłuższy czas. Muszę przyznać, że zdałem się na Sylwka i jego doświadczenie. Już kilka lat razem trenujemy, a oprócz tego on ma naprawdę ogromne doświadczenie, bo skacze od lat. Potrafi wykonywać samodzielnie zadane ćwiczenia. Najgorzej było oczywiście z treningiem technicznym. Był on nie do zrobienia w takiej postaci, w jakiej powinniśmy pracować w tamtym okresie.

Zimą Sylwestrowi Bednarkowi nie udało się spełnić minimum na igrzyska. Skoczył 2,30 m, a musiałby pokonać 2,33 m aby mieć spokojną głową jeśli chodzi o przepustkę do Tokio. Jak wygląda wasz pomysł na ten sezon? Kwalifikacje zamrożono do listopada. Na uzyskanie minimum pozostaje przyszły sezon zimowy. Jak zatem ma wyglądać to lato pod względem startowym w przypadku Kamili i Sylwka? 

Będzie ono wyglądać tak jak każdy inny sezon, tyle że bez imprezy docelowej. Tak naprawdę trzeba dojść do optymalnej formy startowej, jaką uda się wypracować. Choć to nie będzie taka forma, jaką osiągnęlibyśmy w normalnym okresie, z takimi wynikami, z taką stabilnością i powtarzalnością. To niemożliwe przez ten okres, który nam uciekł. Więc starty, starty, starty, ile tylko możliwe, później roztrenowanie i wejście w kolejny sezon. Ten okres niczym nie będzie się różnił, bo trenujemy zawsze pod jedną konkretną imprezę czterolecia, a w tym przypadku pięciolecia.

Nie możemy odpuścić tego sezonu, potraktować go ulgowo, czy zmienić całkowicie rytm cyklu przygotowań, bo to zaburzy przygotowania pod kolejny sezon. To wynika wprost z teorii treningu, że w roku poprzedzającym igrzyska, czy nawet w roku największej imprezy, treningu już się nie modyfikuje. Organizm musi pracować w odpowiednim cyklu, w precyzyjnie określonej powtarzalności, aby wszystko się zgrało w odpowiednim momencie i forma przyszła na konkretny dzień. Ten rok musi być jak najbardziej podobny do lat poprzednich, aby jej szczyt przyszedł na igrzyska. Bo jeśli ten rok by się odpuściło i zeszło z tego poziomu wytrenowania, przypuśćmy o 30-40 procent, za rok, zamiast budować szczytową formę startową, trzeba by poświęcić czas i energię na odbudowanie poziomu i dopiero wtedy budować. To lato przeznaczone jest na starty, na pracę nad techniką i formą. To sezon luźniejszej głowy, bez imprezy, która rozlicza wszystko na koniec roku.

W niedawnej rozmowie na Weszło FM Sylwek stwierdził, że najważniejszym będzie przetrwać ten okres do igrzysk w zdrowiu, aby się nie ponadrywać na zawodach bez większego znaczenia. Jedno to zbudować formę, a z drugiej strony nie przeszarżować i uważać na zdrowie, co w przypadku tak doświadczonych zawodników może być kluczowe.  

To się tyczy każdego sportowca, nie tylko moich podopiecznych. Czy w tym, czy w każdym innym sezonie trzeba uważać i wykonać takie działania prewencyjne, które będą zapobiegać niekontrolowanym przeciążeniom. Skok wzwyż jest konkurencją techniczną i jeśli się skacze zgodnie ze sztuką, raczej trudno o kontuzję. Nie wliczam tu przypadków losowych, czy przeciążeń nawarstwiających się przez ileś tam lat. Wiadomo, że trzeba sezon przetrenować tak aby sobie nic nie zrobić. Nie ma jednak takiej możliwości, że startujesz i planujesz: “a, obiegnę sobie trochę wolniej”, bo po prostu niczego się nie skoczy. W konkursie już się nie kalkuluje. Raczej chodzi o to by mądrze zachowywać się na treningu, dbać o zdrowie, odnowę czy odpowiednie odżywianie. Organizm musi być właściwie odżywiony, aby nie było niedoborów, nawarstwiających się problemów i przeciążeń. Wtedy można przetrwać sezon w zdrowiu. Na szczęście Sylwek odkąd pracuje ze mną, nie miał żadnej kontuzji, więc chyba nie powinien się teraz bać, że coś sobie zrobi.

