Pierwsza naprawdę wielka walka po pandemicznym zastoju dojdzie do skutku już w sobotę 17 października. W “bańce” zorganizowanej przez grupę Top Rank w słynnej hali MGM Grand w Las Vegas zmierzą się Wasyl Łomaczenko (14-1, 10 KO) i Teofimo Lopez (15-0, 12 KO). Stawką pojedynku będzie komplet mistrzowskich pasów w kategorii lekkiej. Dodatkowego smaczku międzypokoleniowej rywalizacji dodaje starcie charyzmatycznych ojców, którzy stoją za sukcesami synów – Anatolija Łomaczenki i Teofimo Lopeza seniora.
Współczesny boks cierpi na wiele schorzeń, ale jednym z najpoważniejszych jest ciągłe rozmijanie się z oczekiwaniami kibiców. Do naprawdę interesujących walk dochodzi po prostu o wiele za późno. Promotorzy w żywe oczy opowiadają farmazony o “marynowaniu” produktu, a kibice w konsekwencji długimi miesiącami dostają wyroby o wątpliwych walorach smakowych. Koniec końców do wielkich walk często nie dochodzi w ogóle, a jeśli się zdarzają, to przeważnie w takich momentach, gdy można już wskazać wyraźnego faworyta.
Między innymi z tego względu orzeźwiającym zastrzykiem energii okazały się rozgrywki World Boxing Super Series (WBSS). W dwóch edycjach zawodów – które w założeniu mają konfrontować najlepszych z najlepszymi na uczciwych warunkach – rozegrano już pięć ciekawych turniejów. Mimo to tylko raz udało się wyłonić niekwestionowanego mistrza – kogoś, kto zdołałby zebrać komplet mistrzowskich pasów.
To kolejny z palących problemów, który w jakimś sensie nierozerwalnie wiąże się z tym opisanym powyżej. Cztery czołowe federacje – WBC, WBA, IBF i WBO – nie mają właściwie żadnego interesu, by dążyć do unifikacji i wyłaniać niekwestionowanych czempionów. Najlepiej, gdy mistrzów jest czterech, a każda z organizacji może niezależnie pobierać opłaty sankcyjne – wtedy wszyscy są zadowoleni.
Mistrz mistrzowi nierówny
Federacje prześcigają się w absurdalnych pomysłach. Regularną porcję rozrywki uwielbiają serwować zwłaszcza działacze WBA. W kategorii ciężkiej jednocześnie uznają… czterech oddzielnych czempionów! Mistrzem “super” jest Anthony Joshua (23-1, 21 KO), który posiada także pasy organizacji WBO i IBF, na które zresztą uczciwie zapracował.
Mistrzem “regularnym” jest z kolei Manuel Charr (31-4, 17 KO). Na przykładzie Niemca – jak w soczewce – widać patologie, którymi karmią się bokserskie rankingi. Ten zawodnik o żaden tytuł w ogóle nie powinien nigdy walczyć, ale pas WBA wygrał w listopadzie 2017 roku. Potem… nie stoczył już żadnej walki! W historii wagi ciężkiej nie było wcześniej kogoś, kto po tak długim okresie bez walki nie straciłby pasa. A przecież Charr po drodze zdążył nawet wpaść na dopingu…
To jednak dopiero początek dziwacznej wyliczanki mistrzów WBA. Czempionem “tymczasowym” jest bowiem Trevor Bryan (20-0, 14 KO). W założeniu posiadacze tego wyróżnienia mieli bronić go raz na trzy miesiące, czekając na walkę z mistrzem “regularnym”. W praktyce jest tak, że Amerykanin wywalczył tytuł w sierpniu 2018 roku i nie obronił go jeszcze ani razu. To nie stan tymczasowy, tylko permanentny. Obrazu chaosu dopełnia jeszcze… “złoty mistrz”. Od marca jest nim Robert Helenius (31-3, 19 KO), który zapracował na ten laur nieoczekiwanie pokonując Adama Kownackiego (20-1, 15 KO).
W ten sposób słynąca z patologicznych posunięć federacja od dawna przyznaje kolejne tytuły, a cały świat na moment się zagotuje, by po jakimś czasie przejść nad tym do porządku dziennego. Promotorom to odpowiada, bo na wyciągnięcie ręki pojawiają się kolejne walki, które można reklamować jako “mistrzowskie”. Zawodnicy też się cieszą, bo dostają pas, który buduje ich w bokserskim świecie.
Najbardziej tracą kibice, a przez to cała dyscyplina, ale tym nikt się nie przejmuje. Boks cieszy się coraz mniejszym zainteresowaniem, a pandemia wręcz przyspieszyła proces gnicia. Jeszcze na początku roku z tytułu samych biletów organizatorzy rewanżu Deontaya Wildera (42-1-1, 41 KO) z Tysonem Furym (30-0-1, 21 KO) zaksięgowali ponad 17 milionów dolarów. Kwoty tego rzędu mają ogromny wpływ na planowanie budżetów, a teraz ich po prostu nie ma.
Bijąc się z większymi
Nowe reguły boksu w czasach zarazy najszybciej pojął weteran. 88-letni Bob Arum w wielkim sporcie widział chyba wszystko. Wzięty prawnik współpracował jeszcze z samym Muhammadem Alim, a prowadzona przez niego firma Top Rank od lat jest jednym z głównych graczy na rynku promotorskim. Obecnie prowadzi kariery między innymi Terence’a Crawforda (36-0, 27 KO) i Wasyla Łomaczenki (14-1, 10 KO), których większość ekspertów widzi w TOP 5 najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe.
Obaj wystąpią zresztą jesienią, ale to walka Ukraińca zapowiada się naprawdę hitowo. Podwójny mistrz olimpijski na zawodowstwie obrał przyspieszony kurs – o mistrzowski tytuł boksował już w drugiej walce. Tamten pojedynek przegrał, ale w mocno kontrowersyjnych okolicznościach. Orlando Salido (41-12-2) nie zrobił limitu wagowego, a do tego w ringu sięgał po faule i klincze. Zdaniem wielu obserwatorów mimo tych wszystkich niedogodności Łomaczenko i tak nie zasłużył wtedy na porażkę.
W 2020 roku jest już jednak pięściarzem spełnionym. Ma na koncie tytuły w trzech kategoriach wagowych, a od dwóch lat zbiera kolejne skalpy w wadze lekkiej. Już na pierwszy rzut oka widać, że dotarł do granic fizycznych możliwości. Można to zauważyć zwłaszcza na tle najbliższego rywala. Teofimo Lopez będzie tylko o 3 cm wyższy, ale dysponuje wyraźnie większym zasięgiem ramion.
W dniu walki będzie też sporo cięższy. Łoma już raz w tej kategorii zdążył się przekonać, że rozmiar naprawdę ma znaczenie. W 2018 roku w debiucie na nowych wodach Jorge Linares (44-3) przywitał Ukraińca rzucając go na deski pojedynczym uderzeniem z prawej ręki. Skończyło się na strachu – Wasyl przełamał potem rywala, kapitalnie obijając korpus. Dzień przed pojedynkiem obaj zmieścili się w limicie 135 funtów (61,2 kg), ale wychodząc do ringu Linares ważył 152 funty (prawie 69 kg), a Łomaczenko zaledwie 138 (62,5 kg). W praktyce dzieliły ich więc dwie kategorie wagowe!
Lopez to też jeden z tych pięściarzy, którzy naprawdę dużo zrzucają, by zmieścić się w limicie. W dniu ostatniej walki z Richardem Commeyem (29-2) – w której sięgnął po tytuł organizacji IBF – ważył niecałe 145 funtów. Ważenie przeprowadzono jednak rano, więc można zakładać, że do ringu wniósł potem mniej więcej tyle samo co Linares w walce z Łomaczenką – jeśli nie więcej.
„Papaczenko” zadba o wszystko?
Na niekorzyść Ukraińca działa jeszcze inny kluczowy czynnik – czas. Ma już 32 lata i niebagatelny bokserski przebieg, na który składa się przede wszystkim wyjątkowo długa kariera amatorska. Ojciec Anatolij zaprogramował go na sport już od najmłodszych lat. Pokłosiem tego wszystkiego są kontuzje i urazy, które odzywają się ostatnio coraz częściej.
Lopez będzie nie tylko większy, ale dużo świeższy. Choć ma koncie 15 pojedynków (tyle co Łomaczenko), to jest o 10 lat młodszy. – Jestem liderem nowej fali – deklaruje Amerykanin. Jeśli wygra, to zostanie najmłodszym posiadaczem czterech mistrzowskich pasów w historii boksu. Ma argumenty – najpoważniejszym jest zdecydowanie prawa ręka, którą znokautował już wielu rywali, ze wspomnianym Commeyem na czele.
W tle ringowej rywalizacji znajdzie się starcie ojców-trenerów. Anatolij Łomaczenko to główny architekt sukcesów nie tylko syna, ale całej nowej fali ukraińskiego boksu. Cegiełkę dołożył między innymi do osiągnięć Ołeksandra Usyka (17-0, 13 KO) i Ołeksandra Gwozdyka (17-1, 14 KO) – medalistów olimpijskich, którzy po mistrzowskie laury sięgali również na zawodowstwie.
“Papaczenkę” – jak nazywają go media i sami pięściarze – wyróżniają niezwykłe metody treningowe. Syna najpierw nauczył boksu, by potem na kilka lat mu go zabronić. Zamiast tego postawił wtedy na… taniec. Może dzięki temu Wasyl jest dziś tak trudny do trafienia? Anatolij hartuje podopiecznych na różne sposoby – najczęściej 15-rundowymi sparingami. Każda runda trwa cztery minuty. Przerwy są o połowę krótsze niż podczas walki, a rywale jego zawodników zmieniają się co kilka rund.
Codzienne zajęcia treningowe składają się między innymi z gry w tenisa oraz z chodzenia na rękach – a właściwie na pięściach. Ważne jest również trenowanie oddechu – Wasyl potrafi go wstrzymać podobno na ponad cztery minuty. Najwięcej o podejściu Łomaczenki seniora mówi jednak to, co dzieje się pod sam koniec zajęć. Skrajnie zmęczony syn musi jeszcze się zmierzyć z serią różnych logicznych łamigłówek. To ma usprawnić proces przetwarzania informacji w ringu, gdy pojawią się trudniejsze chwile.
Za sprawą tych praktyk i dzięki prawdziwie mistrzowskiej mentalności Wasyl Łomaczenko stał się znany jako “Matrix”. Anthony Crolla (34-6-3) twierdzi, że ukraiński geniusz potrafi zastawiać pułapki w ringu planując zdarzenia nawet na 20 sekund naprzód! Chyba wie co mówi – w kwietniu 2019 roku roku został po prostu zdeklasowany, przegrywając przed czasem już w czwartej rundzie. Tak szybko „Łoma” wygrywał tylko w zawodowym debiucie…
Warsztat “Papaczenki” jest coraz powszechniej doceniany, choć ostatnio jego głównym projektem pozostaje syn. Osobliwe metody nie przypadną do gustu wszystkim – podkreślał to zresztą swego czasu sam Gwozdyk, który podobnie jak Usyk ruszył w stronę innych trenerów. Magazyn “The Ring” w 2018 roku uznał Anatolija “Trenerem Roku”. Sam zainteresowany pozostaje na uboczu. Konsekwentnie unika mediów – w jego imieniu przemawia Wasyl, najczęściej już w ringu.
Rodzina jedyna w swoim rodzaju
Teofimo Lopez senior reprezentuje zupełnie inną szkołę. Można wręcz odnieść wrażenie, że więcej mówi niż robi. To on wykonał zresztą pierwszy krok w kierunku walki z Łomaczenką, zaczepiając Ukraińca w grudniu 2018 roku w hotelowym lobby. – Twój syn nie jest na moim poziomie – miał wtedy odpowiedzieć ze spokojem dwukrotny złoty medalista olimpijski. Wtedy pewnie nie był, ale dziś sytuacja wygląda już trochę inaczej.
– Nic nie zrobisz. Idziemy po ciebie. Pierdol się! – miał odpowiedzieć w swoim stylu Lopez senior. Syn najadł się wstydu – nie miał wtedy podjazdu do Łomaczenki, którego postrzegał jako Pana Boksera i żywą legendę. Kilka dni później obaj wystąpili podczas tej samej gali. Ukrainiec w walce wieczoru unifikował tytuły, wygrywając po dwunastu rundach z Jose Pedrazą (25-1). Show skradł jednak Lopez, który już w pierwszej rundzie znokautował Masona Menarda (34-3). Według Lopezów to właśnie wtedy rozpoczęła się podjazdowa wojna, która znajdzie finał w sobotę w Las Vegas.
– Mój syn skończy Łomaczenkę w trzy rundy! – grzmiał kilka miesięcy później senior. Kluczem do zrozumienia wybuchowego charakteru trenera jest poznanie jego życiowej historii. W młodym wieku w tragicznych okolicznościach stracił rodziców, a jako nastolatek był uzależniony od alkoholu i narkotyków. Na prostą zaczął wychodzić dopiero w 1997 roku – po narodzinach syna. – Złość i gniew nigdy mnie nie opuszczą – przyznaje dziś zupełnie otwarcie.
On również zaprogramował potomka na boks. Junior od najmłodszych lat poznawał sale treningowe i dość szybko okazało się, że ma talent. Wiele aspektów pięściarskiego rzemiosła poznawał na własną rękę – podstaw obrony barkiem (shoulder roll) nauczył się… oglądając na YouTubie walki Floyda Mayweathera (50-0, 27 KO). W 2016 roku, tuż po igrzyskach, przeszedł na zawodowstwo jako 19-latek. Na nie poleciał reprezentując Honduras – kraj pochodzenia rodziców. Dlaczego? Amerykanie mieli już innego kandydata, a Teo nie chciał czekać – chciał się bić.
Mimo ostatnich sukcesów życie rodziny Lopezów wciąż bywa mocno napięte. W 2018 roku młody pięściarz wbrew wszystkim wokół wziął ślub ze starszą od siebie stewardessą, którą poznał – jakżeby inaczej – podczas lotu. Ta poniekąd filmowa historia doprowadziła do kolejnych konfliktów – przeciwny związkowi był nawet ojciec. Teofimo nie potrafił poradzić sobie ze stresem.
W ringu dał potem najsłabszą walkę. Przez 12 rund konsekwentnie obijał Masayoshiego Nakataniego (18-0), ale brakowało mu błysku. Po wszystkim – za namową żony – skorzystał z pomocy psychologa. Z jego wsparciem udało się uporządkować zamieszanie w życiu prywatnym. Od tamtej pory cała rodzina podobno znów gra do jednej bramki, ale mocne charaktery wciąż co jakiś czas się odzywają.
Czyny, nie słowa
“Matrix” Łomaczenki będzie zdecydowanie najtrudniejszym testem Lopeza – co do tego nikt nie ma chyba wątpliwości. Bez względu na wynik sobotniej walki, jedno trzeba młodemu zawodnikowi oddać – u niego nie kończy się na słowach. Wielu młodych-zdolnych – jak choćby Gervonta Davis (23-0), Devin Haney (24-0) i Ryan Garcia (20-0) – deklaruje gotowość do wielkich walk, ale tylko Teo odważnie kroczy w stronę ognia.
Tytuł federacji IBF wywalczył w grudniu 2019 roku i nie zdążył go nawet ani razu obronić. Nie było znanej z bokserskich podręczników „luźnej pierwszej obrony” z dużo słabszym przeciwnikiem. Nie było też żadnych innych walk na przetarcie. Zamiast tego Lopez wybrał walkę z jednym z najlepszych na świecie, w której zdecydowanie nie będzie faworytem i może sporo stracić.
– Mówię dużo, ale robota, którą wykonuję w ringu, broni tych słów. Wierzę w moje możliwości i mogę zranić moich rywali prawą i lewą ręką – przekonuje Teofimo. Łomaczenko nie daje się wciągać w słowne gierki, chociaż coraz odważniej wypowiada się w języku angielskim. Pewnym problemem w jego przypadku może być długa przerwa. Na ten występ czekał ponad rok – tak długi okres bezruchu na zawodowstwie nigdy mu się nie zdarzył.
Kolejnym wyzwaniem będzie kompletnie inna atmosfera. Pojedynek odbędzie się bez kibiców, którzy w normalnych okolicznościach są nieodłączną częścią takich imprez. Na szczęście właściwie każdy zainteresowany będzie mógł obejrzeć to starcie w telewizji. Walkę pokaże w otwartym paśmie stacja ESPN, do której dostęp ma około 100 milionów Amerykanów. Jest zatem spora szansa, że obrotny Bob Arum wykręci naprawdę konkretne wyniki oglądalności i pokaże, że przyszłością boksu wcale nie musi być Pay-Per-View.
W Polsce walkę będzie można obejrzeć w Polsacie Sport – początek transmisji o 4:00 w nocy z soboty na niedzielę. Faworytem będzie Wasyl Łomaczenko – tu zgadzają się bukmacherzy i eksperci. W ankiecie „The Ring” aż 18 z 20 wskazań poszło na Ukraińca. Najczęściej powraca typ zakładający jego wygraną na punkty, ale po ciężkiej walce. Jeśli Teofimo Lopez ma wygrać, to raczej będzie musiał poszukać nokautu. Bez względu na to, kto zejdzie z ringu z kompletem pasów, największego zwycięzcę możemy wskazać już dziś – na tej walce najwięcej wygra sam boks. Nareszcie!
KACPER BARTOSIAK