Słowenia od pewnego czasu to wręcz kryptonit polskiej reprezentacji – gdy tylko przychodziło do meczu z tym rywalem, nasi siatkarze grali gorzej, a przeciwnicy skrzętnie z tego korzystali. Dziś jednak było inaczej. Choć mecz bywał zacięty, a Słoweńcy robili wszystko, co tylko mogli, by Polaków pokonać, nie udało im się. Bartosz Kurek, Wilfredo Leon i spółka wygrali 3:0, a jutro powalczą o triumf w całej Lidze Narodów.
Niewygodni rywale
Zaczęło się w 2014 roku. Słoweńcy wygrali wtedy z nami w eliminacjach do mistrzostw Europy. Potem pokonywali nas też na trzech(!) kolejnych czempionatach Starego Kontynentu. W 2019 roku, gdy wyeliminowali nas w półfinale, ich zawodnicy mówili, że tym samym udowodnili, że są lepszym zespołem. O ile tę tezę można było podawać w wątpliwość, o tyle nie dało się zaprzeczyć, że Słowenia poczyniła wielkie postępy – w ciągu kilku lat z kompletnego średniaka stała się ekipą, z którą na europejskim podwórku trzeba się liczyć, między innymi za sprawą dwukrotnego zdobycia wicemistrzostwa Europy. Dziś jest ona na 6. miejscu w rankingu FIVB, a przecież jeszcze niedawno znajdowała się pod koniec czwartej dziesiątki.
W tym sezonie – w Lidze Narodów – też już wygrali z Polakami. Nasi zawodnicy odgryźli się im w ostatnich latach tylko raz, kiedy walczyli o awans na igrzyska olimpijskie w Tokio. Tegoroczna edycja Ligi Narodów to zresztą dla Słowenii debiut w tych rozgrywkach. I jej zawodnicy od razu doszli aż do półfinału. W nim znów trafili na naszą reprezentację. Mieli więc podstawy, by wierzyć w awans do meczu o tytuł. Tyle że Polacy liczyli na rewanż, a Vital Heynen mówił, że może i w Polsce pamięta się więcej meczów, ale on w głowie ma dwa – z ostatnich mistrzostw Europy i kwalifikacji olimpijskich. Więc dla niego jest 1:1, a to przecież nie jest zły bilans.
Walka od początku
Trener naszej kadry niczego nie miał jednak zamiaru pozostawić przypadkowi, wystawił więc od początku najsilniejszy skład. Na boisku obecni byli Fabian Drzyzga, Bartosz Kurek, Wilfredo Leon, Michał Kubiak, Mateusz Bieniek, Jakub Kochanowski i Paweł Zatorski. Ten przedostatni musiał jednak dość szybko zejść (zresztą na własne życzenie), bo jeszcze w pierwszym secie doznał urazu i to może martwić Vitala Heynana. Kuba jest przecież w składzie na igrzyska, a w tym sezonie znajdował się w znakomitej dyspozycji. Co do składów, dodajmy, że Słoweńcy nie pozostali Polakom dłużni i też wystawili najmocniejsze możliwe zestawienie.
To było widać. Od samego początku obie reprezentacje narzuciły fantastyczny poziom gry. Polacy imponowali zwłaszcza przy serwisie, już w pierwszych kilku akcjach asa posłali i Wilfredo Leon, i Michał Kubiak. O ile to jednak nasi zawodnicy prowadzili na początku, to w środku seta przewagę dwóch punktów uzyskali rywale i przez jakiś czas ją utrzymywali. Kluczem do zwycięstwa w secie okazał się nasz blok – rywali najpierw zatrzymał Fabian Drzyzga, a potem Piotr Nowakowski. Do tego Słoweńcy zaczęli się mylić i Polakom udało się wyjść na prowadzenie, a potem zamknąć seta.
Drugą partię lepiej rozpoczęli rywale. Prowadzili już nawet czterema punktami, ale wtedy do akcji włączył się Bartosz Kurek, który wskoczył na mniej więcej taki poziom, jaki prezentował w najważniejszych meczach mistrzostw świata w 2019 roku. Do tego dalej doskonale działała nasza zagrywka – asy posłali Fabian Drzyzga i Wilfredo Leon. Pod koniec seta to my prowadziliśmy więc czterema oczkami i tej przewagi nie zmarnowaliśmy. Było już 2:0, a Polacy znajdowali się na prostej drodze do finału Ligi Narodów.
Z problemami, ale skutecznie
Słowenia nie miała jednak zamiaru się poddawać. W trzecim secie siatkarze rywali walczyli jak o życie, a Vital Heynen reagował na boiskowe problemy – Michała Kubiaka, który nie imponował dziś skutecznością, zmienił Olek Śliwka. Ta zmiana wniosła w nasze szeregi nieco ożywienia, ale odskoczyć Słoweńcom się nie udawało… aż do końcówki. Wtedy Polacy zyskali kilka oczek przewagi – głównie za sprawą zagrywki i bloku. To okazało się kluczowe, bo wykorzystaliśmy dopiero trzecią piłkę meczową. A właściwie podarowali nam ją rywale, psując zagrywkę.
Co teraz? Jutro o 15:00 Polacy zmierzą się w finale Ligi Narodów z Brazylią. To drugi w historii naszego udziału w tej imprezie – wcześniej rozgrywanej pod szyldem Ligi Światowej – finał. Ten poprzedni, w 2012 roku, wygraliśmy. Jutro zadanie będzie bardzo trudne. Brazylijczycy w fantastycznym stylu ograli dziś Francuzów, którzy w ani jednym secie nie wywalczyli więcej niż 20 punktów. Imponował zwłaszcza Yoandy Leal, rozgrywający wybitny mecz. Jeśli jutro to powtórzy, Polakom może być bardzo trudno go zatrzymać.
Choć z drugiej strony… może to i lepiej? W końcu gdy w 2012 roku wygraliśmy Ligę Światową, na igrzyskach nie poszło nam najlepiej. Inna sprawa, że w zespole Heynena nikt pewnie nie będzie o tym myśleć – po prostu zagrają o zwycięstwo i tu, i w Tokio. A my będziemy trzymać kciuki, żeby w obu przypadkach udało im się tego dokonać.