Kiedy zobaczył atrakcyjną kobietę na trybunach, potrafił krzyknąć do niej „patrz, a teraz zrobię ci prezent”, a następnie pięknym, mocnym rzutem z dystansu zdobywał bramkę. Tych goli narzucał zresztą tysiące – był królem strzelców polskiej (x5) i niemieckiej ligi (x3), mistrzostw świata i igrzysk. Był jednym z najlepszych polskich piłkarzy ręcznych w historii. Był obiecującym trenerem, którego barwne życie zdecydowanie przedwcześnie przerwała ciężka choroba. Oto historia Jerzego Klempela, człowieka, któremu udało się zrobić to, czego nie dokonało nigdy wspaniałe pokolenie chłopców Bogdana Wenty, czyli sięgnąć po olimpijski medal.
W 1972 roku, na igrzyskach w Monachium, Polakom brakowało zawodników, którzy rzucaliby bramki z II linii. Reprezentacja zajęła wówczas dopiero dziesiąte miejsce, więc nie mówił o niej nikt, szczególnie, że akurat wspaniali piłkarze Kazimierza Górskiego wrócili do domu ozłoceni. Szczypiorniści też marzyli o olimpijskim podium, ale by się do niego przymierzyć, potrzebowali snajpera z prawdziwego zdarzenia. I wtedy na horyzoncie pojawił się Klempel.
Niesamowity debiutant
Że Jurek ma olbrzymi potencjał, było wiadomo już po jego ligowym debiucie. Liczący sobie zaledwie 16 lat i 6 miesięcy chłopak na dzień dobry wpakował Pogoni Zabrze jedenaście bramek! Niesamowite, szczególnie, że przecież zaledwie półtora roku wcześniej zamiast biegać po parkiecie ślizgał się po tafli. I to z niezłym skutkiem – wraz z Odrą Opole sięgnął nawet po mistrzostwo Polski juniorów. Hokej z głowy, na szczęście bez pomocy kija, a tylko poprzez słowne argumenty, wybiła mu siostra Elżbieta, wówczas obiecująca szczypiornistka.
– Pojechał kiedyś na wczasy, wrócił 15 centymetrów wyższy. Pomyślałam, że skoro jest leworęczny, to będzie fantastyczny materiał na piłkarza ręcznego – wspomina w rozmowie z Radiem Wrocław.
Klempel błyskawicznie załapał o co chodzi w piłce ręcznej, zapewne ku niedowierzaniu trenerów, zszokowanych tempem jego rozwoju. W czasach, gdy nikt nie słyszał jeszcze o Michaelu Jordanie, Jurek wybijał się w powietrze tak wysoko, że często oddawał rzut już po tym, jak skaczący do bloku rywale zdążyli opaść na ziemię. W czasach, gdy Karola Bieleckiego nie było jeszcze nawet w planach, potrafił cisnąć piłką tak mocno, że gdy odbiła się od poprzeczkę bramki rywali, wróciła… pod bramkę jego drużyny.
Ktoś tak utalentowany nie mógł grać w nieskończoność w Opolu. Po Jurka zgłosiły się więc Śląsk Wrocław (choć i Pogoń miała na niego chrapkę), a niedługo później reprezentacja. Selekcjoner Stanisław Majorek dał mu zadebiutować w 1973 roku, w spotkaniu z Węgrami. Zapewne wiązał z występem młodziana olbrzymie nadzieje, nie spodziewał się chyba jednak, że ten chłopak z miejsca stanie się liderem drużyny. Klempel nic nie robił sobie bowiem z rywalizacji z groźnymi Madziarami i zaaplikował im pięć bramek. W kolejnych spotkaniach trafiał do siatki raz za razem pokazując przy tym charakterystyczną dla siebie fantazję. W meczu z Holandią, podczas egzekwowania karnego, tak bardzo zakręcił biednym bramkarzem rywali, że ten szukał już piłki w bramce, choć Jurek… nadal miał ją w ręce.
Narodziny gwiazdy miały wznieść reprezentację na wyższy poziom i faktycznie tak się stało. We wspominanym z wielką nostalgią przez polskich kibiców 1974 roku błysnęli nie tylko piłkarze nożni w RFN i , ale i ręczni w NRD. Nasza kadra nie zdobyła co prawda medalu, ale skończyła turniej na obiecującym, czwartym miejscu.
Klempel pokazał się w nim z kapitalnej strony chociażby w meczu z obrońcami tytułu, Rumunami. Biało-czerwoni przegrali w nim 14:18, a leworęczny rozgrywający zdobył sześć bramek. Polacy wyszli na to spotkanie właściwie prosto z… pociągu. Z kraju jechali wagonami drugiej klasy, nieogrzewanymi, a przecież impreza odbywała się na przełomie lutego i marca! Kto wie, jakim wynikiem zakończyłby się mecz, gdyby przystąpili do niego bardziej wypoczęci?
Niezrażeni inauguracyjną porażką biało-czerwoni ograli kolejno Szwedów, Hiszpanów, Czechów i Duńczyków. Zatrzymali się dopiero na mistrzach olimpijskich Jugosłowianach, z którymi przegraliśmy walkę o brąz. Szkoda, ale nikt w kraju nie płakał – czwarta pozycja była najwyższą w historii naszych występów na mundialach, poza tym dawała nadzieje na sukces w Montrealu. Szczególnie, że poza Klempelem w drużynie nie brakowało innych wielkich postaci. Bramkarz Andrzej Szymczak w trakcie tych mistrzostw dokonał niebywałej rzeczy – odbił 19 z 27 karnych!
Upragniony medal
Myślisz król strzelców igrzysk, mówisz Andrzej Juskowiak. Turniej w Barcelonie mocno wbił się w świadomość polskich kibiców, ale mimo całej sympatii dla „Jusko” trzeba napisać jedno: Klempel był dużo lepszym szczypiornistą niż Andrzej piłkarzem. Był zawodnikiem z absolutnego światowego topu, co udowodnił w olimpijskim debiucie, w którym rzucił Tunezji… 15 bramek.
Z powodu wycofania się Afrykanów z imprezy ten wynik został potem anulowany, co jak wspominają koledzy z kadry spowodowało u Jurka małego doła. Długotrwałe marudzenie nie leżało jednak w jego naturze, dlatego już chwilę później prowadził Polskę do wygranych z Węgrami, Czechosłowacją i Amerykanami, był najlepszym zawodnikiem w kolejnym przegranym meczu z Rumunią, walczył jak o życie w starciu o brąz przeciwko RFN. Swoją drogą selekcjoner Majorek przed tym przed tym spotkaniem jechał po bandzie, wspominał, że będziemy grać „przeciwko krajowi tych, co mordowali nasze rodziny”…
To był mecz, w którym nikt nie brał jeńców. Polacy wygrali po dogrywce 21:18. Zaimponowali kondycją, którą wykuwali podczas ciężkiego obozu w Zakopanem. Zgrupowanie trwało 23 dni, dziesięć z nich drużyna spędziła w… nieogrzewanym baraku w ramach „utwardzania charakteru”, jak to określił Szymczak w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego. Jeśli myśleliście, że w tamtych czasach tylko siatkarze Huberta Wagnera przekraczali w treningu granice zdrowego rozsądku, to jesteście w błędzie.
Co ciekawe, to nie na tych igrzyskach Jurek sięgnął po snajperską koronę. Wywalczył ją cztery lata później w Moskwie, gdzie jednak Polakom nie poszło tak dobrze – byliśmy w nich dopiero siódmi.
Po sukcesie w Montrealu Klempel na pewno chciał spróbować sił za granicą. Problem w tym, że w tamtych czasach z kraju można było wyjechać dopiero w wieku 29 lat. Jurek mógł więc co najwyżej udać się na… wczasy w Bułgarii, jakie zafundowano medalistom.
Brak gry w RFN nie oznaczał jednak dla niego stagnacji. Śląsk Wrocław był wówczas bardzo mocnym zespołem, czego dowodem udział w finale Pucharu Europy w 1978 roku. Wojskowi przegrali w nim z SC Magdeburgiem, ale i tak mogli być z siebie dumni. Zresztą, to był bardzo dobry czas dla Jurka, który został wtedy także królem strzelców mundialu. Polska zawiodła w tym turnieju i po porażkach z Danią, ZSRR i Jugosławią zajęła dopiero szóste miejsce, ale akurat Klempel grał jak z nut. Jak zawsze, bo przecież jeśli chodzi o zdobywanie bramek, ten człowiek nie zawodził. Po medal mundialu sięgnął zresztą cztery lata później, kiedy to zajęliśmy trzecie miejsce.
Z punktu widzenia biało-czerwonych to była fartowna impreza – w fazach grupowych przegraliśmy dwa spotkania i zaliczyliśmy remis, a mimo to zagraliśmy o trzecie miejsce! W kluczowym meczu Polska pokonała 23:22 Danię, a spełniony Klempel wreszcie mógł pojechać na Zachód.
Jak Klempel podbił Niemcy
Mogło się wydawać, że o będącego w sile wieku rozgrywającego zaczną się bić najlepsze kluby świata. Szczególnie, że przecież leworęczni „rzutkowie” zawsze stanowili deficyt. Nic takiego się jednak nie stało – zamiast dołączyć do wielkiego europejskiego klubu, Klempel podpisał kontrakt z Frisch Aut Goeppingen, a więc zespołem, który dopiero co skończył rozgrywki na 11 miejscu w 14 drużynowej Bundeslidze…
Za dziewięcioletniej kadencji Polaka ta drużyna nigdy nie zajęła wyższej pozycji niż piąta, ale to i tak nie przeszkodziło Jurkowi w staniu się legendą Bundesligi. Trzy razy z rzędu (1986-88) zostawał jej królem strzelców, szczególnie imponując w sezonie 86/87, w którym uzyskał kapitalną średnią bramek: 9,19. A już w pierwszym roku pobytu w Niemczech Klempel rzucił… 19 goli w jednym spotkaniu. Ten rekord utrzymał się do 2009 roku, kiedy pobił go Stefan Schroeder z HSV Hamburg (21) w spotkaniu, które miałem przyjemność komentować na antenie Orange Sport.
Niemieckie media zachwycały się wówczas nie tylko swoim rodakiem, ale i Klempelem, o którym pisano wyjątkowo ciepło, mimo że z ich krajem nie miał od lat nic wspólnego. W podobnym tonie wypowiadał się o nim Michael Kraus, mistrz świata z 2007 roku. Gdy przeprowadzałem kiedyś wywiad z urodzonym w Goeppingen zawodnikiem, przyznał mi, że legenda Jurka nadal jest w mieście żywa i że wielu kibiców uważa go za najlepszego zawodnika w historii klubu. Tak jak wielu fanów reprezentacji sądzi, że był to najwybitniejszy gracz z tych, którzy zakładali jej koszulkę…
Przedwczesna śmierć
– Był absolutnie wspaniały. Pamiętam ligowy mecz, w którym zdobył trzynaście bramek, wszystkie po rzutach… w ten sam róg załamanego bramkarza. Ostatni gol padł po próbie z połowy boiska. Niesamowity zawodnik, ale i ciepły, serdeczny człowiek. Szkoda, że tak szybko od nas odszedł – wspomina były selekcjoner reprezentacji Bogdan Zajączkowski.
– On chorował od dawna. Gdy przyjeżdżał do nas, widziałam tylko grymas na jego twarzy, ale nigdy się nie przyznawał. Mówił tylko: “Oj, Ela, Ela”. Nigdy nie narzekał, że coś go boli. Nie rozprawiał na temat choroby – wspominała w rozmowie z Onetem jego siostra.
Gdy bardzo osłabiony Klempel leżał w szpitalu, Śląsk zdobył brązowy medal mistrzostw Polski. Zawodnicy odwiedzili go, by pochwalić się rezultatem, wzruszony Jurek opowiadał o tym, jak zespół może się rozwijać w kolejnych latach i jak on może w tym pomóc. Piłkarze zapewne mieli wtedy łzy w oczach, bo przecież wiedzieli, że z ich idolem nie jest najlepiej.
Niestety, kilka dni później odszedł. Klempel zmarł w wieku 51 lat, po długiej i ciężkiej chorobie. Cierpiał na dnę moczanową – a co za tym idzie na kłopoty z kolanami, stawami, kostkami, biodrami – i sepsę.
Kto wie, jak potoczyłaby się historia naszej reprezentacji, gdyby żył dłużej? Zawsze opowiadał, że chciałby zostać selekcjonerem, a przecież trenerem był niezwykle obiecującym – po powrocie do ojczyzny sięgnął ze Śląskiem po złoto mistrzostw Polski, zresztą ostatnie w historii klubu…
KAMIL GAPIŃSKI
Fot. Newspix.pl
Jeden z Mocarzy POLSKIEGO sportu. Pokazał młodym że można.
Dobry artykuł panie Red. Nacz. Gapek.
Mój ojciec przyjaźnil sie z Klempelem, przyjeżdzal do Poznania na piwko…i nawet teraz, po 45 latach pamiętałem, ze grał z 5 zawsze.
A jak go poznalem, mialem 5 lat… Jakos takoś pamietam, tego wielkiego kolege Taty…