Kipchoge i pierwszy krok na księżycu

Kipchoge i pierwszy krok na księżycu

INEOS 1:59 było wydarzeniem o wymiarze zarówno sportowym, jak i ludzkim. Eliud Kipchoge chciał udowodnić, że człowiek jest w stanie przebić każdą barierę. Na jego sukces złożyła się masa czynników. Najnowocześniejsza technologia, perfekcyjna organizacja biegu czy wsparcie kilkudziesięciu profesjonalnych zawodników. Teraz pozostaje zastanowić się, jak daleko sięgają granicę ludzkiego organizmu.

Niezwykły wyczyn Kenijczyka można śmiało porównywać do największych lekkoatletycznych rekordów. Niektórzy idą jednak jeszcze dalej. Organizatorzy biegu INEOS 1:59 stawiają jego bieg tuż obok pierwszego kroku na księżycu. Szalone, ale nie ulega wątpliwości, że 12 października 2019 roku byliśmy świadkami czegoś wielkiego.

W badaniach z maja 2019 roku, opublikowanych w Medicine & Science in Sports & Exercise, naukowcy z Australii użyli statystycznych obliczeń i analiz, aby przewidzieć w którym roku rekord świata w maratonie zejdzie poniżej dwóch godzin. Wykorzystali w tym celu poprzednie rekordy ustanowione w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat, poczynając od Jima Petersa w 1952 roku (2:20.42), aż do Kipchoge w 2018 roku (2:01.39). Badania wykazały, że istnieje zaledwie 10% szansa, że granica dwóch godzin pęknie w maju 2032 roku. Wcześniej też byłoby to w teorii możliwe, ale prawdopodobieństwo w 2024 roku wynosiło już tylko 5%. Oczywiście naukowcy brali pod uwagę “normalne” maratońskie warunki, a nie “kliniczne”, jakie wczoraj miał Kenijczyk. Oczywiście wiemy, że 1:59:40 to nie będzie oficjalny rekord świata. Mimo to jego wynik i tak robi olbrzymie wrażenie. W tym miejscu warto posłużyć się sloganem Nike, które przecież dołożyło niemałą cegiełkę do tego sukcesu: “Niemożliwe nie istnieje”. Tym razem producent sportowej odzieży i obuwia odpowiadał tylko za wyposażenie biegacza. Dwa lata temu stał natomiast na czele podobnej operacji co INEOS 1:59.

Amerykanie mają rozmach

Projekt Breaking2 wystartował w listopadzie 2016 roku. Cel – pokonać maraton w czasie poniżej dwóch godzin i udowodnić, że człowiek oraz buty Nike nie mają w sobie żadnych barier. Do wzięcia udziału w ambitnym przedsięwzięciu zostało wyselekcjonowanych trzech biegaczy. Najlepszych z najlepszych. Z małym “ale” – firma musiała ograniczyć swój krąg poszukiwań do sportowców niereprezentujących żadnego z rynkowych rywali. Nie było mowy o skorzystaniu z usług jednego z poprzednich rekordzistów świata. Haile Gebrselassie, Patrick Makau, Wilson Kipsang i Dennis Kimeto – wszyscy korzystali ze sprzętu Adidasa. Nike bez wątpienia marzyło o posiadaniu w swojej stajni najlepszego maratończyka świata.

Tercet stworzyli Lelisa Desisa z Etiopii, Zersenay Tadese z Erytrei oraz właśnie Kipchoge. Pierwszy liczył sobie zaledwie 26 lat i był zdecydowanie najmłodszy z grona, a jego rekord życiowy robił spore wrażenie – 2:04.45. Tadese nie wyróżniał się dotychczasowymi wynikami (2:10.41), a wątpliwości wzbudzał również jego wiek – miał aż 34 lata. Rzekomo drzemał w nim jednak spory potencjał fizyczny. Na jego korzyść przemawiały też niemałe sukcesy, jak brązowy medal igrzysk i srebrny mistrzostw świata w biegu na 10 000 metrów.

Faworyt do wykonania zadania? Od początku za takiego uchodził Kipchoge. W tamtym czasie jego najlepszy wynik był tylko osiem sekund gorszy od rekordu świata (2:03.05 do 2:02:57). Posiadał przy tym spore rezerwy, ponieważ swój pierwszy maraton przebiegł (i wygrał) w 2013 roku.

Nike wyłożyło na projekt prawdziwą fortunę, szacowaną na kilkanaście milionów dolarów. Biegaczom w osiągnięciu sukcesu miał pomóc sztab specjalistów wszelkiej maści, zaczynając na trenerach i dietetykach, a kończąc na naukowcach. Specjalnie na tą okazję firma zaprojektowała również ultra lekkie i elastyczne buty – Vapor Fly Elite. Stworzone z myślą o zmaksymalizowaniu aerodynamiki, odciążeniu ścięgna Achillesa i zapewnieniu 85% energii zwrotnej.

Przygotowania do próby pobicia rekordu potrwały niecały rok. Za miejsce biegu został obrany tor wyścigowy w Monzie. Organizatorzy zwrócili uwagę na jego płaską powierzchnię, niskie położenie, jak i sprzyjające warunki pogodowe. Uczestnicy wystartowali 6 maja 2017 roku. Była godzina 5:45, słońce jeszcze nie wzeszło, a temperatura oscylowała wokół 12 stopni Celsjusza. Biegaczy wspierało czternastu pacemakerów. Nieprzypadkowych, bo bez problemu pokonujących 5 kilometrów w 14 minut. Zmieniali się po każdej liczącej 2.4 kilometrów pętli.

Tak jak w przypadku biegu w Wiedniu, tak i wtedy przed uczestnikami jechał samochód, który wyświetlał laserowe linie. Były one jednak nieco mniej rozbudowane niż dwa lata później i określały tylko tempo potrzebne do pokonania trasy w zakładanym czasie. Szybko okazało się, że biegacz biegaczowi nie równy. Desisa nie wytrzymał morderczego tempa i spowolnił już na szesnastym kilometrze. Tadese odpadł nieco później, bo na dwudziestym. Szansę na zejście poniżej dwóch godzin miał już tylko Kipchoge.

Etiopczyk trzymał się dzielnie, ale również i on na trzydziestym kilometrze nieco zwolnił. Do sukcesu zabrakło mu ostatecznie 26 sekund. Po biegu podkreślił, że dał z siebie absolutnego maksa:  Mając przed sobą jeszcze trzy okrążenia, poczułem że moje nogi są zmęczone. Próbowałem się podnieść, ale było już za późno.

Postrach ekologów

Na kolejną próbę pobicia magicznej bariery nie trzeba było długo czekać. Sponsorem podobnego wydarzenia co przed dwoma laty została brytyjska firma INEOS. Wywołało to spore kontrowersje. Aby zrozumieć całą sytuację, wypada zapoznać się z sylwetkę Jima Ratcliffa, stojącego na czele całego przedsięwzięcia.

Mowa o nie byle kim, bo o najbogatszym Brytyjczyku, dysponującym majątkiem w granicach 11 miliardów dolarów. Fortuny dorobił się jako założyciel i dyrektor generalny INEOS – chemicznego potentata, jednego z największych producentów plastiku na świecie. Nie trudno się domyśleć, że Ratcliffe nie ma po drodze z organizacjami działającymi na rzecz ochrony środowiska. Konflikt potęgują również jego inne działania, jak zaangażowanie w projekty budowy kopalni gazu łupkowego. W 2018 roku miliarder zadecydował się opuścić Wielką Brytanię. Przyczyna niemal oczywista, czyli poszukiwanie podatkowego raju. Zamieszkał więc w Monako, a siedziba INEOS pozostała w Londynie. Ratcliffe znany jest również ze swojego wsparcia dla Brexitu. Swego czasu głośno podkreślał znaczenie uzyskania niezależności od Unii Europejskiej.

W sport angażował się wielokrotnie. Jego własnością są dwa kluby piłkarskie – od 2017 roku szwajcarski Lausanne Sport, a od sierpniu tego roku francuska Nice. Dużo mówiło się też o jego zainteresowaniu wykupieniem Chelsea z rąk Romana Abramowicza. Ostatecznie swoje oczy zawiesił jednak na innej zdobyczy, przejmując słynny zespół kolarski – Team Sky. Założonego w 2009 roku giganta, który w ciągu dziesięciu lat aż sześciokrotnie triumfował w Tour De France. Jego barwy reprezentują chociażby 3-krotny zwycięzca tego wyścigu – Chris Froome oraz Michał Kwiatkowski.

Rafcliffe nieprzypadkowo wybrał kolarstwo i bieganie jako kierunek swoich inwestycji. Wspieranie ekologicznych sportów ma w zamyśle zamazanie szkód jakie jego działania wyrządzają środowisku. Przedstawiciel INEOS Fran Miller naturalnie wzbrania się od zarzutów, jakoby bieg INEOS 1:59 został zorganizowany dla pieniędzy i ocieplania wizerunku firmy: – Nie jesteśmy tu aby mówić o pieniądzach. Robimy to aby pomóc w dokonaniu czegoś, co nie udało się wcześniej żadnemu człowiekowi. To absolutnie bezcenne.

Koniec końców, Kipchoge dostał kolejną szansę, aby zmierzyć się z tym szczególnym wyzwaniem.

Wiele się nauczyłem podczas mojej poprzedniej próby. Szczerze wierzę, że mogę pobiec 26 sekund szybciej niż zrobiłem to w Monzie. Jestem bardzo podekscytowany miesiącami pracy, które mam przed sobą. Chcę pokazać światu, że kiedy skupisz się na swoim celu, będziesz ciężko pracował i wierzył w siebie, wszystko staje się możliwe – mówił Kipchoge na konferencji INEOS 1:59.

Diabeł tkwi w szczegółach

W porównaniu z próbą sprzed dwóch lat, przygotowany został cały szereg zmian.

Za miejsce wydarzenia wybrano Wiedeń. Początkowo najwięcej mówiło się o Londynie, ale na przeszkodzie stanęły nieprzewidywalne warunki atmosferyczne. Kluczowe było znalezienie miasta, które od Kenii dzielą tylko trzy godziny w strefach czasowych. Zwracano również uwagę na odpowiednią pogodę do biegania, oscylującą wokół dziesięciu stopni Celsjusza. Trasa musiała mieć ograniczone do minimum zakręty, aby 90% dystansu przebiegało w linii prostej. Wszystkie wymienione punkty organizatorzy dostrzegli w stolicy Austrii. – Po rozległym poszukiwaniu miejsca spełniającego wszelkie wymagania Eliuda, podjęliśmy decyzję o współpracy z miastem Wiedeń. Mam nadzieję, że w październiku będziemy świadkami historii – ogłosił Ratcliffe.

Zwiększyła się również liczba “zająców”. W walce z niemożliwym Kipchoge wspomagało aż 41 pacemakerów z całego świata. Wśród nich znaleźli się chociażby: mistrz olimpijski na dystansie 1500 metrów – Matthew Centrowitz, specjalizujący się w średnich dystansach bracia Ingebrigsten, jak i cała pula afrykańskich biegaczy, w tym m.in Selemon Barega. Niektórzy z nich przyjechali do Wiednia prosto z Mistrzostw Świata w Lekkoatletyce w Katarze. Jak podkreślały social media INEOS, ta grupa tworzyła prawdziwy “Dream Team”, dobrany specjalnie dla Kipchoge. Byli w nim średniodystansowcy, długodystansowcy, jak i maratończycy. W każdym momencie biegu osłaniała go siódemka z nich, zmieniających się co 4.5 kilometra.

Biegacze podążali za jednym z dwóch samochodów, wyposażonych w chroniącą od wiatru tarczę. Dwóch, ponieważ jeden służył wyłącznie jako opcja awaryjna. Z pojazdu wydobywały się elektryczne lasery, które wyznaczały odpowiednie tempo, jak i linie po jakich mieli poruszać się pacemakerzy. Skąd wziął się pomysł na takie poprowadzenie biegu? – Każdy, kto brał udział w maratonie, wie jak trudno jest utrzymać identyczne tempo przez cały dystans. Nawet jeśli elitarni sportowcy są w tym znacznie lepsi niż zwyczajni ludzie, pokonanie maratonu w czasie poniżej dwóch godzin wymaga wybitnej dokładności – tłumaczył Peter Vint, jeden z kierowników INEOS 1:59.

Kipchoge miał rzekomo tendencję do biegania szybciej lub wolniej w różnych punktach maratonu. Tym razem organizatorzy za pomocą samochodu zadbali, aby taka sytuacja się nie powtórzyła. Kolejną dogodność stanowiły usługi gastronomiczne, ponieważ napoje izotoniczne (Maurten, zawierający 80 g węglowodanów w 500 ml) i żele energetyczne dostarczano prosto do Kenijczyka. W tradycyjnych biegach ulicznych, uczestnicy muszą bowiem sami podbiegać do specjalnie wyznaczonych punktów. Nogi Kipchoge ozdabiał natomiast najnowszy model butów Nike ZoomX VaporFly – NEXT%. Obuwia tak dobrego, że bywały przypadki w których używali go biegacze z konkurencyjnych koncernów, zaklejając taśmą charakterystyczną “łyżwę”.

Kipchoge nie jest typem samotnika. Podczas treningów w kenijskiej wiosce Kaptagat preferuje bieganie w większej grupie. Jak sam podkreśla, rywalizacja jaką toczy ze swoimi utalentowanymi kolegami, daje mu motywację aby dawać z siebie wszystko. Nie dziwi zatem, że w Wiedniu zależało mu aby do biernego uczestnictwa w biegu dopuszczeni zostali kibice. Obecni byli również jego żona oraz trójka dzieci, dla których była to pierwsza okazja oglądania jego startu na żywo. – Chcę żeby byli częścią tej historii – podkreślał Kipchoge. Brak dopingu miał być według niego jednym z powodów, dlaczego próba w Monzie skończyła się fiaskiem.

Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Jeszcze kilka dni przed startem, organizatorzy debatowali, który dzień będzie odpowiedni, uwzględniając możliwość przełożenia próby zależnie od warunków atmosferycznych. Padło na sobotę. O godzinie 8:15 rozpoczął się bieg o historię. O tym, że się dokonała, już wiecie.

– Wiele osób twierdziło, że jest to bariera nie do pokonania. Tymczasem przyszedł człowiek, który nie tyle co zmieścił się w tych dwóch godzinach, to ostatni kilometr pobiegł dziesięć sekund szybciej, niż zakładane średnie tempo. Podejrzewam, że gdyby pozwolono mu trochę wcześniej zacząć finisz, to mógłby urwać z tego jeszcze piętnaście sekund. Miał na to rezerwy – twierdzi Marek Tronina, dyrektor PZU Maratonu Warszawskiego.

Biegaj jak Kipchoge

Zagłębmy się nieco w statystyki. W Wiedniu Kipchoge pokonywał jeden kilometr w średnio 2.50 minuty, o 0.02 lepiej niż podczas rekordowego biegu w Berlinie sprzed roku. Jego średnio tempo wyniosło 21.18 km/h. Pierwsze pięć kilometrów pokonał w 14 minut i 10 sekund. Na dziesiątym kilometrze jego czas wynosił 00:28:20. Kontynuując wyliczenia: 15 km – 00:42:34. 20 km – 00:56:47, 25 km – 01:10:59, 30 km – 01:25:11, 35 km – 01:39:23, 42.35 km – 01:59:40. Kenijczyk funkcjonował jak prawdziwa maszyna – każdy z 5-kilometrowych odcinków przebiegł w czasie od 14:10 do 14:14 minut.

Utrzymanie takiego tempa nie jest łatwe, nawet jeśli mówimy o znacznie krótszym dystansie. A może – jest to znacznie trudniejsze niż myślisz. Bieganie na takiej intensywności nie ma nic wspólnego z truchtem. Przekonali się o tym uczestnicy maratonu w Chicago w 2018 roku, którzy stanęli przed okazją do biegu w tempie, w jakim Kipchoge pobił oficjalny rekord świata. Śmiałkowie nie byli kompletnie amatorami, a swoich sił w wyzwaniu spróbowała też Noelle Montcalm – kanadyjska biegaczka na 400 metrów i olimpijka z Rio. Wszyscy jednym głosem przyznali, że prędkość z jaką porusza się najlepszy maratończyk świata jest wprost szalona.

Nie każdy z nas przebywał w tamtym czasie w Chicago, więc przenieśmy się do polskich realiów. W czasach liceum na lekcjach wychowania fizycznego wielu z nas zaliczało bieg na 1000 metrów. Kipchoke podczas bicia rekordu świata jeden kilometr przebiegał w czasie średnio 2:52 minut. Inną popularną metodą sprawdzania wytrzymałości fizycznej jest Test Coopera, polegający na dwunastu minutach ciągłego biegu. Kenijczyk podczas bicia rekordu świata poruszał się z prędkością 21.6 km/h, a więc w ciągu dwunastu minut pokonywał dystans średnio 4 kilometrów i 320 metrów. Idźmy dalej. Biegnąc w takim tempie, sprint na 100 metrów zaliczymy w 17.4 sekund. To już mniej imponujące, ale wyobraźmy sobie, że ten odcinek musimy przebiec 422 razy.

Możemy śmiało stwierdzić, że odbiór projektu INEOS 1:59 był bardzo pozytywny. Swoje uznanie dla Kipchoge wyrażały media i ludzie z całego świata, jak i również inni wybitni sportowcy. Biegaczowi kibicował chociażby Haile Gebrselassie, legenda lekkoatletyki i były rekordzista świata w maratonie. Nie brakuje jednak głosów krytyki, skupiających się na braku sportowej rywalizacji podczas wydarzenia. Najbardziej agresywne zarzuty mówią o przysłowiowej “ustawce”. O zdanie w tym temacie zapytaliśmy Marka Troninę:

Ustawka to jest rodzaj wydarzenia, w którym z góry znany jest wynik. Tutaj chodziło o to, żeby zawodnik pokonał określony dystans w określonym czasie. To, czy to zrobi, było niewiadomą. Sprawdzana była jedna rzecz – czy w optymalnych warunkach, człowiek jest w stanie pokonać dystans maratonu poniżej dwóch godzin. Ktoś może powiedzieć, że nie przypominało to prawdziwych zawodów sportowych. I to prawda. Zawodnik ścigał się z zegarem, to nie były zawody lekkoatletyczne i żaden z organizatorów tak nie twierdził.

Głową w chmurach

Gdzie leży granica ludzkich możliwości? Czy byliśmy świadkami prawdziwego przełomu w światowym sporcie? Czy lada moment Kipchoge albo inny biegacz zejdą poniżej dwóch godzin również w tradycyjnym ulicznym biegu? Na te pytania nie ma jednoznaczej odpowiedzi. Wiemy tyle, że podobna granica ludzkiej wyobraźni została złamana już lata temu.

W 1952 roku Brytyjczyk Roger Bannister jako pierwszy człowiek w historii przebiegł bieg na milę w czasie poniżej czterech minut – 3:59.4. To, co w tamtych czasach wydawało się niemożliwe, dzisiaj nie robi już na nikim wrażenia. Obecny rekord świata na tym dystansie wynosi 3:43,13 i należy do Hichama El Guerroj. Rekordzistą Polski jest natomiast Marcin Lewandowski, który milę pokonał w 3:52.34. Potrzebny był jednak jeden człowiek, który pokazał innym, że można. Może tego samego dokonał właśnie Kipchoge?

Maraton poniżej dwóch godzin podczas tradycyjnego biegu ulicznego to następne wyzwanie. Czy to jest możliwe? Od teraz wiemy, że chyba wszystko jest możliwe. Kiedy Kipchoge rok temu pobił rekord świata, twierdziłem, że przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat, nikt się do tego wyniku nie zbliży. Chyba, że on sam. Jednak rok później, Kenenisie Bekele zabrakło dwóch sekund do jego wyrównania – mówi Marek Tronina.

Historia pokazała niejednokrotnie, że bariera nie tkwi w ludzkich nogach, a w głowach. Świat sportu nieustannie idzie do przodu. Biegacze biegają szybciej, piłkarze strzelają więcej, koszykarze skaczą wyżej. A rekordy? Rekordy są po to by je łamać. I łamać. I łamać.

KACPER MARCINIAK

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez