Niedziela przyniosła polskiej reprezentacji paraolimpijskiej kolejne medale. I co szczególnie ważne – mówimy o krążkach wyłącznie z najcenniejszego kruszcu. Najlepszy w turnieju singla w tenisie stołowym okazał się Patryk Chojnowski, który powtórzył sukces z 2012 roku. Równych sobie nie miał też paradyskobol Piotr Kosewicz. Dwójka biało-czerwonych zdobyła dziesiąty i jedenasty medal Polski w Tokio.
Zacznijmy od sukcesu Chojnowskiego, który dokonał tego, co nie udało się Natalii Partyce. To znaczy – potwierdził swoją dominację. W finale klasy 10 nie dał szans Francuzowi Mateo Boheasowi. Grał tak, jak nas do tego przyzwyczaił – szybko, ofensywnie, nie angażując się specjalnie w długie wymiany. Ale co ciekawe – rywal początkowo dawał mu radę. W pierwszym secie prowadził nawet trzema punktami (7:4). Ostatecznie jednak nie zdołał dopiąć swego, pozwalając Polakowi na odrobienie strat. W kolejnych partiach mieliśmy powtórkę z rozrywki – francuski zawodnik walczył, ale bez powodzenia. Chojnowski pokonał go w trzech setach (11:8, 11:5, 12:10).
To drugi tytuł mistrza olimpijskiego w karierze Patryka. I trzeci medal – bo w Rio zdobył srebro, doznając wówczas jedynej porażki w sporcie niepełnosprawnych w karierze. Co ciekawe – Chojnowski w przeszłości świetnie radził sobie również w tradycyjnym tenisie stołowym, w którym nie występują kategorie niepełnosprawności. W 2019 roku został nawet… mistrzem Polski seniorów. Dokładnie, to nie żart. Możecie zapytać – jak dokładnie wygląda jego przypadłość? Otóż Patryk ma zmiażdżona prawą nogę po wypadku, którego doznał jako ośmiolatek. Występują u niego problemy z poruszaniem, przy stole jest znacznie mniej mobilny od swoich rywali. Nadrabia to świetnymi warunkami fizycznymi (jest wysoki, ma długie ramiona) oraz, oczywiście, umiejętnościami.
Te stoją na takim poziomie, że od dzisiaj możemy nazywać Chojnowskiego dwukrotnym mistrzem paraolimpijskim.
Do dwóch razy sztuka
Do takich zawodników jak Piotr Kosewicz idealnie pasuje słowo “weteran”. To bowiem gość, który sportem parał się jeszcze… w latach dziewięćdziesiątych. W 1998 roku wystąpił na zimowych paraigrzyskach w Nagano jako biegacz narciarski. Cztery lata później poleciał natomiast do Salt Lake City. Był wówczas blisko medalu – dwukrotnie zajmował piąte miejsca, na dystansach 5 i 15 kilometrów. Niedługo później porzucił karierę sportową i wrócił do niej dopiero w 2015 roku, jako 41-latek! Tym razem postawił jednak na lekkoatletykę.
I to okazało się strzałem w dziesiątkę. W 2018 roku został mistrzem Europy w rzucie dyskiem w kategorii F52. To oczywiście sprawiło, że pojawiły się u niego marzenia o sukcesie na paraigrzyskach. Dzisiaj udało mu się je spełnić. W finale jako jedyny zawodnik przekroczył granicę 20 metrów (20.02). Drugiego Velimira Sandora z Chorwacji pokonał o zaledwie 4 centymetry. O tym, że różnice w czołówce były naprawdę niewielkie świadczy też wynik brązowego medalisty Vinoda Kumara z Indii, który osiągnął 19.91.
Musimy również zaznaczyć, że w walce o medale liczyli się Rafał Rocki oraz Robert Jachimowicz, który nawet chwilowo prowadził w konkursie, po tym, jak rzucił 19.49 m. Ostatecznie dwójka Polaków zajęła kolejno piąte i siódme miejsce.
To był jednak i tak udany dzień dla polskich paraolimpijczyków. Dwa złota należy docenić. Choć niektóre gorsze występy możemy jeszcze odnotować. Na podium liczyli choćby wioślarze Jolanta Majka i Michał Gadowski. W rywalizacji mikstowej zajęli jednak dopiero szóste miejsce w finale. Tuż po nim, w wywiadzie z TVP Sport, wyrazili swoje rozczarowanie. – Sobotni repasaż kosztował nas bardzo wiele sił. Udało się, wyszarpaliśmy. W niedzielę mieliśmy nadzieję na walkę o medal, z taką nadzieją podeszliśmy do wyścigu. Niestety warunki były dla nas mocno niekorzystne – mówił Gadowski.
O paraolimpijczykach z innych reprezentacji piszemy rzadko, ale nie sposób nie wspomnieć o wyczynie Saluma Ageze Kashafaliego. Ten norweski biegacz pobił dzisiaj rekord świata w biegu na 100 metrów w kategorii T12. Jego czas – 10.43 – jest bez wątpienia nieosiągalny dla większości “śmiertelników”. Zrobić taki wynik, na takiej scenie, to wiekopomny wyczyn. A mówimy o chłopaku, który uciekł z pogrążonej wojnie Demokratycznej Republice Konga. Przeszedł drogę od życia w skrajnej biedzie, do odnoszenia sukcesów na paraigrzyskach. Takie historie kochamy.
Fot. Newspix.pl