Wszyscy już wygodnie rozsiedli się przy stole, ale trzeba było czekać na ostatniego gościa. Ten powiedział, że w październiku załatwi swoje sprawy i wpadnie, ale tego nie zrobił. Tłumaczył się chorobą, a do drzwi zapukał dopiero w listopadzie. Nie jest to najbardziej porywająca historia, ale oddaje to, co działo się w ostatnim czasie z Jastrzębskim Węglem. Polski zespół – jako ostatni – wywalczył kwalifikację do siatkarskiej Ligi Mistrzów, pokonując Arcadę Galati 3:0.
Ekipa Jastrzębia starania o najważniejsze europejskie rozgrywki rozpoczęła jeszcze we wrześniu. Bez straty seta ograła najpierw Stroitel Mińsk, a potem Dynamo Apeldoorn. To dało polskiej drużynie awans do drugiej rundy kwalifikacji, w której czekały ją rumuńskie Arcada Galati oraz węgierskie Fino Kaposvar. Od tego momentu wszystko zaczęło się sypać.f
Początkowe plany były bez dwóch zdań ambitne. Władze CEV zamierzały zorganizować trzy turnieje kwalifikacyjne (na boisku każdego zespołu), które potem zamieniły się w dwa. Zdecydowano się na rywalizacje w Jastrzębiu-Zdrój oraz Gałaczu, co jednak nie wypaliło, bo u zawodników polskiego zespołu oraz Fino Kaposvar VC na ostatniej prostej wykryto przypadki zakażenia koronawirusem.
W tej sytuacji postawiono na tylko jeden turniej – w Gałaczu. Termin? 28-29 października. I niestety – znowu klapa. Tym razem COVID-19 zaatakował szeregi Arcada Galati. Wszystko trzeba było przekładać jeszcze jeden raz. Na szczęście cierpliwość zawodników czy kibiców została w końcu wynagrodzona.
W poniedziałek zawodnicy Jastrzębskiego Węgla zjawili się w Rumunii. W ten sam dzień organizatorzy potwierdzili, że, owszem, robimy to – kończymy te przeklęte kwalifikacje. Co jednak najlepsze, choć początkowo zawodników polskiego zespołu miały czekać dwa mecze, szybko okazało się, że stoczą tylko jeden. Węgrzy poinformowali bowiem, że wycofują się z turnieju. Bo znowu nie oszczędziła ich pandemia.
Zarówno polska ekipa, jak i rumuńska otrzymały zatem walkowera. I wiedziały, że w czwartek rozstrzygną kwestię gry w Lidze Mistrzów wyłącznie między sobą. Sytuacja zmienna jak pogoda w górach, co?
O co tyle krzyku?
Takie mamy czasy. Nie powiemy, że siatkówka ucierpiała przez pandemię najmocniej ze wszystkich dyscyplin, bo jednak klubowa rywalizacja od dłuższego czasu się odbywa. Ale z drugiej strony – koronawirus zaatakował dosłownie każdą ekipę PlusLigi. Przekładano spotkania, wysyłano zawodników na kwarantannę, doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, w której zaczęło mówić się, że w roli zawodnika zobaczymy… Jakuba Bednaruka, trenera MKS-u Będzin. Niemal kompletnie nieobecne w 2020 roku były też zmagania reprezentacyjne. Ostatni raz ekipę Vitala Heynena w akcji oglądaliśmy w lipcu, podczas meczów towarzyskich.
Nie da się jednak ukryć, że Jastrzębski Węgiel w tym całym chaosie radził sobie całkiem nieźle. Na ten moment zajmuje drugie miejsce w tabeli PlusLigi, tylko za ZAKSĄ Kędzierzyn Koźle. Przy czym dodajmy: o ile te ekipy rozegrały osiem spotkań, to już Skra Bełchatów oraz Resovia uzbierały tylko pięć.
Wydarzenia na polskich parkietach w kontekście europejskich kwalifikacji nie miały jednak większego znaczenia. Nawet gdyby siatkarze Luke’a Reynoldsa znajdowali się w gorszej formie, to i tak musieliby uchodzić za faworytów w starciu z Arcadą Galati. To zabrzmi trywialnie, ale wytłumaczmy to w ten sposób – polski zespół kontra rumuński. Kiedy ostatnio słyszeliście cokolwiek o rumuńskiej siatkówce? No właśnie. Rezultat z góry można było przewidzieć.
Boisko szybko potwierdziło nasze przewidywania. Niby w Europie nie ma już słabych drużyn, ale Jastrzębianie szybko potwierdzili, że są ekipa znacznie lepszą. Przede wszystkim skutecznie przyjmowali zagrywkę, dzięki czemu Lukas Kampa mógł swobodnie rozrzucać piłki na skrzydła i mylić blok rywali. Rafał Szymura, Mohammed Al Hachdadi oraz Yacine Louati skrzętnie z tego korzystali. Punktów zdobytych blokiem w całym meczu wielu nie było, ale w tym elemencie gry też lepiej wypadał polski zespół.
No i cóż, skończyło się na łatwym trzy do zera. To doprawdy ciekawa historia – Jastrzębski Węgiel czekał na ten mecz tygodniami, ale rozstrzygnął go wręcz błyskawicznie (25:18, 25:16, 25:17).
Polska drużyna wie już, że w Lidze Mistrzów trafi do grupy C. Na jej drodze staną ACH Volley Ljubljana, Berlin Recycling Volleys oraz – przede wszystkim – Zenit Kazań. Czyli wielokrotny triumfator europejskich rozgrywek i jeden z najtrudniejszych rywali, jakich można sobie wyobrazić. Ale również – ekipa, którą w czasie ubiegłej edycji Jastrzębski Węgiel pokonywał dwukrotnie, w tym raz po obronie pięciu piłek meczowych. Pamiętamy tamte mecze doskonale. I oczywiście liczymy na powtórkę.
Fot. Newspix.pl
Węgrowie poinformowali bowiem, że wycofują się z turnieju. Bo znowu nie oszczędziła ich pandemia.