Łukasz Krawczuk: 400 m to morderczy dystans, wymiotowanie jest normą

Łukasz Krawczuk: 400 m to morderczy dystans, wymiotowanie jest normą

W marcu 2018 roku pobił wraz z kolegami z kadry halowy rekord świata w sztafecie 4×400 m, który oficjalnie utrzymał się niemal dwa lata, a nieoficjalnie – zaledwie tydzień. Do dzisiaj kiedy ogląda ten bieg w internecie, przechodzą go ciarki na plecach. Z Łukaszem Krawczukiem z Grupy Sportowej ORLEN wspominamy wielki sukces z mistrzostw świata w Birmingham, a także rozmawiamy o teraźniejszości: funkcjonowaniu w nietypowych czasach i perspektywie treningów w Centralnych Ośrodkach Sportu. 

KACPER MARCINIAK: Miesiąc siedzenia w domu za tobą. Jak forma?

ŁUKASZ KRAWCZUK: Dzisiaj już jedna osoba mi nawet zadała to pytanie i odpowiedziałem, że dobrze. Trenuję raz dziennie, mam czas, aby się zregenerować. Nie są to tak ciężkie treningi, jakich byśmy oczekiwali w tym okresie. Ale wiadomo, nie ma do tego odpowiednich warunków.

Starasz się odwzorować tryb dnia, aby choć trochę przypominał ten podczas zgrupowania?

Nie ma takiej opcji (śmiech). Mam dziesięciomiesięczne dziecko, wstaję przez to codziennie o szóstej rano. Ale jest mi to nawet na rękę. Żona wstaje kilka razy w ciągu nocy, więc odsypia do ósmej, a ja budzę się dwie godziny wcześniej. Biorę dziecko i karmię je, a przy tym sam sobie robię śniadanie. Potem mogę wyjść na dwór, tuż po ósmej, kiedy nie ma jeszcze żadnych ludzi i zrobić w odosobnieniu jakiś trening. Już zdążyłem się do takiej codzienności przyzwyczaić.

Może się ona zmieni, patrząc na pomysł Ministerstwa Sportu o umieszczeniu zawodników w Centralnych Ośrodkach Sportu. Kontaktował się ktoś z tobą w tej sprawie?

Rozmawiano z moim trenerem, ale z tego co wiem na razie nie jestem brany pod uwagę. Z drugiej strony nawet nie wiem, czy bym się na coś takiego zdecydował. Nie będzie to przecież wyglądać tak kolorowo, jak niektórzy myślą. Pojedziesz tam na miesiąc, nie będziesz mógł opuszczać ośrodka. A kontakt z dużą liczbą ludzi i tak będzie. Dla wielu osób ten pomysł może oczywiście okazać się zbawieniem. Ja jednak daję radę, muszę też pamiętać o dziecku i żonie – nie jestem w stanie wyjechać na kilka tygodni z domu i zostawić ich samych w mieszkaniu.

Chociażby Marcin Lewandowski powiedział, że nie będzie brał w tym udziału.

Marcin też ma dzieci i żonę. To nie są proste decyzje.

Mówimy o dużym przedsięwzięciu. Zapewnienie braku kontaktu w ośrodku nie będzie łatwe.

Może być to niemożliwe. W kuluarach zawsze mówiło się, że Spała to takie miejsce, gdzie bardzo łatwo złapać jakąś infekcję. W takiej sytuacji jaką mamy, nie wierzę że będzie tam bezpiecznie.

Brakuje ci sportu w telewizji?

Matko, ja już nie mogę wytrzymać. Skaczę z kanału na kanał, szukam czegokolwiek. Lubię oglądać sport na żywo, nie przepadam za powtórkami, a teraz nie ma nic innego. Naprawdę mi brakuje meczów piłki nożnej, czy lekkiej atletyki…

Transmisje sportowe zastępuje ci FIFA?

Kiedyś grywałem, ale teraz nie mam już na to niestety czasu. Jak uda mi się znaleźć  wolną chwilę, raczej skłaniam się w kierunku seriali.

Znaleźliście sobie z żoną coś ciekawego?

Ostatnio dokończyliśmy ostatni sezon Domu z Papieru. Teraz zaczęliśmy oglądać wspólnie Homeland. Mamy kilka swoich tytułów.

Wróćmy do czasu przed pandemią. Wziąłeś udział w Halowych Mistrzostwach Polski w Toruniu, gdzie biegłeś na 200 metrów.

Startowałem w ramach treningu. Traktowałem to jako sprawdzian szybkościowy przed igrzyskami olimpijskimi. Chciałem się trochę przetrzeć na krótszym dystansie pod dachem. Sprawdzić się przed zbliżającymi wyzwaniami.

Jakie były twoje wrażenia?

Generalnie wszystko szło dobrze, w pewnym momencie coś się jednak popsuło. Nie trafiłem z formą na mistrzostwa.  Myślałem, że jadę po medal, stało się inaczej. Miałem też pecha z losowaniem torów, ale to już inna kwestia. Dwa tygodnie przed tymi zawodami byłem na pewno w lepszej formie, trochę ten ostatni okres wyszedł gorzej, ale w gruncie rzeczy wrażenia oceniam jako pozytywne.

Akurat kwestia toru bywa decydująca na hali.

Ma on duże znaczenie, dlatego też biegu na 200 metrów nie znajdziesz na halowych mistrzostwach Europy i świata. Ale z sezonu jestem zadowolony, zabrakło tylko tego medalu mistrzostw Polski. Mam nadzieję, że zrekompensuję sobie to życiówką na dwusetkę w lecie, o ile będę w ogóle miał do tego okazję.

4 marca 2020 roku minęły dwa lata od kiedy na halowych mistrzostwach świata w Birmingham ustanowiliście rekord świata. Ciągle zdarza ci się wracać do tamtej chwili myślami?

Czasem przypadkowo trafiam na filmik z tego biegu w internecie. Oglądam go i oczywiście ciarki na plecach mam za każdym razem. Ale myślę, że już nieco zeszliśmy na ziemię i doszło do nas to, co osiągnęliśmy. Następne dwa sezony nie bardzo poszły po naszej myśli, więc ten rekord już pozostał w cieniu.

Wydawało się wtedy, że jesteście na najlepszej drodze do zdobywania kolejnych medali. Wszystko utrudniły problemy zdrowotne.

Miałem przerwę przed ubiegłym letnim sezonem. Złamałem palec u stopy, co wykluczyło mnie z biegania na półtora miesiąca. Ale generalnie jeśli chodzi o całą naszą ekipę z Birmingham, każdy miał jakieś problemy zdrowotne. I niestety to nas nie opuszcza. Do tego ja, Rafał Omelko, Kuba Krzewina – kończymy 31 lat w tym roku. Trzeba się o te zdrowie modlić, bo młodsi już nie będziemy.

Czy te kontuzje się z czegoś wzięły? Masz wrażenie, że za dużo startowaliście albo przesadziliście z liczbą treningów?

Nie wiem, czego to była kwestia. Przed mistrzostwami świata ciężko harowaliśmy, to na pewno. Każdy z nas miał w głowie, że mamy szansę tam powalczyć o medal. I wtedy zdrowie dopisało, forma dopisała, szczęście dopisało. A potem widocznie za to zapłaciliśmy.

Najwięcej pecha miał chyba Jakub Krzewina. Pod koniec ubiegłego roku wrócił po długiej kontuzji do startów. A teraz w marcu znów musiał poddać się operacji.

Dokładnie. Byłem z Kubą kilka lat w jednej grupie treningowej. To chyba jedna z najbardziej podatnych na kontuzje osób, jakie widziałem. Ale za każdym razem jak był zdrowy, znajdował się w wyśmienitej formie. Na co go stać, widzieliśmy chociażby podczas biegu w Birmingham.

Piękny moment, kiedy na ostatnich metrach “połknął” Amerykanina… Czterysta metrów to niezwykle wyczerpujący dystans. Ostatnią setkę przebiegacie już samą siłą woli.

Moim zdaniem to najcięższy bieg lekkoatletyczny. Co prawda jeśli ktoś biega na 800 metrów, może mieć odmienne zdanie, kwestia gustu. Wydaję mi się jednak, że takiego wyczerpania i zakwaszenia, jakie odczuwasz podczas startu na 400 metrów, nie ma nigdzie.

Adam Kszczot wspominał kiedyś, że zdarza mu się z tego wyczerpania wymiotować. Raz na tydzień, dwa tygodnie. Też się z tym spotykacie?

Wymiotowanie u czterystumetrowca to norma, każdy z nas zna to uczucie.

Ciężko o długą karierę na tym dystansie?

Powiem tak: ja nie wybrałem czterystu metrów, to czterysta metrów wybrało mnie. I jeżeli mógłbym trenować coś innego, to nie wiem, czym bym się na to nie zdecydował. To, co robimy, jest mordercze dla naszych organizmów. O ile w innych konkurencjach lekkoatletycznych albo dyscyplinach, można trenować spokojnie do 35. roku życia, to u nas rzadko się to zdarza. Zostawiasz kawał zdrowia na bieżni, momentami jest ciężko nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

Zdajesz sobie więc sprawę, że twoja kariera już długo nie potrwa?

Na dobrą sprawę igrzyska miały być moim ostatnim przystankiem, ale okazało się że będą dopiero za rok. Trenuję jednak do nich na sto procent, będę dawał z siebie wszystko. To mój cel. A co będzie po igrzyskach? Zobaczymy. Jednak od razu kariery raczej nie zakończę, choć będę to planował.

Przełożenie igrzysk było dla was dobrą informacją? Macie szansę odbudować formę.

Cóż, tym momencie problemy zdrowotne ma tylko Jakub. Myślę, że przede wszystkim u nas chodzi o to, żeby młodzież zaczęła biegać szybciej. Mamy utalentowanych zawodników, ale jakoś nie mogą się przełamać. A większa rywalizacja napędza wszystkich. Popatrzmy, jak to wygląda u dziewczyn z sztafety.

Z młodszych zawodników jest chociażby Tymoteusz Zimny, twój były kolega z klubu. Niezły rekord życiowy, ale w ciągu ostatnich dwóch lat nie poprawił się.

Niestety, w ostatnich dwóch latach mu nie idzie, choć też pojawiały się jakieś kontuzje. Zmienił trenera, zmienił klub i miasto. Potrzebuje może trochę czasu, aby się przestawić i zacząć biegać szybciej.

Myślisz, że ponowne uformowanie sztafety z Birmingham jest możliwe?

Tak naprawdę każdy celuje w siebie. Jeżeli będzie pięciu, sześciu mocnych chłopaków, wynik i tak będzie dobry. Każdy z nas na pewno do Tokio będzie trenował na sto procent. Czy taki sam skład jest możliwy? Biegałem już na wielu zawodach: mistrzostwach świata, Europy, igrzyskach olimpijskich i za każdym razem zestawienie w sztafecie było inne. Zawsze miała miejsce rotacja jednej lub dwóch osób.

Najciekawiej było na Halowych Mistrzostwach Europy w Glasgow w 2019 roku. W sztafecie 4×400, obok Rafała Omelki, Dariusza Kowaluka i Tymoteusza Zimnego, pobiegł płotkarz Damian Czykier.

Wtedy kontuzje odegrały sporą rolę – zarówno przed i w czasie mistrzostw. Zabrakło jednej osoby. To się zdarza, wtedy padło na nas, ale w innych ekipach bywało, że z powodu urazów całkowicie się wycofali ze startu w sztafecie. Na szczęście Damian był gotowy, aby pobiec. I walczyliśmy, skończyło się na czwartym miejscu.

Ludzie o tym zapominają, ale każdy z was indywidualnie pracuje nad formą i stara się biegać jak najszybciej we własnym zakresie. A dopiero potem dochodzi do formowania sztafety.

Tak, to konkurencja indywidualna. Do sztafety potrzeba po prostu czterech mocnych zawodników. Mniejsze znaczenie ma zgranie, choć oczywiście ważny jest cel i dążenie do niego wspólnymi siłami. Nie musimy na co dzień wspólnie trenować. Każdy musi mieć w głowie, że wie po co tu przyjechał i wykonać określone zadanie. A jeżeli jedziemy na mistrzostwa do Berlina i od razu myślimy, że trudno będzie walczyć o medal, wychodzi potem, że ta sztafeta biegnie bez jaj.

Ostatni raz w biegu rozstawnym na dużej imprezie biegałeś podczas… igrzysk wojskowych. Jak je wspominasz?

Muszę pochwalić wioskę, w której mieszkaliśmy. Wszystko zostało lepiej zorganizowane, niż podczas igrzysk w Rio. Byłem pod wielkim wrażeniem, co Chińczycy tam zrobili. Generalnie bardzo udana impreza, choć pogoda nie dopisywała. Ale wiadomo, odbywała się w październiku, a forma zniżkowała u wszystkich. Wyniki nie zachwycały, ale udało nam się wywalczyć drugie miejsce. Cztery lata wcześniej tak dobrze nie było. Skończyliśmy tuż za podium. W Wuhan zatem udało nam się odkuć.

Mówimy o podwójnym zaszczycie, bo oprócz kraju reprezentujesz też Wojsko Polskie. Sam poziom na igrzyskach wojskowych jest chyba jednak nieco niższy, niż podczas większości zawodów?

Kiedyś może tak było. Poziom na CISM-ach rośnie jednak z roku na rok. Coraz więcej profesjonalnych sportowców należy do wojskowych klubów lub służy w armiach różnych krajów. Nikt jadąc na tą imprezę, nie może sobie pozwolić o myśleniu, że ma już medal w garści. Na czterysta metrów kobiet startowała chociażby mistrzyni świata Dalilah Muhammad. Poziom w kuli też był bardzo wysoki.

Konrad Bukowiecki bił się o złoto z Darlanem Romani z Brazylii.

Wynik Romaniego oscylował w granicach 22 metrów, kosmos.

29 lutego 2020 roku oficjalnie straciliście rekord świata na rzecz uniwersytetu z Houston, choć sam bieg miał miejsce kilka dni po waszym.

Ja miałem takie podejście, że ten rekord świata prędzej czy później ktoś pobije. Najważniejsze, że w Birmingham pokonaliśmy Amerykanów w bezpośredniej walce i fajnie, że przez jakiś czas mogliśmy pochwalić się najlepszym wynikiem w historii. A jeśli chodzi o sztafetę z Houston, nie za bardzo interesowałem się tą kwestią.

Trochę to dziwne. Teraz pod rekordem będzie pisać: Stany Zjednoczone? Czy może nazwa uczelni?

Ciężko powiedzieć… startowali tam jednak zawodnicy, którzy mogą spokojnie reprezentować Stany Zjednoczone. Tak to u nich jest. Poziom czterystumetrowców mają niezwykle wysoki. Nie wiadomo na ile hala była lepsza od tej w Birmingham. Każda bieżnia jest inna. A są takie, na których biega się szybciej albo wolniej. W każdym razie, mocnych amerykańskich zawodników jest tylu, że tych sztafet mogliby złożyć kilka.

Koniec lutego był słodko-gorzki. Wtedy też wręczono wam srebrne medale za mistrzostwa w Zurychu z 2014 roku, po tym jak zdyskwalifikowano Rosję.

Tak jak napisałem na social mediach: oszuści zostali zdyskwalifikowani. Pamiętam tę imprezę, zdobyliśmy wtedy nasz pierwszy medal mistrzostw Europy, więc radość i tak była ogromna. Srebro czy brąz – to nieduża różnica. Tym medalem zapoczątkowaliśmy w końcu kolejne sukcesy. Jedyne czego można żałować… cóż, finanse też mają duże znaczenie. Tego co straciliśmy, nikt nam już nie zwróci.

Gorzej gdybyście byli wtedy drudzy, za Rosjanami.

Nie mówiąc nawet o czwartym miejscu. Wtedy radość po ostatecznym zdobyciu brązu byłaby kompletnie znikoma. Wielki zawód tuż po biegu, a po wiadomości o dyskwalifikacji Rosjan pewnie poczulibyśmy tylko frustrację.

Nie ma już takiego szumu wokół was. Masz poczucie, że możecie teraz w spokoju pracować?

Wiadomo, ze mieliśmy swoje pięć minut i szczerze sprawiało mi to radość. Ale teraz też jest w porządku. Mam spokój, siedzę sobie w domu, mogę odpocząć psychicznie od ciągłych wyjazdów i naładować akumulatory przed sezonem olimpijskim. Spędzam czas z rodziną, a potem wrócę silniejszy.

W normalnym roku spędzasz ile dni poza domem?

Licząc wszystkie zgrupowania i wyjazdy… około 250.

Po zawodach w Birmingham, mówiliście że celujecie w pobicie rekordu Polski na stadionie – 2:58. Cały czas chodzi wam to po głowach?

Trochę się od tego oddaliliśmy. Ostatnie wyniki były powyżej trzech minut i myślę, że może na igrzyskach – jeśli wszystko wypali – o ten rekord powalczymy. Ale będzie ciężko, bo jak mówiłem – trzech z nas ma ponad 30 lat. Zobaczymy, jak spisze się młodzież. Niestety to marzenie jest teraz daleko.

Cel na igrzyska?

Na pewno finał olimpijski i lepsze miejsce, niż zajęliśmy w Rio. Wtedy było siódme, więc myślimy w kategoriach – sześć i w górę. Wiadomo, że każdemu marzy się medal olimpijski, ale do tego potrzeba zarówno wysokiej formy, jak i fury szczęścia. Jest jeszcze druga kwestia – sztafeta mieszana. Tam szanse na sukces będą pewnie wyższe, niż w sztafecie męskiej.

Liczymy też na medal “Aniołków Matusińskiego”.

Na pewno przełożenie igrzysk jest dla dziewczyn na duży minus. Gdyby impreza Tokio odbyła się w tym roku, nie mam wątpliwości, że zdobyłyby medal. Lecz jeśli będzie im szło, tak jak teraz, bo przecież rekord Polski pobiły dopiero co na mistrzostwach w Dosze, świat stoi przed nimi otworem.

ROZMAWIAŁ
KACPER MARCINIAK

Fot. 400mm.pl, Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez