W wypowiedziach przed igrzyskami brzmiał optymistycznie. Wspominał nawet, że choć to mało prawdopodobne, chciałby zawalczyć o medal. Pragnął tego jednego rzutu, który dałby mu taką możliwość. Wszyscy jednak przyznawali, że już finał byłby dobrym pożegnaniem – jakby nie było – legendy naszej lekkiej atletyki. Piotr Małachowski odpadł wcześniej. Tej nocy nie przebrnął jednak przez kwalifikacje do konkursu rzutu dyskiem.
Podwójnie srebrny
Dwukrotnie był wicemistrzem olimpijskim. Raz, w 2008 roku, przegrał z Gerdem Kanterem, swoim wielkim rywalem. Za drugim niespodziewanie przerzucił go Christoph, młodszy z braci Hartingów, który poza tamtym konkursem olimpijskim nie ma wielkich sukcesów na koncie. To działo się w Rio de Janeiro. Raczej wszyscy, na czele z samym Małachowskim, zdawali sobie wówczas sprawę, że to jego ostatnia szansa na złoto. Wszystko wskazywało tam na Polaka. Nikt jednak nie przewidział, że Hartingowi wyjdzie rzut życia.
Już w Rio Małachowski miał 33 lata. Można było się zastanawiać, czy w ogóle dotrwa do igrzysk w Tokio. Zdecydował, że tak, choć przełożenie imprezy sprawiło, że musiał tę decyzję przemyśleć raz jeszcze. I raz jeszcze odpowiedź na pytanie “Czy chcę pojechać na igrzyska?” była twierdząca – “Tak ,chcę”. Minimum miał z 2019 roku, nie musiał się nim przejmować. Celem było doprowadzenie się do formy, która pozwoliłaby powalczyć o coś więcej. Niekoniecznie nawet o medal, niechby to była i lepsza lokata, w szerokiej czołówce. Też byłoby fajnie, w końcu to gość, który na karku ma już 38 lat.
Niestety, nie wyszło.
Treningi to nie zawody
Przed eliminacjami zapowiadał, że stać go na rzucanie nawet 67 metrów. To dałoby bezpośredni awans do finału, bo minimum kwalifikacyjne wynosiło 66 m. Rzucił jednak dużo krócej, choć poprawiał się z każdą próbą. Za pierwszym razem spalił, za drugim było 61.76 m, a za trzecim 62.68. W swojej grupie zajął dziewiąte miejsce. Co to oznaczało? Że maksymalnie trzech dyskoboli z grupy B mogło posłać dysk dalej. Szansa na to była minimalna i szybko okazało się, że Małachowski odpadnie. Zresztą on już w wypowiedziach tuż po swojej trzeciej próbie, gdy jeszcze nie zaczęła się rywalizacja reszty stawki, był pewien, że w finale nie wystąpi.
– Taki jest sport. Trzeba umieć przegrywać. Ja dziś przegrałem ze sobą i z warunkami. Na treningach rzucałem naprawdę obiecująco – ponad 65 metrów. Na rozgrzewce utrzymałem rzut na 65 metrów – mówił. W konkursie takich prób był jednak daleki. I odpadł, przyznajmy to, zasłużenie, żegnając się w ten sposób z igrzyskami. Sam wyrażał nadzieję, że awansuje chociaż Bartłomiej Stój, ale i temu – choć rzucił minimalnie dalej – się nie udało. Jutrzejszy finał rzutu dyskiem odbędzie się tym samym bez Polaków.
Czy mimo tego warto będzie zajrzeć na walkę o medale w tej konkurencji? Zdecydowanie tak. Choćby dla Daniela Stahla, który dziś jako jedyny przerzucił 66 metrów. I to od razu, w pierwszej próbie, co wskazuje na jego wielką formę. W dodatku gdy inni więc się wysilali, on mógł odpoczywać. Całkiem możliwe, że jutro pośle dysk piekielnie daleko.
Jedna na trzy
Poza dyskobolami rywalizowały też nasze panie w biegu na 800 metrów – Joanna Jóźwik, Angelika Sarna i Anna Wielgosz. Ta ostatnia w swoim biegu zajęła dalsze miejsce, od razu stało się jasne, że nie awansuje do półfinału. Druga przez jakiś czas nadzieję na awans miała – była czwarta w swoim starcie, w teorii mogła wejść z czasem. Pech chciał, że był to wolny bieg i rywalki z innych osiągały lepsze rezultaty. Wydawało się tak naprawdę, że kluczem do sukcesu w tamtym starcie był wcześniejszy finisz – gdyby Angelika wystartowała do niego szybciej, prawdopodobnie wyprzedziłaby choć jedną z rywalek i weszła do dalszej fazy bez potrzeby oglądania się na czas. Niestety, było inaczej.
I Angelika, i Anna szybko więc odpadły. Awansować udało się za to Joannie Jóźwik, która ukończyła swój bieg eliminacyjny na trzecim miejscu i ze startu była bardzo zadowolona. – Strasznie się cieszę, że się zakwalifikowałam. Trzecie miejsce, bezpośredni awans. Na moją korzyść działało to, że bieg był wolny, mogłam pokazać szybkość w końcówce. W tym sezonie przez miesiąc byłam wyłączona z treningów, nie jestem do końca zadowolona z przygotowań. Wyszło jednak dobrze, bo jestem tu, walczę o marzenia. Na początku maja skreśliłam ten sezon, myślałam, że jest po mnie. Uraz był na tyle poważny, że nie mogłam trenować w ogóle – mówiła na antenie Eurosportu.
Dodawała też, że to już inne igrzyska niż w Rio, gdzie była bliska medalu, że nie jest w aż takiej dyspozycji jak tam, ale stać ją na dobre wyniki. Tym bardziej, że dziś biegała rano, a ona wręcz nienawidzi tego robić. Skoro więc udało się awansować o takiej porze, to dalej powinno być już tylko lepiej. I tego się trzymajmy.
Fot. Newspix
Tak, tak z 19 czasem. Medal pewny…
W wywiadach mowi, że nie mógł odpuścić startu, a potem dodaje, że niech teraz się młodzi wykazują… To po co tam pojechał?