Może to była kwestia pewnej kokieterii, może profilaktyki, jakby ktoś miał przyczepić się do niego o wynik. Bo skoczył zdecydowanie poniżej możliwości czy oczekiwań.

Uzyskał mniej, niż skakał na ostatnim treningu. Skoczył słabo, nie oszukujmy się. Stać go na dużo lepsze wyniki. Nawet w sobotę robiliśmy technikę i skakał lepiej niż na zawodach. U niego to był problem jakiejś takiej dziwnej presji nałożonej na siebie, podejścia do tych zawodów. Ten stres, napięcie powodowały, że popełniał błędy techniczne.

Również ich zwycięzca Norbert Kobielski wspominał, że był pod znacznie większym wrażeniem otoczki tych zawodów, niż samego poziomu sportowego. Jak wam się startuje w tego typu miejscach, takich nieoczywistych, które nie są stadionem?

Ja nie skaczę, więc mi trudno odpowiedzieć na to pytanie i powinno być ono zadane zawodnikom. To oni mogą powiedzieć jak im się startuje w takich przestrzeniach. Wydaje mi się, że i w przypadku Kamili i Sylwka, skakanie w takich konkursach raczej nie powinno być deprymujące, bo oni skakali już pewnie wszędzie, gdzie tylko mogli. Aczkolwiek w arenie ostatnich zawodów, można było być, może nie oszołomionym, ale na pewno ciężko było odpowiednio ustawić się na rozbiegu. Ta przestrzeń była zamknięta, miejscami mocno naświetlona, a gdzie indziej jakby padał cień. Specyficzne skakanie, to na pewno. Trzeba się do tego przyzwyczaić, może oddać więcej skoków na rozgrzewce, albo sprawdzić obiekt dzień wcześniej. Na następnych zawodach, w przyszłym tygodniu, na pewno będzie im się już łatwiej tam skakało.

Takie starty jednak wpisują się w nowoczesną wizję lekkiej atletyki, wizję wychodzenia do ludzi i prezentowaniu się w innych miejscach niż stadiony, by ściągnąć uwagę publiczności i zaciekawić ją czymś nowym. Takich konkursów będzie coraz więcej i dobrze, bo zawodnikom to pasuje. Oni są wtedy w centrum uwagi, nie ma innych konkurencji, stadionu, wielkich trybun. A tu w kameralnych warunkach publika niemal uczestniczy w konkursie, bo siedzi dosłownie dwa metry od rozbiegu. Na największych stadionach potrafi być nawet dwieście metrów między zeskokiem a najbardziej oddalonym punktem trybun, na najwyższych piętrach. W przypadku tego Lekkoatletycznego Czwartku kibiców oczywiście nie ma, ale w tego typu konkursach tylko dla skoczków wzwyż trybuny stoją tuż przy zeskoku. To jest przyszłość lekkiej atletyki. Zawodnikom to pasuje, a nie różni się to od rywalizacji na stadionie czy w hali. Chodzi przecież zawsze o to samo – by zrobić dobry technicznie skok i czy do tego dojdzie w hali, studiu telewizyjnym, największym stadionie, czy w galerii handlowej, to już tak naprawdę nie ma znaczenia.

A jak z nawierzchnią? Podejrzewam, że tutaj była warstwa tartanu rozwinięta z roli prosto na beton, a w halach czy stadionach ta nawierzchnia jest jednak bardziej amortyzująca.

To była dobra nawierzchnia. Podobnie wygląda to na stadionach, kiedy Mondo jest przyklejane bezpośrednio do wylewki betonowej. Choćby na Memoriale Kamili Skolimowskiego na Stadionie Narodowym w Warszawie też tak został właśnie rozłożony tartan. Również na konkursach Pedros Cup czy ORLEN Cup w Łodzi też jest to wszystko tak samo przygotowywane. To normalny sposób montażu, kiedy nie ma na stałe położonego tartanu. Nic więcej nie jest potrzebne.

Gdzie jest polski skok wzwyż, a gdzie jest świat? Pytam w kontekście igrzysk w Tokio, czy możemy się łudzić, że w tej konkurencji uda się powalczyć o medale?

Mówimy o Tokio, czy o tym co się będzie działo później?

O Tokio, bo po tych igrzyskach zarówno do Kamili i Sylwestra padną zupełnie inne pytania.

Jeśli oboje będą trenować za rok, a obecnie deklarują, że chcą to dalej normalnie robić, to zakładam, że będą walczyć o najwyższe cele i laury. Na pewno nie będzie łatwo, bo powoli zachodzi wymiana pokoleniowa u kobiet. Nowe zawodniczki wskoczyły na bardzo wysoki poziom i nie wiadomo jaki będzie ten poziom skakania w przyszłym roku. Nawet nie wiadomo jaki poziom będzie w tym sezonie, bo mało kto dotąd startował. To równie dobrze może być świetny sezon pod względem wyników, jak obfitujący w rezultaty ze średniej półki. Myślę i bardzo liczę na to, że po igrzyskach będziemy uradowani, szczęśliwi i będziemy się cieszyli z fajnych miejsc zarówno mojej żony, jak i Sylwka w finałach igrzysk olimpijskich.

Na krajowym podwórku Bednarkowi wyrasta silny rywal, z którym od dwóch mityngów nie może sobie poradzić…

On sobie nie może poradzić przede wszystkim ze sobą, a nie z Norbertem.

Chodzi mi o to, że zarówno na Halowych Mistrzostwach Polski w Toruniu, jak i teraz po kilkumiesięcznej przerwie również górą był właśnie Norbert Kobielski.

No tak. Sylwek musi uznać obecną wyższość Norberta w kilku konkursach, w poprzednim sezonie również się zdarzało. I dobrze! Bardzo dobrze, że jest ktoś kto wchodzi do krajowej czołówki. Bo do światowej i europejskiej jeszcze mu trochę brakuje. Aby się do niej dobić musi jeszcze trochę popracować. Ale dobrze, że jest ktoś, kto może tego Sylwka zastąpić. On też wypełnił w lukę po starszych kolegach. Nie był wtedy sam, bo startowało kilku fajnych, dobrze skaczących i zapowiadających się chłopaków. Wspomnę Wojtka Tajnera, o którym nawet dziś z żoną rozmawialiśmy. Teraz jest Norbert. Mam naprawdę wielką nadzieję, że wróci do rywalizacji Maciek Grynienko, który w tamtym roku zerwał Achillesa. To chłopak, który też się świetnie zapowiadał, był na mistrzostwach Europy w Berlinie, choć tam trochę szczęście mu nie dopisało. Mógł wejść do finału, ale się nie udało. On ma naturalne predyspozycje, by skakać wysoko. Podobnie jak Norbert. Musieliby jeszcze tę jakość ustabilizować i potem atakować dalej, by dostać się do czołówki.

O mężczyzn mogę być nieco spokojniejszy, jeśli chodzi o sukcesję. A jak wygląda ta ciągłości na najwyższym poziomie u kobiet? Kamili brakuje w kraju rywalki, z którą mogłaby rywalizować na równi.

Damski skok wzwyż to ciężki temat, bo przeżywa, trzeba to powiedzieć, głęboką depresję. Kryzys. Jest co prawda trochę dziewczyn w młodszych kategoriach wiekowych, więc można mieć nadzieję, że się rozwiną i będą skakać wysoko. Ale wciąż jest ich mało, jeśli miałbym to ocenić. Kadra jest wąska. Dziewczyny nie skaczą też bardzo wysoko. Jednak kilka zawodniczek z potencjałem by się znalazło i jeśli zostaną mądrze poprowadzone, jeśli same będą chciały trenować…

Nie oszukujmy się, w dzisiejszych czasach naprawdę trudno jest uprawiać lekką atletykę. Świat się rozwija i zmienia. Zawodnicy, dorastając, zmieniają kategorie wiekowe, trzeba się jakoś utrzymać i jeśli w odpowiednim momencie nie wespną się na odpowiednio wysoki poziom, nie będą mieli środków na utrzymanie. Dlatego wierzę, że wiele z tych działających programów, wspierających młodych sportowców, się utrzyma i również obejmą mecenatem młode skoczkinie wzwyż. One zaś odwdzięczą się poświęceniem dla treningu. A to dopiero może zaprocentować wynikami i kiedyś osiągną poziom Kamili. Długa droga przed nimi i pewnie poczekamy kilka ładnych lat, zanim pojawi się ktoś taki, kto osiągnie ten poziom co Kamila. Do tego potrzeba kilku, a raczej kilkunastu lat treningu. Nie da się wskoczyć z poziomu 1,70 m na dwa metry w rok, czy dwa. Musimy uzbroić się w cierpliwość.

Rozmawiał
DARIUSZ URBANOWICZ

PS

Rozmowy będzie można wysłuchać na Weszło FM podczas czwartkowej audycji #KierunekTokio (od godz. 10:00). Sponsorem audycji jest PKN ORLEN.


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez