Jelena Isinbajewa: Nowe życie carycy tyczki

Jelena Isinbajewa: Nowe życie carycy tyczki

Jelena Isinbajewa przez wiele lat była jednym z najbardziej fascynujących sportowych fenomenów XXI wieku. W historii zapisała się jako pierwsza kobieta, która pokonała o tyczce barierę pięciu metrów – zarówno na stadionie, jak i w hali. Po drodze zebrała trzy medale igrzysk olimpijskich, cztery medale mistrzostw świata i kilkadziesiąt rekordów. Po zakończeniu kariery realizuje się w życiu rodzinnym i wytrwale walczy o to, by rosyjska flaga mogła pojawić się w Tokio 2020.

Rekord świata Rosjanki (5,06 m) na stadionie do dziś nie został pobity. Mało tego – z licznego grona rywalek tylko Jennifer Suhr udało się w ogóle pokonać barierę pięciu metrów. W sumie Isinbajewa ustanowiła 28 rekordów świata (15 na stadionie, 13 w hali), a w latach 2004-09 była niepokonana na zawodach mistrzowskiej rangi. W tym okresie trzykrotnie zdobywała prestiżowe wyróżnienie IAAF World Athlete of the Year. Od tamtej pory żadnej kobiecie w sporcie nie udało się zdobyć choćby dwóch takich wyróżnień.

Ta krótka lista osiągnięć pokazuje, że w najlepszych momentach Rosjanka była zjawiskiem budzącym powszechny szacunek i wykraczającym daleko poza wąską specjalizację. Liczby pokazują jasno – to najwybitniejsza zawodniczka w całej historii żeńskiego skoku o tyczce. Ze względu na skalę dominacji bywała zresztą często nazywana “Bubką w spódnicy” i „carycą tyczki”.

Jelena ma niesamowitą technikę. Jest dość wysoka, ale biega przy tym naprawdę bardzo szybko. To jedna z nielicznych zawodniczek, której technika dorównuje męskiej. Powiem więcej – druga część jej skoku jest pewnie techniczna lepsza niż to, co pokazuje w tej chwili jakikolwiek mężczyzna – zachwycał się już na początku jej kariery brytyjski trener Steven Rippon.

Skąd wzięły się te niezwykłe umiejętności? Duża w tym zasługa gimnastyki artystycznej, którą Isinbajewa trenowała od piątego roku życia. Była w tym naprawdę dobra. Po pięciu latach treningów została mistrzynią kraju w kategorii wiekowej. Po kolejnych pięciu usłyszała jednak od trenerki, że jest za wysoka, a akurat w tej dyscyplinie dodatkowe centymetry nie pomagają.

W jednej chwili skończyło się wszystko, na co pracowałam przez całe życie. Płakałam potem przez wiele dni

– wspominała po latach. Życie młodej Jeleny był zdominowane przez sport. Karierę w gimnastyce wymyślili jej rodzice, bo radzieckie tradycje w tej dyscyplinie były wyjątkowo dobrze udokumentowane. Sama dziewczyna marzyła po prostu o sławie. Oglądając telewizję wyobrażała sobie, że ciężka praca może zaprowadzić ją na sam szczyt. Realia życia codziennego były jednak bardziej bolesne – jej rodzina mieszkała na 48 metrach kwadratowych w bloku w ponurym Wołgogradzie, a sama Isinbajewa musiała dzielić pokój z młodszą siostrą. W sporcie widziała jedyną nadzieję na poprawę swojego losu.

W przełomowym momencie na własnej skórze przekonała się, że gdy zamykają się jedne drzwi, czasami otwierają się drugie. Została skierowana do grona tyczkarzy, które pod koniec lat dziewięćdziesiątych składało się w jej rodzinnym mieście z samych mężczyzn. Gdy trener roztoczył przed nią perspektywę nawiązania do wyników Bubki, nastoletnia Jelena myślała, że Bubka musi być kobietą. Na szczęście braki w podstawowej znajomości teorii nie okazały się przeszkodą. Pierwszy raz spróbowała nowej dyscypliny w listopadzie 1997 roku. W czerwcu 1998 roku wygrała Światowe Igrzyska Młodzieży na Łużnikach w Moskwie. Skoczyła wówczas 4 metry – jeszcze 6 lat wcześniej rekord świata wśród seniorek wynosił zaledwie… 4,05.

Przerost ambicji?

– W tej jednej chwili zrozumiałam, że mogę być w tym sporcie wyjątkowa – przyznała po latach. Ciąg dalszy tej historii znają wszyscy. Kiedy Isinbajewa pojawiła się na scenie wśród seniorek, reszta konkurentek momentalnie zaczęła walczyć o maksymalnie drugie miejsce. Jej piękna passa zwycięstw na najważniejszych zawodach dobiegła końca w 2009 roku i to w dość spektakularnych okolicznościach.

Podczas mistrzostw świata w Berlinie Isinbajewa postanowiła rozpocząć konkurs od wysokości 4,75 m. Choć miała już na koncie skoki powyżej granicy pięciu metrów, w całym sezonie rozkręcała się powoli i jej najlepszy wynik wynosił “zaledwie” 4,85 m. Kilka tygodni wcześniej Rosjanka dostała pierwsze ostrzeżenie. Podczas zawodów w Londynie przegrała z Anną Rogowską. Po pierwszej zrzutce ambitna mistrzyni postanowiła spróbować sił na wysokości 4,80 i po chwili niemożliwe stało się faktem – niepokonana od 2003 roku na mistrzowskich zawodach legenda przegrała nie zaliczając choćby jednej próby.

Tę chwilową zapaść jeszcze trudniej zrozumieć w kontekście tego, co wydarzyło się tydzień później. W Zurychu ta sama Isinbajewa z wynikiem 5,06 pobiła własny rekord świata, który nie został poprawiony do dziś. Jak sama przyznała nie byłoby tego genialnego występu gdyby nie kompromitacja w Berlinie. To właśnie ta wpadka sprawiła, że Rosjanka odzyskała wtedy dawną pasję. Publicznie opowiadała, że oglądanie ceremonii medalowej z udziałem rywalek odczuła wyjątkowo boleśnie, ale dało jej dodatkową motywację.

Odmieniona tym doświadczeniem zaczęła szokować bardzo odważnymi zapowiedziami. Chciała pobić Bubkę, który 35 razy śrubował światowe rekordy. Przyznała również, że chce zostać zapamiętana jako najwybitniejsza lekkoatletka w historii, ale po kilku miesiącach to wszystko się skończyło. Mistrzyni musiała przełknąć kolejną gorzką pigułkę. Podczas halowych mistrzostw świata celowała w kolejny rekord, ale skończyła rywalizację na czwartym miejscu.

– Muszę zrobić sobie przerwę. Ponad osiem lat ciężkich treningów i startów na najwyższym poziomie w hali i na stadionie zostawiło na mnie ślad. Muszę wykonać krok w tył, by moje ciało mogło odpocząć – przyznała. W międzyczasie zdecydowała się na małą rewolucję i zmianę trenera. Nie narzucała sobie już wygórowanych oczekiwań, ale podczas mistrzostw świata w 2011 roku znów wylądowała poza podium. Na tej imprezie zaliczyła zresztą tylko jedną udaną próbę.

Dwa lata później znów była jednak na szczycie. To był idealny moment na zakończenie kariery, bo po złoto MŚ sięgnęła przed własną publicznością. Na swój sposób to wyglądało na piękną klamrę, bo w 1998 roku wszystko zaczęło się przecież właśnie w Moskwie. Jelena miała 31 lat, ale perspektywa kolejnych igrzysk była nie do odparcia. Po dwóch złotach w 2004 i 2008 roku z Londynu wróciła “tylko” z brązem. Publicznie deklarowała radość z sukcesu, jednak między słowami można było odnieść wrażenie, że jest rozczarowana.

W nowej roli

Isinbajewa opowiadała w mediach, że motywuje ją myśl o starcie w Rio. Chciała zejść ze sceny jako złota medalistka igrzysk, ale nie było na to szans. Po drodze doświadczona tyczkarka zrobiła sobie dłuższą przerwę – wyszła za mąż i urodziła córkę. W roku olimpijskim na przekór wszystkiemu znów zbudowała jednak wielką formę i pokonała granicę 4,90, która pozwalała marzyć nawet o złocie.

Łabędzi śpiew nigdy nie wybrzmiał jednak do końca. Na ostatniej prostej rosyjscy sportowcy w atmosferze skandalu nie zostali dopuszczeni do startów ze względu na uczestnictwo w zorganizowanym systemie dopingu. Choć nie było żadnych dowodów, że Isinbajewa kiedykolwiek z niego korzystała, została wrzucona do jednego worka z dopingowiczami, podobnie jak wszyscy potencjalnie niewinni.

Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) zawiesiło Rosję w prawach członkowskich, a jedna z najwybitniejszych tyczkarek historii nazwała tę decyzję wprost “pogwałceniem praw człowieka”. W wieku 34 lat zdecydowała się zakończyć karierę, ale nie walkę. Kilkanaście godzin po ogłoszeniu decyzji została wybrana do Komisji Zawodniczej powołanej przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl).

Kandydatura Isinbajewej nie została jednak przyjęta bezkrytycznie. Wybrana wraz z nią czwórka zawodników nie otrzymała więcej niż trzech głosów przeciw. Przy Rosjance na “nie” było aż 23 z 68 głosujących. To być może pokłosie kontrowersyjnych opinii, które regularnie wygłasza. Tyczkarka otwarcie podważała raport Światowej Komisji Antydopingowej (WADA) o dopingu w Rosji jeszcze zanim został gruntownie przedstawiony w mediach. A według Richarda McLarena ponad 1000 sportowców miało być zamieszanych w różne dopingowe skandale w latach 2011-15.

Równolegle z działalnością w MKOl Isinbajewa rozpoczęła pracę jako… szefowa rady nadzorczej skompromitowanej wcześniej Rosyjskiej Agencji Antydopingowej (RUSADA). W 2017 roku – po naciskach WADA – była już tyczkarka została odwołana ze stanowiska. Do dziś regularnie zabiera głos w najróżniejszych gorących tematach. W marcu 2019 roku dość nieoczekiwanie poparła krytykowany wcześniej IAAF w sprawie regulacji testosteronu wśród biegaczek.

Nie możemy pozwolić sobie na wyjątki ani półśrodki – w innym wypadku nie ma szans na uczciwą rywalizację. Kobiety z niskim poziomem testosteronu mają minimalne szanse na wygrywanie. Dlatego zasady proponowane przez IAAF powinni stosować się do wszystkich. Nie rozumiem narzekań – jeśli ktoś chce startować z kobietami, to musi przestrzegać poziomu testosteronu. Nikt nie zabrania im startów, ale muszą zrozumieć, że na starcie mają kolosalną przewagę – tłumaczyła Rosjanka. Żeby nie było zbyt miło, równolegle cały czas wzywa IAAF do przywrócenia prawa do startów dla swoich rodaków. Obecnie mogą pojawiać się najważniejszych imprezach tylko pod neutralną flagą i to po spełnieniu bardzo wygórowanych kryteriów. Isinbajewa łudziła się, że sprawa zostanie rozwiązana jeszcze przed mistrzostwami świata w Katarze.

– Z naszej strony wszystko zostało zrobione. Teraz musimy tylko czekać na decyzję. Na pewno podczas zawodów wystartuje około 20 Rosjan – pytanie tylko pod jaką flagą – tłumaczyła niedawno rekordzistka świata w skoku o tyczce. W czerwcu 2019 roku po raz jedenasty (!) przedłużono zawieszenie rosyjskich sportowców.

KACPER BARTOSIAK

 

 

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez