Kamil Semeniuk, czyli maszyna. Nowa gwiazda polskiej siatkówki

Kamil Semeniuk, czyli maszyna. Nowa gwiazda polskiej siatkówki

Jeszcze trzy lata temu co najwyżej siedział na ławce rezerwowych ZAKSY i z rzadka wchodził do gry. Potem poszedł na wypożyczenie, a gdy wrócił zaczął się jego fantastyczny okres. W tym sezonie roznosi największe europejskie potęgi, jest kluczowym zawodnikiem kędzierzynian i może doprowadzić swój zespół do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Jak wyglądała jego droga na szczyt? Czy powinien pojechać na igrzyska do Tokio? Dlaczego ma ksywkę “Maszyna”? Kiedy woził się na reputacji brata? Zapraszamy na opowieść o siatkarskiej karierze Kamila Semeniuka, który na lata może zostać podstawowym graczem reprezentacji Polski.

Lider

Gdy po złotych setach pokonali w Lidze Mistrzów najpierw obrońców tytułu – włoskie Lube – a potem Zenit Kazań, jedną z najlepszych ekip w historii tego sportu, stało się jasne, że Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle sama już do grona najlepszych należy. Nikola Grbić, trener zespołu, na spółkę z władzami drużyny, zdołał znakomicie poukładać wszystkie klocki i stworzył ekipę, która liczy się na wszystkich frontach. W Pucharze Polski już triumfowała. W lidze jest głównym faworytem do zdobycia tytułu. A w Lidze Mistrzów – jako trzeci polski klub w historii od reformy rozgrywek po Skrze Bełchatów i Asseco Resovii – wystąpi w finale.

Imponujące było zwłaszcza drugie spotkanie ZAKSY z Zenitem. Podopieczni Grbicia mogli zamknąć sprawę w czterech setach, mieli piłki meczowe. Nie udało się. Mogli w pięciu, mieli piłki meczowe. Znów się nie udało. Ani na chwilę jednak nie zwątpili. I w złotym secie wreszcie wygrali. A jednym z bohaterów – i MVP spotkania – został Kamil Semeniuk. To już w tym sezonie niemalże tradycja. To właśnie 24-letni wychowanek tej ekipy jest dla niej jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym zawodnikiem.

Wolałbym wygrać 3:0, aczkolwiek w takim meczu, jak z Zenitem, gdzie gra się do ostatniej piłki, przyjemnie jest brać udział. Trenujemy po to, żeby w takich spotkaniach występować. To jest sama przyjemność. Po każdej partii mówiliśmy sobie to samo, czyli „Panowie resetujemy głowy i gramy, jakby było 0:0 na tablicy wyników w setach i w punktach”. Nakręcaliśmy się od samego początku, graliśmy swoją siatkówkę, a to, że ten mecz tak się toczył i mieliśmy swoje szanse, żeby to szybciej rozstrzygnąć, a tego nie robiliśmy, to mimo wszystko to nas nie rozbiło, tylko jeszcze bardziej ze sobą scaliło. Pokazaliśmy, jaką jesteśmy drużyną, że mimo trudności jesteśmy zawsze razem, wychodzimy na boisko i dajemy z siebie maksimum – mówił Semeniuk po awansie do finału .

To charakterystyczne słowa, bo jeśli coś Kamila na parkiecie wyróżnia, to jest to właśnie jego spokój. Gdy gra, na twarzy ma niemalże maskę. I nie pęka w najważniejszych momentach. To się ceni. Gdy zadzwoniliśmy do Ryszarda Boska, niegdyś uznawanego za najlepszego przyjmującego na świecie – a to na tej pozycji gra „Semen” – od razu napomknął właśnie o tym.

– Kamil jest w bardzo wysokiej formie, na pewno dojrzał. Ma też wyraz twarzy jak taki Buster Keaton naszej siatkówki – bez względu na emocje, które ma w środku, nie widać tego po jego zachowaniu. Da się za to dostrzec, że wyzwania go mobilizują, nawet jeśli jego twarz nie wyraża emocji. On przecież dopiero na koniec meczu z Zenitem głośno wrzasnął. A tak to nie wiadomo, co przeżywa. Widać jednak, że dobra gra go bardzo mobilizuje, czuje się coraz pewniejszy w tym, co robi. Trzeba tylko bić mu brawo za to, że to wypracował – mówił.

Sam Nikola Grbić przyznał po półfinale, że Semeniuk niezmiennie go zaskakuje i imponuje swoją dojrzałością. – To w sumie przecież niedoświadczony zawodnik, któremu jednak nie brakuje nawet odrobiny do uznanych sław pod względem prezentowanej dyspozycji. To, jak sobie radzi w wymagających akcjach, jest niewiarygodne. Na pewno Kamil okazał się o wiele lepszym graczem niż mogłem sobie to wyobrazić. Generalnie mam zespół, który żyje siatkówką cały czas, interesuje się nią nie tylko w momencie wykonywania obowiązków w klubie, śledzi wyniki. A przy tym wszyscy pomagają sobie nawzajem po to, by osiągać sukcesy. To najlepsza grupa, z jaką pracowałem – mówił “Super Expressowi” były znakomity siatkarz.

I tak faktycznie jest. Jeszcze dwa sezony temu Semeniuk odchodził z ZAKSY na wypożyczenie do Zawiercia, by grać więcej. Gdy wrócił, zaczął częściej pojawiać się na parkiecie w Kędzierzynie i stał się dla niego ważną postacią, ale sezon przerwała pandemia. W tym – w wieku 24 lat – wyrósł na lidera z prawdziwego zdarzenia. Jak sam mówi, powoli nie odczuwa już presji, przyzwyczaił się do niej. ZAKSA ma więc z niego ogromną pociechę.

Oczywiście, wypada dodać, że to zasługa całej drużyny, na co uwagę z miejsca zwraca Jakub Bednaruk, trener MKS-u Będzin, który z Semeniukiem spotkał się w 2015 roku, gdy prowadził kadrę Polski juniorów.

Trzeba pamiętać o tym, jak wielką rolę odgrywają tu Benjamin Toniutti [rozgrywający ZAKSY – przyp. red.] czy Grbić, który też wykorzystuje atuty Semeniuka. Kamil jest w tej chwili najlepiej atakującym na lewym skrzydle zawodnikiem z piłek niedokładnie przyjętych. Oni to wykorzystują. Toniutti jest genialnym rozgrywającym, ale ZAKSA często upraszcza grę, żeby wykorzystać maksymalnie to, co potrafią jej gracze. Semeniuk ma też genialne ataki po skosie, piłki bite gdzieś na trzeci, czwarty metr. Nikt inny w Polsce takich nie ma. To jest umiejętność trenera i rozgrywającego – wykorzystać to, co mają inni zawodnicy.

Podobnie wypowiada się również Ryszard Bosek.

– To wielka zasługa trenera, że dobrał system gry do swoich zawodników. Toniutti wyprzedza dziś wszystkich innych rozgrywających. To wszystko w dużej mierze zależy od niego, a on jest w świetnej formie. Wszyscy w ZAKS-ie są znakomicie przygotowani fizycznie i psychicznie. Ten ich system grania jest szybki, techniczny, rozrzucający. Wiele trzeba, by go rozbić. Rosjanom udawało się to tylko wtedy, gdy mieli mocną zagrywkę, bo jak zawodników ZAKSY odrzuci się od siatki, to jest im trudniej. Natomiast gdy przyjmują w miarę dobrze, to wszystko im się udaje.

Nie zmienia to jednak faktu, że Semeniuk nawet na tle znakomitych kolegów – choćby drugiego z przyjmujących kędzierzynian, Olka Śliwki, zresztą grającego momentami w podobny sposób – po prostu imponuje. W każdym aspekcie gry – czy to chodzi o przyjęcie, czy o atak. A przecież jeszcze dwa lata temu mogło się wydawać, że będzie musiał na stałe odejść z Kędzierzyna, by regularnie grać w PlusLidze.

A tego nie chciał, bo ZAKSA to jego drużyna.

Kędzierzyn od zawsze

Semeniuk od dziecka żyje w Kędzierzynie-Koźlu. Jego rodzina jest właśnie z tego miasta. Długo, już grając w PlusLidze, mieszkał jeszcze z rodzicami. Z rodzinnego domu wyjechał dopiero, gdy poszedł na wypożyczenie do Zawiercia, a i tam często wpadali rodzice, zwykle z jedzeniem. To w Kędzierzynie grywał na betonowych boiskach razem z kolegami, uprawiał też właściwie każdy możliwy sport, często bywał reprezentantem szkoły.

Od dziecka interesował się siatkówką i piłką nożną. W tej drugiej kibicował Borussii Dortmund, choć tak nie znosił przegrywania, że gdy BVB w danym spotkaniu akurat radziła sobie gorzej, zaprzeczał tej sympatii. Nie zaprzeczał za to temu, że jest fanem ZAKSY. Zresztą trudno było mieszkać w Kędzierzynie i nim nie być, bo to w końcu sportowa duma tego miasta.

A jeszcze trudniej, gdy ma się ojca, który siatkówką też się interesował i bywał w hali. Jego dzieci – Kamil i Sylwester, starszy z braci – też tam bywały i to od najmłodszych lat. Swoją drogą Kamil był wtedy jeszcze stosunkowo niski, więc często musiał stawać na krzesełku, by coś widzieć.

– Regularnie chodziłem do Hali Azoty na mecze pierwszego zespołu w roli kibica, oczywiście zasiadając na tzw. „kędzierzyńskiej żylecie”. Chodziłem wspierać nasz zespół razem z bratem. W latach 2008-2010 na rozgrzewce bacznie przyglądałem się Kanadyjczykowi Terence’owi Martinowi. Imponowało mi, że jako jedyny potrafił jedną ręką dorzucić piłką do sufitu – mówił Kamil Semeniuk na łamach Nowej Trybuny Opolskiej. Dodawał też, że na wyjazdy nie jeździł, bo był zbyt młody. – Może i dobrze się stało, bo z opowieści od brata wiem, że nasi kibice mieli dużo oryginalnych pomysłów. Jednym z nich było wejście do hali w Częstochowie w strojach kąpielowych. Gdybym wziął w czymś takim udział, a moje zdjęcie trafiłoby do Internetu i zostałbym rozpoznany, prawdopodobnie dzisiaj „nie miałbym życia”.

Poza wspomnianym Martinem podziwiali głównie Polaków. Obaj często wspominają, że bardzo wyróżniali się Paweł Papke i Sebastian Świderski. Ten drugi jest dziś prezesem ZAKSY, a Semeniuk gra na jego pozycji i z… jego numerem. Łączy ich właśnie „13” na koszulce, ale też podobne warunki fizyczne – młodszy z nich jest o centymetr wyższy. Ale Świderski mówi, że Kamil umiejętnościami już go przerasta.

– Kamil też nieco przypomina mnie, kiedy byłem zawodnikiem. Ma bardzo waleczne serce, jest zawsze gotów do ciężkiej pracy, a pewne braki w warunkach fizycznych nadrabia techniką, skocznością i dynamiką. Kamil jest już lepszym zawodnikiem ode mnie, a przynajmniej na pewno ma szerszy wachlarz zagrań. Siatkówka co prawda na przestrzeni ostatnich lat mocno się zmieniła, ale też obecnie w Polsce gra w nią znacznie więcej osób i tym samym dużo trudniej się przebić – mówił były reprezentant Polski w rozmowie z NTO.

Przez wiele lat – choć talent miał niezaprzeczalny – nie było jednak oczywiste, że Semeniuk wejdzie na taki poziom.

Turniej, który wszystko zmienił

Zaczynał od gry obok domu, na betonowych boiskach. Podobno wraz z bratem często zdzierali sobie kolana czy to przy okazji piłkarskich meczów, czy tych siatkarskich, czasem prowadzonych też na trzepaku. Sylwester preferował raczej te pierwsze, bo miał talent do futbolu, grał na środku pomocy w miejscowych klubach dopóki nie zatrzymała go kontuzja. Kamil go podpatrywał i, jak sam kilka razy wspominał, „woził” się na jego reputacji. Grał gorzej, ale często brano go do składu, bo Sylwek dawał radę, więc i jego brat powinien.

Tak to jednak nie działało. Piłkę kopaną więc sobie odpuścił, choć kilka lat później jeszcze próbował wrócić. Wystarczył jednak jeden mecz, by zorientował się, że to faktycznie nie dla niego. Swoją drogą z siatką zaczęło się tak, że pierwszy też grał Sylwester. – Na początku Sylwek nie chciał zabierać ze sobą młodszego brata, ale kiedy wszyscy zobaczyli, że jest dużo lepszy od starszych kolegów, chętniej brali go do drużyny. Po sąsiedzku mieszkało starsze małżeństwo i byli tak zachwyceni tym, że dzieci zamiast łobuzować potrafią się skrzyknąć i spędzać czas na sportowo, że w nagrodę kupili im piłkę – wspominali rodzice obu braci w „Przeglądzie Sportowym”.

Właściwie przez dużą część szkoły podstawowej Kamil nie łączył swojej przyszłości z siatkówką. A potem przyszły szkolne mistrzostwa Polski, które wszystko zmieniły. Mało jednak zabrakło, a w ogóle by na nie nie pojechał. Dyrektorka nie chciała go puścić, bo wcześniej odmówił startu w zawodach w biegach. Uratował go Marcin Nurski, nauczyciel i trener w podstawówce nr 11 w Kędzierzynie-Koźlu. To on przekonał władze szkoły, że warto dać Kamilowi szansę wystartować i w tym turnieju. Semeniuk dostał więc zezwolenie. A co było potem?

– Wywalczyliśmy wicemistrzostwo Polski w minipiłce siatkowej. Na skalę Kędzierzyna to było naprawdę duże osiągnięcie. Wtedy pomyślałem sobie, że może spróbowałbym pograć w siatkówkę. Poszedłem na nabory do gimnazjum. Tam była śmieszna sytuacja, bo początkowo nie chcieli mnie w ogóle przyjąć na profil siatkarski. To przez to, że przyszedłem z moją mamą, a wtedy WF-iści patrzyli na wzrost rodziców i stwierdzali, czy dziecko urośnie przez okres bycia w gimnazjum. A że moja mama nie jest wysoka, to był problem, że może nie urosnę i nie ma sensu przyjmować mnie do klasy sportowej, mimo tego, że byłem trzeci na liście wśród kandydatów we wszystkich ćwiczeniach sprawnościowych – wspominał Kamil w rozmowie z Jurassic Photo Team.

Znów uratował go wuefista z podstawówki, który i tym razem się za nim wstawił. Nurski zresztą wielokrotnie wspominał, że Kamil nawet gdy mierzył się z rywalami o 30 centymetrów wyższymi (w gimnazjum miał nieco ponad 160 centymetrów) potrafił bez problemu obijać ich blok. Musiał wykształcić w sobie pewien spryt i może to dlatego dziś tak doskonale radzi sobie przy siatce w trudnych sytuacjach.

Swoją drogą w gimnazjum Semeniuk przesadnie nie urósł. Dopiero w technikum przekroczył 190 centymetrów. Wtedy był już uznawany za wielki talent.

Szczeble

Najpierw grał w MMKS Kędzierzyn-Koźle. Bywało różnie, miewał wątpliwości co do siatkarskiej przyszłości. Na przykład w okresie – już po gimnazjum – gdy jego koledzy zaczęli opuszczać Kędzierzyn i próbować sił w innych klubach. Przez chwilę rozważał i taki scenariusz, ale mógł dalej grać w miejscowym zespole, więc ostatecznie został. Innym razem zdołowała go porażka, gdy jego MMKS odpadł w ćwierćfinale mistrzostw Polski juniorów.

– Zastanawiałem się co dalej. Czy to już koniec siatkówki? Co robić? Amatorki nie będę uprawiać, bo to nie ma sensu – albo się coś robi na poważnie, albo wcale. Ostatecznie dowiedziałem się, że w Młodej ZAKS-ie będą roszady – nowy trener, kilku nowych zawodników, nabory. Postanowiłem się zgłosić i całe szczęście, udało się. Zostałem przyjęty – wspominał w trakcie gry w Zawierciu. Tyle że z tym przyjęciem historię nieco uprościł. W rzeczywistości była bardziej skomplikowana.

Młodą ZAKS-ę trenował wtedy Michał Chadała, dziś asystent Nikoli Grbicia. Kamil wiedział, że kilku zawodników ma odejść z zespołu, więc zaczął przychodzić na treningi. Ale najpierw mógł tylko odbijać piłkę z boku, trener nie pozwolił mu grać, poszło ponoć o ubezpieczenie. Gdyby Semeniuk coś sobie zrobił w trakcie treningu, byłby problem z wypłatą pieniędzy. W końcu faktycznie przytrafił się nabór, a na nim Semen okazał się jednym z najlepszych zawodników. Dostał się do ekipy, już jako przyjmujący. Wcześniej nie zawsze grywał na tej pozycji, ale w tamtym okresie urósł wystarczająco, by nie tylko bronić, ale też atakować.

W Młodej ZAKS-ie szybko ugruntował swoją pozycję. Przyszedł do niej jako osiemnastolatek, początkowo treningi łączył ze szkołą, chodził do technikum ekonomicznego, na które – by miał alternatywę w życiu, gdyby z siatkówką nie wypaliło – namówiła go matka. Często urywał się z ostatnich lekcji, by zdążyć na treningi. Zadania odrabiał wieczorami, choć bywało, że padał do łóżka całkowicie zmęczony po zajęciach. Ale jakoś dawał radę. Rodzice twierdzą po latach, że to kwestia jego organizacji. To taki typ człowieka, że zawsze działa wedle ustalonego przez siebie planu.

– Jestem trochę pedantyczny, lubię mieć wszystko pod kontrolą, ustalone według własnych zasad czy reguł – mówił zresztą on sam. Więc ostatecznie ogarniał i treningi, i lekcje, choć gdy zbliżał się do matury – a wtedy grywał już też w pierwszym zespole ZAKSY – twierdził, że uniwersalnego sposobu na pogodzenie treningów z edukacją po prostu nie ma.

Wyprzedzamy jednak trochę historię. Bo do pierwszej drużyny zaczął śmigać na treningi w swoim drugim sezonie w barwach ZAKSY. A warto byłoby opowiedzieć o pierwszym z nich. Jego szkoleniowcem w Młodej ZAKS-ie był wtedy Roland Dembończyk, który wielokrotnie potem wspominał jedną sytuację z udziałem Semeniuka, gdy ten z miejsca mu zaimponował.

– Choć był w mojej drużynie zdecydowanie najmłodszy, mało co sprawiało mu trudności. Na jednym z pierwszych treningów zorganizowałem grę w singla na piasku. Po pewnym czasie przychodzi do mnie Kamil, więc pytam się go, jaki wynik padł w pojedynku z jego udziałem. A on: “wygrałem 15:0”. To bardzo mocno dało mi do myślenia, ponieważ zwyciężyć w tej grze bez straty punktu, nie popełniając tym samym żadnego błędu, to naprawdę duża sztuka. Od tego momentu zacząłem mu się baczniej przyglądać i regularnie wystawiałem go w wyjściowej “szóstce” – mówił na łamach NTO.

Wielu twierdziło, że już w tamtym sezonie – ZAKSA zdobyła wówczas wicemistrzostwo kraju wśród juniorów, przegrywając jedynie z ekipą z Radomia, obładowaną częściowo graczami z doświadczeniem w PlusLidze – zasłużył na to, by zostać najlepszym graczem rozgrywek. Na takie wyróżnienie musiał jednak poczekać jeszcze rok. W nagrodę za świetną postawę dostał jednak coś innego – powołanie do kadry juniorów, szykującej się na mistrzostwa świata. Na turniej ostatecznie nie pojechał, ale że w gronie tych chłopaków był najmłodszy, to świadczyło to o tym, że jego kariera idzie w dobrym kierunku.

To był najlepszy zawodnik Młodej Ligi, która wtedy jeszcze istniała. Za to, że się tam wyróżniał, został powołany do szerokiej kadry – mówi Jakub Bednaruk. I tłumaczy, czemu Semeniuk nie pojechał wtedy na MŚ. – Nie ze względu na brak umiejętności. Po prostu w drużynie na pozycji przyjmującego miałem do dyspozycji Olka Śliwkę, Artura Szalpuka, Rafała Szymurę czy Pawła Halabę. Oni wszyscy grali już w PlusLidze. Znali tamtejsze realia i zasady, Kamil zaczął je poznawać później od nich wszystkich.

SPONSOREM POLSKIEJ SIATKÓWKI JEST PKN ORLEN

W kolejnym sezonie ligowym Semeniuk wraz z Młodą ZAKS-ą nie odniósł już takiego sukcesu, ale indywidualnie – jak wspomnieliśmy – został najlepszym graczem ligi. Zaczął też łapać chwile na parkiecie w dorosłym zespole, dowodzonym przez Ferdinando de Giorgiego, który zaufał mu, gdy z Kędzierzyna odszedł Sławomir Stolec.

 – Zostałem wtedy czwartym przyjmującym ZAKSY i na stałe zostałem przydzielony do seniorskiej drużyny, tzn. od tej pory tylko z nimi trenowałem, a z Młodą ZAKSĄ tylko sporadycznie przed ważnymi meczami oraz przed Final Four Młodej Ligi. W PlusLidze nie miałem za bardzo wielu okazji, by pojawić się na boisku, dlatego bardzo byłem głodny gry i gdy tylko nadarzyła się okazja wystąpienia w meczu Młodej Ligi, to czułem się podczas niego jak ryba w wodzie. Starałem się pokazać z jak najlepszej strony, wykorzystać wszystko to, co udało mi się nauczyć, trenując z pierwszym zespołem – mówił wówczas portalowi siatka.org.

Z seniorami ZAKSY, choć grał niewiele, zdobył złoto mistrzostw Polski, po tym jak kędzierzynianie roznieśli w finale 9:0 w setach Asseco Resovię. Potem żartował, że chyba na niego z tym tytułem czekali. Przez kolejne dwa lata sytuacja była podobna. W pierwszym znów zdobył złoto, ale grał niewiele, a nie miał już Młodej Ligi, by tam nadrabiać braki. W drugim do gabloty z medalami wpadło tylko srebro, a Kamil dalej był rezerwowym. Z jednej strony więc podkreślał, że treningi z takimi postaciami, jakie występowały w Kędzierzynie to świetne doświadczenie, z drugiej – potrzebował gry.

ZAKSA postanowiła mu zapewnić to drugie.

Kluczowa zmiana barw

Poszedł więc na wypożyczenie do Zawiercia. – Zdecydowałem się na to, jak do Kędzierzyna przyjechała grupa kibiców z Zawiercia i zrobiła wielką fetę. Poza tym organizacyjnie jest dobrze, a do tego klub ma aspiracje na przyszły sezon, które też mnie przekonują. Rozmowy nie trwały specjalnie długo. Nie miało znaczenia, jakie dostanę pieniądze. Wiadomo, że siatkówka to moja praca i jakieś pieniądze muszę zarabiać, ale jestem młody i najważniejsze dla mnie było to, żeby grać. Prezes dawał gwarancję, że będę miał swoje szanse – mówił.

Dodawał też, że swoje musi udowodnić na treningach. I udowodnił, na tyle dobrze, że od razu wskoczył do podstawowej szóstki Warty. To jednak specjalnie nie dziwi. Każdy, kogo się o to pyta, podkreśla, że Semeniuk to tytan pracy. Z tamtych czasów pamięta to Dominik Kwapisiewicz, od lat drugi trener Warty:

– To był akurat jego pierwszy rok, gdy miał dużo szans do grania. Mimo młodego wieku miał te umiejętności na naprawdę dobrym poziomie. Odznaczał się głównie upartością i pracowitością. To był chyba najbardziej pracowity siatkarz, z jakim do tej pory miałem styczność. Praktycznie po każdym treningu prosił mnie jeszcze, żebym w niego jeszcze pozagrywał, pracowaliśmy wtedy sporo nad jego przyjęciem. Z tego co wiem, to ta pracowitość mu została.

– On w ogóle ma ksywkę „Maszyna” – dodaje Jakub Bednaruk. – To jest chłopak, który po Pucharze Polski wypija pół piwka i musi się regenerować, bo rano robi przyjęcie zagrywki. Spotkałem w życiu ludzi pracowitych, spotkałem też zawodników, którzy mieli po 20 lat i nie interesowali się tym, co będzie za dwa lata, a spotkałem też takich, którzy dokładnie liczyli sobie kalorie, żeby w ciągu dnia zjeść tyle, a tyle i mieć odpowiednią ilość snu. On nie przegina ani w jedną, ani w drugą stronę, jest jednak bardzo skupiony na tym, co ma zrobić i chce to zrobić jak najlepiej potrafi. A to wyróżnia najlepszych sportowców. Bo możesz trenować przyjęcie piłki przez dwie godziny, a możesz to robić w 20 minut, jeśli wykonasz to wszystko naprawdę profesjonalnie.

O tym, że Semeniuk faktycznie nie przegina, świadczy choćby jeden fakt. Koledzy z klubu często ze śmiechem podkreślali, że Semen zawsze je najwięcej, ale ma też najlepszą figurę. On sam o jedzeniu mówił chętnie, choćby klubowym mediom i wprost oznajmiał, że nie stosuje żadnej diety. Po prostu ma doskonały metabolizm, a do tego ciężko haruje. No i wychodziło, że tkanki tłuszczowej ma od zawsze bardzo mało.

– Staram się zawsze robić daną rzecz na 100% od początku do samego końca i nigdy się nie podawać, mimo że czasami jest pod górkę. Po prostu nie lubię momentu, gdy myślę sobie, że mogłem jednak dać z siebie coś więcej – mówił. Zawsze stawiał sobie realistyczne cele: grać więcej, dostać się do pierwszej szóstki ZAKSY, wygrać ten i kolejny mecz. Nigdy nie myślał raczej o tytułach na kilka miesięcy do przodu. To ciekawe, bo ambicji miał czasem… aż zbyt wiele. Roland Dembończyk kilkukrotnie przywoływał sytuację, gdy po wygranym meczu wszyscy w Młodej ZAKS-ie świętowali, ale Kamil w busie był smutny. Bo w kilku sytuacjach zagrał nie najlepiej i to go męczyło. To jednak anegdota przy której można się uśmiechnąć, a bywało i drastyczniej.

– Pamiętam taką jedną akcję z nim, jak przyjechał na zgrupowanie do Kleszczowa pod Bełchatowem. Na pierwsze rozbieganie ubrał nowe buty. Coś mi potem nie pasowało na posiłku, krzywo chodził. U mnie była taka zasada, że przychodzi się do restauracji w pełnych butach, a nie klapkach. On został z tego zwolniony, bo okazało się, że od obtarć miał zakrwawioną całą stopę, ale nie chciał się do tego przyznać. Zobaczyłem ten jego charakter, to chyba dobrze go charakteryzowało – mówi Bednaruk.

W Warcie Semeniuk też szybko ten charakter pokazał. Już w pierwszym meczu zapewnił sobie miejsce w pamięci fanów na długie lata. Warta grała wtedy z Asseco, w tie-breaku było już 12:7 dla rywali. Wtedy na zagrywkę wszedł Kamil i nie zszedł z niej niemal do końca meczu. Serwował siedem razy z rzędu, Warta ostatecznie wygrała 15:13. Z miejsca zrobił więc wielkie wrażenie i występował w pierwszej szóstce. W drugiej części sezonu – gdy wyjaśniło się nieco sytuacji na rynku transferowym – grywał mniej, ale też zdarzało się, że gościł w wyjściowym zestawieniu. Ale, jak to on, nawet, gdy siedział na ławce, to nie narzekał.

– To chłopak, który ma głowę na właściwym miejscu, potrafi pohamować emocje, rzadko kiedy myśli impulsywnie, nie obraża się na rzeczy, na które nie powinien się obrazić, a wielu innych zawodników by to zrobiło. Pod względem psychologicznym, mimo swojego wieku, jest bardzo twardym człowiekiem i bardzo dobrze ma wszystko w głowie poukładane. W grupie jest ostatni do narzekania, myślę, że na pewno by to potwierdzili jego koledzy z ZAKSY czy trener Grbić. Ja się z nim bardzo dobrze poznałem w trakcie tego sezonu, gdy grał w Warcie, i mogę powiedzieć, że mieć takiego zawodnika u siebie w zespole to skarb – mówi Kwapisiewicz.

Swoją drogą Warta zanotowała wtedy najlepszy sezon w historii klubu. W lidze skończyła czwarta, a mało brakowało, by weszła do finału. Losy rywalizacji w półfinale w ostatniej chwili zdołała jednak odwrócić… ZAKSA. Do Kędzierzyna Kamil – z przystankiem na uniwersjadę, gdzie Polacy zdobyli srebro – wrócił po sezonie. I wtedy stał się już ważniejszym punktem zespołu. Grał więcej, dostawał swoje szanse. Po przerwanej przedwcześnie przez pandemię rywalizacji został wybrany przez kibiców Bohaterem Roku w ekipie z Kędzierzyna.

Sporym zaufaniem obdarzył go Nikola Grbić. Semeniuk powtarzał, że bardzo ceni sobie tę współpracę, bo przy Serbie się rozwija i czuje doceniony. Ten często z nim rozmawiał, tłumaczył mu, gdzie może się poprawić, wspólnie pracowali choćby nad jego zagrywką. Zresztą trenerów tak naprawdę Kamil miał więcej – po każdym meczu dzwonił też do niego jego tata, który mówił mu, co było nie tak. W klubowych mediach Warty Semen opowiadał, jak takie rozmowy mniej więcej wyglądają.

– Tata jest takim moim trenerem, ogląda mecz i zawsze po meczu dzwoni. “Synek, zagrywka nie siedziała, musisz coś zrobić” albo “Synek, przyjęcie nie siedziało, musisz coś zrobić”. Takie zazwyczaj daje rady, które zawsze mi pomagają, potem zostaję po treningu i szlifuję to, co on dostrzegł. [Kamil pokazywał teraz na hantlę – przyp. red.] Mój ojciec przyjechał po meczu z Radomiem i dał mi ten hantelek. Mówi:

– Pamiętaj, jak masz czas wolny, to pompuj bicka. Musisz mieć siłę, żeby po uderzeniu w blok ta piłka wyleciała w kosmos.
– Dobra, tato, nie przesadzajmy. Nie mogę mieć super wielkich bicepsów, bo nie byłbym w stanie przyjmować.
– Dobra, dobra. Tak czy siak – siedzisz, oglądasz telewizję, możesz sobie seryjkę zrobić.

I cóż, nie było gadania – trzeba było wyciskać. Więc Kamil wyciskał, a potem faktycznie obijał (i obija nadal) bloki wprost znakomicie. Choć na swoją poważną szansę w ZAKS-ie mimo wszystko czekał dość długo. I to mimo tego, że jego talent był widoczny od dawna. Wiele osób podkreśla, że różne są jednak ścieżki rozwoju w siatkówce. Niektórzy już w wieku 19 lat grają w swoich zespołach pierwsze skrzypce. Inni wchodzą wolniej do składu.

– To jest przykład dla innych zawodników, że trzeba zawsze wierzyć. On poczekał i myślę, że to zaufanie, jakie dostał od trenera w tym roku, upewniło go w tym, co robi. Być jakimś talentem to jedno, a nie grać to co innego. Jeżeli się nie gra, nie można rozwijać talentu. To kwestia właśnie zaufania. Myślę, że on je wykorzystał i faktycznie zrobił w tym roku wielki postęp – mówi Ryszard Bosek.

– Cieszymy się, że ciężką pracą, nie nazwiskiem czy tym, że akurat ktoś wypadł, wywalczył sobie miejsce w szóstce. On przez te półtora roku się nie zmienił. Przychodzi przed treningiem, rozciąga się, koncentruje, motywuje. Po treningu wychodzi ostatni. Na siłowni dokłada sobie odpowiednie ciężary. Wielki szacunek dla niego. Mam nadzieję, że ta jego kariera będzie rosła – dodawał za to niedawno Sebastian Świderski na antenie Polsatu Sport.

Już po poprzednim sezonie po Semeniuka zgłaszały się zagraniczne kluby, między innymi z Włoch. On jednak wolał jeszcze zostać w Polsce. I 1 maja zagra o drugi w historii naszego kraju triumf w najważniejszych rozgrywkach europejskich, będąc liderem swojego zespołu. Wcześniej – postara się zapewnić ZAKS-ie podwójną koronę na krajowym podwórku.

A po tym wszystkim… może powalczy o olimpijskie złoto?

Dylemat dla Heynena

Problemy są tu dwa. Pierwszy jest taki, że na przyjęciu mamy fantastyczną głębię składu, a do tego jest dwóch pewniaków – Wilfredo Leon i Michał Kubiak. Drugi? Na igrzyska pojechać może tylko dwunastu, nie czternastu – jak to zwykle bywa na wielkich turniejach – zawodników. Więc Vital Heynen przy wyborze graczy musi się ograniczyć. A często w takich przypadkach bywa tak, że selekcjoner wybiera tych graczy, których już zna i im ufa. Choć pierwszy krok Semeniukowi już udało się wykonać – znalazł się w gronie zawodników powołanych przez Belga do szerokiej kadry. A to już coś.

Inna sprawa, że na przykład Nikola Grbić uważa, że Kamil zdecydowanie powinien do Tokio pojechać. Tak mówił o tym „Super Expressowi”:

– Nie wiem, co więcej jeszcze miałby pokazać, by na to zasłużyć i przekonać do siebie. Ten facet w meczach Ligi Mistrzów z absolutną czołówką światową radzi sobie jak stary wyga, nie jest statystą, tylko bohaterem. Kto jak nie on zdobył 27 punktów w Kazaniu, kto jak nie on dewastował rywali po drugiej stronie siatki w najważniejszych akcjach? Jeżeli ktoś tego nie zauważa, to znaczy, że nie wie nic o tej dyscyplinie. Zgodzę się, że tacy siatkarze jak Leon i Kubiak są bardziej doświadczeni na poziomie międzynarodowym, ale Semeniuk prezentuje wszelkie walory, jakie powinien posiadać gracz reprezentacji olimpijskiej na Tokio.

Semeniuk w ostatnich latach fantastycznie się rozwinął, co podkreślaliśmy wielokrotnie. W wielu aspektach, choć Ryszard Bosek podkreśla, że przede wszystkim na przyjęciu. A akurat jemu w tej kwestii można wierzyć. Tak samo zresztą myśli Kwapisiewicz.

 – Widać gołym okiem, że jest lepszym zawodnikiem w przyjęciu, niż był. Nie widać też nadal żadnych emocji, nie frustrują go zagrania, które nie wychodzą. Jest bardzo cierpliwy w ataku, potrafi powtórzyć wielokrotnie jedną akcję, oprzeć piłkę o blok… Tak właściwie wygląda gra ZAKSY, a nie każdy zawodnik lubi tak grać i umie tak grać. Do tego ma sportową cierpliwość, a to wielki atut. Kadra na igrzyska? Na pewno trudno będzie Kamilowi w tym roku pojechać do Tokio, choć nie jest to całkowicie niemożliwe. Wiadomo, że Vital miał swoją grupę. Kto nie byłby jednak szkoleniowcem, miałby twardy orzech do zgryzienia, przez to ograniczenie do dwunastu zawodników. Gdybym ja był trenerem kadry, to na pewno nie byłby bez szans. (śmiech)

Jakub Bednaruk z kolei podkreśla, że Semeniuka premiuje wachlarz rozwiązań, które potrafi wykorzystać i sposób, w jaki gra. Bo pod pewnymi względami jest wręcz wyjątkowy, choćby w kwestii wspominanego już ataku z niedokładnej piłki. A co z kadrą?

– Poznałem Vitala, więc nie zdziwi mnie nic, on już na pewno ma plan. Nie wiadomo, jak potraktowana zostanie Liga Narodów, ale to chyba ten moment, gdy trzeba będzie tak naprawdę zagrać sparingi. To też jest problem dla tych chłopaków wchodzących, że są pewne zasady, które Vital ma. Zna też chłopaków, z którymi pracował wcześniej, a meczów na sprawdzenie nowych graczy nie jest dużo. Brakuje czasu. Niemniej, jeśli go weźmie, to nie będę zaskoczony, bo sportowo zasługuje bez dwóch zdań. Jeśli nie weźmie – też nie będę zaskoczony, bo pewnie Vital ma już jakiś schemat. Trzeba pamiętać, że na igrzyska nie bierze się dwunastu najlepszych, a zwykle siedmiu zawodników plus pięciu, którzy mają w jakiś sposób pomóc. Na przyjęciu to wtedy dwóch najlepszych graczy i dwóch do takiej pomocy – mówi Bednaruk.

Sam Semeniuk podkreśla, że on po prostu daje z siebie sto procent i zaakceptuje wybory Heynena. Ale też już w 2015 roku opowiadał, że jeśli ma już wymienić jakieś marzenie, to jest nim na pewno gra w seniorskiej reprezentacji Polski. Być może spełni je od razu na igrzyskach. W końcu solidnie na to zapracował.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Źródła: Echo Siatkówki, Moje Wielkie Mecze, Przegląd Sportowy, Super Express, Poinformowani, Siatka.org, Polsat Sport, Sport, Radio Opole, Nowa Trybuna Opolska, klubowe media ZAKSY oraz Warty Zawiercie, Interia, TVP Sport, Jurassic Photo Team oraz rozmowy własne. 


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez