Kajetan Broniewski: Ten brąz smakował jak złoto

Kajetan Broniewski: Ten brąz smakował jak złoto

Siedemset pompek i tysiąc brzuszków przed pracą? Kajetan Broniewski jest w świetnej formie! W sobotę w radiu Weszło FM wyemitowano audycję wspominkową z okazji rocznicy ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich Barcelona ’92. Wśród medalistów, których można było usłyszeć. znalazł się ten znakomity wioślarz , który stanął na podium w wyścigu skiffistów. Oto zapis tej rozmowy:

DARIUSZ URBANOWICZ: Kajetan Broniewski, brązowy medalista olimpijski z Barcelony, legenda polskiego wioślarstwa…

KAJETAN BRONIEWSKI: …Dajmy spokój z tą legendą. Są znacznie większe nazwiska w wioślarstwie niż moje.

Skromność przez pana przemawia.

Nie. Roger Verey, Teodor Kocerka. Ja mógłbym im buty czyścić. Taka jest prawda.

Jeśli chodzi o jedynki wioślarskie, to pańskie nazwisko jest bardzo mocno zakorzenione w świadomości. Od Barcelony ’92 nie mieliśmy medalu w tej konkurencji, a wszyscy kibice pamiętają pańską niesamowitą walkę o medal. To był spektakularny wyścig.

Niby tak. Roger Verey pływał w latach międzywojennych. Nie wiem czy pan wie, bo nie wiem który pan jest rocznik…

Nie taki młody, ’75.

To dużo młodszy ode mnie. Roger Verey był jedynym wioślarzem-laureatem jednego z najstarszych plebiscytów na świecie, Plebiscytu Przeglądu Sportowego. On wygrał to zestawienie w 1935 roku. Wtedy nie było mistrzostw świata, ale w mistrzostwach Europy startowały wszystkie państwa i on zdobył dwa złote medale. Nigdy w historii wioślarstwa się nie powtórzyło, by jeden zawodnik na jednych mistrzostwach wygrał zarówno na jedynce, jak i na deblu. To było na torze olimpijskim w Grünau. Podobno sam Kanclerz III Rzeszy wręczał mu medale. Właśnie za tamten sezon został uhonorowany mianem najlepszego sportowca w roku przedolimpijskim. To była postać wyjątkowa. Miałem okazję go poznać. Był wtedy starszym panem, a jak mi ścisnął rękę, to powiem szczerze, pojawiły się łzy w oczach.

Wioślarze słyną z krzepy, ale panu też niczego nie brakuje. Widuję pana na różnych wydarzeniach promujących sport olimpijski i wioślarstwo… Wiosłuje pan cały czas?

Ćwiczę tylko na maszynie, na ergometrze. Ale dużo jeżdżę na rowerze, chodzę. Wstaję 4:30, idę z psem cztery kilometry na spacer. A potem robię coś tam dla siebie… Dzisiaj zrobiłem na przykład siedemset pompek i tysiąc brzuchów. I przyjechałem do pracy.

Chciałbym pana poprosić o wspomnienie tego wyścigu w Barcelonie, czy raczej całych regat, bo przecież w wioślarstwie trzeba się ścigać kilkukrotnie. Nie miał pan łatwego zadania, bo w eliminacjach płynął pan w serii z Thomasem Lange, który potem został mistrzem olimpijskim. On wszedł bezpośrednio do finału, a pan musiał się przedzierać jeszcze przez repesaże.

W repesażach wygrałem, dopłynąłem przed Szwajcarem Xeno Müllerem, który cztery lata później w Atlancie został mistrzem olimpijskim. W półfinale trafiłem na Thomasa Lange i Vaclava Chalupę. Trzech wchodziło do finału. Tam płynął też Perti Karppinen z Finlandii. On miał już swoje lata, to trzykrotny mistrz olimpijski na jedynce – ’76, ’80 i ’84, czyli z Montrealu, Moskwy i Los Angeles. On już nie był już tak mocny, więc w walce się nie liczył. Jednak trener powiedział mi, że to jest najlepszy moment, abym się do nich przymierzył i sprawdził, czy ja w ogóle mam z nimi szansę. Tak też zrobiłem.

W biegu finałowym trochę inaczej niż zazwyczaj rozłożyłem siły. Wiedziałem, że Lange i Chalupa w końcówce wyścigu będą dużo mocniejsi ode mnie. Płynąłem w stawce zawodników, którzy tego dnia nie mieli z nimi dużych szans. Tam był Eric Verdonk z Nowej Zelandii, który w Seulu zdobył brąz, Sergio Fernandez – Argentyńczyk i Jüri Jaanson, mój kolega z Estonii. Myśmy się ścigali jeszcze w Seulu, kiedy on reprezentował barwy Związku Radzieckiego, fenomenalny zawodnik. Erika Verdonka w 1991 roku na mistrzostwach świata w Wiedniu nie wpuściłem do finału. Potrafił jednak świetnie przygotować się do tych głównych startów. Płynąłem troszeczkę z tyłu. Najpierw odpadł Jaanson, potem Fernandez. Zresztą pamiętam z telewizji komentarz Dariusza Szpakowskiego, który przekreślił moje szanse w połowie dystansu.

Nowozelandczyk miał nade mną sporą przewagę. Płynęliśmy na skrajnych torach, daleko od siebie. Kiedy zbliżała się końcówka tego wyścigu, postawiłem wszystko na jedną kartę. Tak na około 250 metrów do mety zacząłem finiszować. Kiedy przeciąłem linię mety kątem oka spostrzegłem, że Eric Verdonk uniósł ręce. Pomyślałem sobie, że znowu jestem czwarty, bo kilka razy byłem właśnie tuż za podium na mistrzostwach świata. Mój trener w hangarze również był przekonany, że byłem czwarty. Okazało się jednak, że na ostatnim pociągnięciu wiosłem, dosłownie ostatnim, wyprzedziłem go o pół komory, komorę…

Precyzyjnie, o 63 setne sekundy.

Zdobyłem brązowy medal. Dla mnie był on spełnieniem marzeń. W tamtych czasach Lange, Chalupa byli lepsi, chociaż zdarzało mi się z nimi wygrać. Ja się z nimi znałem od wielu, wielu lat. Razem z Niemcem startowaliśmy w mistrzostwach świata juniorów w 1981 roku w Sofii, gdzie on wygrał ja byłem drugi. A jesienią na meczu Polska – NRD to ja z nim wygrałem. Potem już był poza moim zasięgiem. W 1988 roku w Seulu zdobył złoto w Seulu dla NRD, a w Barcelonie już dla zjednoczonych Niemiec. Do kompletu dorzucił jeszcze brąz w Atlancie i jest jednym z niewielu wioślarzy, którym udało się stawać na podium w skiffie na trzech kolejnych igrzyskach. Jeszcze 1990 roku w Lake Barrington na Tasmanii było RFN i NRD, a już rok później Niemcy miały jedną reprezentację. Lecz on wtedy nie wystartował, bo jego ojciec, który był generałem Stasi, popełnił samobójstwo. To była wyjątkowa postać. Nie wszyscy wiedzą, że studiował medycynę i jest chirurgiem plastycznym. Człowiek na wskroś wykształcony, nie tylko świetny sportowiec.

Kajetan Broniewski z trenerem  Pawłem Berkiem.

To były igrzyska po dużych zmianach w Europie. Nie tylko w Niemczech, ale i w Polsce doszło do ważnych przeobrażeń politycznych. Czy wy jako sportowcy odczuwaliście to po oczekiwaniach podczas igrzysk?

Muszę przyznać, że nie pamiętam tego aż tak. Myśmy mieli jechać w 1984 roku do Los Angeles. Miałem wtedy 21 lat. Otrzymaliśmy nominacje olimpijskie, normalnie nam je wręczono. Jednak nasze państwo, jako ostatnie podjęło decyzję, że nie jedziemy na igrzyska. Po kolei rezygnowały wszystkie państwa demokracji ludowej, a najciekawsze, że Rumuni pierwsi powiedzieli, że… pojadą. Koledzy Rumuni opowiadali, że ten ich prezydent Ceaușescu jedyne, co dobrego zrobił, to że się wtedy postawił i oni faktycznie tam pojechali i pozdobywali mnóstwo medali. Dowiedzieliśmy się tuż przed wylotem, że nie jedziemy.

W „nagrodę” zrobili te zawody Przyjaźń-84, one były rozrzucone po kilku państwach socjalistycznych. Myśmy na przykład ścigali na torze Kryłackoje w Moskwie, kajakarze zaś w Berlinie. Pierwszy powiew zmian poczuliśmy w 1988 roku, w Seulu. Mam wrażenie, że wtedy był zupełnie inny odbiór sportu. Prezesem PKOl-u i ówczesnym ministrem sportu, dziś by tak powiedziano, a wtedy szefem Głównego Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu, był późniejszy prezydent Aleksander Kwaśniewski. Kiedy lecieliśmy do Korei, atmosfera była podniosła. W Moskwie 1980 przecież bodaj 69 krajów zbojkotowało igrzyska z powodu inwazji Związku Radzieckiego na Afganistan. Te seulskie igrzyska po ośmioletniej przerwie były pierwszymi, na które w wioślarstwie przyjechali praktycznie wszyscy. One były fantastycznie zorganizowane. Pamiętam zamieszanie, kiedy wszyscy biegli przez wioskę olimpijską, bo pojawił się Arnold Schwarzenegger.

W Polsce czuło się taki powiew, że idzie ku lepszemu. Mi trudno to potwierdzić, ale wszyscy wspominają Barcelonę jako najlepsze igrzyska pod względem atmosfery, zachowania ludzi, sportowców. Wioślarze doświadczyli tego w bardzo ograniczonym stopniu, bo tor na Jeziorze Banyoles znajduje się 120 km od Barcelony. Myśmy byli poza wioską. Czuliśmy się raczej jak na mistrzostwach świata na torze olimpijskim. Znaliśmy się wszyscy, bo wioślarze od lat przecież bywają w tych samych miejscach, więc każdy zna każdego. Nie było kiedy nawet pojechać do wioski olimpijskiej, czy do miasta. Finały przeprowadzono w niedzielę, a my już we wtorek wracaliśmy do Warszawy. Oczywiście było bardzo fajnie, ale inaczej niż w Seulu. Tam wszyscy sportowcy mieszkali razem w wiosce, a obiekty zlokalizowano w pobliżu. Na wielu igrzyskach jest kilka wiosek, w zależności od wymogów poszczególnych dyscyplin. Seul wspominam jako mój pierwszy start, a w Barcelonie nie postawiłem stopy w wiosce olimpijskiej. Trudno mi się wypowiedzieć na temat atmosfery.

A po samych regatach nie dostaliście możliwości pojechania do Barcelony?

Niby była, ale tylko na dwie godziny. Jednak my wracaliśmy praktycznie od razu do kraju, gdzie mieliśmy startować w mistrzostwach Polski w Szczecinie. Musieliśmy tam trenować, bo za chwilę czekały nas kolejne ważne regaty. I dobrze, że odbyły się od razu po igrzyskach. Dopiero potem mieliśmy wakacje.

Co zmienił medal olimpijski w pańskim życiu?

Wielokrotnie to powtarzałem, że jak spojrzę wstecz, gdyby tego medalu nie było, do wielu zdarzeń w moim życiu nie doszło. Nawet trudno mi to określić. Ciężko mi się porównać do Otylii Jędrzejczak, Roberta Korzeniowskiego, Piotra Małachowskiego czy Adama Małysza, Kamila Stocha. Oni medale noszą w workach. Na jedynce było mi niezmiernie trudno przebić się do czołówki światowej. Odkąd startowałem w seniorach na skiffie, czyli od 1982 roku, nie wychodziłem z czołowej szóstki. Lecz nie mogłem się wdrapać wyżej niż czwarte miejsce. Poziom na jedynce dyktowali zawodnicy, kolosalni, mierzący po 1,95 m i więcej. Mi brakowało tych centymetrów, bo mam 187 cm wzrostu. Pamiętam jak w Bled 1989 przegrałem prowadząc wyścig jeszcze dwieście metrów przed końcem, a wygrałem wtedy eliminacje. Dopiero w 1993 roku byłem trzeci, choć prowadziłem długo. Przebicie się do czołówki było bardzo trudne. Mówiłem o tym Vereyu, czy Kocerce, który był medalistą z Helsinek i Rzymu, to w międzyczasie natłukł tych medali pięć czy sześć. On wygrał też Diamentowe Wiosła w Henley, ja się tam ścigałem w finale z Chalupą, ale przegrałem. Inny poziom.

Rywale mieli dużo lepsze warunki fizyczne. Aby to wyjaśnić, to jakby stanąć do walki z kimś o dziesięć centymetrów wyższym, ma długie nogi, ręce. Kiedy on robi jeden chwyt, to aby nadgonić tę prędkość płynięcia łodzi, trzeba zrobić dwa chwyty. Jestem niższy po prostu, więc musiałem być jeszcze lepiej przygotowany i wiosłować dużo wyższym tempem. Jednak jak dochodziło już do finiszu i oni wchodzili na moją liczbę chwytów, moje tempo wiosłowania, ja już go nie mogłem zwiększyć. Nie byłem w stanie i po prostu przegrywałem na ostatnich metrach. Tak to mniej więcej wyglądało. Dla mnie ten brązowy medal, jest czymś, co dla Kamila Stocha i innych podobnych mu dorobkiem sportowców, te kilka ich medali. Nie wiem, czy pan pamięta takiego wybitnego kajakarza z lat 70. Grzegorza Śledziewskiego. Mówiono na niego „terminator kajaków”, bo miał 15 medali mistrzostw świata. W jednym szeregu stawiam pięcioboistkę Dorotę Idzi, czy Marka Twardowskiego. Oni nie zdobyli nawet brązu olimpijskiego, mimo że mieli ponad dwadzieścia medali mistrzostw świata i Europy. Jeśli z nimi się porozmawia, to te wszystkie kilkadziesiąt medali oddaliby za jeden brąz olimpijski. A Adam Małysz zamieniłby od ręki wszystkie swoje cztery, czyli trzy srebrne i brąz, za jeden złoty medal.

Sponsorem portalu i audycji “Kierunek Tokio” jest PKN ORLEN

Audycja Kierunek Tokio nr 65: Broniewski, Myszka, Wiesiołek, Krymski

Dla mnie ten medal, jest równoznaczny ze złotem olimpijskim w mojej konkurencji. Pamiętam moje wszystkie wyścigi w dorosłej karierze. Na wspięcie się po srebro, nie miałem nigdy żadnej szansy. Ja oczywiście potrafiłem prowadzić, ale jak przychodziło do ostatniego starcia na ostatnich metrach, to mnie mijali. Tego finału olimpijskiego nie da się porównać z niczym w mojej karierze. Ja wygrywałem Puchary Świata – w San Diego, w Melbourne, byłem drugi w Meksyku, dwa razy w Lucernie byłem drugi. Miałem dobre wyniki, ale jak przychodziły mistrzostwa świata to czwarty, czwarty, piąty, szósty, czwarty… Tak się to toczyło.

Za rok mają się rozpocząć igrzyska w Tokio, które w pierwotnym terminie miałyby się właśnie toczyć. Czy jest pan optymistą jeśli chodzi o sukcesy naszych wioślarzy?

Mamy taką ekipę, jakiej nie mieliśmy bardzo dawno. Na ostatnich mistrzostwach świata zdobyliśmy dwa medale, ale mamy sześć kwalifikacji olimpijskich. W związku z tą całą sytuacją, z tą pandemią, nie sposób przewidzieć kto w jakiej formie będzie za rok w Tokio. Ale prawda jest taka, że każda z tych osad może zdobyć medal. Wierzę w to, że stać naszych wioślarzy na powtórzenie wyniku z Los Angeles 1932, choć to były zupełnie inne czasy. Tam polscy wioślarze zdobyli trzy medale. Od tamtego czasu tylko w Barcelonie, Pekinie i Rio de Janeiro udało nam się wywalczyć po dwa medale. Tę ekipę stać na trzy medale, a może i więcej. A dziś mamy naprawdę mocne osady czwórkę podwójną męską i żeńską, czwórki bez sternika kobiet i mężczyzn, dwójka podwójna męska, dwójka podwójna wagi lekkiej. Wszystkie one mogą walczyć o medale. Tylko czy tak się stanie, trudno powiedzieć.

W konkurencjach olimpijskich polscy sportowcy zdobyli w ubiegłym roku dwa złote medale mistrzostw świata: Paweł Fajdek w rzucie młotem i męska czwórka bez sternika. Mamy naprawdę mocną ekipę.

Czyli możemy być optymistami. Czy ktoś jeszcze do tych wymienionych przez pana może dołączyć? Kwalifikacje olimpijskie wciąż trwają.

Ja strasznie dopinguję i jestem wielkim fanem Natana Węgrzyckiego-Szymczyka. Byłem bardzo smutny, kiedy w ubiegłym roku nie udało mu się zakwalifikować bezpośrednio z mistrzostw świata w Linz. On ukończył dziesiąty, a pierwszych dziewięciu się kwalifikowało. On ma fenomenalne warunki fizyczne, dwumetrowiec. Mistrz świata juniorów, medalista młodzieżowych mistrzostw świata. Zawsze mówiłem, że powinien połączyć wyniki Vereya, Kocerki i moje skromne, jeśli chodzi o jedynkę. Nie jest to takie proste. Liczę, że się zakwalifikuje. Może coś się wydarzy, że wejdzie do finału, choć nie będzie mu łatwo.

Rozmawiał
DARIUSZ URBANOWICZ

Wywiadu można posłuchać w formie podcastu.

Sponsorem audycji Kierunek Tokio jest PKN ORLEN

 

 

Fot. Newspix.pl

 


Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najlepiej oceniane
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Marek
Marek
3 lat temu

Pan Kajetan był moim wykładowcą na studiach. Kapitalny człowiek, kopalnia anegdot, wiedzy i NIESAMOWITY pasjonat sportu. Żyje nim 24 godziny na dobę. Wielka Klasa.

Marek Verey
Marek Verey
1 rok temu

Panie Kajetanie, dzięki za pamięć o moim Ojcu i miłe dla ucha wspomnienie. Pamiętam dobrze to nasze pierwsze spotkanie w Pałacu Prezydenckim, w 1999 r, kiedy Ojciec otrzymał Order Odrodzenia Polski. Wtedy mówił Pan też nam o chorobie Teodora Kocerki, którego Pan odwiedzał wtedy w szpitalu. Warto też wspomnieć o przyjacielu Ojca, Jurku Ustupskim, który właśnie w 1935 r. był tym “drugim” w dwójce podwójnej kiedy zdobyli złoto już razem na Mistrzostwach Europy. O tym, że Hitler wręczał im medale to chyba mi nie mówił, na pewno jednak hitlerowska orkiestra zmuszona była zagrać im Hymn Polski. Takie czasy. Pozdrawiam serdecznie… Czytaj więcej »

Aktualności

Kalendarz imprez