Mógł mówić, że wyrzucił z pamięci to, co stało się w Londynie i Rio de Janeiro. Tłumaczyć, że olimpijskie niepowodzenia nie były kwestią psychiki, lecz po prostu miał pecha. Ale dziś w każdym jego ruchu widać było, że Paweł Fajdek jest okropnie zestresowany. Polak wiedział, że choć jest jednym z najlepszych zawodników w historii męskiego rzutu młotem, to jeżeli nie poradziłby sobie w swoich trzecich eliminacjach olimpijskich, przy jego nazwisku zawsze widniałaby gwiazdka. Jeden z najlepszych, który nie wytrzymuje presji igrzysk. Na szczęście, tym razem sobie poradził. I choć nie rzucił wybitnie, to w Tokio pierwszy raz zobaczymy Pawła w finale rzutu młotem.
74.28 – tyle wynosiła pierwsza próba czterokrotnego mistrza świata. Rzut wyraźnie przeciągnięty, młot uciekł za bardzo na prawą stronę, a w kole zabrakło dynamiki. Polak poruszał się powoli, wręcz nieco ospale. No właśnie – „ospale” to być może słowo klucz. Nie od dziś wiadomo, że Paweł wręcz nienawidzi porannych sesji. I to właśnie na tym elemencie postanowił skupić się jego trener, Szymon Ziółkowski – nasz złoty medalista z Sydney. Kto jak kto, ale on akurat wie z czym się je turniej olimpijski.
Druga próba to było jedno, wielkie rozczarowanie. Jeżeli mielibyśmy mówić o demonach, fatum, klątwie, pechu, porannej niedyspozycji, czy też jakichkolwiek innych wymówkach tłumaczących dlaczego Fajdkowi nie wychodzi w olimpijskich eliminacjach, ten „rzut” byłby kumulacją ich wszystkich. W kole Polak poruszał się niczym źrebak, który ugrzązł w bagnie. Sam młot poleciał jak samolot szpiegowski. Nie to, że szybko. Został posłany na tak niskim pułapie względem ziemi, jakby Fajdek chciał, by rzucony przedmiot pozostał niewykrywalny dla urządzeń pomiarowych. Polak nawet nie spojrzał na to, gdzie młot się zatrzymał i zdecydował się spalić tę próbę.
POLSKI KOMITET OLIMPIJSKI JEST SPONSOROWANY PRZEZ PKN ORLEN
Zatem znowu nerwy. Widmo Londynu – gdzie nie zaliczył żadnej próby – minęło. Ale cały czas majaczyło nam w głowie Rio, w którym nasz mistrz odpadł po słabych, asekuracyjnych rzutach. Trzecie podejście. Rzut o być albo nie być. Próba ponownie przeciągnięta, ale młot poleciał dalej. Zatrzymał się na odległości 76.46. Nieźle, chociaż do kwalifikacji zapewniającej awans bez oglądania się na wyniki rywali – 77.50 – zabrakło ponad metra. W każdym razie taki wynik stawiał zawodnika Grupy Sportowej ORLEN w dobrej sytuacji. Ulżyło jemu, ulżyło również trenerowi Ziółkowskiemu, czego kamery nie omieszkały uchwycić.
. @Pawel_Fajdek w finale❗🇵🇱
Można odetchnąć. Jak @ZiolkowskiSzym #HomeOfTheOlympics #IgrzyskaOlimpijskie #Tokyo2020 #Athletics pic.twitter.com/62WnXwijrx
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) August 2, 2021
Jak rzucali przeciwnicy?
Do finałowego konkursu rzutu młotem awansowało dwunastu najlepszych zawodników. Paweł w swojej grupie był piąty, zatem matematyka była prosta. Aby dostał się do finału, dalej od niego mogło rzucić nie więcej, niż siedmiu młociarzy z drugiego zestawienia. Największą uwagę w grupie B zwracaliśmy na drugiego z naszych reprezentantów – Wojciecha Nowickiego – oraz najpoważniejszego rywala Polaków, Rudy’ego Winklera. I Polak pokazał w kole prawdziwą profesurę. 79.78 w pierwszym rzucie, najlepszy wynik eliminacji, proszę państwa – tak to się robi. Wojtek w wywiadzie po swoim pierwszym i jedynym rzucie powiedział, że w Japonii czuje się świetnie i pasuje mu wszystko – od warunków atmosferycznych, po nawierzchnię koła. Zdaniem naszego zawodnika, umożliwia ono dalekie rzuty. Kwalifikacje w jego wykonaniu dobitnie do potwierdziły.
Winkler miał nieco więcej pracy. W pierwszym rzucie uzyskał 76.39 m – o siedem centymetrów bliżej od Fajdka. Ale już druga próba, w której posłał młot na odległość 78.81, zapewniła mu awans z wielkim „Q” przy nazwisku. Pozostało zatem czekać na to, co zrobią inni młociarze. Kiedy Eivind Henriksen rzucił rekord Norwegii – 78.79 – zaczęliśmy się lekko niepokoić. Czyżby po trzech spalonych próbach w Londynie i asekuracyjnych rzutach w Rio, Fajdek tym razem miał polec przez świetną dyspozycję rywali?… Na szczęście, do tego nie doszło i reszta stawki nie osiągała już tak dobrych wyników. Ba, jeden z poważnych kandydatów medalowych – Daniel Haugh – przeżywał to, co Polak, paląc dwa pierwsze rzuty. Ledwo awansował do finału, w trzeciej próbie rzucając 75.73.
Zatem mamy to – dwóch Polaków i zarazem nasze dwie nadzieje medalowe w finale, który odbędzie się 4 sierpnia o godzinie 13:15 czasu polskiego. A my trzymamy kciuki za to, żeby obaj nasi zawodnicy udowodnili swoją wartość w najważniejszym starcie. Nowicki będzie przecież walczył o swój drugi medal olimpijski – w Rio de Janeiro wywalczył brąz. Dla Fajdka – aż trudno w to uwierzyć – będzie to debiut w olimpijskim finale. Ale jeżeli Paweł ma przepędzać swoje demony, to trzymamy kciuki, aby uczynił to z wielkim… rzutem.
Fot. Newspix
Po przeczytaniu artykułu sfajdałem się