Na początku dekady uchodził za jeden z największych talentów polskiego pływania. W 2010 roku przeniósł się za ocean, rozpoczynając studia na uczelni Florida University, gdzie spędził pięć lat. Po igrzyskach w Rio mając w perspektywie rozwój swojej firmy – Phlex, postanowił pożegnać się z profesjonalnym sportem. Wrócił niedawno i to być może mocniejszy niż kiedykolwiek. Zaledwie kilka miesięcy po wznowieniu treningów, zdobył dwa medale na mistrzostwach Europy na krótkim basenie w Glasgow. Z Marcinem Cieślakiem rozmawiamy o odzyskanej radości z pływania, amerykańskiej przygodzie i celach na przyszłość.
KACPER MARCINIAK: Podobno mocno trenujecie z Pawłem Korzeniowskim, który niedawno również wznowił karierę.
MARCIN CIEŚLAK: Myślę, że u Pawła zadziałał podobny mechanizm, co u mnie. Błysnęła jakaś iskierka w głowie, wyobraźnia się rozbudziła i podjął taką decyzję. Pływamy razem, istnieje między nami zdrowa rywalizacja, super to wyszło.
Jak to u was dokładnie wygląda, na jakiej zasadzie działacie?
Przede wszystkim oprócz tego, że razem prowadzimy różne projekty, jesteśmy najlepszymi kumplami. Trenujemy i pracujemy razem, a przy tym spędzamy czas poza basenem. To też nowe wyzwanie, bo zawsze pływałem w zorganizowanych grupach. Teraz z Pawłem trenujemy sami: ustalamy różne programy, wzajemnie sobie podpowiadamy. Można powiedzieć, że działamy w zespole, w którym obaj jesteśmy zarówno zawodnikami, jak i trenerami.
Cofnijmy się trochę w czasie, dlaczego wróciłeś do pływania?
Było w tym trochę przypadku. Po zakończeniu kariery prowadziłem akademię pływania dla dzieci z Pawłem Korzeniowskim. Jeździmy latem na obozy z dzieciakami, a tam zawsze dużo rozmawiamy o pływaniu. Ten temat cały czas się przewijał. Po drugie, w Stanach założyłem firmę Phlex, która buduje tracker – gadżet do pomiarów czynnikowych. Założeniem trackera jest m.in. angażowanie ludzi w trening, zwiększanie jego precyzji, przynoszenie większej satysfakcji. W fazie testów byłem właśnie jednym z testerów, używałem tego urządzenia przed wejściem na rynek. To połączone ze stałym obracaniem się w środowisku pływackim, sprawiło że w pewnym momencie zdecydowałem się wznowić karierę.
Po pierwszych treningach widziałeś, że jesteś w dobrej formie? Nie straciłeś za wiele?
Przez trzy lata nie było ani jednego momentu, w którym wypadłem z formy. Powiedziałbym, że w momencie kiedy zacząłem znowu pływać, znajdowałem w najlepszej formie fizycznej w życiu. Chodziłem na siłownię, spędzałem weekendy surfując, po prostu każdego dnia uprawiałem sport. Przerwa od pływania była co prawda dość długa, ale nie miałem w trakcie przestojów, po których musiałem wracać do optymalnej wagi. Tydzień po wznowieniu treningów czułem się już świetnie.
Jak udaje Ci się łączyć treningi z pracą?
Nie jest to tak trudne, jak może się wydawać. Kluczem jest po prostu się tym cieszyć. Jeszcze dwa lata temu łączenie pracy z treningami nie wchodziłoby u mnie w grę, ponieważ pływanie nie dawało mi takiej radości. Po dniu w pracy nie myślałem o nim pozytywnie i to nie było coś, co chciałem robić. Ale teraz pokochałem pływanie na nowo i zawsze mam ochotę iść na basen, czy siłownię, więc to jest taki silnik dla mnie. Jeśli jest frajda, to nie ma żadnego problemu. Na coś, co sprawia nam przyjemność, zawsze znajdzie się czas.
A zgodziłbyś się z takim stwierdzeniem, że możesz, ale nie musisz?
Tak, bez dwóch zdań. Na pewno mam w sobie pewien luz. Kiedyś za czasów juniorskich, każde zawody były o być, albo nie być. Walka o przetrwanie, czy dostaniemy stypendium, czy będziemy mogli dalej kontynuować treningi. To było jednak bardzo stresujące. Teraz traktuję pływanie jako hobby, a ten spokój daje mi jeszcze większą siłę. Idę na trening, żeby mieć dobrą zabawę i jak wyjdzie, tak wyjdzie.
Zmiana podejścia zadziałała pozytywnie na rezultaty?
Na sto procent. Żałuję, że nie byłem tak mądry jak teraz kilka lat temu. Co prawda nie wiem, czy takie podejście byłoby wtedy możliwe, bo jednak okoliczności decydują o wszystkim. Pasja do sportu niesie człowieka – jeśli nic nie dzieje się pod presją, tylko samo z siebie
Na mistrzostwa Europy na krótkim basenie w Glasgow jechałeś z myślą o finale, a wróciłeś z dwoma medalami. Taki wynik przerósł chyba najbardziej optymistyczne założenia.
Medal ani trochę nie przewinął mi się przez myśl. Wcześniej brałem udział w zawodach Masters, za to na mistrzostwa Polski przygotowałem się najlepiej, jak mogłem i zdobyłem bilet do Glasgow. Start po starcie, podchodziłem do każdej imprezy bez specjalnie wygórowanych celów. Kiedy zdobyłem krążek w Glasgow, byłem w absolutnym szoku i utrzymuje się to do teraz.
W finale na 100 metrów delfinem zdobyłeś brązowy medal, pokonując czwartego zawodnika o zaledwie 0.04 sekundy.
Na styk, zgadza się. Można powiedzieć, że jak na moje możliwości był to idealny wyścig. Gdyby coś poszło nie tak, mógłbym skończyć bez medalu. Aczkolwiek był to bardzo szybki finał. Czas mój, jak i czwartego Guersa Uemitcana, dwa lata temu dałby złoto. Wyjątkowo szybkie mistrzostwa, ale to normalna rzecz, że pływanie stale idzie do przodu.
Jako reprezentacja zdobyliście pięć medali, o dwa więcej niż na imprezie w 2017 roku. Przejawiają się jednak opinie, że to tylko i wyłącznie mistrzostwa na krótkim basenie i nie ma co brać tego na poważnie. Jakbyś to ocenił, taki wynik to wciąż dobry prognostyk?
Jasne, trzeba się cieszyć każdym medalem. Mimo że były to oczywiście zawody niższej rangi, niż mistrzostwa świata, Europy na długim basenie, czy igrzyska, to trzeba to docenić. Ważne, aby na każdej imprezie dawać z siebie wszystko i przywozić jak najwięcej medali. Bardzo dobrym prognostykiem było też to, że nieźle radziliśmy sobie w sprintach. Pamiętam, że kiedy odchodziłem, to Polacy nie byli w tej dziedzinie zbyt mocni. Teraz zdobyliśmy medal w dwóch sztafetach.
Wspomniałeś, że już przed rozpoczęciem treningów czułeś się dobrze, ale jednak musiałeś zrobić spory progres w krótkim czasie. Jak udało ci się tego dokonać?
Przede wszystkim wziąłem się za zupełnie inny trening, niż robiłem dotychczas. Brakowało mi wcześniej ćwiczeń bardziej eksplozywnych i większego skupienia na sprincie. Całą karierę pływałem na 200 czy 400 metrów i nigdy tego sprintu zbytnio nie rozwijałem. Teraz dorzuciłem więcej ścigania i siłowni. Nie było łatwo się w to zaangażować, ale z dnia na dzień czułem się coraz silniejszy i wszystko poszło w dobrym kierunku.
Po Rio zdecydowałeś się porzucić pływanie, a miałeś zaledwie 24 lata.
Spędzałem około pięciu, czy sześciu godzin dziennie trenując, a wyniki nie przychodziły. Nie udało mi się zakwalifikować na igrzyska. W tym czasie rozwijała się moja firma w Stanach i kilka innych projektów, więc postanowiłem zająć się biznesem. Zadedykowałem więcej swojego czasu pracy, to była wykalkulowana decyzja. Pływanie nie dawało mi wtedy frajdy, ani satysfakcji.
To nie jest trochę tak, że zdecydowałeś się wznowić karierę, bo nie chciałeś skończyć z metką niespełnionego talentu?
Myślę, że nie miałem takich odczuć. Wywalczyłem co mogłem, dałem z siebie wszystko. Moje losy potoczyły się tak, a nie inaczej i się z tym kompletnie pogodziłem. Ta decyzja nie powstała na zasadzie presji, czy niespełnionych ambicji. Wszystko zostało zbudowane na pasji oraz odkryciu na nowo miłości do sportu, a nie chęci pokazania się.
W latach 2010-2015 studiowałeś i pływałeś na University of Florida. Tęsknisz za tymi czasami?
Jasne, to były bardzo miłe chwile. Zarówno pod względem pływackim, jak i każdym innym.
Amerykańskie uczelnie to kompletnie inna bajka niż studia w Polsce?
To na pewno wyjątkowe doświadczenie. Długa lista zalet, chociażby szerokie zaplecze treningowe. Pełno obiektów, trenerów, samych zawodników. Wszystko to składa się na jedną sportową rodzinę. Podejście jest zupełnie inne. W Polsce sport traktuje się bardziej indywidualnie, a tam udaje się z pływania tworzyć dyscyplinę w pewien sposób drużynową. Wszędzie czujesz wsparcie, zespół się sobą interesuje. Najważniejsze trofeum do zdobycia to zawsze zwycięstwo w klasyfikacji drużynowej.
Uczelniani sportowcy w niektórych dyscyplinach to wręcz celebryci. W pływaniu też jest poczucie, że bardzo dużo ludzi na was liczy i kibicuje?
Zdecydowanie, choć wszystko rozgrywa się w tej sieci uniwersyteckiej. Zupełnie inaczej wygląda to w koszykówce, gdzie popularność zawodników ma zasięg światowy. U nas było to jednak wyłącznie uczelniane środowisko.
Jako sportowcy dostawaliście więcej luzu od profesorów?
Różnie to wyglądało, ale zwykle nie. Bywało nawet tak, że podczas niektórych zajęć nie mówiło się profesorom, że jest się sportowcem, bo jeszcze pomyślą że dostaliśmy się tu przypadkiem. I wcale nie jesteśmy tacy mocni w sprawach akademickich. Dlatego często się o tym nie wspominało. Ale jak były zawody i trzeba było napisać egzamin w innym terminie, to nie było z tym żadnego problemu.
Chodzą słuchy, że koszykarze i futboliści na zajęciach pojawiają się dwa razy w trakcie semestru.
Myślę, że szkoły starają się walczyć z tym problemem. Oceny i obecność mogą sprawić, że zostaniesz zawieszony, jeśli nie osiągniesz docelowych progów.
Na twojej uczelni występował Bradley Beal, który teraz jest gwiazdą NBA.
W roku, w którym ja się tam pojawiłem, on chyba odchodził. Nie miałem okazji się z nim zobaczyć, ale warto dodać, że na kampusie wszyscy sportowcy mają wspólną stołówkę. Pomiędzy dyscyplinami jest pełna interakcja, mieliśmy okazję poznać koszykarzy, cała ta rodzina jest bardzo zżyta.
Wspominając o stołówce, wyżywienie było pewnie na najwyższym poziomie?
Tak, choć przez większość dnia odżywialiśmy się sami. Dopiero kolacja była takim punktem, kiedy wszyscy przychodzili na stołówkę. I było tam wszystko. Świeże soki, bary z owocami i warzywami: do wyboru do koloru. Mieliśmy też dietetyka, z którym można było ustalić plan żywieniowy.
Trzymałeś się w grupie obcokrajowców? Przewinęło się dużo osób takich jak ty?
Sporo, szczególnie pływaków. W mojej grupie byli w pewnym momencie ludzie z jedenastu krajów. Na pewno tworzy się jakaś więź między nami, bo jednak wszyscy jesteśmy daleko od domu i często decydujemy się nawet opuścić rodzimy kontynent. Doświadczenie jest trochę inne niż u amerykańskiego zawodnika.
Ty byłeś jedynym Polakiem?
Był tam też Paweł Werner oraz Jasiek Świtkowski, który przeniósł się na Florydę, kiedy ja powoli kończyłem studia. W pewnym momencie było więc aż trzech Polaków.
Przechodziłeś przez problemy z aklimatyzacją?
Myślę, że każdemu chwilę to zajmuje, żeby poczuć się w obcym miejscu komfortowo. Jeśli ktoś powie, że nie przechodzi przez pewną aklimatyzację, to trudno mu uwierzyć. Obcujemy w zupełnie innej kulturze, język jest inny, dużo się dzieje. Pływanie nie jest jedyną rzeczą na której musisz się skupić, bo w szkole pierwszego dnia już zadają nam lekcje.
Miałeś również okazję trenować z Ryanem Lochte, sześciokrotnym mistrzem olimpijskim w pływaniu.
Ryan jest absolwentem mojej uczelni, skończył ją w 2007 roku. Cały czas jednak był z nami i pływał na obiektach Floridy przez kolejne lata. Czasem z nim ćwiczyliśmy.
Było po nim widać, że to wielki i niedostępny olimpijczyk? A może wręcz przeciwnie?
Ryan jest akurat bardzo sympatycznym i towarzyskim gościem. Mimo jego sukcesów, nie istniał między nami większy dystans. Pamiętam, że podczas pierwszego treningu w Florida Gators, trochę nie dawałem rady. Lochte też miał wtedy gorszy moment i trener wyrzucił nas na zewnątrz na basen otwarty, gdzie mieliśmy się chwilę rozpływać. Ryan uczył mnie wtedy pewnego nawrotu. Moje pierwsze doświadczenie z nim było więc bardzo miłe, a jego rady dały mi wielkiego kopa i motywację do pływania.
Poleciłbyś polskim pływakom twoją drogę?
Tak, zdecydowanie bym polecił. Ważne jest jednak, aby przed wyjazdami za granicę, zrobić odpowiednie rozeznanie. Zależnie od tego, czy chcesz bardziej spełniać się akademicko, czy sportowo, powinieneś dobrać pod siebie odpowiedni program. Ja swojej decyzji bym nie zmienił: gdybym miał wybierać jeszcze raz, znowu postawiłbym na Florydę.
W Polsce brakuje dobrej infrastruktury?
Jeśli sięgamy po coś, co w Polsce nie funkcjonuje dobrze, to jest to zaplecze naukowe. W Stanach, czy Wielkiej Brytanii federacje dużo inwestują w tą dziedzinę. Nie tylko trenerów, ale też sprzęt, badania oraz pomiary. To wszystko jednak sprawy uzależnione od budżetu, a my nie mamy takiego zaplecza finansowego, jak chociażby Holendrzy.
Alicja Tchórz. Zawodnicy kontra trenerzy, czyli walka z wiatrakami.
Alicja Tchórz wskazała na metody szkoleniowe, jako główną przyczynę kryzysu.
W Polsce trudno było kiedyś znaleźć trenerów szkolących na różne sposoby. W Stanach spotkałem się za to z wieloma metodami. Grupa, której byłem częścią, stawia na pływanie wielu kilometrów i oczywiście działa to na niektórych zawodników: jak Ryan Lochte, albo Elizabeth Baisel. To legendy ukształtowane na pływaniu florydzkim. Ale możemy pójść dalej i przenieść się na drugi koniec kraju do Kalifornii. Tam pływa się kompletnie inaczej: mniej intensywnie, ale więcej odcinków pokonujesz na maksa. Jest tego cała gama. W Polsce też się to trochę zróżnicowało, bo wcześniej wszystko było nastawione na kilometry. Teraz widzę, że pojawiły się szkoły sprinterskie z świeżą myślą treningową. Zawodnicy mają więcej opcji do wyboru.
W Glasgow nie tylko zdobyłeś dwa medale, ale też zakwalifikowałeś się na majowe mistrzostwa Europy na długim basenie w Budapeszcie. Co chciałbyś tam osiągnąć?
Celem numerem jeden będzie finał, tak jak zresztą w Glasgow. Myślę, że postaram się w trakcie przygotowania więcej czasu poświęcić na pływanie. Tak, aby przez te sześć miesięcy się tym wciąż bawić i aby przyniosło to podobne efekty jak ostatnio.
Nie dałoby się nie wspomnieć o igrzyskach. Gdzie widziałbyś siebie w Tokio?
Tu konkurencja będzie naprawdę kosmiczna, ciężko mi teraz coś powiedzieć. Wiele rzeczy może się jeszcze wydarzyć, nie wiem do jakiego poziomu będę w stanie się doprowadzić do tego czasu. Najpierw skupiam się na treningach i czas wszystko pokaże.
Międzynarodowa konkurencja jest piekielnie mocna. Szczególnie, że taki Caeleb Dressell, który niedawno pobił rekord Michaela Phelpsa, pływa na twoim dystansie…
Zgadza się, Dressel, Kristof Milak… To już teraz są żywe legendy pływania, z którymi będę musiał się ścigać. Podchodzę do tego jednak w pozytywny sposób, rywalizacja z takimi potęgami to może być fajne doświadczenie, cenna przygoda.
A po Tokio? Myślisz o tym, żeby pływać jeszcze kilka lat, czy to jest jednak ta stacja docelowa?
Chcę kontynuować karierę, pokonywać kolejne przystanki i cieszyć się pływaniem. Nie myślę o tym, żeby w najbliższym czasie z tego rezygnować.
Kto z naszej reprezentacji może się zakręcić w okolicach podium?
Jest kilku potencjalnych kandydatów. Radek Kawęcki to od lat trzon naszej kadry. Zdecydowanie również Wojtek Wojdak, jeśli wyjdzie mu wyścig. Myślę jednak, że każdy z naszej kadry ma swoje szanse, zawsze może zdarzyć się jakaś niespodzianka. Popatrzmy chociażby na minione mistrzostwa Europy: nikt nie myślał, że dziewczyny zdobędą złoty medal w sztafecie 4×50 stylem zmiennym.
Czego życzysz sobie w przyszłym roku pod względem pływackim, życiowym?
Przede wszystkim chciałbym odnajdować jeszcze więcej radości, czy to w pływaniu, czy to na innych ścieżkach życia.
ROZMAWIAŁ
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl