Jedna jest czołową gwiazdą rosyjskiej lekkiej atletyki, choć od lat startuje pod neutralną flagą. W odnoszeniu sukcesów jednak jej to nie przeszkadza – do swoich debiutanckich igrzysk, w Tokio, przystąpi jako trzykrotna mistrzyni świata. Druga ma dopiero 19 lat, ale już osiąga wyniki, które umiejscawiają ją wysoko w historycznych rankingach. W ubiegłym tygodniu zanotowała kapitalną życiówkę, pokonując poprzeczkę zawieszoną na 2,06 m. Maria Łasickiene oraz Jarosława Mahuczich trzęsą kobiecym skokiem wzwyż.
O tej konkurencji w wykonaniu panów pisaliśmy już w tym miejscu. Na warsztat wzięliśmy wówczas nurtującą nas kwestię – dlaczego, mimo hucznych zapowiedzi, współcześni zawodnicy nie są w stanie zbliżyć się do osiągnięć Javiera Sotomayora?
Rekord świata wybitnego Kubańczyka został ustanowiony w 1993 roku. Ale tak się składa, że najlepszy wynik w historii skoku wzwyż kobiet utrzymuje się jeszcze dłużej. Stefka Kostadinowa, która tyczkę zawieszoną na dwóch metrach przeskakiwała 197 razy, wynik 2,09 osiągnęła pod koniec sierpnia 1987 roku.
Bułgarki nikt nie jest zatem w stanie pobić już od ponad trzech dekad. Jednak wydaje się, że nowe pokolenie może tego dokonać.
Rosnącą formę najlepszych skoczkiń wzwyż w rozmowie z nami dostrzegł swego czasu Tomasz Spodenkiewicz, statystyk lekkoatletyczny: – Patrząc na tabele, poziom u kobiet może faktycznie wyglądać lepiej. Ja widzę bardzo duże możliwości u skoczków wzwyż, ale nie ma co się oszukiwać, że pewien szczyt mają za sobą. O żadnej z pań za to nie można tego powiedzieć. W każdych zawodach, przy odpowiednich warunkach i dyspozycji najlepsze zawodniczki mogą pobić życiówkę. Są na pewno na fali wznoszącej.
Nie ma wątpliwości, że w grupie utalentowanych zawodniczek szczególnie wyróżnia się Jarosława Mahuczich.
Niebo jest limitem?
Ukrainka zachwyciła nas już podczas mistrzostw świata w Dausze w 2019 roku. Choć liczyła wówczas zaledwie osiemnaście lat, rzuciła wyzwanie zawodniczce, która była olbrzymim faworytem do złotego medalu – Marii Łasickiene. Rosjanka ostatecznie co prawda stanęła na najwyższym stopniu podium, ale raz, że musiała się sporo natrudzić, a dwa – o zwycięstwie zadecydowała liczba strąceń.
Obie zawodniczki skoczyły bowiem 2,04. Dla Mahuczich stanowiło to rekord życiowy, a także rekord kraju. No ale właśnie – w przeciwieństwie do Rosjanki – w poprzednich próbach, na niższych wysokościach, nie była bezbłędna. Stąd srebro, które i tak należało uznać za wielki sukces.
Czy w kolejnym sezonie utrzymała formę? Poniekąd tak, choć nie startowała zbyt często. Na przestrzeni sierpnia oraz września wzięła udział w łącznie pięciu mityngach, w tym m.in. Memoriale Ireny Szewińskiej (polski stadion nie przyniósł jej jednak specjalnego szczęścia, bo zaliczyła – przeciętne jak na siebie – 1,97). W najlepszym skoku w 2020 roku pokonała równe dwa metry.
Można więc powiedzieć, że w związku z rzadkimi występami, a także co najwyżej niezłej postawie w czasie nich, nieco zapomnieliśmy o Ukraince. Ale ona postanowiła się przypomnieć w wielkim stylu. W ubiegłym tygodniu, na zawodach w Bańskiej Bystrzycy, gdzie debiut w sezonie zaliczył też Sylwester Bednarek, Mahuczich wykręciła… 2,06 metrów. To trzeci najlepszy wynik w historii halowych zmagań i, oczywiście, o zaledwie trzy centymetry gorszy rezultat od rekordu Kostadinowej.
Powiedzieć, że Ukrainka notuje wyniki ponad swój wiek, to nic nie powiedzieć. Od kiedy, w wieku trzynastu lat, zaczęła parać się skokiem wzwyż, jej progres jest niespotykany.
Była 15-latką, kiedy, w 2017 roku, zdominowała mistrzostwa świata do lat… osiemnastu.
Była 18-latką, kiedy, jak wspominaliśmy, zdobyła krążek seniorskich mistrzostw globu.
Bardzo prawdopodobne, że – jeszcze jako nastolatka – stanie na olimpijskim podium. Bo swoje dwudzieste urodziny będzie obchodzić już niecały miesiąc po imprezie w Tokio. Na ten moment trudno spodziewać się, by w stolicy Japonii znalazły się trzy zawodniczki lepsze od niej.
Albo nawet inaczej – walka o złoto powinna rozegrać się miedzy nią, a Marią Łasickiene.
Wygadana mistrzyni
Rosjanki fanom lekkiej atletyki raczej przedstawiać nie trzeba. Wybitne wyniki osiąga już od lat – jest trzykrotną mistrzynią świata, najlepsza była na trzech poprzednich imprezach tej rangi. Może się też pochwalić dwoma tytułami mistrzyni Europy. Generalnie – od 2015 roku przegrywa bardzo, ale to bardzo rzadko.
Ale na igrzyskach olimpijskich jeszcze… nawet nie zadebiutowała. Choć podczas sezonu 2016 jako jedyna skoczkini w stawce regularnie pokonywała granicę dwóch metrów, tak na imprezę w Rio de Janeiro nie została dopuszczona. Wszystko przez problem dopingu w rosyjskim sporcie. Co prawda wielu zawodników dostało szansę startu pod neutralną flagą, ale wśród nich nie znaleźli się lekkoatleci. Z jednym wyjątkiem, bo występ zaliczyła Darja Kliszyna, uprawiająca skok w dal.
Można mieć wrażenie, że Lasickiene do dzisiaj żałuje straconej okazji. Na każdym kroku krytykuje rosyjską federację, jak i trenerów z tego kraju – zdarzało się jej sugerować, że większość z nich wciąż uważa, że doping jest konieczny w osiąganiu dobrych wyników.
Swego czasu pojawiły się nawet spekulacje, że lekkoatletka zamierza zmienić barwy narodowe. Nic większego jednak z tego nie wyszło. Ale sportowym władzom w Rosji i tak się dostawało: – Jestem zmęczona bałaganem, który miał miejsce przez pięć ostatnich lat. Jestem zmęczona bezkarnością i bezczynnością rosyjskiego kierownictwa sportu. Nie robią nic, by starać się chronić czystych zawodników – mówiła.
To naprawdę ciekawa relacja. Władze rosyjskiej lekkiej atletyki mogą irytować mocne słowa Łasickiene, ale wiedzą, że to jedna z ich największych gwiazd. Być może największa. Dlatego biorą wszystko na klatę. Po ostatniej wielkiej imprezie, którą wygrała ich zawodniczka, wynagrodzili ją kwotą 5 milionów rubli oraz samochodem. Zawodniczka auto oddała swojemu trenerowi, a dwa miesiące później opublikowała głośny post na Facebooku.
– Występowanie pod neutralną flagą nie jest dla mnie niczym nowym. Od 2016 roku nie mogę założyć narodowych barw, nie słyszę hymnu. Jedyne jednak, co mnie drażni to fakt, że tylko my sportowcy walczymy o to, żeby sytuacja się poprawiła. A działacze? Tylko ładnie mówią, ale w ogóle nas nie bronią. To nie Zachód atakuje Rosję, to wy – działacze – zdradziliście nas sportowców – czytamy.
Kolejne komplikacje pojawiły się w zeszłym roku (podczas którego Maria osiągnęła oczywiście najlepszy wynik na świecie, w postaci 2,05 metrów). Otóż Wszechrosyjska Federacja Lekkiej Atletyki… nagromadziła sobie długów u World Athletics. Dlatego, aby przywrócić niektórym rosyjskim lekkoatletom prawo startu na zawodach, musiała zapłacić 6 milionów dolarów.
Jeśli nie stanie się coś niespodziewanego – Łasickiene oczywiście w Tokio się pojawi. Nieco niepokojąca, w kontekście występu na igrzyskach, jest jednak niechęć Rosjanki do… szczepień. – Szczepionka mnie niepokoi, bo może wpłynąć na mój organizm i moją formę. Wstrzymam się, dopóki nie jest obowiązkowa. […] Ogólnie, z własnej woli nie zamierzam się zaszczepić. Nie namawiam nikogo do tego samego, to tylko moja osobista opinia. Jestem sportowcem i na moją formę może wpłynąć nawet kichnięcie, a tym bardziej zastrzyk.
Inna sprawa, że szef MKOl – Thomas Bach – zaznaczył już, że olimpijczycy nie będą zmuszeni do poddania się szczepieniom. To, czy to zrobią, zależy tylko od nich. Zatem Łasickiene, tuż przed imprezą, będzie musiała co najwyżej szczególnie uważać, aby nie dopuścić do zakażenia się COVID-19.
Odpowiedzmy jeszcze na zasadnicze pytanie – czy Rosjanka będzie faworytką do złota w Tokio? Na ten moment, biorąc pod uwagę poprzednie sezony, raczej tak. Inna sprawa, że początek roku lepszy notuje Mahuczich. Łasickiene zanotowała dotychczas cztery starty, wszystkie na rosyjskich mityngach, ale tylko raz dobiła do dwóch metrów (Ukrainka zrobiła to trzykrotnie w trzech “próbach”). Jednak wiadomo – lekkoatletyczna rywalizacja dopiero się rozkręca. Kolejne tygodnie, a bardziej miesiące, pokażą realny układ sił.
Daleka droga
Jeśli cofniemy się do mistrzostw świata w Dausze – pierwsze miejsce zajęła tam Łasickiene, drugie Mahuczich, a piąta lokata trafiła do Kamili Lićwinko.
To był znakomity wynik Polki, która w 2019 roku wróciła do startów po urodzeniu dziecka i urlopie macierzyńskim. Podczas imprezy w Katarze narzekała nieco na ból Achillesa, ale i tak oddała aż trzynaście skoków, a w najlepszym pokonała poprzeczkę zawieszoną na 1,98 metrze. Do podium zabrakło jej zaledwie dwóch centymetrów (21-letnia Vashti Cunningham osiągnęła dokładnie dwa metry).
Jednak niestety – od tamtego czasu zawodniczki Grupy Sportowej ORLEN wiele razy nie oglądaliśmy. W 2020 roku zanotowała łącznie siedem startów, a podczas najlepszego, na hali, skoczyła 1,93.
O tym, że dla Lićwinko walka o medale w Tokio będzie stanowić spore wyzwanie, wspominał już w rozmowie z nami trener i mąż zawodniczki, Michał Lićwinko: – Na pewno nie będzie łatwo, bo powoli zachodzi wymiana pokoleniowa u kobiet. Nowe zawodniczki wskoczyły na bardzo wysoki poziom – mówił.
Realia są jednak takie, że w najbliższym czasie, sukcesów w polskim, kobiecym skoku wzwyż możemy oczekiwać co najwyżej od 34-latki. Bo następczyń nie widać. To też zaznaczał trener Lićwińko: – Damski skok wzwyż to ciężki temat, bo przeżywa, trzeba to powiedzieć, głęboką depresję. Kryzys. Jest co prawda trochę dziewczyn w młodszych kategoriach wiekowych, więc można mieć nadzieję, że się rozwiną i będą skakać wysoko. Ale wciąż jest ich mało, jeśli miałbym to ocenić. Kadra jest wąska. Dziewczyny nie skaczą też bardzo wysoko.
Jak widzicie – sytuacja nie jest optymistyczna. Bo choć w polskiej lekkoatletyce nie brakuje młodych i utalentowanych zawodników (choćby Kornelia Lesiewicz, Pia Skrzyszowska czy Krzysztof Różnicki), tak uprawiają oni zazwyczaj inne konkurencje, niż skok wzwyż.
A w tej konkurencji króluje właśnie młodość. I nie mówimy tylko o Mahuczich, ale całej palecie utalentowanych zawodniczek. Od wspomnianej Cunningham z rocznika 1998, która zdobyła brąz mistrzostw globu, przez kolejną Ukrainkę, 23-letnią Juliję Łewczenko, a także niespełna 22-letnią Karynę Demidik, która zdążyła już złamać barierę dwóch metrów.
Skok wzwyż kobiet może być zatem jedną z ciekawszych lekkoatletycznych konkurencji na igrzyskach w Tokio. Emocji, zaciętej rywalizacji, a może nawet rekordów, brakować nie powinno. A z perspektywy polskiego kibica – będziemy liczyć, że nosa paru młodszym rywalkom utrze Lićwinko. W końcu – jakby nie patrzeć – na ostatniej, wielkiej lekkoatletycznej imprezie zajęła miejsce w czołowej piątce.
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl