Podczas swoich początków w kadrze Polski dzielił koszykarskie parkiety z Adamem Wójcikiem, a na tegorocznych mistrzostwach świata z jego podań korzystał urodzony pod koniec 2000 roku Aleksander Balcerowski. Mówisz Łukasz Koszarek, myślisz reprezentacja. Z polskim rozgrywającym rozmawiamy o nadchodzących rywalach, mundialu i wielkich nieobecnych, jak i również o zmieniającej się koszykarskiej rzeczywistości.
KACPER MARCINIAK: Zacznijmy od ogłoszenia grup turnieju kwalifikacyjnego do Tokio 2020. Jak oceniasz wasze szanse?
ŁUKASZ KOSZAREK: Na pewno trudno nas nazwać faworytami, ale ta ekipa pokazała już, że potrafi przełamywać bariery. Na dziesięć meczów z Litwą pewnie wygramy jeden, ale może właśnie na taki trafimy.
A Słowenia was niepokoi?
Nie wiemy jeszcze, czy Luka Doncic będzie grał. Wartość Słowenii z nim na pewno wzrośnie…
I to trzykrotnie.
Dokładnie, ale myślę że koszykówka jest na tyle zespołową grą, że samemu pewnych rzeczy nie przeskoczy. Litwa zapłaciła za turniej kwalifikacyjny i będzie grać u siebie, a ich skład jest bardzo mocny.
To również nie jest ta Słowenia, co dwa lata temu.
Słowenia to jednak Doncic i długo, długo nic. Dwa lata temu na mistrzostwach Europy trafiliśmy na najlepszą wersję tej kadry. Przegraliśmy spotkanie w grupie, a oni potem wzięli wszystko. A teraz nie tyle co odszedł Goran Dragic, to jeszcze trener, który ich do tamtego sukcesu doprowadził. Postawiłbym więc na Litwę jako faworyta kwalifikacji.
Miałeś okazję grać przeciwko 18-letniemu Doncicowi. Minęło niewiele czasu, a on jest już gwiazdą NBA. Czułeś, że będzie z niego taki zawodnik?
Na pewno jego postępy w NBA są imponujące. Nikt nie sądził, że tak szybko stanie się czołowym graczem. Posiada jednak takie cechy, dzięki którym idealnie odnajduje się w tej lidze. Umie czytać grę, więc bardzo korzysta na większym boisku, albo na atletycznych kolegach z zespołu. Przy jego rzucie i świetnym podaniu, obrona nie jest na niego tak przygotowana, jak było to na najwyższym poziomie w Eurolidze.
Ma wokół siebie lepszych i przede wszystkim bardziej atletycznych graczy, niż w kadrze?
Plus wielu strzelców. Większe boisko sprawia też, że obrona musi wybrać – kryć jednego czy drugiego zawodnika, a on potrafi takie sytuacje świetnie odczytać i wykorzystać.
Nie byłoby dyskusji o ponownym spotkaniu z Doncicem, gdyby nie wrześniowe mistrzostwa świata. Czy ten “boom” na koszykówkę, który się pojawił, został wykorzystany?
Myślę, że ten boom musi najpierw trochę potrwać, a do tego potrzebne są sukcesy. I to regularne, tak aby o tej kadrze było głośno. W Chinach dotarło do nas, że zainteresowanie jest spore, a wielu ludzi przypomniało sobie, że istnieje coś takiego jak koszykówka. Nie ma innej drogi – aby o się o niej mówiło, potrzebne są wielkie mecze.
Pod względem popularności jest lepiej niż kilka lat temu?
Dużo więcej dzieci przychodzi na treningi, przynajmniej z tego co rozmawiałem z kilkoma trenerami. We wrześniu faktycznie młodzież garnęła się do koszykówki. Sprawdzimy, czy będzie to miało efekt za kilka, czy kilkanaście lat. Jeśli z tysiąca dzieci, jedno będzie na tyle utalentowane aby trafić do kadry, to będzie już sukces. W tej chwili nie ma co gdybać. Na pewno gra kadry na wysokim poziomie może sprawić, że popularność będzie rosła.
Wróćmy do turnieju. Na inaugurację wygraliście z Wenezuelą, a potem przyszedł mecz z Chinami. Mecz szczególny, bo przeciwko gospodarzom. Czuliście się jak mała grupka, która stanęła na przeciwko całej armii?
Wiedzieliśmy, że Chińczyków jest naprawdę sporo, i w hali, i przed telewizorami. Dla nich mistrzostwa były wielką sprawą. Wpakowali pełno pieniędzy, aby pokazać się z jak najlepszej strony. Nam zwycięstwo dawało wielką szansę na awans do kolejnej fazy turnieju. Mieliśmy świadomość, że aby wygrać musimy być od nich dwa razy lepsi. Mecz był bardzo emocjonujący, z trzy razy już go praktycznie przegraliśmy, ale ostatecznie udało nam się przechytrzyć los. Widzieliśmy wtedy wszystko co jest najpiękniejsze w koszykówce: ciągłe zmiany wyniku i wymiany kolejnych ciosów.
W trakcie meczu zorientowaliście się, że przeciwko wam są zarówno trybuny, jak i arbitrzy?
Wiedzieliśmy, że te gwizdki są bardzo gospodarskie, ale się z tym wcześniej liczyliśmy. Jak grasz z gospodarzem turnieju, który ma wielkie parcie na sukces, to nie może być inaczej. Tak jak wspomniałem, musieliśmy być od nich dwa razy lepsi. Trener nas mentalnie przygotował i decyzje sędziów nie wyprowadzały nas z równowagi.
Nie byłoby tego zwycięstwa, gdyby nie ten przechwyt Ponitki.
Tak, wtedy byliśmy już jedną nogą po drugiej stronie. Mateusz zrobił coś z niczego, a potem jeszcze zachował zimną krew na linii rzutów wolnych. Zbudowało to jego legendę i legendę tego turnieju dla nas.
Pierwsze cztery spotkania i cztery zwycięstwa. Potem przyszła wysoka porażka z Argentyną. Zadecydowała siła rywali, czy wasze nasycenie po wygranej z Rosją?
Może nie nasycenie, ale trudno jest podczas tak długiego turnieju pozostać równie mocno zmotywowanym. Po meczu z Rosją całe napięcie z nas zeszło i nie zdołaliśmy się odbudować na Argentynę. Rzeczywiście był to nasz najsłabszy mecz na turnieju. W pewnym momencie kiedy nic się nie kleiło, trener zaczął rotować składem, aby oszczędzić nas na walkę w ćwierćfinale.
Argentyna zachwycała, a przed finałem z Hiszpanią była szeroko uważana za faworyta.
Z drugiej strony Argentyńczycy poza Luisem Scolą nie mieli nikogo z doświadczeniem w grze na finałach dużych imprez. Hiszpania to natomiast ekipa wybitnie turniejowa, trochę jak Niemcy w piłce nożnej. Rozegrali dziesiątki meczów o dużą stawkę, wiedzieli jak grać, aby wygrać. Choćby z nami w ćwierćfinale: absolutnie nie panikowali, widać było na ich twarzach spokój.
Z Hiszpania mierzyłeś się wielokrotnie, ale to był pewnie pierwszy raz na dużym turnieju, kiedy brakowało im Pau Gasola. Mogło to wzbudzić u was pewną nadzieję?
Niby tak, ale jego brat Marc też nie należy do złych koszykarzy. To nie Pau, ale powiedzmy – osiemdziesiąt procent jego. Musisz kryć go blisko, bo nawet kiedy ma słaby mecz, to potrafi podać, ściągnąć obrońców, zaangażować w grę swoich kolegów.
Udało wam się osiągnąć to o czym głośno mówiliście przed turniejem, czyli doprowadzić do spotkania z Amerykanami. Spełnienie marzeń to trafne określenie?
Spędziłem kilkanaście lat w kadrze i nigdy wcześniej nie byłem tego meczu nawet bliski. Gra przeciwko najlepszej drużynie świata to niebywałe przeżycie. Może pozostał pewien niesmak, że brakowało im największych gwiazd. Nikt już jednak nie ustawia się do fotek z Amerykanami, jak za czasów Dream Teamu. Oglądaliśmy ich w telewizji, to byli w większości młodzi zawodnicy i fajnie było się z nimi zmierzyć.
Mówiłeś, że po mundialu możesz skończyć karierę w kadrze. Jak to teraz wygląda?
Decyzja jest w zawieszeniu. Trener na pewno będzie robił jakieś zmiany, w lutym mamy eliminacje do mistrzostw Europy. Celem jest teraz powalczyć w kwalifikacjach do igrzysk. Natomiast ciężko powiedzieć, czy będę dalej grał, czy może odnajdę się w innej roli.
Jeszcze kilka lat temu pełniłeś funkcję podstawowego rozgrywającego. Teraz zarówno w reprezentacji, jak i w klubie stałeś się kimś w rodzaju zadaniowca. Jak się w tym odnajdujesz?
Każdy zawodnik chce grać jak najwięcej. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest zaakceptować swoją rolę. Oczywiście rozmawiałem z trenerem. Absolutnie chciałem być częścią tej drużyny, a przejęcie nowej roli nie przyszło mi trudno. To jest sport. Do składu wchodzi nowy, lepszy zawodnik, który będzie grał więcej, a moim zadaniem jest pomóc drużynie w jakikolwiek sposób.
Przed mistrzostwami w jednym z wywiadów zapewniałeś, że Maciej Lampe ostatecznie wspomoże was w Chinach. Tak się nie stało. Myślisz, że jeszcze powróci, czy kadra to dla niego skończona przygoda?
To chyba już zamknięty rozdział. Rozmawiałem z Maciejem, bardzo kibicował nam na mistrzostwach. Wyłącznie pozytywne emocje, bez żadnej złej krwi. Teraz pewnie będzie chciał skupić się na grze w klubie, gdzie może zarobić wielkie pieniądze. Występy w reprezentacji mocno obciążają organizm, mógł przez to stracić jakieś kontrakty. Z naszej strony obyło się bez wielkiego płaczu. Staraliśmy się stworzyć inną drużynę, a Damian Kulig świetnie się sprawdził w jego zastępstwie, mimo tego że jest trochę innym typem gracza.
Podczas turnieju Mateusz Ponitka ostro odpowiedział na twitterze Marcinowi Gortatowi, który napisał o poziomie waszego meczu z Chinami.
Nie skupialiśmy się na tym za bardzo. Twitter jest takim narzędziem, na którym można coś napisać, ale mieć coś innego na myśli. Potem druga osoba może to na swój sposób odebrać. To było takie mało ważne nieporozumienie, które szybko zostało wyjaśnione.
Pojawiły się głosy: jak to jest, że niemal 40-letni Luis Scola gra wyśmienity turniej, a Gortat od kilku lat w kadrze już nie występuje…
Wiadomo, że Marcin nie może myśleć tylko o zdaniu kibiców, ale też o swoim zdrowiu. Zaliczył kilkanaście sezonów w NBA na wysokim poziomie. Dodatkowo od lutego pozostaje bez klubu, przez co mógł nie trenować potem na tak wysokich obrotach. Zapewne myślał o powrocie do kadry, ale uznał, że nie będzie w stanie odpowiednio przygotować się na tak długi turniej.
Z drugiej strony, kadra od lat ma problemy z rosłymi podkoszowych, jak właśnie Scola czy Gasol.
Na pewno Gortat i Lampe byliby w stanie z tym pomóc. Szczególnie z ich doświadczeniem i fizycznością. Inne drużyny mogły pochwalić się lepszymi warunkami, a już w szczególności Chiny – ich podkoszowi są gigantyczni. Udało nam się jednak załatać te braki.
Jakbyś miał popatrzeć na swoją karierę w reprezentacji: jaki jest najlepszy koszykarz przeciwko jakiemu grałeś?
Tony Parker był świetny. Niemożliwy był też Dirk Nowitzki, ale niestety z Niemcami okazję do gry mieliśmy głównie w meczach towarzyskich. Dlatego postawiłbym na Pau Gasola, który wiele razy nas po prostu zmiażdżył. Potrafił rzucić za trzy, podać, świetnie odnajdował się pod koszem. A do tego miał około 213 cm wzrostu, ktoś taki nie rodzi się na co dzień.
A pamiętasz tego naturalizowanego macedońskiego rozgrywającego?
Bo McCalebb. Nie graliśmy przeciwko niemu, ale razem z Macedonią miał turniej w którym zajął czwarte miejsce. To było niespotykane, bo od tego czasu tyle ich widzieliśmy. Zdecydowanie był wtedy kluczowy dla ich sukcesów.
Ostatnio ludzie nie mieli tyle okazji do krytyki, ale swego czasu obok Marcina Gortata, często przyjmowałeś rolę kozła ofiarnego. Kadra przegrywa? Wina Koszarka.
Myślę, że jako sportowiec musisz się do czegoś takiego przyzwyczaić. Jeśli drużyna przegrywa, to ludzie mówią różne rzeczy. Kiedy wygrywasz, jesteś noszony na rękach. Ważne aby się na to uodpornić i nie brać niczego do siebie. Takie sytuacje powinny mobilizować, a nie wyprowadzać z równowagi.
Kilka tygodni temu Mike Taylor przedłużył kontrakt z Polskim Związkiem Koszykówki. Trener zmienił waszą mentalność, poczuliście że możecie wygrać z każdym?
To jest właśnie amerykańska myśl szkoleniowa – patrzysz tylko na jasną stronę księżyca. Wcześniej nam tych sukcesów brakowało i tak jak mówiłeś, padało sporo negatywnych słów. Wraz z Taylorem przyszły wyniki. Uwierzył w weteranów, a przy tym wprowadził do zespołu kilka młodych twarzy. To spowodowało, że mamy zespół który może rywalizować na wysokim poziomie. Mike przeżył zarówno sukcesy, jak i porażki. Nauczył nas reagować na różne sytuacje.
Powiedziałbyś, że jest mistrzem motywacji? Filmik z jego przemową przed meczem z Chinami zrobił furorę w social mediach.
Bez dwóch zdań świetnie mu wychodzą takie motywacyjne rozmowy. Pierwszego dnia w Chinach tłumaczył nam, że przyjechaliśmy tu osiągnąć sukces. I tym sukcesem nie było wygranie dwóch meczów, tylko zapisanie się w pamięciach ludzi.
Trener Steve Kerr z Golden State Warriors powiedział ostatnio, że każdy koszykarz powinien w młodych latach grać w piłkę nożną. Samemu zaczynałeś przygodę w sporcie od tej dyscypliny.
Tak, i zawsze lubiłem podawać na dobieg. Widzenie przestrzenne jest bardzo ważne. Musisz przewidzieć gdzie podać piłkę i gdzie twój kolega ją odbierze. To liczy się również w koszykówce – wyprzedzasz o sekundę ruch obrony i to kiedy kolega wyjdzie na wolną pozycję. Każdy sport uczy czegoś innego, jak jest się młodym nie powinno się absolutnie zamykać na jedną dyscyplinę. Szczególnie, że po kilkunastu latach może się ona po prostu znudzić.
Jesteś zwolennikiem ogólnorozwojówki na początek przygody ze sportem?
Owszem, choć teraz to jest wymóg. Produkuje się terminatorów, a nie sportowców. Ważne, aby zawodnik biegał i był silny, a talent czysto sportowy jest na drugim miejscu. Ale umiejętności jednak zawsze się obronią. Im więcej potrafisz odczytać tego co dzieje się na boisku, tym większą masz szansę zaistnienia na wysokim poziomie.
W piłkę nożną grali też wybitni afrykańscy środkowi – Hakeem Olajuwon i Joel Embiid. Podobno zawdzięczają jej swoją świetną pracę nóg i lekkość w poruszaniu.
W obu sportach jednym ruchem ciała można zgubić obrońcę. Grałem przeciwko pewnemu rozgrywającemu – Carlosowi Arroyo. Pod koniec kariery był strasznie wolny, ale miał taki balans ciała, że ciężko go było zatrzymać. Praca nóg jest kluczowa.
Jesteś jeszcze z pokolenia, które wychowało się na Jordanie i Wójciku. Koszykówka przez lata przeszła przez szereg zmian. Podoba ci się kierunek w jakim idzie ten sport?
Według mnie zbyt duży nacisk kładzie się na trójki. Szczególnie widać to na przykładzie NBA, gdzie zawodnicy często decydują się na rzuty z kompletnie nieprzygotowanych i po prostu złych pozycji. Natomiast tego trendu nie da się zatrzymać. Eksperci obliczyli, że rzuty zza łuku są bardziej efektywne niż te z półdystansu i każdy musi się do tego dostosować. Produkuje się teraz więcej zawodników, którzy lepiej radzą sobie na dystansie, niż w strefie podkoszowej. Samemu lubię rzucać za trzy punkty, ale jednak brakuje mi trochę tej starej koszykówki.
Niejeden weteran podzieli twoją opinię.
Kiedyś wchodziło się pod kosz i zaraz dostawało mocno łokciem czy z barku. To było coś, tak wyglądało to w tym sporcie. Teraz wszystko ucieka do obwodu. Twardej i mocnej gry jest coraz mniej, chociaż fizyczność wciąż odgrywa swoją rolę.
Gdybyś urodził się dziesięć lat później, zrobiłbyś większą karierę? W końcu za trzy umiesz rzucać znakomicie.
Na pewno przeszedłbym przez inny trening, przez inne przygotowanie. Samych treningów byłoby więcej. Ciężko to jednak ocenić. Na pewno dzięki temu, że potrafię rzucać mogę wciąż występować na poziomie ekstraklasy i reprezentacji. Motoryka już nie ta co kiedyś, ale jak ktoś zostawi mnie bez krycia, to jestem w stanie szybko go pokarać.
Zmieniła się gra i zmienili się koszykarze. Czy kiedyś młodzież, która wchodziła do szatni, zachowywała się w inny sposób? Był większy nacisk na szacunek do starszych?
Przede wszystkim sama młodzież się zmieniła. Kiedyś jak wchodziłeś do szatni, to robiłeś wszystko, aby zaimponować starszym kolegom z zespołu. I czekałeś, aż oni zaproszą cię do stołu. Teraz jest inaczej, dostępność do różnych rzeczy jest łatwiejsza. Trzeba się do takiej rzeczywistości dostosować.
Czy internet sprawił, że młodzi zawodnicy szybciej robią progres? Od dzieciaka mogą bez problemu podpatrywać swoich idoli i się na nich wzorować.
Kiedy zaczynałem trenować dwadzieścia lat temu, metody treningowe należały do nieco przestarzałych. Teraz wszystko możesz znaleźć w internecie. I zacząć trenować na własną rękę, cokolwiek co ci się podoba. Do tego masz łatwy dostęp do meczów, gwiazd, różnych filmików instruktażowych.
Który z młodych polskich koszykarzy może za kilka lat stanowić sile reprezentacji? Łukasz Kolenda?
Zdecydowanie, choć ten sezon jest dla niego bardzo trudny. Czasami jednak tak bywa, że człowiek się na jakiś czas zatrzymuje. Jego możliwości sięgają bardzo wysoko, a cała przyszłość jest przed nim. Potrafi rzucać, potrafi grać na piłce, a koszykówka idzie właśnie w taką stronę. Wróżę mu karierę w kadrze.
Coraz większej popularności nabiera koszykówka 3×3, która już wkrótce zadebiutuje na igrzyskach. Uprawia ją wielu uznanych polskich koszykarzy, jak Piotr Niedźwiedzki czy Przemysław Zamojski. Co sądzisz o takiej odmianie basketu?
Jest atrakcyjna do oglądania, ale szczerze mówiąc: takie granie nigdy mnie specjalnie nie kręciło. To oczywiście byłaby wielka sprawa, gdyby chłopaki mogły pojechać na igrzyska. Może mają nawet większą szansę niż nasza reprezentacja. To jednak zawsze będzie letni sport i nie każdemu to odpowiada. Ja podczas wakacji mam zazwyczaj inne plany, staram się odpocząć od rywalizacji.
Krytycy mówią, że zasady koszykówki 3×3 nieco ograniczają zawodników. Często po walce podkoszowej piłka idzie na obwód i nagle okazuje się, że na zegarze pozostało tylko kilka sekund. I trzeba szybko rozegrać akcję indywidualną.
Na pewno wszystko jest skupione wokół gry 1 na 1. Jeśli ktoś jest w tym dobry, może się tam łatwo odnaleźć. FIBA zajęła się tą odmianą koszykówki zupełnie niedawno, więc spodziewam się kolejnych zmian. Będą starali się jak najbardziej uatrakcyjniać tą dyscyplinę.
Michael Hicks sprawdza się w takiej koszykówce idealnie. Bez jego wkładu nie byłoby 3. miejsca na czerwcowych mistrzostwach świata.
Całe życie grał właśnie w ten sposób, natomiast w tradycyjnym 5 na 5 nie zawsze się odnajdywał. Całkiem niedawno przeczytałem, że podobno jest najlepszym zawodnikiem 3×3 na świecie. Na pewno był kluczowy w osiągnięciu niedawnych sukcesów.
Jakie masz plany po karierze? Planujesz uderzyć w trenerkę?
Nie ukrywam, że kręci mnie wizja bycia trenerem. Całe życie przebywałem w szatni, więc ciężko byłoby mi ją opuścić. Przede wszystkim chciałbym zostać przy koszykówce, czy to jako trener, czy pełniąc inną funkcję. Nie wyobrażam sobie życia bez tego sportu.
Rok 2019 nieubłaganie zbliża się do końca. Twoje życzenia na kolejny?
Przede wszystkim prosiłbym o zdrowie. I żeby ta gra wciąż przynosiła mi radość. Wtedy można żyć z wynikami, nieważne czy się przegra, czy wygra. Nie mogę też zapomnieć o igrzyskach, bo jednak udział w nich jest marzeniem całej kadry. I każdego sportowca.
ROZMAWIAŁ
KACPER MARCINIAK
Fot. 400mm.pl
Niezla pasja. Koles gra tyle lat gorzej niz 80% dzieciakow pod blokiem. On i Szubarga to sa spece od kozlowania powyzej biodra, fuck is this ?