Nie znamy jeszcze wszystkich szczegółów, ale w ostatnich dniach zewsząd pojawia się coraz więcej pozytywnych sygnałów. Wygląda na to, że w 2021 roku hitowy pojedynek Anthony Joshua (24-1, 22 KO) kontra Tyson Fury (30-0-1, 21 KO) faktycznie może się w końcu zmaterializować. Próbę wyłonienia pierwszego od ponad dwóch dekad niekwestionowanego mistrza wagi ciężkiej wciąż może zablokować Ołeksandr Usyk (18-0, 13 KO), który stał się wolnym strzelcem z naprawdę dużymi ambicjami. I coraz dłuższym językiem…
Jeszcze pod koniec ubiegłego roku wydawało się, że plan jest jasny. Obaj Brytyjczycy mieli wystąpić w mniejszych walkach w ojczyźnie w obronie tytułów, by potem dogadać się na co najmniej dwa pojedynki o pełną pulę. W międzyczasie wydarzyło się jednak sporo. Promotorzy nie potrafili zapewnić Fury’emu wypłaty mistrzowskiego rzędu, więc jego walka ostatecznie nie doszła do skutku. Pięściarz pozostaje aktywny – cały czas intensywnie trenuje i promuje kolejną książkę, tym razem o treningowych metodach.
Nie odpuszcza też wojny podjazdowej, która jest jego środowiskiem naturalnym. Nieustannie nazywa Joshuę “wielkim sztywnym idiotą” i przekonuje, że to on zejdzie z ringu z kompletem tytułów. Rywal wybrał inną strategię – zdaje się udawać, że Tyson w ogóle nie istnieje. Grudniowa walka z Kubratem Pulewem (28-2, 14 KO) zgodnie z oczekiwaniami była jednostronnym popisem mistrza, który rozbroił i zastopował blisko 40-letniego pretendenta w dziewiątej rundzie.
Tuż po zejściu z ringu padło tradycyjne pytanie o to, co dalej. Joshua kluczył i do tematu Fury’ego odniósł się dopiero na wyraźne pytanie prowadzącego. – To nie kwestia strachu. Po prostu chcę jego tytułu i walki o niekwestionowane mistrzostwo wagi ciężkiej. Nigdy nie odmówiłem walki. W mojej krótkiej karierze rywalizowałem z sześcioma-siedmioma mistrzami, a Tyson Fury to kolejny z nich. Nie ma żadnego powodu, by traktować go wyjątkowo. Jeśli chce walczyć, to ja jestem gotowy – tłumaczył kilka dni później AJ przed kamerami Sky Sports.
Między słowami wskazywał jednak, że jego obóz ma nieco lepszą pozycję wyjściową do dalszych negocjacji. Istotnie – Joshua ma koncie aż 3 pasy mistrzowskie (federacji WBA, WBO i IBF), a Fury tylko jeden (WBC). Złoty medalista igrzysk w Londynie jest także ukochanym dzieckiem brytyjskiego sportu, które może liczyć na bezkrytyczną sympatię ekspertów.
Na wojnie z BBC
Uwielbiający show przed kamerami Tyson wciąż częściej dzieli niż łączy, co pokazał niedawno po raz kolejny. W grudniu nie stoczył może zapowiadanej walki w ringu, ale poza nim po raz kolejny siłował się z BBC. Publiczny nadawca nominował go w kategorii “Sportowej Osobowości 2020 roku”. To oznaczało, że na Fury’ego można było głosować w ankiecie, a w przypadku zwycięstwa odebrałby prestiżową nagrodę, po którą pięściarze nie sięgają zbyt często. Poprzednio taka sztuka udała się Joe Calzaghemu (46-0) w 2007 roku.
Tyson jednak nie czekał nawet na wyniki. Od razu zaapelował do BBC o wycofanie go z grona kandydatów. Stacja odpowiedziała, że jego nominacja to efekt wyboru niezależnego panelu ekspertów. Fury w programie “Good Morning Britain” poszedł za ciosem i postraszył… pozwem. – Nie potrzebuję nagrody od żadnej telewizji, by wiedzieć kim jestem i czego dokonałem – tłumaczył.
Prawda jest bardziej złożona, a konflikt pięściarza z BBC ciągnie się od lat. W 2015 roku też dostał nominację, ale odbiła się ona szerokim echem z zupełnie innych względów. Ponad 100 tysięcy osób podpisało wtedy wniosek o wycofanie go z grona kandydatów. Nie ze względów sportowych – pokonanie Władimira Kliczki po blisko dekadzie panowania miało przecież swoją wymowę. Fury’emu zarzucano jednak między innymi seksizm i homofobię.
Mimo protestów stacja nie zmieniła zdania – tak samo w 2015 roku, jak i teraz. W obu przypadkach Fury musiał obejść się smakiem i znalazł się poza podium. Ostatnio wobec fiaska gróźb prawnych pięściarz ostatecznie wystosował płomienną odezwę do swoich fanów w mediach społecznościowych, by… po prostu na niego nie głosowali.
Joshua działa zupełnie inaczej. Gierki słowne nie są jego mocną stroną i częściej chowa się za motywacyjnymi hasłami, które brzmią jak utarte frazesy serwowane przez kogoś pokroju Mateusza Grzesiaka. “Pozostań skromny” – to jedno z nich. “Nie pozwól, by sukces namieszał ci w głowie, a porażek nie bierz do serca” – to kolejne.
Uśmiechnięty i zazwyczaj grzeczny AJ ma jednak także nieco mroczniejszą kartę. To nie tylko kwestia policyjnego dozoru, który był konsekwencją przyłapania go z marihuaną. W mediach społecznościowych z konta pięściarza wyszło w świat sporo kontrowersyjnych wiadomości prywatnych, które najczęściej tłumaczono po prostu włamaniami.
Przepracować porażkę
Joshuę bronią jednak fakty. Po nieoczekiwanej porażce z Andym Ruizem (33-2, 22 KO) nie szukał wymówek. W przeciwieństwie do Deontaya Wildera (42-1-1, 41 KO) nie odpłynął w odmęty szaleństwa, zarzucając zdradę trenerowi i wszystkim wokół. A teoretycznie mógł to przecież zrobić, bo przegrał pierwszą walkę stoczoną w USA. Tymczasem kilka dni po porażce AJ beztrosko grał w koszykówkę na nowojorskich ulicach i nie sprawiał wrażenia kogoś, kto stracił wszystko.
W rewanżu z Ruizem był już innym pięściarzem. Postawił na metodyczny i bezpieczny boks, dlatego rzadko wchodził w wymiany. Pojedynek był może wyprany z większych emocji, ale po dwunastu rundach sędziowie przyznali mu zwycięstwo. Joshua odzyskał fotel lidera, ale do dziś nie brakuje opinii, że jest zawodnikiem nieco wybrakowanym, który nigdy nie odzyska dawnej pewności siebie.
Starcie z Pulewem pokazało coś jeszcze innego. Brytyjczyk trafił na idealnego przeciwnika na ten etap kariery, który nie padł po byle czym i do końca wierzył w wygraną. Brudny boks Bułgara oglądało się ciężko, ale Joshua znów wygrał prawie każdą rundę nim wreszcie podkręcił tempo przed efektownym nokautem. Taki dziewięciorundowy sprawdzian przed unifikacją z Furym może okazać się bezcenny – w końcu rodak od lutego 2020 roku nie stoczył już żadnej walki i nie zanosi się na zmianę.
Tyson jest także starszym z tej dwójki, a poza tym zdecydowanie mniej stabilnym. Na razie jednak nie zmienił śpiewki – otwarcie domaga się walki z Joshuą, a reszta się nie liczy. Wilder? “Król Cyganów” zapowiedział, że przez haniebne oskarżenia bez pokrycia już nigdy nie wyjdzie z nim do ringu. W tej skomplikowanej układance najwięcej do powiedzenia mogą mieć bokserskie federacje, dla których często najmniej liczy się sam sport.
Co dostanie Usyk?
Widać to zwłaszcza po obowiązkowych pretendentach, którzy często niczym nie zasłużyli na takie miano. Wystarczy spojrzeć na Pulewa, który w ostatnich latach nie pokonał pięściarza choćby z TOP 20, a i tak dostał walkę z Joshuą przez zasiedzenie. W kontekście wielkiej unifikacji podobną przeszkodą może być Usyk, który od dawna czeka na szansę jako najwyżej notowany zawodnik w rankingu WBO.
Ta organizacja ma na koncie różne wpadki, ale nie można jej odmówić pewnej konsekwencji w działaniu. Przepisy wyglądają tak, że jeśli mistrz WBO przenosi się do nowej kategorii wagowej to z miejsca staje się obowiązkowym pretendentem dla rządzącego tam czempiona tej organizacji. Usyk długo zbierał się z przenosinami do wagi ciężkiej. Najpierw zbadał tylko teren, ale pod koniec 2020 roku w końcu zmierzył się z Dereckiem Chisorą (32-10, 23 KO). Wygrał dość pewnie na punkty, a po wszystkim znowu wyzwał Joshuę.
Eddie Hearn w wielu wywiadach przyznawał, że Ukrainiec może być kluczem do walki o wszystkie pasy. W takich sytuacjach często płaci się obowiązkowemu pretendentowi, by poczekał na rozwój zdarzeń. Zazwyczaj dostaje solidną wypłatę za swój czas i gwarancję walki z nowym mistrzem. Usyk jednak po drodze postanowił wybić się na niepodległość. Zaczął sam bawić się w promotora i zakończył dotychczasową współpracę z Brytyjczykami, dzięki której pojawił się na Wyspach w dwóch dużych walkach na Pay-Per-View.
Po starciu z Chisorą miał zresztą sporo dziwnych zastrzeżeń. Krytykował wybór rękawic, które podobno nie były do końca regulaminowe. Ring też miał okazać się wyjątkowo mały, jednak trudno powiedzieć, kogo Usyk tak naprawdę obwiniał i o co dokładnie. Brzmiał jak rozżalony zawodnik, który narzeka na niedostateczne zainteresowanie ze strony promotorów i menedżerów.
Jasnych komunikatów do tej pory brakowało. We wtorek portal Boxingscene – powołując się na źródła w federacji WBO – opublikował najbardziej prawdopodobny scenariusz na najbliższe miesiące. Organizacja ma się wstrzymać z “wywołaniem” obowiązkowego pretendenta. To otworzy drzwi do pełnej unifikacji – o wszystkie cztery pasy.
Niekwestionowany, ale… tylko na moment?
Usyk mimo wszystko dostanie jednak coś na kształt “walki pocieszenia”. Jego rywalem będzie kolejny zawodnik w ostatnim notowaniu federacji WBO – Joe Joyce (12-0, 11 KO). To kolejny Brytyjczyk, o którym jest zrobiło się w ostatnich miesiącach głośno. W listopadzie w świetnym stylu przełamał Daniela Duboisa (15-1, 14 KO), w którym wielu widziało nowego Joshuę.
Joyce to jednak zawodnik pod wieloma względami nietypowy. Do boksu trafił późno, ale robił szybkie postępy. W 2016 roku reprezentował Wielką Brytanię na igrzyskach, gdzie dotarł do finału kategorii superciężkiej. Tam według sędziów przegrał z Tonym Yoką, ale werdykt oceniono jako dość kontrowersyjny. Jako zawodowiec Joyce narzucił sobie szybkie tempo. Dziś ma 35 lat i walczy głównie z czasem, ale ostatnim występem odpowiedział na wiele pytań.
– Chcę teraz walki z Usykiem – mówił na gorąco. Ta deklaracja mogła wtedy zaskakiwać, ale obu łączy ciekawa historia sięgająca jeszcze czasów amatorskich. W 2013 roku w rozgrywkach World Series of Boxing (WSB) nogi poniosły Ukraińca do wyraźnego zwycięstwa. Wszyscy trzej sędziowie widzieli jego dominację w każdej z pięciu rund. Usyk był jednak wtedy złotym medalistą olimpijskim w przededniu rozpoczęcia zawodowej kariery, a Joyce początkującym amatorem.
Teraz wygląda to inaczej. Współpracujący z Brytyjczykiem promotor Frank Warren potwierdził, że rozmowy o walce już się rozpoczęły. Według portalu Boxingscene stawką pojedynku będzie tytuł tymczasowego mistrza świata federacji WBO. “Pełny” tytuł nadal będzie miał Joshua, ale zwycięzca unifikacji będzie miał pół roku, by zmierzyć się potem z lepszym z pary Usyk – Joyce.
– Wiemy, że Joe zdecydowanie nie byłby faworytem w takim zestawieniu. Większość kibiców i ekspertów pewnie go skreśli, ale my jesteśmy przekonani, że może przełamać Usyka i wygrać przed czasem. Liczą się kolejne cele – zamierzamy patrzeć w przyszłość. Cel jest jasny – teraz Usyk, potem zwycięzca walki Joshua – Fury – zdradził Sam Jones, menedżer Joyce’a.
Ważny (choć nie kluczowy) w tej całej skomplikowanej układance będzie też tytuł organizacji WBC. Doradcy Wildera wciąż co jakiś czas przebąkują o tym, że sprawa dopięcia trylogii z Furym rozstrzygnie się jeszcze przed sądem. Tymczasem amerykańskie media donoszą, że w pierwszej połowie 2021 roku były mistrz świata federacji WBC może zmierzyć się z Charlesem Martinem (28-2-1, 25 KO). W wykonaniu Wildera byłby to chyba krok w kierunku pogodzenia się z porażką z Furym.
Już w marcu dojdzie za to do rewanżowego spotkania Aleksandra Powietkina (36-2-1, 25 KO) z Dillianem Whytem (27-2, 18 KO). Stawką pojedynku będzie tymczasowy tytuł mistrzowski organizacji WBC. Do walki miało dojść pod koniec 2020 roku, ale Rosjanin zachorował na COVID i był z tego powodu nawet hospitalizowany. Lepszy z tej pary będzie mógł ustawić się w kolejce do walki z niekwestionowanym czempionem.
ZNACZĄCE POJEDYNKI WAGI CIĘŻKIEJ REALNE W PIERWSZEJ POŁOWIE 2021 ROKU:
- Anthony Joshua (24-1, 22 KO) – Tyson Fury (30-0-1, 21 KO) – pełna unifikacja (WBA, WBC, WBO, IBF)
- Aleksander Powietkin (36-2-1, 25 KO) – Dillian Whyte (27-2, 18 KO) – o tymczasowy tytuł WBC
- Ołeksandr Usyk (18-0, 13 KO) – Joe Joyce (12-0, 11 KO) – o tymczasowy tytuł IBF
- Deontay Wilder (42-1-1, 41 KO) – Charles Martin (28-2-1, 25 KO)
- Robert Helenius (30-3, 19 KO) – Adam Kownacki (20-1, 15 KO)
- Filip Hrgović (12-0, 10 KO) – Martin Bakole (16-1, 12 KO)
- Joseph Parker (27-2, 21 KO) – Junior Fa (19-0, 10 KO)
- Dominic Breazeale (20-2, 18 KO) – Otto Wallin (21-1, 14 KO)
- Michael Coffie (11-0, 8 KO) – Darmani Rock (17-0, 12 KO)
W tym wszystkim trzeba też pamiętać o tym, że wszystkie tytuły przy jednym zawodniku będą zapewne tylko przez chwilę. Lennox Lewis (41-2-1, 32 KO) w 1999 roku był ostatnim, któremu udała się ta sztuka. Pierwszy z pasów stracił od razu, bo nie chciał walki z nudnym Johnem Ruizem (36-3). Potem uznał, że jest ważniejszy od posiadanych tytułów i wybierał sobie wielkie walki nie oglądając się na żądania bokserskich organizacji.
Czy tak będzie tym razem? Zdecydowanie nie można tego wykluczyć. W 2015 roku Fury stracił jeden z trzech pasów już tydzień po zdetronizowaniu Kliczki. Nawet jeśli Brytyjczycy dogadają się od razu na dwie walki, to stawką rewanżu może już nie być komplet mistrzowskich trofeów. Dlatego tym bardziej trzeba się cieszyć, że w tym zdominowanym przez biznes sporcie jest w ogóle szansa wyłonić pierwszego od dwóch dekad niekwestionowanego króla wagi ciężkiej – nawet jeśli tylko na moment.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl