– To po prostu bardzo dobry zespół. Nie bez powodu pokonali Niemców w fazie grupowej. W ostatnich latach to jedna z reprezentacji, która zrobiła największy postęp w światowej piłce ręcznej. A my spróbujemy zrobić wszystko, żeby ich zastopować – mówi Maciej Gębala, obrotowy reprezentacji Polski o Węgrach, z którymi dziś o 18 zmierzą się Polacy (transmisja w Weszło FM). Opowiada też o roli swojej mamy w wychowaniu go na kadrowicza, dotychczasowych wrażeniach z mistrzostw świata, swojej żonie, Brazylijce z pochodzenia, oraz bracie, kolejnym reprezentancie.
WOJCIECH PIELA: Nie grałeś z Urugwajem, udało się zaoszczędzić nieco energii?
MACIEJ GĘBALA: Tak, trener podszedł do mnie i do Krajka [Przemysława Krajewskiego] przed meczem. Powiedział, że mamy ostatnią szansę, by odpocząć i że wykorzystamy ją po to, by mieć więcej siły na Węgrów i Niemców.
Na początku meczu Urugwajczycy zaskoczyli swoją walecznością? Nie było łatwo.
Nie było. Wiadomo, że zawsze trudno gra się z rywalami, którzy nieco inaczej – mniej europejsko – grają w piłkę ręczną. Mieliśmy trochę problemów, ale od początku wypracowywaliśmy dobre sytuacje. Kilka razy nabiliśmy bramkarza, ale koniec końców wygraliśmy wyraźnie i chyba tylko to się liczy.
To prawda. Masz takie wrażenie po meczach, które do tej pory rozegraliście, że jeszcze macie rezerwy?
Oj tak. Zagraliśmy parę fajnych meczów, ale po każdym spotkaniu – wygranym czy przegranym – brutalnie analizujemy, co robiliśmy dobrze, a co źle. Widzimy, jak sporo jeszcze błędów popełniamy we wszystkich aspektach gry. Możemy grać jeszcze lepiej, jeśli to poprawimy. To musimy zrobić, żeby wygrać z Węgrami i Niemcami.
Gdzie tkwią te największe rezerwy?
Myślę, że wszędzie po trochu. Jesteśmy młodym zespołem, jeszcze nie tak dobrze ukształtowanym. Bardzo dużo nadrabiamy walką i emocjami, zostawiamy sporo serca na boisku. Wszędzie jednak – w kontrze, ataku pozycyjnym, obronie – zdarzają nam się proste błędy, których staramy się unikać.
To, co wydarzyło się w meczu z Brazylią, rozmiary zwycięstwa, zaskoczyły cię trochę? Wygraną pewnie można było zakładać, nie był to szok. Ale dziesięć goli – to nie zdarza się codziennie.
Dokładnie. Szczególnie, że Brazylia jest naprawdę solidnym zespołem z zawodnikami, którzy grają lub grali w Barcelonie czy Veszprem – topowych europejskich klubach. Nikt, kto zna się na piłce ręcznej, nie zakładałby, że wygramy to dziesięcioma bramkami. Czułem, że jesteśmy faworytem w tym meczu, bo bardzo fajnie graliśmy wcześniej z Tunezją i Hiszpanią, ale spodziewałem się zwycięstwa jedną czy dwoma bramkami .
W jakiś sposób się udało. Graliśmy bardzo dobrze w obronie, a jak oni zagrali dobrą akcję, to Adam Morawski odbijał niesamowite piłki. Udało nam się też rzucić do pustej bramki cztery czy pięć razy w drugiej połowie i to chyba ich złamało. Mamy też dużo większe możliwości, jeśli chodzi o zmiany. Gramy na pewno bardzo fizycznie w obronie, co przekłada się na to, że rywale są coraz bardziej zmęczeni.
Brazylijczycy mieli bardzo duży problem ze złamaniem waszej obrony, wprowadzali siódmego zawodnika i z tego wynikało to pozostawianie pustej bramki.
O tym mówił też ich trener na konferencji prasowej, że już nie wiedział co robić, bo nie mogli się przebić przez naszą obronę. To na pewno bardzo duży komplement, jeśli coś takiego mówi trener rywali.
Była u ciebie lekka szydera, czy jakieś podgryzanie się z żoną? Twoja małżonka jest przecież Brazylijką, nie wyobrażam sobie, żeby ten temat się nie przewinął w waszych rozmowach.
Oczywiście, że tak. Juliana od początku była za nami, nam kibicowała, ale po meczu, gdy rozmawialiśmy, powiedziała: „no mówiłam ci, że możesz wygrać, ale nie tak wysoko!”. (śmiech) Mieliśmy jeszcze parę takich epizodów. Kilka lat temu, gdy siatkarze wygrali finał mistrzostw świata z Brazylią, to też były małe walki w domu. Ale wszystko w granicach normalności, nie była obrażona ani nic takiego.
Jak to w ogóle się stało, że między wami zaiskrzyło? Niecodziennie zdarzają się pary polsko-brazylijskie.
Juliana grała w Polsce w piłkę ręczną, występowała też w kadrze Brazylii. Akurat tak się złożyło, że ja grałem w Wiśle Płock z Jose de Toledo, który zresztą był na boisku w naszym meczu z Brazylią. Oni się znali, ja znałem się z nim, przez to poznałem się z nią i coś nas w sobie urzekło. To jest w sumie koniec historii. Poznaliśmy się, popisaliśmy, spodobaliśmy się sobie i tak się to wszystko zaczęło.
Są jakieś zwyczaje brazylijskie, które dzięki niej poznałeś i zaimplementowałeś? Coś cię zaskoczyło?
Chyba dużo takiego ciepła. Taka jest tamta kultura – ludzie są cieplejsi, bardziej emocjonalni, mają więcej temperamentu. Od super szczęśliwego do naprawdę najgorszego dnia w życiu przechodzą przez jedno słowo. Często podchodzą luźniej do życia, ale przez te emocje i nie tak chłodne spojrzenie na to wszystko, może z małych rzeczy zrobić się coś bardzo dużego. Ja mam na pewno większy dystans, pewnie jeszcze wielu Polaków też tak do tego podchodzi. A Brazylijczycy mają te swoje telenowele. (śmiech)
A to prawda. Te telenowele to pewnie tam większe hity niż w Polsce. Wracając do piłki ręcznej: Mariusz Jurasik w wywiadzie dla nas powiedział, że tobie transfer do Bundesligi sporo dał, zwłaszcza jeśli chodzi o grę ofensywną. Zgadzasz się z tym?
Tak, bardzo się rozwinąłem. Myślę, że to ma coś wspólnego z fizyczną grą, jaka ma miejsce w Bundeslidze – to jest najbardziej fizyczna liga. Jeżeli tam dostaję cały czas wpierdziel na kole, to w grze z takimi drużynami jak Brazylia nie czuję, że rywale mi przeszkadzają. To jest ta różnica.
Doskonale odnajdujesz się w systemie hiszpańskim, który preferuje trener Patryk Rombel. Choć wiemy, że to coś innego od systemów, które stosowano wcześniej w kadrze, gdy graliście bardziej niemieckim. Długo musiałeś się tego uczyć, przystosować?
Miałem jakiś zalążek tego u trenera Tałanta Dujszebajewa. Wtedy miałem z tym bardzo duże problemy, bo było to coś nowego. Potem robił to właśnie Patryk Rombel i coraz więcej klubów tak gra. Dużo rozmawiamy, nie wiem, ile już lat mamy ten hiszpański stylu, ale powoli to wchodzi. Nie rozumiem tego jeszcze w stu procentach, oczywiście, ale też nie gramy wyłącznie hiszpańsko. Mamy też elementy tej niemieckiej gry, bijemy się na przykład dużo mocniej w obronie niż Hiszpanie, a do tego dokładamy to mądre przeszkadzanie, którym charakteryzuje się właśnie hiszpański styl. Mój brat, Tomek, gra w tym systemie w klubie, coraz więcej mamy takich zawodników, którzy w Kielcach czy Płocku w nim operują. To ma na to największy wpływ – że robimy to nie tylko w kadrze, ale wielu reprezentantów gra też tak w klubach.
Ucieszyliście się, gdy usłyszeliście, że mecz z Urugwajem będzie pokazywany w Telewizji Polskiej? Było takie poczucie, że „wreszcie w nas uwierzyli”?
Szczerze mówiąc czułem z tego dużą satysfakcję. Cała drużyna pracowała na to, by to się udało. Przekonaliśmy do siebie wielu kibiców, którzy oglądali nas na YouTubie i wywierali presję na stacjach telewizyjnych i w końcu któraś zdecydowała się to wziąć. Super, czapki z głów dla całej drużyny, że się udało. Dziękujemy też kibicom za wsparcie i wiarę.
Wspomniałeś brata. Od razu dobrze rozumieliście się na boisku, zwłaszcza w obronie? Czy ta współpraca mimo wszystko musiała się dotrzeć?
Mieliśmy właściwie tylko kilka treningów, bo dawno z nim nie grałem. Tomek miał sporo problemów zdrowotnych, dwa razy zerwał więzadła krzyżowe. A akurat jak między kontuzjami grał przez cztery miesiące, to nie było zgrupowań kadry. Właściwie mieliśmy dwa-trzy treningi przed meczem z Turcją. Zrozumieliśmy się. Sporo rozmawialiśmy, jesteśmy razem w pokoju, więc możemy gadać o szczegółach, bo właściwie to one decydują. Zaczęliśmy od meczów z rywalem średniej klasy, potem z czasem byli coraz trudniejsi i wszystko w meczach coraz bardziej się docierało. Teraz wygląda to świetnie. Mam nadzieję, że tak zostanie też na mecz z Węgrami.
Kiedyś myślałeś o tym, by to wszystko rzucić – można było przeczytać o tym choćby w „Fakcie”. Teraz, gdy dobrze idzie wam na takim turnieju jak mistrzostwa świata, to myślisz sobie i widzisz, że dobrze było w tym zostać?
Tak, super. Tu wielki ukłon w stronę mojej mamy, która dosłownie i w przenośni wybiła mi to z głowy. (śmiech) Wszystko wybiła, dużo miałem głupich pomysłów. Włożyła w to wiele trudu i serca. Bardzo aktywnie uczestniczyła w życiu sportowym, gdy jeszcze prowadziła klub w Gdyni i starała się stworzyć wielu chłopakom z Trójmiasta warunki do tego, by mogli zrobić coś innego, niż chodzić gdzieś po dworze i myśleć o głupotach. Dziękuję jej bardzo, że tak to wyszło. Teraz mogę robić to, co kocham i z dumą nosić orzełka na piersi. Piękna sprawa.
Oglądaliście już mecze Węgrów? Co możesz o nich powiedzieć?
Do tej pory widziałem tylko chwilę ich meczu z Brazylią. Skupialiśmy się na kolejnych przeciwnikach, z którymi graliśmy, więc nie było zbyt wiele czasu, by oglądać inne spotkania. Na pewno są wysocy i silni fizycznie. Grają zresztą podobnie do nas. Preferują styl hiszpański, tam jednym z trenerów jest Chema Rodriguez, wieloletni topowy zawodnik – środkowy rozgrywający w Veszprem czy hiszpańskich klubach.
W kadrze mają sporo dużo talentów, choćby Dominika Mathe, młodego prawego rozgrywającego z rocznika 1999, który robi teraz karierę. Do tego wielkiego obrotowego Bence Banhidiego, na którym w zasadzie opiera się ich gra. Gość waży ze 130 kilo, ma jakieś 208 centymetrów. Zatrzymanie go powinno być głównym punktem, na którym się skupimy. Ale też na lewym rozegraniu mają super rzut w osobie Richarda Bodo, do którego też będziemy musieli wyjść, ale tak, by nie otworzyć zbyt wiele miejsca dla kołowego. Świetny jest też bramkarz – Roland Mikler – który w kilku meczach bronił niesamowicie. To po prostu bardzo dobry zespół. Nie bez powodu pokonali Niemców w fazie grupowej. W ostatnich latach to jedna z reprezentacji, która zrobiła największy postęp w światowej piłce ręcznej. A my spróbujemy zrobić wszystko, żeby ich zastopować.
Rozmawiacie między sobą, motywując się i powtarzając, że są do ogrania?
Oczywiście. Nie ma chyba osoby, która by nie wierzyła w to, że możemy wygrać. Sami sobie udowodniliśmy dobrymi meczami, że jeżeli realizujemy plan na spotkanie, walczymy i jesteśmy na odpowiednim poziomie emocjonalnym, to naprawdę możemy wygrać z każdym.
Porażka Niemców z Hiszpanią sprawia, że by mieć szansę na ćwierćfinał, raczej nie możecie przegrać z Węgrami. Taka perspektywa stresuje czy mobilizuje, jak do tego podchodzisz?
Ja skupiam się na tym, co musimy zrobić, nie myślę o konsekwencjach tego wszystkiego. Jeżeli będziemy robić to, co sobie założymy w trakcie meczu, to możemy być spokojni. Myślę, że jeżeli damy z siebie sto procent, to nie będziemy mieli do siebie pretensji nawet w przypadku porażki. Musimy bardzo dobrze przygotować się taktycznie i fizycznie, a potem rozkoszować się grą. Już na szczęście dla większej liczby fanów.
Znasz doskonale Niemców. Oni przyjechali na mistrzostwa bez kilku ważnych zawodników. Twoim zdaniem jakość ich gry spadła?
Tak, ale nie tak znacząco, jak można by pomyśleć. Oni mają bardzo szeroki wybór zawodników, których mogliby powołać do kadry i którzy grają na świetnym poziomie. Najbardziej ucierpiał ich środek obrony – bodajże czterech zawodników z niego nie pojechało. Ale nadal są to gracze na przykład z Flensburga, świetnego zespołu z Bundesligi. To nie są jednak zawodnicy, których nie da się ograć. My też mamy świetnych graczy, występujących w bardzo dobrych klubach. Nasze emocje też dużo nam dają.
To na koniec: jakbyś miał wymienić trzy najważniejsze cechy trenera Patryka Rombla, to co byś wskazał?
Spokój, pracowitość i zaangażowanie.
ROZMAWIAŁ WOJCIECH PIELA
Fot. Newspix