Miał niespełna 16 lat, gdy pokochał go świat sportu. Historia Iana Thorpe’a

Miał niespełna 16 lat, gdy pokochał go świat sportu. Historia Iana Thorpe’a

– Myślę, że właśnie straciłem swojego syna na rzecz świata.

Ken Thorpe nie przesadzał kiedy wymawiał te słowa. Kilkadziesiąt minut wcześniej jego dzieciak został mistrzem globu na 400 m stylem dowolnym. Słowo dzieciak pasuje tu wyjątkowo, ponieważ dokonał tego mając… niespełna 16 lat. Młody, przystojny, ciekawie wysławiający się pływak najwyższej klasy. Ktoś taki musiał podbić serca milionów. Ian Thorpe zrobił to błyskawicznie, ale mimo że jego sportowa historia zaczęła się wspaniale, jej koniec był mało efektowny…

Perth to najbardziej odosobnione duże miasto na Ziemi. Najbliższa metropolia, Adelajda, jest od niego oddalona aż o 2845 km. Fani pływania, którzy mieli gdzieś te geograficzne niedogodności i pojawili się w Perth w styczniu 1998 roku, mogli sobie przypić piątki, albowiem na ich oczach napisała się wyjątkowa historia. Ian wygrał przepiękny wyścig, w którym tuż za nim dopłynął kolejny niepełnoletni Australijczyk, mianowicie Grant Hackett. A że „Thorpedo” sięgnął jeszcze po złoto w sztafecie 4×200 m, naród wpadł w ekstazę. Wydawało się, że Australijczycy nie mogą cieszyć się bardziej, co okazało się nieprawdą, ale o tym za chwilę.

Ludzie związani z pływaniem nie zapomnieli o wyczynach Thorpe’a nawet niespełna rok później. Właśnie wtedy nastolatek został wybrany pływakiem roku na świecie. Nigdy przedtem nie zdarzyło się, żeby taki młokos sięgnął po to prestiżowe trofeum.

Jeśli komuś wydawało się, że chłopak osiągnął szczyt możliwości, w 1999 roku Ian udowodnił, że to nieprawda. Podczas Igrzysk Wspólnoty Narodów ustanowił cztery rekordy świata w cztery dni!

Wysłał tym samym do świata jasną wiadomość: na igrzyskach olimpijskich mogę osiągnąć coś naprawdę wielkiego. Nie brakowało wtedy ekspertów wieszczących, że oto jesteśmy świadkami narodzin nowego Marka Spitza. Co prawda Thorpe nie zdobył na IO w Sydney siedmiu złotych medali, jak wspaniały Amerykanin w Monachium, ale i tak dokonał tam czegoś niezwykłego.

16 września 2000 roku – każdy szanujący się fan sportu z Australii jest w stanie powiedzieć, co się wtedy wydarzyło.

– Na ostatnich piętnastu metrach uśmiechałem się do siebie w wodzie i mówiłem w myślach: “będziesz mistrzem olimpijskim!” Ale potem się skarciłem: “płyń do ściany, na radość przyjdzie jeszcze czas.”

Finał 400 m stylem dowolnym nie był dramatycznym widowiskiem, w którym potrzeba było powtórek, aby poznać zwycięzcę. Ian Thorpe objął prowadzenie już na pierwszym basenie, a potem po prostu je utrzymywał. Massimiliano Rosolino, który miał być jego największym rywalem, nie miał nic do powiedzenia. Na mecie stracił do Australijczyka 2.81 sekundy! Przepaść, która wprawiła widzów w ekstazę. Włocha… też, bo tuż po skończonym finale zaczął wymachiwać lewą pięścią nad głową. Cieszył się jakby wygrał i w sumie miał rację. W kategorii ludzie był bowiem najlepszy. „Thorpedo” był tego dnia kosmitą, co udowodnił kilkadziesiąt minut później.

Sztafeta 4×100 m dowolnym od zawsze była popisowym numerem Amerykanów. Wprowadzono ją na igrzyskach w 1964 roku i od tego czasu za każdym razem to jankesi sięgali po złoto. W Sydney miało być podobnie.

– Zmiażdżymy Australijczyków! – zapowiadał bez ogródek Gary Hall Jr., wówczas czołowy pływak świata.

– Po moim sukcesie na 400 m ludzie zaczęli wierzyć, że pokonamy Amerykanów. My jako drużyna też, popatrzyliśmy na siebie w szatni pełni entuzjazmu, wtedy ktoś zapytał: “tylko jak to zrobić?!”. No właśnie, jak? – uśmiechał się po latach Thorpe, gdy opowiadał w telewizji o tym magicznym wieczorze.

Mało brakowało, a przez Iana Australia… nie wzięłaby udziału w tym wyścigu.

– Po zdobyciu złota na 400 m udałem się na rozpływanie w samych slipkach. Gdy wyszedłem z basenu i chciałem założyć swój kostium startowy, uszkodziłem suwak. Jakieś 15-20 osób zebrało się wokół mnie, wszyscy próbowali pomóc. Żeby skończyć z tym zamieszaniem, została jedna, którą znałem od dzieciństwa. Z jej pomocą udało się wejść w strój i go zapiąć, a na start zdążyłem w ostatniej chwili, dokładnie wtedy, gdy wywołano przy prezentacji Australię. Kiedy przyszedłem, koledzy z drużyny spojrzeli na mnie z minami mówiącymi “what the fuck?” – wspomina Thorpe.

Kilka minut później zwrot „what the fuck?” musiał paść z ust Amerykanów. To, co wydarzyło się w Sydney International Aquatic Centre, przeszło bowiem nie tylko do historii australijskiego, ale i światowego pływania.

A wszystko rozpoczęło się od gościa… urodzonego w Gdyni. Mający polskie korzenie Michael Klim rozbił bank. Na pierwszej zmianie pobił rekord świata na 100 m dowolnym dając tym samym do zrozumienia rywalom, że ich wielka dominacja może się skończyć. Thorpe:

– Podbiegł do mnie i spytał „jaki miałem wynik?”. Powiedziałem, że wspaniały, pobiłeś rekord świata. Dopytywał, jaki dokładnie. Zacząłem się śmiać, że to bez różnicy, bo przecież i tak nikt nigdy nie przepłynął tego dystansu szybciej!

Kolejni zawodnicy, czyli Chris Fydler i Ashley Callus, nie płynęli oczywiście w tak wspaniałym tempie, ale udało im się zachować minimalną, liczoną w centymetrach przewagę nad Amerykanami.

I wtedy do wody wskoczył Thorpe. Gdyby okrzyki Australijczyków były w stanie ją ogrzewać, pływacy zostaliby mocno poparzeni. W tym konkretnym momencie trybuny bardziej przypominały bowiem argentyńską La Bombonerę, niż klasyczny obiekt pływacki.

W basenie działo się równie dużo. Ian dał się wyprzedzić Hallowi Jr. na pierwszej długości.

– Wiedziałem, że potrzebuję dobrego nawrotu, inaczej nic z tego nie będzie. Dopływając do ściany, modliłem się o to, żeby udało się go zrobić i rzeczywiście, nawrót był udany – wspomina Australijczyk.

Mimo to przez kolejnych 20 metrów wydawało się, że Thorpe nie da rady. Owszem, młócił wodę jak szaleniec, mięśnie wchodziły na absolutnie najwyższe obroty, ale i Gary pracował równie ciężko. Wielu Australijczyków zaczęło się pewnie godzić w tym momencie z porażką. I wtedy kosmita Thorpe jakimś cudem przyspieszył. W momencie absolutnego wyczerpania dał z siebie o ułamek procenta więcej niż znakomity rywal, tak działają tylko najwięksi mistrzowie. Efekt? Złoto dla Australii, a przy okazji drugi rekord świata – po tym Klima – sztafety.

Lata później Ian nawiązał do tego wydarzenia w bardzo plastyczny sposób:

– W każdym wielkim wyścigu jest moment, w którym twoje ciało boli tak bardzo, że mięśnie się wyłączają. Wtedy płyniesz głową. Trenujesz dla takich momentów. Żeby przekonać twoje ciało, aby zrobiło to, czego nie chce.

Niestety, po olbrzymich sukcesach – Ian zdobył w Sydney łącznie pięć medali – Thorpe nie umiał wyłączyć głowy. Była obciążona chyba jeszcze bardziej niż ciało w basenie, ponieważ paparazzi i dziennikarze nie dawali mu spokoju. Chodzili za swoim bohaterem wszędzie, nie znali żadnego umiaru w zadawaniu pytań, dlatego niepełnoletniego pływaka zagadywano publicznie między innymi o jego orientację seksualną.

– Kiedy osiągnąłem te wszystkie sukcesy, powinienem się czuć, jakbym był na księżycu. Niestety, tak nie było, między innymi za sprawą wścibskich ludzi wchodzących z butami w moje życie. Z perspektywy czasu wiem, że już jako nastolatek potrzebowałem pomocy.  Trzeba było o nią poprosić, ale nie odważyłem się tego zrobić. Przyjaciele i rodzina byli szczęśliwi dzięki moim osiągnięciom, chciałem, żeby ten stan trwał, bałem się, że rozmowa o depresji zmieni ich podejście do mnie i moich sukcesów – opowiadał w telewizyjnym wywiadzie.

Przejmujące, szczere słowa. Poza tym wyznaniem godne podziwu jest też to, że mimo wielu kłopotów Thorpe nadal był w stanie poddawać się katorżniczemu treningowi. W efekcie wygrał jeszcze wiele medali, m.in. wyścig stulecia, jak opisano olimpijski finał na 200 m kraulem w Atenach. Ian musiał się w nim zmagać z diabelnie szybkim Holendrem Pieterem van den Hoogebandem i rewelacyjnym nastolatkiem Michaelem Phelpsem. U podnóża Akropolu Amerykanin dawał show jakiego nie powstydziłby się Jay Leno za najlepszych lat – zdobył aż sześć złotych medali, ale akurat Ianowi nie dał rady. Świat jeszcze tego nie wiedział, ale to właśnie w Grecji Thorpe święcił ostatnie wielkie triumfy…

Po igrzyskach zrobił sobie kilkunastomiesięczną przerwę. Gdy w 2006 roku wrócił do pływania, kibice liczyli, że to początek drogi, której zwieńczeniem będą walizki pełne medali, głównie tych z igrzysk w Pekinie i Londynie.

21 listopada wszystko się skończyło. Sofitel Sydney Wentworth tego dnia był najsłynniejszym hotelem na świecie. To właśnie w nim Thorpe powiedział kilkudziesięciu dziennikarzom, że już nie będzie pływał. 24-latek, który miał wygrywać jeszcze przez lata, zasmucił sportowy świat. Ciekawe, że nie był jedynym herosem z okładek, który zrobił to w 2006. W tym roku kariery kończyli też m.in. Michael Schumacher, Zinedine Zidane, Andre Agassi i Hicham el-Guerrouj. Żaden z nich nie zrobił tego jednak jako zawodnik w sile wieku.

Osiem lat później Thorpe tak uzasadnił swoją decyzję:

– Cały czas musiałem zmagać się z konsekwencjami swoich sukcesów. Uznałem, że moja kariera nie jest już moja, że należy do całej Australii. I że chcę odzyskać swoje życie. A jedynym sposobem, żeby to zrobić, jest skończenie z pływaniem.

Pięknie opowiadał też o swojej ukochanej dyscyplinie:

– Z pływaniem miałem niemalże intymne relację (śmiech). Słuchałem tego, co woda do mnie „mówi”, jaką pozycję każe mi przybrać. Na podstawie tego tworzyłem potem ruchy, który pozwoliły mi po niej sunąć. Lubiłem to robić w samotności, czułem, że wtedy mam od wody odpowiedni „feedback”. Kiedy inni ludzie pływali obok, łatwo było mnie rozproszyć, traciłem ten niesamowity kontakt.

W swoim postanowieniu wytrwał ponad cztery lata. Wszystko zmieniło się… podczas lotu z Ameryki do Europy. To właśnie wtedy, tysiące metrów nad ziemią, w Thorpe’ie na nowo narodziła się chęć rywalizacji. Umocnił ją po wizycie na londyńskim basenie olimpijskim, który wyjątkowo mu się spodobał. Chciał tam wygrywać, ale droga do sukcesu tym razem była wyjątkowo zawiła. Ian zdawał sobie z tego sprawę, dlatego podszedł do sprawy rozsądnie. Uznał, że najpierw spróbuje potrenować mocno przez trzy dni, a jeśli wszystko będzie OK – trzy tygodnie. Następnie trzy miesiące i tak dalej. Spokojnie, bez presji, krok po kroku. I bez rozgłosu – zanim Ian publicznie zdradził, że wraca, trenował w Sydney na… ośmiu różnych basenach. Wszystko po to, by zminimalizować szansę na to, że dowiedzą się o tym dziennikarze. W osiągnięciu sukcesu miał mu pomóc nowy trener Gennadi Touretski, z którym starał się zmienić technikę pływania.

Idealną klamrą tego tekstu byłoby takie zdanie: Na ostatniej prostej w wyścigu olimpijskiego na 200 m dowolnym wyprzedził Michalea Phelpsa i znowu stał się złotym chłopcem.

Niestety, nic takiego się nie stało. Amerykanin wygrał ten wyścig, a Thorpe nie wziął w nim udziału. Co więcej – w ogóle nie wystartował w Londynie, ponieważ nie zdołał wywalczyć olimpijskiej kwalifikacji. Mimo ciężkiej pracy, nie udało mu się osiągnąć zamierzonego poziomu. Kilkadziesiąt miesięcy bez pływania okazało się za długą przerwą, by po niej organizm znowu pracował jak maszyna.

Sportowa porażka stała się faktem, ale najważniejsze, że Thorpe wygrał dużo ważniejszą walkę – z samym sobą. Po pierwsze, przez lata nadużywał antydepresantów i alkoholu, ale wydaje się, że to już przeszłość. Na szczęście, bo momentami było naprawdę kiepsko:

– Samo myślenie o samobójstwie nie jest czymś strasznym ani nadzwyczajnym. Gorzej gdy zaczynasz się konkretnie zastanawiać, jak to zrobić. Ja byłem już na tym etapie. Myślałem o tym, żeby się utopić, choć nagłówki brzmiałyby wtedy strasznie: “Thorpe utonął!” (śmiech). A już tak na serio – jedyna rzecz jaka mnie powstrzymała: nie chciałem tego zrobić swoim bliskim.

Po drugie, w 2014 roku w kapitalnym wywiadzie, który przeprowadzał z nim Michael Parkinson, wyznał światu, że jest gejem. Musiało go to kosztować bardzo dużo, bo przecież przez lata gorliwie zaprzeczał jakoby był homoseksualistą. Co więcej, w wydanej w 2012 roku autobiografii zapewnił, że chciałby założyć rodzinę z kobietą u boku. W końcu uznał, że nie może dłużej oszukiwać świata i bliskich.

– Bałem się głównie reakcji przyjaciół i rodziny, a szczególnie rodziców. Gdy dowiedzieli się, że jestem gejem, zachowali się wspaniale. Powiedzieli, że mnie wspierają i zawsze ze mną będą. Jeśli czegokolwiek w życiu się wstydzę, to tego, że nie miałem siły, aby zrobić coming out wcześniej i przerwać to kłamstwo, które powielałem latami.

KAMIL GAPIŃSKI

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez