Lis Hartel i dwa medale olimpijskie bez czucia w nogach

Lis Hartel i dwa medale olimpijskie bez czucia w nogach

Lis Hartel. Pewnie niewiele mówi wam to nazwisko? Nie dziwi nas to przesadnie, bo jeździectwo to u nas – przyznajmy – niezbyt popularny sport. Wyjaśnijmy więc: Lis to dwukrotna wicemistrzyni olimpijska z lat 50. w ujeżdżeniu. Można by rzec – zawodniczka jakich wiele. Taka opinia zmienia się jednak, gdy tylko przeczytacie, że medale zdobyła mając sparaliżowane nogi poniżej kolan i osłabione chorobą ręce oraz ramiona. Wtedy robi się ciekawie. 

Lis w jeździectwie zakochała się już jako dziecko. Miała do tego dryg i talent, potrzebne umiejętności nabyła szybko. Długo trenowała ją jej matka, ale w końcu trafiła pod skrzydła Gunnara Andersena, profesjonalnego trenera. Zdecydowała się na ten krok, gdy okazało się, może rywalizować na poważnie na krajowej arenie. Startowała, jak już wiecie, w ujeżdżeniu (choć czasem próbowała też skoków). To konkurencja, w której koń i jeździec wykonują ustaloną wcześniej serię ruchów (zwanych figurami), które są odpowiednio punktowane. I tyle wiedzy wam wystarczy.

Lis więc szło coraz lepiej. Również w życiu prywatnym. Gdy miała 20 lat wyszła za mąż, wkrótce urodziła też pierwsze dziecko. W drugą ciążę zaszła w wieku 23 lat, niedługo po tym, jak obroniła wywalczony rok wcześniej tytuł mistrzyni kraju. I wtedy zaczął się jej dramat. Zachorowała na polio. W 1944 roku wciąż była to śmiercionośna choroba. Lis co prawda przez nią przeszła – jej dziecko również, urodziło się zdrowe – ale skończyło się to paraliżem.

Postanowiła walczyć. Niemal bez przerwy pracowała nad powrotem do zdrowia. Chodziło przede wszystkim o to, by odzyskać władzę w rękach i nogach. Udało się, choć… nie do końca. Czucie  w nogach poniżej kolan nie wróciło jej już nigdy. Ręce i ramiona były z kolei mocno osłabione, choć sprawne. Rehabilitacja trwała ponad dwa lata. Potem pojawił się kolejny problem – jazda. Bo Dunka nie miała zamiaru rezygnować z jeździectwa. Ćwiczyła więc, próbując “wyczuć” konia od zera i nauczyć się nim na nowo sterować niemal bez pomocy ze strony własnych mięśni. Wiedziała, że albo sobie z tym poradzi, albo już nigdy nie wystartuje w zawodach.

Po drodze zaliczyła sporo upadków, część podobno wyglądała wręcz dramatycznie. Nietrudno jednak o takie, gdy samo wejście na konia staje się wręcz koszmarnie trudne. Lis już zawsze potrzebowała do tego czyjejś pomocy – zwykle męża. Możecie więc sobie wyobrazić, jak trudne było dla niej utrzymanie się w siodle w czasie jazdy. Z czasem jednak udawało jej się to coraz częściej. Aż wreszcie jeździła tak, jakby nigdy nie zachorowała na polio. Do rywalizacji wróciła w 1947 roku, trzy lata po tym, jak doznała paraliżu. W mistrzostwach Skandynawii wywalczyła srebrny medal. Swoją drogą podobno nikt z zagranicznych oficjeli czy dziennikarzy nie zdawał sobie wówczas sprawy z tego, co działo się z nią przez poprzednie lata.

Gdyby wszystko wyglądało tak jak dziś, Lis po tamtym sukcesie pojechałaby na igrzyska do Londynu, pierwsze powojenne. Sęk w tym, że startować mogli w nich wtedy wyłącznie mężczyźni… i to wojskowi, oficerowie. Podwójne obostrzenie, Hartel nie miała co marzyć o tym, że powalczy o olimpijski medal. Jeździectwo pozostawało sportem dla elity. To zmieniło się jednak cztery lata później. W Helsinkach do startów dopuszczono cywilów, w tym i kobiety. Lis została jedną z pierwszych, która wystartowała w ujeżdżeniu na igrzyskach.

Nie żyje “cała historia polskiego jeździectwa”

W historii zapisała się jednak nie tylko tym. Była też bowiem pierwszą kobietą w tej konkurencji, na której szyi zawisł olimpijski medal. Srebrny. Przegrała jedynie ze znakomitym Henrim Saint Cyrem, wielkim faworytem i jednym z najlepszych jeźdźców w historii. Bo tu warto dodać jeszcze jedną rzecz – Hartel rywalizowała z mężczyznami, w ujeżdżeniu nie istniał podział według płci (tak jest zresztą do dziś, choć w ostatnich latach dominują w nim kobiety). Udziałem wspomnianego Saint Cyra stała się też jedna z najpiękniejszych scen tamtych igrzysk – gdy zdjął Lis z konia i pomógł jej dojść oraz stanąć na olimpijskim podium, wyrażając tym samym swoje uznanie dla jej osiągnięcia.

Hartel w kolejnych latach nie zwalniała tempa. Jeszcze czterokrotnie została mistrzynią Danii, łącznie zapisując na swoim koncie siedem tytułów. W 1954 roku wygrała też nieoficjalne mistrzostwa świata. W ojczyźnie stała się bohaterką narodową, którą jest zresztą do dzisiaj – w 2005 roku wybrano ją jedną z 10 największych postaci duńskiego sportu. Do tego nie wystarczyłby jednak ledwie jeden olimpijski medal. Dlatego na igrzyskach w Melbourne Lis zgarnęła swoje drugie srebro.

Choć ostatnie zdanie poprzedniego akapitu należałoby sprostować. Hartel faktycznie wywalczyła to srebro. I faktycznie na tamtych igrzyskach. Tyle tylko, że – z powodu kwarantanny (znajomy temat, co?) – zrobiła to w Sztokholmie. Trochę daleko od Australii, ale tak to wówczas działało. Nieważne jednak gdzie – ważne że zgarnęła medal. Znów przegrała jedynie z Saint Cyrem, ale i tak mogła być niesamowicie dumna i szczęśliwa.

I była, jak sama wspominała. Dodawała jednak, że nigdy nie była tak dumna, jak wtedy, gdy udało jej się otworzyć pierwsze Centrum Terapeutycznej Jazdy w Europie. Do końca życia wspierała też wiele organizacji – choćby wspierające niepełnosprawnych sportowców, skupiające się na osobach doświadczonych przez polio czy takie, które chciały, by jazdę konną uznano za formę terapii, co ostatecznie się udało. Często przemawiała na spotkaniach czy zbierała pieniądze w ramach akcji charytatywnych. W Holandii powstała nawet fundacja nazwana jej imieniem.

Sama Lis zmarła w wieku 87 lat. W Danii do dziś pozostaje jedną z najważniejszych postaci w historii tamtejszego sportu. Choć moglibyśmy to zdanie nieco skrócić: w Danii do dziś pozostaje jedną z najważniejszych postaci w historii. Po prostu. Bo jej życie i historia wykroczyły przecież poza zwykłą rywalizację sportową.

Fot. YouTube


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez