Juan Antonio Samaranch. Prezydent paradoksów, sukcesów i skandali

Juan Antonio Samaranch. Prezydent paradoksów, sukcesów i skandali

16 lipca 1980 roku, dzień przed swoimi 60. urodzinami, został wybrany na stanowisko przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Ustąpił z niego dopiero 21 lat później, a jego kadencja przeszła do historii jako najważniejsza w historii igrzysk. Równocześnie – jako budząca najwięcej kontrowersji. Juana Antonio Samarancha trudno zamknąć w jakiekolwiek ramy. To był człowiek pełen paradoksów i taka też była jego prezydentura. Pytanie, jakie należałoby więc sobie zadać, brzmi: odnowiciel czy niszczyciel igrzysk – kim był Hiszpan dla ruchu olimpijskiego?

Wielki

W 2001 roku ustąpił ze stanowiska, które tak długo piastował. Zastąpił go Jacques Rogge. Samaranch nie usunął się jednak w cień, mimo że na karku miał już 80 lat. Mianowano go honorowym prezydentem MKOl, a on chętnie z tej roli korzystał, szczególnie, że pozwalała mu brać udział w działaniach Komitetu. Jak sam zapewniał, zawsze był gotowy doradzić nowemu przewodniczącemu, gdyby ten tego potrzebował. Ale prowadził też własne działania. Dwukrotnie na przykład lobbował za organizacją igrzysk w Madrycie. Najpierw chodziło o 2012, a potem 2016 rok.

Wiem, że jestem bardzo bliski końca swojego czasu. Mam 89 lat. Chciałbym was poprosić o rozważenie wręczenia mojej ojczyźnie honoru i obowiązku organizacji igrzysk w 2016 roku. Dziękuję – mówił przy drugiej z tych okazji. I widać było, że jego słowa nadal mają moc. Madryt co prawda przegrał ostatecznie walkę o organizację olimpiady z Rio de Janeiro, jednak niespodziewanie znalazł się w finałowym etapie głosowania, pokonując Chicago i Tokio.

Gdyby ktoś poznał go w tamtych latach, zobaczyłby statecznego, dowcipnego mężczyznę po osiemdziesiątce. Z błyskiem w oku, gdy rozmowa schodziła na ukochane przez niego tematy. Dyskretnego, może nawet nieśmiałego (w czasie prezydentury nie lubił wygłaszać przemówień trwających dłużej niż dwie minuty), ale równocześnie mającego ogromny posłuch. Lubiącego wygodę i luksus, ale nie narzekającego na pojawiające się opcjonalnie trudności. Jeszcze długo po osiemdziesiątych urodzinach, mimo problemów ze zdrowiem, codziennie rano odbywał swój rutynowy trening: stacjonarny rower, kilka podciągnięć, może pompki. Zależy na co pozwalały siły w coraz starszym ciele.

Gdyby ktoś poznał go w tamtych latach, widziałby człowieka wciąż pełnego energii. Człowieka obytego w świecie, śledzącego zagraniczną prasę i programy informacyjne, z którym można porozmawiać na niemal każdy temat. Człowieka sprawnie władającego słowem. Człowieka, który niesamowicie dobrze umie wypromować samego siebie. Człowieka, mającego pewien urok, czar, którym potrafił przeciągnąć niemal każdego na swoją stronę. Człowieka ceniącego lojalność. Szczerego i pomocnego. Eleganckiego. Jednym zdaniem: człowieka, którego w teorii nie sposób nie polubić. Równocześnie jednak ten sam człowiek miał przypiętą łatkę autokraty, aroganta, opętanego na punkcie swego dziedzictwa. Obie były stosunkowo trafne.

Gdy zmarł, 21 kwietnia 2010 roku, flagi w siedzibie MKOl opuszczono do połowy. Kurtuazyjny gest, oczywiście, a jednak symboliczny. Samaranch był drugim najdłużej rządzącym Komitetem prezydentem, wyprzedzał go w tej kategorii jedynie twórca igrzysk, Pierre de Coubertin. Przez 21 lat prezydentury Hiszpan narobił sobie mnóstwo wrogów jak i przyjaciół. Tych drugich było jednak więcej. Żegnano go wylewnie, oddawano honory. W Chinach powstało muzeum jego imienia. W Bośni i Hercegowinie przemianowano jedno tak, by nosiło jego nazwisko. Podobnie postąpiono zresztą z olimpijską halą.

Pogrzeb Juana Antonio Samarancha. Fot. Newspix

Na pogrzebie Hiszpana zjawiły się najważniejsze postaci światowego sportu. Był Sebastian Coe, legenda brytyjskiej lekkiej atletyki i ówczesny przewodniczący komitetu organizacyjnego igrzysk w 2012 roku. Był Dick Pound, wieloletni działacz w MKOl, przyjaciel i współpracownik Samarancha. Był hiszpański premier. Był nawet Rafael Nadal, który pomagał nieść trumnę i powtarzał, że jest tam, by „wesprzeć rodzinę Samarancha”, a sam Juan Antonio „zawsze zostanie z nami w naszych myślach”.

Brak mi słów, by oddać smutek olimpijskiej rodziny. Osobiście jestem głęboko zasmucony śmiercią człowieka, który zbudował współczesne igrzyska olimpijskie, inspirował mnie i którego wiedza na temat sportu była niesamowita. Za sprawą jego wizji i talentu, Samaranch został twórcą mocnego i zjednoczonego ruchu olimpijskiego. Straciliśmy wielkiego człowieka, mentora i przyjaciela, który zadedykował swoje życie igrzyskom. Dziś mogę powiedzieć, że Samaranch był najbardziej wpływowym liderem od Pierre’a de Coubertina. Samaranch zmienił igrzyska w to, czym są dzisiaj. De Coubertin stworzył nowożytne igrzyska. Samaranch stworzył nowoczesny ruch olimpijski. Miał wizję i czas na jej wypełnienie – mówił Jacques Rogge.

Czym więc tak bardzo zasłużył się Hiszpan w historii igrzysk olimpijskich?

Z podzielonych krajów – imperium

Przed Samaranchem igrzyska miały… głównie problemy. W 1976 roku po raz pierwszy w historii nastąpił ich duży bojkot, wówczas jeszcze ze strony krajów afrykańskich. Cztery lata później, w Moskwie, zabrakło za to wielu krajów z Zachodu, ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Hiszpan był już wówczas przewodniczącym Komitetu, ale funkcję te dopiero objął. I monitorował problemy, trapiące ruch olimpijski.

Bojkoty były, oczywiście, jednym z tych problemów. Bo po Moskwie przyszły jeszcze igrzyska w Los Angeles, gdzie z całego bloku socjalistycznego wyłamała się jedynie Rumunia, która wysłała swoich sportowców do USA. Samaranch widział również, że utrzymywanie statusu imprezy niemal wyłącznie dla amatorów nie służy olimpiadzie. Dostrzegał, że trzeba z igrzysk zrobić swego rodzaju show, ogólnoświatową imprezę, którą każdy będzie chciał śledzić. Największą, najlepszą, jedyną w swoim rodzaju. Teoretycznie taką igrzyska były już wcześniej. W praktyce przed 1980 rokiem powoli umierały.

Tym bardziej, że nie przynosiły zysku. Coraz trudniej było zachęcić kraje i miasta do ich organizacji. Te montrealskie, z 1976 roku, zakończyły się dla tamtejszego ratusza długami spłacanymi przez ponad 30 lat. Samaranch miał więc przed sobą wielkie wyzwanie, ale i mnóstwo pomysłów w głowie. Choć musiał trochę odczekać, by je wszystkie wprowadzić. Początek lat 80. temu nie sprzyjał. Ale już po igrzyskach w Los Angeles wyszło słońce.

Tamtą olimpiadę często traktuje się jako pierwszy wielki sukces Samarancha, choć można mu go przypisać co najwyżej połowicznie. Drugą połowę zasług oddać trzeba komitetowi organizacyjnemu. Mimo bojkotu ze strony państw socjalistycznych, w Los Angeles zorganizowano znakomitą imprezę, która nosiła równocześnie pierwsze znamiona nieuniknionej komercjalizacji. Sprowadzono wielkie firmy, reklamujące się na stadionach i w mieście. Telewizje walczyły o prawa do transmisji. Tego typu rzeczy nigdy wcześniej się nie działy. W Kalifornii to zmieniono i igrzyska nagle zaczęły na siebie zarabiać. Dla Samarancha było to jak gwiazdka z nieba, bo przekonało wszystkich, że warto iść właśnie w tym kierunku.

Hiszpan się nie zastanawiał. Do dziś wielu, gdy mówi „Samaranch”, myśli „pieniądze”. Igrzyska za jego prezydentury stały się finansowo opłacalne. Owszem, wielu krytykowało go, twierdząc, że komercjalizacja imprezy to zły krok, ale on zwykle odpowiadał wszystkim w podobny sposób. – Pieniądze generowane przez sport, powinny w sporcie zostać – mówił. I dodawał, że igrzyska potrzebują środków, by móc się rozwijać. Trudno było odmówić tej logice racji.

Miasta, widząc, że olimpiada zaczęła być opłacalna, na nowo zaczęły rywalizować o jej organizację. Firmy zaczęły zabijać się o miejsca reklamowe. Telewizje o możliwość transmisji imprezy. Samaranch wychodził z prostego założenia – wygra ten, kto da najwięcej. I kwoty wciąż rosły. Hiszpanowi (z wielką pomocą Dicka Pounda, któremu powierzył to zadanie), udało się wprowadzić igrzyska w erę komercji. Może i brzmi to źle, jednak zdaniem wielu – była to konieczność.

Znacząco w rozwoju igrzysk pomogła też inna reforma Hiszpana – wprowadzenie na nie profesjonalnych sportowców. To za jego sprawą w Barcelonie zagrał koszykarski Dream Team. To dzięki niemu wystąpić na olimpiadzie mogli Roger Federer czy Rafael Nadal. To on sprawił, że na zimowych igrzyskach zagościł Wayne Gretzky. Olimpiada w Barcelonie – rodzinnym mieście Samarancha – wygenerowała 630 razy więcej zysków z transmisji telewizyjnej niż ta w Rzymie, z 1960 roku, gdy sygnał wysyłano tylko na teren Włoch.

Wprowadził MKOl w nową erę, w której ten mógł zarabiać pieniądze, a brały w tym udział wszystkie nacje świata. Komitet wcześniej był w sporych kłopotach finansowych, Samaranch to zmienił – mówił David Wallechinsky, historyk zajmujący się dziejami igrzysk. Kasa przy okazji odejścia Hiszpana ze stanowiska przewodniczącego faktycznie była wypchana po brzegi. Co może jednak ważniejsze – Samaranchowi udało się zjednoczyć igrzyska.

Juan Antonio Samaranch. Fot. Wikimedia

To za jego sprawą do ruchu olimpijskiego wróciła Republika Południowej Afryki, gdy już uporała się z problemem polityki apartheidu, wyrzucając ją na śmietnik historii. To on poprzez MKOl pomagał w odbudowie Sarajewa, gdy to zostało zniszczone przez konflikt w Jugosławii. To on, zwiększając liczbę dyscyplin i szans dla mniejszych krajów, sprawił, że igrzyska stały się bardziej otwarte na niewielkie nacje. Zresztą wspierał rozwój sportu w tychże. Na igrzyskach w Monachium medale zdobyło 48 krajów. W Montrealu 41. Tyle samo w Seulu, na pierwszej olimpiadzie po bojkotach. A w trakcie igrzysk w Sydney, dla Samarancha ostatnich na stanowisku, było ich już 80.

Kraje, które zmagają się z problemami socjalnymi czy ekonomicznymi, sport i wychowanie fizyczne są bardzo nisko na liście priorytetów. Musimy zmierzyć się z tą trudną rzeczywistością i wprowadzić racjonalną politykę współpracy, która pozwoli zredukować nierówności pomiędzy uprzemysłowionymi a rozwijającymi się krajami – mówił. Zresztą o równość dbał nie tylko w tej kwestii. Na igrzyskach za jego sprawą pojawiło się więcej kobiet i szans medalowych dla nich (zresztą liczbę dyscyplin ogółem też zwiększył – z 21 w Moskwie do 28 w Sydney). To on stał również za wprowadzeniem pierwszej w historii członkini do MKOl.

Przed wspomnianymi wcześniej igrzyskami w Seulu miał prawdopodobnie najwięcej pracy. Często rozmawiał z przedstawicielami Korei Północnej. Odwiedził kraje, które mogły chcieć zbojkotować igrzyska. Przekonywał, by tego nie robić. I okazało się, że jego dyplomatyczne zdolności wypadły w boju znakomicie. Koreańska impreza stała się wielkim sukcesem, choć nie zabrakło rys. Mówiło się przede wszystkim o fatalnym sędziowaniu w turnieju bokserskim i to tym zajmował się Samaranch tuż po zakończeniu tamtych igrzysk. W porównaniu do tego co robił przed nimi – szczegół. Jednak również istotny.

Samotnie nie zreformujemy ani człowieka, ani społeczeństwa. Ruch olimpijski ma unikalną możliwość, by przez czyny pokazać, że jest wielką dobroczynną siłą naszych czasów, że we wszystkich miejscach i czasach przez sport stara się służyć ludzkiej wspólnocie – mówił. A swoją rolę w tym wszystkim określał przez analogię. – Przewodniczący MKOl jest jako dyrektor w filharmonii. Jego odpowiedzialnością jest harmonizowanie melodii i rytmu, który wygrywa każdy z jej członków na swoim instrumencie.

Co jeszcze dopisać do bilansu jego zasług? Utworzenie Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), do czego doszło pod koniec XX wieku. Rozwiązanie – choć nieidealnie, jednak o takie było trudno – kwestii sportu między Chinami i Tajwanem. I wprowadzenie igrzysk w XXI wiek. Dosłownie oraz w przenośni. – MKOl jest teraz znacznie ważniejszy, niż był wcześniej. Musicie porównać dzisiejsze igrzyska do tego, czym były 20 lat temu. To moja spuścizna. Wszystkie nasze dochody pochodzą z prywatnych źródeł finansowania. Ani dolara nie bierzemy od rządu. To znaczy, że możemy dbać o naszą niezależność. Najważniejsze jest jednak co innego – jedność wśród członków ruchu olimpijskiego – mówił.

I wszystko to faktycznie osiągnął. Sam powtarzał, że żałuje jednego – że te zmiany wprowadzono późno, jednak wcześniej po prostu nie było takiej szansy. A bez niego może nie byłoby ich w ogóle. Nic dziwnego, że wielu nazywa go „ojcem nowoczesnych igrzysk”, tak jak de Coubertin był „ojcem igrzysk nowożytnych”. A jednak Samaranch miał (i ma nadal) wielu krytyków. Dlaczego? Cóż, zanim odpowiemy na to pytanie, warto by zajrzeć w jego przeszłość. Bo kilka wątków w niej obecnych, może się nam przydać.

Dziennikarstwo, Franco i Moskwa

Juan Antonio Samaranch urodził się dokładnie sto lat temu, 17 lipca 1920 roku. Był trzecim z sześciu dzieci w zamożnej katalońskiej rodzinie. Od dzieciństwa interesował się sportem, w trakcie swojego życia uprawiał m.in. boks, hokej na rolkach (podobno był w nim wyróżniającym się zawodnikiem) i piłkę nożną. Możliwe, że spróbowałby zrobić karierę w którejś z tych dyscyplin, gdyby nie to, że zaczęła go męczyć gruźlica. Zamiast tego poszedł więc na studia i ukończył je w barcelońskim Wyższym Instytucie Studiów nad Biznesem, choć w międzyczasie uczył się też m.in. w Londynie i USA.

Jeszcze w czasie studiów, gdy w Hiszpanii wybuchła wojna domowa, jawnie poparł siły generała Franco, mimo że był Katalończykiem z krwi i kości. Pierwotnie zresztą zapisano go do służby w siłach republikańskich. Po wojnie pracował m.in. jako dziennikarz sportowy, choć nie krył swych sympatii. Po słynnym meczu, w którym Barcelona przegrała z Realem Madryt 1:11, napisał na łamach jednej z gazet, co o tym myśli. I stracił przez to stanowisko. Dziennikarzem był jednak nadal (choć łączył to z pracą w rodzinnym przemyśle tekstylnym) i to właśnie z tym zawodem trzeba łączyć jego początki w szeroko pojmowanym ruchu olimpijskim.

W 1952 roku został bowiem wysłany na igrzyska do Helsinek jako korespondent. Potem wielokrotnie wspominał wyczyn Emila Zatopka, który zdobył trzy złote medale – na 5000 i 1000 metrów oraz w maratonie. – Tego typu historyczny moment zobaczyć można jedynie na igrzyskach olimpijskich – mówił Samaranch. Gdy wrócił do kraju, szybko powierzono mu jednak inne stanowisko – w barcelońskim rządzie stał się człowiekiem odpowiedzialnym za sport. W międzyczasie był też szefem misji olimpijskiej Hiszpanii na igrzyska w Cortinie d’Ampezzo, Rzymie i Tokio. Do Włoch oraz Japonii leciał też jako przewodniczący hiszpańskiej delegacji. Już wcześniej, w 1956 roku, został mianowany członkiem rodzimego komitetu olimpijskiego.

O jego renomie i pozycji w społeczeństwie świadczy też inny fakt. Gdy w 1955 roku brał ślub z Marią Teresą Salichachs Rowe, zaproszenia zaprojektował im sam Salvador Dali. A to był przecież wciąż początek jego wielkiej kariery. W kolejnych latach pełnił mnóstwo funkcji publicznych, stał się znaną postacią również przez swe kontakty z generałem Franco. Te po latach, gdy odnaleziono fotografię, na której stoi w faszystowskim mundurze, a także jego listy, podpisywane hasłem „Z podniesioną ręką [chodzi o faszystowski salut – przyp. red.] jestem zawsze na twe usługi”, kierowane do rządu Franco, miały się stać dla niego problemem. Zresztą do tego wszystkiego dopisać można też jego wywiad z 1971 roku, gdy lokalnej gazecie mówił: – Jestem lojalny Franco i zostanę lojalny do końca swojego życia.

Gdy jednak Franco umarł, lojalność tak naprawdę nie miała już większego znaczenia. Kilka lat po śmierci generała, Samarancha z Barcelony wypędził zgromadzony pod jego oknami tłum. Nie minęło kilka tygodni, a Hiszpan odnalazł się na stanowisku ambasadora w Moskwie, które zajmował przez kolejne trzy lata. Potem został przewodniczącym MKOl. Choć dla wielu był stosunkowo mało znany, jego zwycięstwo przewidział Lord Michael Killanin, jego poprzednik na tym stanowisku.

Faszystowskiej przeszłości Samaranch się wypierał. A dokładniej: bycia faszystą. Powtarzał, że oskarżać mogą go jedynie ci, którzy przeżyli tamte czasy (swoją drogą dodawał, że Franco mimo wszystko zrobił nieco pozytywnych rzeczy dla Hiszpanii – choćby utrzymanie jej z dala od II wojny światowej). Juana Antonio bronił zresztą Jordi Pujol, prezydent Katalonii, który za czasów generała był więziony, mówiąc, że Samaranch pomagał walczącym o demokrację.

A co mówił on sam? – Używałem polityki, by wspomóc sport. Nigdy odwrotnie. 

Czy mu wierzyć? Trudno oceniać. Z pewnością zawsze zależało mu na sporcie. Może z egoistycznych pobudek, bo – jak sugeruje wielu – chciał w ten sposób postawić sobie pomnik (co zresztą udało mu się nawet dosłownie). Trudno jednak odmówić mu zasług. Tak jak trudno pominąć inne kwestie. Choćby tę, że za jego prezydentury w MKOl wybuchł największy skandal, jaki Komitet kiedykolwiek widział.

Kasa za igrzyska

Były ostrzeżenia. Anita DeFrantz, po tym jak dołączyła do MKOl w 1986, słyszała od innych członków, że akurat ominęła ją „wielka impreza urodzinowa” związana z wyborem organizatora igrzysk w 1992 roku. Miasta-kandydaci wysyłały wtedy członkom Komitetu drogie prezenty. Intencje były jasne. Gdy informacje te doszły na najwyższe szczeble władzy, ograniczono do minimum możliwość przyjmowania takich upominków. Ograniczenia jednak ignorowano, jak tylko się dało.

Prezenty przyjmował zresztą sam Samaranch, tyle że on nie głosował. Ale dawał przykład. Gdy wybierano organizatora zimowych igrzysk w 1998 roku, w Nagano przyjęto go jak króla. Wraz z żoną nocował w apartamencie wycenianym na 3000 dolarów na noc. Wszędzie zawoziła go  też limuzyna. Gdy opisano to w mediach, Hiszpan nie przeprosił. Wręcz przeciwnie. – Myślę, że wszyscy przewodniczący przede mną byli jak ja – mówił. Oddać mu jednak trzeba, że gdy traktowano go znacznie mniej wystawnie, to nic sobie z tego nie robił. Po prostu przyjmował to, co mu oferowano. Raz było to królewskie przyjęcie, raz zwykły pokoik w hotelu.

Inne znaczące ostrzeżenie przyszło w roku 1991. Komitet organizacyjny igrzysk w Toronto, który walkę o olimpiadę przegrał, informował, że ponad 20 członków MKOl złamało zasady dotyczące wizyt (np. przywożąc więcej niż jednego gościa). Samaranch mówił, że jeśli dostanie listę nazwisk, to się tym zajmie. Podobnie było zresztą, gdy takie oskarżenia wysnuwano odnośnie do wizyt członków Komitetu w Kapsztadzie, gdy ten ubiegał się o igrzyska w 2004 roku. Samaranch twierdził, że wysłał tam Francois Carrarda, szwajcarskiego prawnika i dyrektora MKOl. Carrard za to mówił, że – wbrew przekonaniu Hiszpana – jedynie zadzwonił do RPA i wypytał, jak to wszystko wyglądało. Gdy usłyszał, że żadne z oskarżeń nie jest prawdziwe, sprawa była dla niego zamknięta.

Potem nastąpiło kilka lat spokoju, pojawiały się jedynie mniejsze afery, dotyczące pojedynczych osób. Aż wreszcie buchnęło, gdy w 1998 Szwajcar Marc Hodler, wieloletni członek MKOl, biorący udział w wielu głosowaniach nad wyborem miasta-organizatora igrzysk, powiedział, co wiedział. – O ile mi wiadomo, zawsze, ale to zawsze, część głosów była skorumpowana. Cena za określoną liczbę głosów wynosiła pomiędzy pół miliona a milionem dolarów. Zwycięskie miasto dostawało „rachunek” na jeszcze wyższą kwotę. Czy wszystkie igrzyska były kupione? Wiem o wielu, więc jest szansa, że tak się dzieje zawsze – twierdził.

Wymieniał też rodzaje łapówek. Mowa była o stypendiach, stanowiskach, prezentach. Właściwie wszystko mogło się takową stać. MKOl od jego oskarżeń pierwotnie się odciął, ale równocześnie pewnym było, że nie może się całkowicie zdystansować, bo wychodziły one od człowieka, który w Komitecie siedział dobrych kilka dekad, był jednym z ważniejszych pomocników Samarancha i dodawał, że ujawnia to wszystko, gdyż „ma nadzieję na reformy”.

Samaranch początkowo starał się nie pokazywać przed mediami, że sytuacja bardzo go poruszyła. Gdy setki dziennikarzy zjawiły się na jednej z konferencji prasowych MKOl, pozwolił sobie nawet na żart. – Skoro tylu was tu przybyło, znaczy to, że ruch olimpijski jest dla naszego społeczeństwa znacznie ważniejszy, niż myślałem – powiedział. Jego bliscy współpracownicy mówili jednak, że sprawą bardzo się martwił. Wszystko rozgrywało się przecież tuż pod jego nosem, gdy już zaczynał ostatnie lata swej prezydentury. On sam ostatecznie został oczyszczony z zarzutów, ale wielu to jego oskarżało o wytworzenie środowiska dla korupcji. Na przykład Andrew Jennings, brytyjski dziennikarz, zawsze wobec Samarancha krytyczny.

MKOl nie chce zauważyć, że ten człowiek był faszystą z wyboru. To nie był wypadek. Faszystowskie podejście, które cechowało go w latach 30. czy 40., zostało z nim na całe życie. To ono spowodowało wielkie szkody w igrzyskach, ponieważ Samaranch nie wierzył w demokrację, uznawał ją za głupotę. Z korupcji zrobił część swojej polityki. Tego nauczył się w reżimie Franco – dajesz swoim podwładnym okazje do wzięcia łapówek, a to przywiązuje ich do ciebie – pisał. Samaranch, oczywiście, takich intencji się wypierał.

Juan Antonio Samaranch. Fot. Newspix

Wyprzeć nie mógł się za to ani on, ani MKOl tego, że oskarżenia Hodlera wkrótce okazały się prawdziwe. Nie pomogły powtarzane przez całe lata 80. i 90. słowa Samarancha, że „członkowie MKOl są czyści i wierzę im w stu procentach”. Jego wiara okazała się nadużyta, gdy na jaw wyszło, że igrzyska w Salt Lake City faktycznie zostały przez ich organizatorów kupione. Nazwiska trzynastu z członków Komitetu przewinęły się w oskarżeniach rzucanych z różnych stron. Trzech odeszło z miejsca, kolejni zostali potem usunięci poprzez głosowanie. Zapisali się przy tym zresztą w historii – nigdy wcześniej nikogo w ten sposób z MKOl nie wyrzucono. Jeden z nich podobno przy tym płakał.

Nie było jednak litości, zgniłe jabłka musiały zostać wyrzucone. Potem nastąpiła faza druga „oczyszczania domu”, jak to nazwano. Wprowadzono nowe zasady, na czele z zakazem odwiedzania miast-kandydatów przez członków Komitetu przed głosowaniem. Niektórzy sugerowali, że powinno się też zmienić przewodniczącego, Samaranch uzyskał jednak wotum zaufania i sam kontynuował reformy, w ramach których miał odmienić oblicze skompromitowanego Komitetu. W międzyczasie dał się nawet – jako pierwszy przewodniczący w historii – przesłuchać przed obliczem amerykańskiego Kongresu. A w wywiadach mówił, że ruch olimpijski musi się odrodzić.

Musimy wykorzystać tę sytuację, by powstać jak feniks z popiołów. Sam oddałem ruchowi olimpijskiemu swoje najlepsze lata. Moją ostatnią posługą będzie restrukturyzacja organizacji tak, by w nowe tysiąclecie weszła silniejsza niż kiedykolwiek. Proces wprowadzania tych reform będzie najważniejszym w historii MKOl. Naszym głównym celem jest podjęcie niezbędnych kroków, by zapewnić sobie całkowitą pewność, że ten smutny epizod nigdy się nie powtórzy – mówił.

Dodawał też, że zdecydowana większość członków Komitetu to honorowi, uczciwi ludzie, w których wciąż wierzy i im ufa. Nawet po tym, jak ujawniono, że takżę igrzyska w Sydney były kupione, a dwóch członków Komitetu dostało za swoje głosy wynagrodzenie. A że australijskie miasto wygrało właśnie dwoma głosami, to afera była spora. – Ci członkowie wyrządzili spore szkody idei olimpijskiej. Przepraszam za ich akcje. Mam nadzieję, że mojemu następcy zostawię na nowo zreformowany MKOl, z prestiżem, na który ten zasługuje – mówił Samaranch.

Czy mu się to udało? Wydaje się, że tak. Igrzyska w Sydney i Salt Lake City się odbyły, zmieniono zasady wewnątrz Komitetu, a po swojej ostatniej olimpiadzie w roli przewodniczącego – właśnie w Australii – Samaranch mógł powiedzieć to, co mówił po każdej kolejnej takiej imprezie (wyłamał się tylko w Atlancie) – że „były to najlepsze igrzyska w historii”. Choć dodał wtedy jeszcze kilka słów. – Pokazaliśmy światu, że ruch olimpijski po kryzysie jest jeszcze silniejszy i bardziej prestiżowy niż wcześniej – mówił.

Ale po latach dodawał, że jeśli w swoim życiu czegoś naprawdę żałuje, to właśnie tego, co stało się przy okazji igrzysk w Salt Lake City. Kryzys wykorzystał jednak w dobry sposób. I może dlatego dziś już nie za bardzo się o nim pamięta. Podobnie jak i o innych przewinach Hiszpana. Bo na przymykaniu oka na korupcję, które doprowadziło do tego skandalu, ta lista się nie kończy.

Lista pozostałych grzechów

Grzech pierwszy. Naciągany, ale jednak. Już lata po tym, jak skończył przewodniczyć Komitetowi, Władimir Popow, były podpułkownik KGB, historyk Jurij Felsztinskij i dwaj znakomici szachiści: Wiktor Korcznoj oraz Borys Gulko, ujawnili, że Samaranch miał być przez rosyjskie służby przymuszony do współpracy. Hiszpan uwielbiał dzieła sztuki i antyki, parał się ich kolekcjonowaniem.

Jeśli kupił jakiś w trakcie pracy w Rosji, wysyłał go natychmiast pocztą dyplomatyczną do ojczyzny, łamiąc w ten sposób radzieckie przepisy. Służby się o tym dowiedziały, podstawiły sprzedawców, nakryły Hiszpana na próbie przemytu i zaszantażowały. Samaranch spełnił żądania, jakie przed nim postawiono i lobbował za kandydaturą Moskwy, gdy ta starała się o organizację igrzysk. W 1980 roku, głównie za sprawą kontaktów nabytych w komunistycznym świecie, został za to nowym przewodniczącym MKOl. Brzmi podejrzanie? Brzmi. Choć Komitet, oczywiście, wszystkiemu zaprzeczył, a do dziś brak jakichkolwiek dobrych dowodów na poparcie takiej tezy.

Grzech drugi. Wydatki. Samaranch formalnie nie otrzymywał pensji za przewodniczenie Komitetowi. Inna sprawa, że mieszkał w Lozannie przez większą część roku, do tego sporo podróżował, a wszelkie zakwaterowania i przeloty opłacał właśnie MKOl. Po otwarciu ksiąg w związku ze skandalem korupcyjnym, wyszło na jaw, że rocznie na swojego prezydenta Komitet wydaje kilkaset tysięcy dolarów, a gdyby Juan Antonio się postarał, pewnie dobiłby i do miliona. Choć i tak starał się wręcz za bardzo – w ciągu prezydentury odwiedził osobiście niemal wszystkie 199 nacji należących do ruchu olimpijskiego. Nawet te najmniejsze z najmniejszych. Inna sprawa, że akurat tego typu zaangażowanie, naprawdę trudno mu wypominać.

Grzech trzeci. Doping. Niby powołał do życia WADA, ale zrobił to, gdy już naprawdę nie miał innego wyjścia. Przez lata ignorował kolejne afery dopingowe, a działał tylko przy tych najbardziej medialnych. Choćby sprawie Bena Johnsona z igrzysk w 1988 roku. Ale już Carl Lewis zdawał się być niejako chroniony przez władze. Za wielką porażkę rządów Samarancha uznaje się też niezdolność (lub brak chęci) do poradzenia sobie z systemem dopingowym NRD, gdzie ok. 10000 sportowców przyjmowało – świadomie lub nie – zabronione środki. Do dziś mówi się, że Hiszpan nie chciał tego tematu ruszać, by po erze bojkotów nie narazić się na kolejny.

Juan Antonio Samaranch i Władimir Putin. Fot. Flickr

Grzech czwarty. Nominacje. Samaranch miał talent do budzenia kontrowersji tym, kogo przyjmuje do grona członków Komitetu. Takim stał się na przykład generał Francis Nyangweso z Ugandy, dowódca armii w trakcie krwawego reżimu Idiego Amina. Samaranch powiedział wówczas mediom jedynie, że „nie jest sędzią”. Po zupełnie innej stronie barykady stał Jean-Claude Ganga, aktywista działający przeciwko apartheidowi i lider bojkotu państw afrykańskich z 1976 roku. Do niego jednak Samaranch miał pecha – był jednym z tych, którzy po latach zostali usunięci z MKOl w związku z korupcją. Poza tym Komitet miał w swych szeregach m.in. Kim Un Yonga z Korei czy Boba Hasana z Indonezji. Obaj odsiedzieli wcześniej swoje za kratkami przez korupcję.

Kontrowersyjna była też inna nominacja – własnego syna. Dodajmy, że spełniał on wszystkie warunki i formalnie nie było tu nic do zarzucenia (zresztą zawsze ostateczny głos mają pozostali członkowie), jednak głośno oskarżano wtedy Samarancha o nepotyzm. – Zaproponowałem mojego syna, zarząd się zgodził, bo uważa, że może on być dobrym członkiem MKOl. To nie tak ważna sprawa. Nie proponuję go na stanowisko przewodniczącego, jedynie jako członka. Jest kandydatem. To nic nowego w historii MKOl – mówił Samaranch i wymieniał innych członków, którzy poszli w ślady ojców w przeszłości. A gdy dziennikarze mówili mu, że mimo wszystko będzie to źle wyglądać, odpowiadał jedynie: „Nie obchodzi mnie to”.

Grzech piąty. Bratanie się ze złem. Zabrzmiało górnolotnie, ale tak to trzeba opisać. Samaranch był wytrawnym dyplomatą i jako wytrawny dyplomata wiedział, że w polityce międzynarodowej na wiele można sobie pozwolić, żeby osiągnąć cel. Dlatego nie przeszkadzało mu wychwalanie władz NRD za ich pomoc w ruchu olimpijskim czy podkreślanie ważnej roli Nicolae Ceausescu, rumuńskiego dyktatora, przy okazji igrzysk w Los Angeles, gdy sprowadził on reprezentantów Rumunii do USA. Ceausescu został obalony i stracony za swoje zbrodnie pięć lat później.

Grzech szósty. Pekin. To dosłownie ostatnia z decyzji Samarancha na stanowisku – przyznanie igrzysk w 2008 roku właśnie stolicy Chin. MKOl zrobił to, mimo powszechnej krytyki ze strony obrońców praw człowieka, które – jak mówiono i udowadniano – w Chinach nagminnie łamano. Do Hiszpana słano regularnie listy otwarte z prośbą o odrzucenie kandydatury Pekinu. Ten nic sobie jednak z nich nie zrobił, bo, jak powtarzał, „igrzyska pozostają neutralne i nie patrzą na sytuację polityczną”. One może nie. Ale ludzie patrzyli.

Więcej grzechów? „Nie pamiętam”, mógłby powiedzieć Samaranch. I świat raczej też już o nich zapomniał, choć gdyby wdać się w szczegóły, pewnie coś jeszcze by się znalazło. Nie dziwi, że gdy w 2001 roku odchodził ze stanowiska, wielu go wychwalało, ale znaleźli się też tacy, którzy widzieli w tym szanse na nowe otwarcie dla Komitetu.

*****

Jak więc podsumować życie i rządy Juana Antonio Samarancha? Trudno to zrobić w kilku zdaniach. Ale Dick Pound ujął to całkiem nieźle.

Odziedziczył organizację ubogą, zdezorganizowaną i nieuniwersalną. Uczynił ją uniwersalną, znakomicie finansowaną i szanowaną przez światowe organizacje polityczne. Udało mu się przejść przez takie sytuacje jak konflikt Chin z Tajwanem, powrót RPA na igrzyska, bojkot Los Angeles czy rozpad Związku Radzieckiego i Jugosławii. Szukając uniwersalności, dokonywał wyborów. Sprowadził do MKOl ludzi, którzy nie byli tak zaznajomieni z etyką, jakby tego chciał. Czy było warto? Zrobił się niezły bałagan, ale tak, było warto. Pozbył się tych ludzi, a zachował uniwersalność.

A więc kontrowersyjny. Rządzący twardą ręką. Autorytarny. Z reputacją nadszarpniętą skandalami, oskarżeniami o nepotyzm i współpracę z KGB. A jednak Juan Antonio Samaranch wciąż pozostaje prawdopodobnie najważniejszym przewodniczącym MKOl, jakiego ten miał w swojej historii. Bez niego nie byłoby takich igrzysk, jakie znamy dziś. I choć złamał część idei, jakie przyświecały de Coubertinowi, to musiał to zrobić, by ratować igrzyska.

I, co by nie mówić, uratował je. A potem dał im nowe, lepsze życie.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez