Eliud Kipchoge łamiąc barierę dwóch godzin w maratonie po raz kolejny w długiej historii sportu dokonał rzeczy pozornie niemożliwej. Ponad 50 lat przed nim trudną dolę hegemona poznał na własnej skórze Jim Hines, który podczas igrzysk olimpijskich pobił dwa rekordy świata. Jako pierwszy człowiek w historii pokonał magiczną granicę dziesięciu sekund w biegu na 100 metrów i niedługo potem dość nieoczekiwanie postanowił szukać wyzwań już w innej dyscyplinie, ale spektakularnie się na tym przejechał.
Kariera Jima w biegach była krótka, ale niezwykle treściwa. Mimo to trudno znaleźć jego nazwisko w zestawieniach najwybitniejszych sprinterów wszech czasów, choć to właśnie on pokonał najbardziej przemawiającą do wyobraźni granicę, z którą walczono od dekad.
Ale po kolei: jako nastolatek był typowym dzieckiem z wielodzietnej i robotniczej rodziny – wychowywał się z jedenaściorgiem rodzeństwa i od małego ciągnęło go do sportu. Najpierw próbował sił w baseballu, ale jeden z trenerów szybko zorientował się, że jego podopieczny wyróżnia się przede wszystkim szybkością. Skierował go do sekcji lekkoatletycznej, gdzie jego talent błyskawicznie został rozpoznany.
Ten szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że Hines stał się niedługo potem jednym z najwybitniejszych sprinterów w dziejach. Jego rekord świata na 100 metrów przetrwał 15 lat – najdłużej w czasach powojennych. Po raz pierwszy zachwycił jako dziewiętnastolatek już w 1965 roku, kiedy to podczas krajowych mistrzostw wywalczył srebro na 220 jardów. Po roku miał już złoto oraz srebro zdobyte na 100 jardów.
Na tym drugim dystansie ciężko było nie złamać bariery dziesięciu sekund, bo to w praktyce nieco ponad 91 metrów. Amerykanie ugięli się pod presją całego świata dopiero w 1972 roku i od tamtej pory – jak wszyscy – biegają na 100 metrów. Nieco krótszy dystans odszedł do lamusa, ale czasami podczas różnych okolicznościowych imprez wraca. Rekordzistą świata jest na nim Asafa Powell, który w 2010 roku w Ostrawie uzyskał wynik 9.07 s.
Hines z powodzeniem radził sobie właściwie na każdym sprinterskim dystansie i przed igrzyskami olimpijskimi w Meksyku potwierdzał klasę na kolejnych krajowych zawodach. Apogeum przyszło jednak na kilka tygodni przed najważniejszą imprezą czterolecia. 20 czerwca 1968 roku na bieżni Hughes Stadium w Sacramento kibice zobaczyli wydarzenia, które zapisały się w historii jako “Wieczór Prędkości”.
Rekordem świata uznawano wówczas wynik 10,0, który w latach sześćdziesiątych osiągnęło kilku biegaczy – między innymi Niemiec Armin Hary, Amerykanin Bobby Hayes oraz Kubańczyk Enrique Figuerola. Kontrowersje brały się z tego, że długo stosowano ręczny pomiar, który nie był idealny i do końca precyzyjny. Liczono czas od wystrzału pistoletu startowego, więc zawsze pojawiało się minimalne opóźnienie związane z reakcją.
Doskonale znana dziś fotokomórka pojawiła się na długo przed najlepszymi biegami Hinesa. Podczas igrzysk olimpijskich w 1948 roku wynalazek dostarczony przez firmę Omega po raz pierwszy rozstrzygnął o złotym medalu na 100 metrów. Na metę z identycznym czasem 10.3 s wpadli Harrison Billard i Barney Ewell. Początkowo triumfował ten drugi, ale analiza fotokomórki wskazała na tego pierwszego. Omega już wcześniej mierzyła czas poszczególnych uczestników igrzysk i sprawdza się w tej roli do dziś – z przerwą na igrzyska z 1972 roku, które obsłużyła marka Longines.
Seks w służbie rekordom
W 1968 roku, podczas amerykańskich kwalifikacji olimpijskich, wciąż niezbyt precyzyjny czasomierz pokazał wynik 9.9 s już w półfinale. Hines wygrał przed Ronniem Rayem Smithem, ale obaj mieli zapisany historyczny wynik. Kilka minut później drugi półfinał z takim samym czasem wygrał Charles Greene. To były jednak ręczne pomiary – dobrze dziś znany system FAT (Fully Automated Timing) na igrzyskach po raz pierwszy w szerokim zakresie miał się dopiero pojawić za kilka tygodni, w Meksyku.
Na ostatniej prostej przed igrzyskami wyniki mierzono jednak na dwa sposoby – ręcznie (te były uznawane za powszechnie wiążące) oraz za pomocą eksperymentalnego elektronicznego urządzenia Accutrack, które miało gwarantować dokładniejszy pomiar. Okazało się, że trzy wyniki ręcznie obliczone jako 9.9 s to według niego 10.03 (Hines), 10.10 (Greene) oraz 10.14 (Smith). Na cały świat poszła jednak fama, że tego jednego wieczoru aż trzech różnych lekkoatletów biło rekord i takie zapisy uwzględniono też w światowych tabelach.
Nic dziwnego, że w świetle takich wyników Amerykanie musieli być zdecydowanymi faworytami również w Meksyku. Specyfika rywalizacji była wręcz stworzona dla potencjalnych rekordzistów – i to nie tylko dlatego, że po raz pierwszy skorzystano z gwarantującej dokładniejszy pomiar technologii FAT, która znalazła zastosowanie również między innymi w kajakarstwie, pływaniu i kolarstwie. Korzyści wynikały przede wszystkim z samego położenia Mexico City – miasto znajduje się na wysokości ponad 2200 metrów nad poziomem morza.
Co to oznacza dla zawodników? Rozrzedzone powietrze zawierało o około 30 procent mniej tlenu i stawiało mniejszy opór. Skorzystali na tym sprinterzy, ale trudniej mieli biegający na średnich i długich dystansach. Dodatkowym atutem dla biegaczy okazała się również nawierzchnia, która po raz pierwszy była pokryta tartanem – syntetycznym materiałem, który w odświeżonej wersji doskonale znamy do dziś.
Efektem tego wszystkiego były rekordy świata między innymi na 100 i 200 metrów kobiet i mężczyzn. Najdłużej z nich wszystkich przetrwał właśnie wynik Hinesa, któremu zmierzono 9.95 s. W pierwszym historii finale z samymi czarnoskórymi biegaczami Amerykanin musiał gonić znanego z mocnego startu Mela Pendera, ale druga połowa była już jego koncertem. Drugi na mecie Lennox Miller z Jamajki zameldował się na niej z czasem 10.04 s.
Może trudno w to uwierzyć, ale najszybszemu człowiekowi na świecie w złamaniu kolejnej bariery pomógł… seks. Po wielu latach Hines przyznał, że wieczór przed olimpijskim finałem spędził z żoną. Wspólnie robili rzeczy, które były sprzeczne z obowiązującym wówczas kanonem, dość jednoznacznie nakazującym sportowcom wstrzemięźliwość.
– Można powiedzieć, że po prostu świętowaliśmy dzień przed samym biegiem. Wiedziałem, że następny dzień będzie najważniejszym w moim życiu, dlatego poszliśmy do hotelu i zrelaksowaliśmy się… A potem naprawdę dobrze mi się spało – przyznał Hines.
Bez polityk
Pierwotnie na tablicy wyświetlono, że triumfator wygrał z czasem 9.89 s, który został skorygowany dopiero po kilku minutach, kiedy dokładnie przeanalizowano nagrany film. Hines niedługo potem postawił kolejny krok, pomagając w zwycięstwie sztafety 4×100 metrów. Faworytami do złota byli Jamajczycy. W eliminacjach wyrównali rekord świata, a w półfinale go pobili. W rozgrywce o medale różnicę zrobił biegnący na ostatniej zmianie złoty medalista indywidualnych zawodów, który na ostatnich metrach zapewnił triumf Amerykanom.
Igrzyska w Meksyku były w dużej mierze zdominowane przez politykę. Złoty medalista biegu na 200 metrów Tommie Smith też pobił rekord świata, a na podium stał bez butów oraz z wyprostowaną do góry ręką, która była odziana w czarną skórzaną rękawiczkę. W podobnej pozie stał obok John Carlos –brązowy medalista z USA. Podczas słuchania hymnu obaj opuścili też głowy. Gest odczytano jako manifest “black power” – hasła utożsamianego z walczącymi z dyskryminacją rasową Afroamerykanami.
Równolegle na całym świecie dominował niepokój. Szeroką uwagę mediów zgarniała wojna w Wietnamie, z kolei w Czechosłowacji tłumiona była Praska Wiosna. Sam Meksyk miał własne problemy, kilkanaście tygodni przed igrzyskami wojsko zastrzeliło ponad trzystu protestujących, a ponad cztery razy tyle osób zostało rannych. Hines postanowił nie podgrzewać atmosfery i ani przez moment nie myślał o bojkotach i protestach.
– Jeśli żyjesz na tej planecie i masz do czegoś talent, musisz go pokazywać. Gdybyśmy zbojkotowali te igrzyska, przerwalibyśmy nasz piękny sen. Co dałaby nam taka postawa? Mielibyście 44 czarnoskórych sportów z reprezentacji USA, którzy nie polecieli i nie zrobili tego, co my tam właśnie zrobiliśmy – tłumaczył po latach Hines, który już wkrótce zaszokował świat sportu po raz kolejny.
Zaczęło się jednak od nieprawdopodobnego pecha. Tuż po powrocie do Houston z rodzinnego domu najszybszego człowieka na świecie skradziono oba medale. Hines walczył o nie wykupując ogłoszenia i apelując w lokalnych gazetach. Jakimś cudem udało mu się doprowadzić do szczęśliwego zakończenia. Po kilku dniach medale zostały anonimowo zwrócone, jednak sprawcy nigdy nie zostali namierzeni.
Sam zainteresowany myślami był już pewnie na futbolowym boisku. Kilka miesięcy przed igrzyskami jego nazwisko pojawiło się w drafcie NFL. Hines został wybrany przez Miami Dolphins w szóstej rundzie z odległym numerem 146. To pokazuje, że był traktowany bardziej w kategoriach ciekawostki, z której może, ale nie musi wyjść coś poważniejszego. Szlaki sprinterom przetarł Bob Hayes – podwójny złoty medalista w sprincie z Tokio, który był jednak sportowym fenomenem zupełnie innego rodzaju.
Hines w NFL nigdy się nie odnalazł, ale jego angaż pod wieloma względami okazał się strzałem w dziesiątkę. Wracając z igrzysk był już jednym z najbardziej rozpoznawalnych sportowców w kraju. Gwarantował kolejne sprzedane bilety i wzbudzał powszechną ciekawość. W przeciwieństwie do Hayesa nie miał jednak żadnych większych doświadczeń z futbolem amerykańskim. Klub z Miami dostrzegł w nim przede wszystkim gigantyczny potencjał.
Próby przekształcenia sprintera w futbolistę spełzły jednak na niczym, bo lekkoatleta po prostu nie radził sobie z piłką. Po kilku tygodniach przygotowań z ekipą Dolphins, gdzie właśnie rodziła się jedna z najlepszych drużyn w historii NFL, otrzymał mówiący właściwie wszystko pseudonim “Oops”, bo miał problemy ze złapaniem rzuconej piłki. W 1969 roku zagrał w zaledwie kilku meczach i podziękowano mu za współpracę. Potem dostał szansę od Kansas City Chiefs, ale tam zagrał tylko w jednym meczu.
Dziś została po nim tylko legenda. “Deadspin” w rankingu najgorszych futbolistów w dziejach NFL sklasyfikował Hinesa na dziesiątym miejscu.
Miał najgorsze ręce w historii rozgrywek i zarazem jeden z najlepszych przydomków
– podsumował Jeff Pearlman. Dużo lepiej wspominane są lekkoatletyczne występy sprintera. Jego rekord świata przetrwał do 1983 roku, kiedy to wyśrubował go Calvin Smith.
Po nieudanej przygodzie z NFL Jim Hines wycofał się ze sportu, choć co jakiś czas, przy okazji kolejnych wielkich imprez, opowiadał w telewizji o swoich wyczynach. Udało mu się skończyć studia na Uniwersytecie w Teksasie, a w kolejnych latach założył fundację, która pomaga ofiarom przemocy domowej i bezdomnym w rodzinnym Oakland. Długo miał nadzieję, że jego sprinterskie tradycje będą kontynuować jego dzieci, ale syn i córka mimo obiecujących wyników juniorskich wybrali jednak inną ścieżkę. Życia i wybory ojca pokazały im chyba dobitnie, że na sporcie świat się nie kończy.
KACPER BARTOSIAK
fot. wikipedia, youtube