Wczoraj złoto i brąz. Dzisiaj powtórka z rozrywki. Polscy lekkoatleci absolutnie zdominowali olimpijską rywalizację w rzucie młotem, zdobywając cztery z sześciu możliwych medali, w tym dwa z najcenniejszego kruszcu. Zdanie “Polska młotem stoi” jeszcze nigdy nie było tak prawdziwe. Choć nasza historia występów w tej konkurencji niezwykle bogata była już przed igrzyskami w Tokio. W tym tekście ją przybliżamy.
Zacznijmy od najprostszych statystyk. Polacy zdobyli łącznie dziesięć medali olimpijskich w opisywanej przez nas konkurencji. Jasne, wydawałoby się, że uzbierało się ich więcej, ale pamiętajmy o dwóch rzeczach – po pierwsze, igrzyska mają miejsce raz na cztery lata, stąd okazji do zdobywania krążków nie jest wiele. A po drugie – pełno sukcesów mieliśmy również na mistrzostwach świata oraz Europy. Sam Paweł Fajdek na imprezach tej rangi aż siedmiokrotnie stał na podium. W każdym razie – jako pierwszy krążek z igrzysk przywiózł Tadeusz Rut.
Powolne początki
Był rok 1960. Polski lekkoatleta, który – oprócz młota – specjalizował się w rzucie dyskiem oraz pchnięciu kulą, podchodził do swoich drugich igrzysk. Pierwsze zakończyły się dla niego porażką. Jako sportowiec wyznaczony do zaszczytnej funkcji chorążego reprezentacji, zajął przedostatnie miejsce w finale swojej koronnej konkurencji. I to mimo tego, że przez eliminacje przeszedł z niezłym, piątym wynikiem. Impreza w Rzymie miała jednak finalnie przynieść sukces. Tak też się stało.
Tadeusz Rut, który dwa lata wcześniej triumfował w mistrzostwach Europy, zdobył brązowy medal olimpijski. Historia trochę tego zawodnika zapomniała, bo jego krążek nie wyróżniał się na tle sukcesów, jakie nasi zawodnicy odnieśli w stolicy Włoch. Złoto zdobywali Zdzisław Krzyszkowiak oraz Józef Schmidt, ze srebra cieszyły się skoczkinie Elżbieta Krzesińska i Jarosława Jóźwiakowska. Medal za medalem zgarniali też polscy bokserzy, wychowankowie legendarnego Papy Stamma. Generalnie – o brązie Ruta dało się zapomnieć.
Kiedy jednak mówimy o prekursorach polskiego młota w Polsce, o tym lekkoatlecie nie wspomnieć nie możemy. Bo od niego, jakby nie patrzeć, wszystko się zaczęło. Choć “moda” na tę konkurencję w Polsce zapanowała lata później.
Złote Sydney
Za początek wielkich sukcesów biało-czerwonych możemy uznać 2000 rok. Wówczas pierwsze miejsce w olimpijskim konkursie rzutu młotem w Sydney zajęli 24-letni Szymon Ziółkowski oraz 17-letnia Kamila Skomilowska. Polka tym samym pobiła rekord, zostając najmłodszą złotą medalistką igrzysk w historii naszego kraju. – Wchodziłam do wielkiego sportu i nagle stanęłam na szczycie. Tamten dzień zmienił wszystko – wspominała.
Choć te krążki mogły przyjść niespodziewanie, nie było mowy o przypadku. Dwójka Polaków potencjał pokazywała już w latach dziewięćdziesiątych. Ziółkowski na olimpijskiej scenie zadebiutował jeszcze w Atlancie. W pojedynczych mityngach potrafił osiągać wówczas odległości w okolicach 79 metrów, ale samą rywalizację na igrzyskach zakończył na 10. miejscu. Skolimowska natomiast seniorską mistrzynią Polski została jako… czternastolatka. Mająca doświadczenie z podnoszenia ciężarów zawodniczka nie musiał też długo czekać na pobicie rekordu kraju. Dokonała tego w 1999 roku.
Po Sydney o rzucie młotem w Polsce wreszcie zaczęło być głośno. Świadczą choćby o tym wyniki Plebiscytu “Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca roku. W 2000 roku więcej głosów kibiców od Kamili i Szymona otrzymali w nim tylko Robert Korzeniowski (zwycięzca) oraz Renata Mauer-Różańska. Jak wyglądały natomiast kolejne lata w wykonaniu dwójki Polaków? Kariera Skolimowskiej nieco spowolniła – to znaczy, osiągała sukcesy, ale już nie na miarę mistrzostwa olimpijskiego. Dwukrotnie zdobywała brąz mistrzostw Europy, na MŚ była dwa razy czwarta.
Rekord Polski poprawiała jednak wielokrotnie. Jeszcze w 2000 roku wynosił on zaledwie 66,62 metrów (jeszcze przed igrzyskami w Sydney), ale w 2007 roku już 76,83 metrów. Po imprezie olimpijskiej w Pekinie Skolimowska zaczęła myśleć o końcu kariery. Była dobrze przygotowana do “życia po życiu sportowym”. W realizacji planów życiowych i zawodowych przeszkodziła jej jednak choroba. Zmarła w 2009 roku z powodu zatoru tętnicy płucnej. Do dzisiaj jest organizowany Memoriał jej imienia.
Wyniki “Kamy” przebiła oczywiście koleżanka z kadry Anita Włodarczyk, która zresztą od 2009 roku startowała w jej rękawicach. Co ciekawe, o ile w rzucie młotem kobiet poziom raczej rósł, u panów na przestrzeni lat się ustabilizował, albo nawet poszedł w dół. Mówił o tym w rozmowie z nami Ziółkowski.
– Porównując choćby wyniki – ja w Sydney wygrałem z odległością 80,02 m. To byłby wtedy 21. wynik w światowych tabelach. W tym roku mamy dwóch młociarzy, którzy przekroczyli 80 metrów. Kamila wygrała wtedy rzucając 71 metrów z kawałkiem. Dziś ten wynik nie dałby jej wejścia do czołowej ósemki. U kobiet wszystko się rozwija, musimy jednak pamiętać, że w Sydney rzut młotem kobiet debiutował w programie igrzysk olimpijskich. Wiadomo więc, że ten poziom będzie szedł do góry.
Przechodząc do kariery Ziółkowskiego – on też w Sydney odniósł swój największy sukces, w końcu już nigdy na najwyższym stopniu podium igrzysk nie stanął. Ale udało mu się zostać też mistrzem świata, w 2001 roku. Dwukrotnie sięgał po srebrny medal – w 2005 roku oraz 2009 roku. O dziwo gorzej radził sobie na czempionacie Europy. “Zaledwie” raz stanął na podium mistrzostw Starego Kontynentu, sięgając po brązowy krążek, jako 36-latek w 2012 roku. Niedługo później pożegnał się ze sportem. Poszedł w politykę, a przed rokiem został trenerem… wiadomo kogo.
Dominator wreszcie z… medalem
Jak się domyślacie – chcemy teraz pisać o Pawle Fajdku, a także dwójce naszych mistrzów olimpijskich. Zanim jednak do tego przystąpimy, wspomnijmy jeszcze o sukcesach, które osiągali mniej znani polscy młociarze. Zdzisław Kwaśny w 1983 roku zdobył brązowy medal mistrzostw globu. Krążki z międzynarodowych zawodów młodzieżowych przywozili Agnieszka Pogroszewska, Maciej Pałyszko, Wojciech Kondratowicz, Olgierd Ciepły oraz Katarzyna Kita. Kariera żadnego z tych zawodników nie nabrała jednak rozpędu.
Oczywiście, piękną historię napisała też Joanna Fiodorow. Nasza młociarka, która przez lata znajdowała się w cieniu starszej o cztery lata Włodarczyk, w 2019 roku została srebrną medalistką świata w Dausze. Dwukrotnie sięgała też po brąz ME. A po wczorajszym tokijskim konkursie ogłosiła, że kończy karierę. Chce skupić się na swoim życiu prywatnym, odpocząć od presji, szczególnie że sport nie sprawia już jej takiej przyjemności. I my doskonale ją rozumiemy. W kolejnych latach Fiodorow oglądać zatem nie będziemy, ale co innego można powiedzieć o Malwinie Kopron, której poświęciliśmy ten tekst. To już teraz brązowa medalistka MŚ oraz igrzysk, która szczyt formy może mieć jeszcze przed sobą.
No ale dobra, przejdźmy do jednego z dwóch najbardziej utytułowanych młociarzy w historii Polski. Paweł Fajdek ma CV, z którym równać może się nie tylko mało który lekkoatleta, ale w ogóle sportowiec w naszym kraju. Wszystko zaczęło się jednak od nieudanego występu na igrzyskach. W 2012 roku Fajdek był cichym kandydatem do medalu, bo mimo zaledwie 23 lat na karku i braku sukcesu na seniorskich imprezach, rzucał już powyżej 80 metrów (jego życiówka wynosiła imponujące 81.39). Na samej olimpijskiej imprezie, jak pamiętamy, sobie jednak nie poradził. Spalił wszystkie próby w eliminacjach.
Niedługo po klęsce w Londynie rozsypał się worek z medalami. Fajdek seryjnie triumfował na mistrzostwach Europy i świata, podobnie zresztą jak Włodarczyk. Zazwyczaj wyglądało to, tak, że obaj wracali z imprezy ze złotymi krążkami. Z tym, że Anita odnosiła też sukcesy na igrzyskach. Paweł zaś długo nie mógł się przełamać. Do dzisiaj. Pomogła mu zmiana trenera. Jolantę Kumor, z którą pracował przez lata, zastąpił Ziółkowski. Tak o swoim szkoleniowcu mówił w magazynie “Orły” nasz młociarz:
– Co więcej mógł wygrać? Chyba jeszcze ustanowić rekord świata. Od zawsze oglądałem jego rzuty, bo patrzyłem na najlepszych, a najlepszy był Szymon. Byłem bardzo uważnym słuchaczem, obserwatorem starszych, lepszych od siebie.
Panowie od początku (a zaczęli współpracę pod koniec 2020 roku) darzyli się wzajemnym szacunkiem. Ziółkowski wielokrotnie podkreślał olbrzymi potencjał swojego podopiecznego. – Jest czterokrotnym mistrzem świata, więc tu przebił znacznie moje osiągnięcia, bo ja byłem nim tylko raz. A pomysł? Paweł stwierdził, że jest już doświadczonym, ponad trzydziestoletnim zawodnikiem, więc dobrze byłoby mu współpracować z kimś, kto ma w tej materii podobne doświadczenia – mówił dla nas.

Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki podczas mistrzostw świata w Dausze
Ostatecznie duetowi udało się wypełnić cel, to znaczy przełamać na igrzyskach, ale może nie w stu procentach. Bo celem było jednak złoto. Te zgarnął zaś Wojciech Nowicki. Żołnierz Wojska Polskiego, inżynier, który studia skończył na Polityce Białostockiej, człowiek zafascynowany historią, a także ktoś, kto ambicją dorównuje Fajdkowi. – Zawsze wmawiam sobie, że mogło być lepiej, że mogłem rzucić dalej. Jestem zadowolony, jeśli młot wyląduje za osiemdziesiątym metrem, ale wiem, jak się przygotowywałem i że stać mnie na dalsze rzuty. Wtedy myślę sobie, że przy osiemdziesięciu jeden metrach miałbym większą satysfakcję – mówił w Orłach.
Nowicki w Tokio zdobył złoty medal, ale w poprzednich latach też odnosił sukcesy. Z igrzysk w Rio de Janeiro przywiózł brąz, trzykrotnie stał też na najniższym stopniu podium podczas mistrzostw Europy, w 2018 roku został mistrzem świata. Bez wątpienia będzie chciał dalej budować swoją legendę, ale Fajdek, tuż po dzisiejszym konkursie, zapewnił, że następnym razem nie da się pokonać. – Jeden plus jest taki, że w przyszłym sezonie nie przegram ani jednych zawodów i po raz piąty wygram mistrzostwa świata… sorry Wojtek – mówił w TVP Sport.
My możemy cieszyć się tylko występami takiego duetu. Jeśli jednak mówimy o najlepszym zawodniku w historii polskiego rzutu młotem (bez podziału na płeć), ten tytuł bez wątpienia należy do Anity Włodarczyk. Polka blisko pierwszego, wielkiego sukcesu była już w Pekinie w 2008 roku, kiedy zakończyła konkurs młociarek na czwartym miejscu. W kolejnym sezonie rozpoczęła swoją dominację na dobre. Mistrzynią świata zostawała czterokrotnie, Europy również, a wczoraj sięgnęła po trzecie złoto igrzysk. Lepszej w tej konkurencji nie było i pewnie długo nie będzie.
Wspomnieć warto też o więzi, jaką zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN miała ze Skolimowską.
– Była dla mnie jak sportowa matka, zawsze gdzieś mnie też ciągnęła za sobą, ośmielała, no i dużo się od niej nauczyłam. To była dusza towarzystwa. Pół roku po igrzyskach, gdy byłam na zgrupowaniu, przyszła informacja, że Kamila zmarła. To był cios. Dostałam od jej rodziców rękawicę, młot i buty. Rękawica zawsze mi towarzyszy. Wszystkie medale, które zdobywałam, zdobywałam właśnie w niej. To moja nieodzowna rzecz. Powiedziałam sobie, że musi mi ta rękawica wytrzymać do końca kariery, i nadal tak jest – opowiadała Anita w Orłach.
POLECAMY TEKSTY (1 i 2) ORAZ EKSLUZYWNY WYWIAD Z ANITĄ WŁODARCZYK (LINK)
To mówi samo za siebie!
Na koniec pozachwycajmy się jedną kapitalną statystyką. W historii polskiej lekkoatletyki tylko trzykrotnie doszło do sytuacji, w której więcej niż jeden z naszych reprezentantów zameldował się na tym samym podium igrzysk. Było tak w 1980 roku, kiedy złoto w skoku o tyczce zdobył Władysław Kozakiewicz, a srebro Tadeusz Ślusarski. Podczas trwających igrzysk w Tokio nawiązali do tego natomiast Kopron i Włodarczyk, a także Fajdek i Nowicki. Nic więcej dodawać nie trzeba.
Polska młotem stoi.
Fot. Newspix.pl