W najlepszym okresie był fenomenem wykraczającym daleko poza sam boks. Roy Jones Junior pierwszy tytuł zawodowego mistrza świata zdobył w 1993 roku w kategorii średniej. Dziesięć lat później został mistrzem także w wadze ciężkiej, zachwycając po drodze kibiców i ekspertów jedynym w swoim rodzaju stylem. Przebłyski geniuszu Amerykanin pokazywał jednak już jako amator, jednak w 1988 roku podczas igrzysk olimpijskich w Seulu został ofiarą jednej z najsłynniejszych sportowych grabieży, która nigdy nie została wynagrodzona.
Umiejętności Jonesa w jego złotym okresie chyba najlepiej podsumowywał tytuł piosenki, przy której wychodził do ringu – “Can’t Be Touched”, czyli w wolnym tłumaczeniu “nie do trafienia”. Jak na ironię, sam zainteresowany nagrał ten utwór, kiedy przestał być niepokonany, ale w swoich najlepszych momentach był zjawiskiem z innej planety. Potwierdzali to kolejni pokonani rywale, wśród których nie brakowało innych współczesnych legend.
Wystarczy tylko odnotować, że w latach dziewięćdziesiątych frustrował takich gigantów, jak Bernard Hopkins, James Toney czy Virgil Hill. Styl Amerykanina opierał się na nadprzyrodzonym refleksie i w jakimś sensie zaprzeczał wszystkim znanym bokserskim kanonom.
Chociaż w teorii właściwie robił wszystko źle, to w jakiś sposób potrafił sprawić, że wyglądało to wyjątkowo dobrze
– opisywał obrazowo trener Teddy Atlas.
To, że był trudny do trafienia to jedno, jednak przy tym wszystkim Amerykanin był przede wszystkim geniuszem ofensywy. Atakował z różnych płaszczyzn, często wybierając najmniej logiczne rozwiązania, które w jego wykonaniu nagle nabierały głębszego sensu. Wyzwań w boksie szukał właściwie od zawsze. Jak sam twierdzi, już w pierwszej amatorskiej walce rywalizował z rywalem cięższym o ponad sześć kilogramów.
Jones przyszedł na świat w rodzinie o silnych pięściarskich tradycjach. Roy senior do końca pozostał jednak bokserem niespełnionym. Najjaśniejszym punktem jego skromnej kariery była walka z genialnym Marvinem Haglerem w 1977 roku, którą przegrał już w drugiej rundzie. Ostatecznie zmagania w gronie zawodowców zakończył rok później z mało imponującym bilansem 13-6-1. Spory wpływ miał na to fakt, że senior późno rozpoczął karierę. Wszystko przez Wietnam. Za heroiczną postawę na polu walki dostał nawet medal.
Choć nigdy nie był nawet blisko mistrzowskiej szansy, udało mu się zarazić pasją syna, który już jako młokos zapowiadał się na fantastycznego pięściarza. Mając 15 lat został mistrzem kraju w kategorii juniorów. W latach 1986-87 wygrywał rok po roku prestiżowy turniej Golden Gloves w dwóch różnych kategoriach wagowych. Stało się jasne, że ktoś taki musi pojechać na igrzyska. W Seulu Roy był najmłodszym członkiem całej amerykańskiej reprezentacji, a jego kolegami z kadry byli między innymi Riddick Bowe i Ray Mercer.
W samej Korei to jednak właśnie Jones był największym zjawiskiem. Przebojowy nastolatek robił furorę – każdego kolejnego przeciwnika bił jak chciał. W pierwszej rundzie wygrał przez błyskawiczny nokaut. W trzech kolejnych występach ośmieszał rywali. Nie przegrał nawet rundy. W pokonanym polu zostawił między innymi reprezentującego ZSRR Jewgienija Zajcewa oraz Brytyjczyka Richiego Woodhalla, późniejszego mistrza świata w gronie zawodowców.
Koreańskie cuda
W finale na Amerykanina czekał przedstawiciel gospodarzy, który w teorii nie wyglądał na większe wyzwanie od tych już pokonanych. Park Si-Hun jeszcze przed wejściem do ringu budził olbrzymie kontrowersje. Nikt nie kwestionował jego talentu, ale był inny problem. Do finału wprowadzili go za uszy sędziowie. W ćwierćfinale Koreańczyk przegrał dwie pierwsze rundy z Vincenzo Nardiello. Trzecią wygrał, ale prosta matematyka i zdrowy rozsądek sugerują, że tak czy siak w myśl obowiązujących ówcześnie zasad, w których oddzielnie punktowano każdą rundę, powinien po prostu przegrać tę walkę.
Tak mogli myśleć kibice i postronni obserwatorzy, ale tego poglądu nie podzielali sędziowie. Postanowili dopuścić się gwałtu na logice po raz pierwszy, lecz jak się okazało nie ostatni w tym turnieju. Otóż uznali, że Park wygrał trzecią rundę na tyle wyraźnie, że “odrobił” to co stracił w dwóch pierwszych z nawiązką i orzekli tym samym jego zwycięstwo. Jeśli sam “triumfator” był w szoku, to co mógł powiedzieć pokonany Nardiello? Schodząc z ringu wydzierał się na sędziów sięgając chyba po wszystkie znane przekleństwa.
Takich obrazków w Korei było jednak więcej. Amerykanie o specyfice tego turnieju przekonali się zresztą już na samym jego początku. Anthony Hembrick, jeden z głównych faworytów do złota w kategorii średniej, odpadł z rywalizacji nie wychodząc w ogóle do ringu. Wszystko przez to, że ktoś dał mu… nieaktualną rozpiskę autobusów. Pięściarz dotarł do areny spóźniony kilkanaście minut, a zwycięstwo przyznano już jego rywalowi, którym zupełnym przypadkiem był… reprezentant gospodarzy Ha Jong-Ho.
Celowy sabotaż? Patrząc na ogólny obraz imprezy, nie można tego wykluczyć. Ściany sprzyjały Koreańczykom, a gdy tak się nie działo, dochodziło do scen dantejskich. W drugiej rundzie turnieju w kategorii koguciej Aleksandar Christow pokonał innego faworyta miejscowych – Jung-il Byuna. W trakcie walki sędzia słusznie odjął Koreańczykowi punkty za atak głową, przesądzając tym samym o jego porażce. Po ogłoszeniu werdyktu w ringu rozpętała się awantura, a pokonany siedział między linami ponad godzinę, paraliżując dalszy przebieg rozgrywek tego dnia. Do historii przeszło zdjęcie, które zrobiono mu w ringu przy zgaszonych światłach, gdy wszyscy zdążyli już pójść do domów.
Wściekli gospodarze prawie zlinczowali sędziego Keitha Walkera, który w atmosferze wszechogarniających gwizdów przyjął nawet kilka ciosów. – Byłem przerażony. Może nie do końca bałem się o życie, ale nie wiedziałem nawet, z której strony poleci kolejne uderzenie. Bałem się, że zostanę ciężko pobity – tłumaczył po latach arbiter. Następnego dnia musiał ratować się ucieczką do ojczyzny.
Oprawcy ze sztabu szkoleniowego Byuna zostali ukarani, ale niesmak pozostał. Kulminacją skandalicznego turnieju w Seulu był finał z udziałem Roya Jonesa juniora oraz Parka Si-huna. To była jednostronna demolka – jak podliczyli analitycy, Jones doprowadził do celu 86 ciosów, a jego rywal zaledwie 32. W drugiej rundzie wyprowadził serię, po której przeciwnik był liczony na stojąco. Niewiele było w całym turnieju walk, które wydawały się łatwiejsze do punktowania.
Litość arbitra z Maroka
Dwaj sędziowie z ZSRR i Węgier wskazali na zdecydowaną wygraną Amerykanina – 60:56. Jednak arbitrzy z Urugwaju i Maroka w sobie znany tylko sposób widzieli wygraną gospodarza (59:58), a punktujący z Ugandy wskazał remis (59:59). I to właśnie od ostatniego wskazującego zależały losy olimpijskiego złota. W sobie znany tylko sposób Bob D. Kasule orzekł, że przy remisie to Park był tym bardziej agresywnym zawodnikiem i przyznał mu wygraną.
– Wiem jak ciężko jest dostać tu wygraną w walce z Koreańczykiem. Nawet jeśli mnie oszukają, to bez znaczenia – sam będę wiedział najlepiej, czy wygrałem ten pojedynek” – tłumaczył wyluzowany Jones jeszcze przed wyjściem do ringu. Dziennikarze i eksperci oglądający finał na żywo kręcili z niedowierzaniem głowami. Przed ogłoszeniem werdyktu Amerykanin usłyszał przeprosiny od sędziego ringowego, który już widział co się święci. “Nie mogę uwierzyć, że ci to zrobili… – miał powiedzieć arbiter.
Ta wygrana była do tego stopnia bezdyskusyjna, że wątpliwości nie miał nawet sam Koreańczyk. Po wszystkim spotkał się z Jonesem w szatni, który przez tłumacza poprosił o zadanie jednego tylko pytania.
– Uważasz, że wygrałeś tę walkę?
– zapytał srebrny medalista. Park pokiwał przecząco głową i przepraszająco podał rękę przeciwnikowi, któremu gratulował jeszcze w ringu. Dla Roya to zamknęło sprawę – nigdy nie miał pretensji do rywala. Problemem był głębszy – systemowy.
– Na miejscu działy się różne podejrzane rzeczy. Wszyscy teraz wiemy, że igrzyska opierają się na zasadzie oddawania przysług, co tworzy system wzajemnych powiązań. Zanim pojawiłem się w Seulu nie miałem pojęcia, że działa to na taką skalę” – tłumaczył sędzia Keith Walker, który w obawie o własne zdrowie musiał uciekać do Nowej Zelandii. O korupcyjnym podłożu imprezy napisał potem w głośnej książce dziennikarz śledczy BBC Andrew Jennings.
Sędzia z Maroka – jeden z dwóch, którzy punktowali wygraną Koreańczyka – podzielił się potem ze “Sports Illustrated” dość osobliwą argumentacją. – Jones wygrał tę walkę bardzo wyraźnie. Do tego stopnia, że byłem przekonany, iż wszyscy moi koledzy wskażą na niego. Dlatego wybrałem Parka – chciałem, by przegrywając 1:4 nie był tak upokorzony jak przy 0:5 – przekonywał Hiouad Larbi.
Druga ofiara finału
Nieoczekiwany “pogromca” Jonesa z Seulu również ciężko przeżył to wydarzenie. Dla wielu pięściarzy olimpijskie złoto stanowi idealne wprowadzenie do zawodowej kariery pełnej sukcesów. Muhammad Ali, Joe Frazier, George Foreman, Sugar Ray Leonard, a ostatnio choćby Wasyl Łomaczenko i Anthony Joshua – dla nich wygranie igrzysk było zwieńczeniem pewnego etapu i pierwszym krokiem do zyskania międzynarodowej popularności.
Koreańczyk Park nikogo jednak nie zachwycił swoim talentem. Wręcz przeciwnie, zapisał się w historii jako ten, który nieświadomie był częścią jednego z najbardziej spektakularnych oszustw. Nie czuł się z tym dobrze. Już na gorąco był przygaszony i zawstydzony. Niedługo po igrzyskach złoty medalista zakończył karierę, w wieku zaledwie 23 lat. Nigdy nie przeszedł na zawodowstwo, ale pozostał przy boksie jako trener, który w codziennej pracy kierował się niecodzienną misją.
– Jako złoty medalista olimpijski nie mogłem trzymać głowy wysoko w górze. Dlatego teraz uczę młodych adeptów zgodnie z całą posiadaną przeze mnie wiedzą. Chciałbym, by któryś z moich podopiecznych zdobył olimpijskie złoto. To moje największe marzenie – powiedział wiele lat później Park. W sumie pięściarze z Korei Południowej zdobyli w 1988 roku w Seulu cztery medale.
Następstwem kontrowersyjnych igrzysk była zmiana systemu sędziowania. Od tamtego czasu liczyć się miały ciosy, co miało ograniczyć subiektywne werdykty. Wszyscy trzej arbitrzy, którzy wskazali na wygraną Parka, zostali zawieszeni na pół roku, a dwóch z nich ukarano potem dożywotnim wykluczeniem. Boks olimpijski mimo to oczywiście w ogóle się nie oczyścił, a dziś znowu rządzą sędziowie. Skompromitowane Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu Amatorskiego (AIBA) po kolejnym skandalu w 2018 roku w końcu zostało przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) pozbawione praw do organizacji turnieju.
Roy Jones junior nigdy nie doczekał sprawiedliwości, a idiotyczna decyzja nie została w żaden sposób zmieniona. Na pocieszenie dostał Puchar Vala Barkera – prestiżowe trofeum przyznawane zawodnikowi, który podczas danych igrzysk najbardziej wyróżnia się pod względem stylu i techniki. Amerykanin jako trzeci w długiej historii zapracował na tę nagrodę bez wygrania olimpijskiego złota.
Kilka miesięcy po igrzyskach Jones był już zawodowcem. W kolejnym etapie kariery był już o wiele bardziej spełniony. Zachwycający i jedyny w swoim rodzaju styl przyniósł mu mistrzowskie tytuły w kategorii średniej, superśredniej i półciężkiej. W marcu 2003 roku dowiódł swojego geniuszu udanie atakując w bezprecedensowym posunięciu także tron królewskiej kategorii. Niedługo potem Amerykanin zdecydował się na powrót do wagi półciężkiej i już nigdy nie był tym samym dominatorem. W historii zapisał się jako najlepszy pięściarz złotej epoki lat dziewięćdziesiątych i jeden z najlepszych, jacy kiedykolwiek wychodzili do ringu.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl