Jak uzdrowić polski boks? Grzegorz Proksa nie rzuca ręcznika

Jak uzdrowić polski boks? Grzegorz Proksa nie rzuca ręcznika

W polskim boksie idzie nowe. We wrześniu członkiem zarządu Polskiego Związku Bokserskiego (PZB) został Grzegorz Proksa (29-4, 21 KO). Były mistrz Europy kategorii średniej rozpoczął tym samym kolejny etap w sportowym “życiu po życiu”. Jakie widzi przed sobą największe wyzwania i czy wierzy w sens bokserskiego “okrągłego stołu”? Jak ocenia obecny potencjał polskiego boksu i jakiego stylu chciałby nauczyć swojego syna? To tylko kilka wątków, które poruszyliśmy w długiej rozmowie.

Ostatni raz w ringu pojawił się w listopadzie 2014 roku. Porażka z Maciejem Sulęckim (ówczesny bilans 18-0) w jakimś sensie oznaczała symboliczną zmianę warty w kategorii średniej na krajowej scenie. Popularny “Super G” dziś ma dopiero 35 lat i właśnie zaczyna się sprawdzać w kolejnej roli. Właściwie od zawsze potrafił sobie radzić sportem poza sportem, ale od kilku tygodni jako v-ce prezes ds. boksu zawodowego jest bezpośrednim współpracownikiem prezesa PZB – Grzegorza Nowaczka.

Już sama nazwa stanowiska daje sporo do myślenia, bo przecież w ostatnich latach zawodowa odmiana pięściarstwa funkcjonowała poza strukturami związku. Są jednak plany, by to zmienić. Nie powinna w tym przeszkodzić nawet napięta sytuacja w środowisku, gdzie od kilku miesięcy funkcjonują dwa niezależne organy nadzorujące boks zawodowy – Polski Wydział Boksu Zawodowego (PWBZ) i Polska Unia Boksu (PUB). Sytuacja jest napięta, a najwięcej na tych gierkach tracą pięściarze. Sporo wskazuje na to, że na scenie pojawi się kolejny gracz, ale jest nadzieja, że zamiast chaosu wreszcie będzie porządek.

KACPER BARTOSIAK: Co sprawiło, że po tylu latach działalności w boksie postanowiłeś zostać działaczem?

GRZEGORZ PROKSA: Nie ukrywam, że duża w tym zasługa mojego syna – Artura. Jeździłem z nim na różne turnieje i z czasem zacząłem się angażować w działania zarządu Śląskiego Związku Bokserskiego. Potem znalazłem się w kręgu osób, które chciały wprowadzić pewne zmiany. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że wiele rzeczy nam się nie podoba i chcieliśmy zrobić na Śląsku coś po swojemu. Zarząd Śląskiego Związku Bokserskiego się zmienił – mamy nowego prezesa. Tomasz Kowalik to w mojej ocenie osoba bardzo kompetentna, a od momentu jego powołania rozpoczął się proces modernizacji. Wiadomo, że wymaga to czasu, a pandemia sporo spraw opóźniła, ale sprawy idą w dobrym kierunku. Pokazały to wyniki młodych zawodników na olimpiadzie młodzieży – udało się przywieźć kilka medali. Kolejne plany też są ambitne – chcemy wskrzesić ligę juniorów, taką choćby w wymiarze międzywojewódzkim. Młodzi chłopcy muszą mieć jak najwięcej możliwości startów, bo tylko tak mogą podnosić swoje umiejętności.

Syn stawia kolejne kroki w kategoriach młodzieżowych. Obserwując to jako ojciec, ale przede wszystkim jako człowiek kochający boks – jakie widzisz największe problemy w rywalizacji nastolatków?

Przede wszystkim sędziowanie. Poziom jest niski, a to sprawia, że często tym młodym chłopakom dzieje się krzywda. Wystarczy, że taki zawodnik zostanie dwa-trzy razy skrzywdzony i traci serce do boksu. W innych sportach walki te wyniki są bardziej przejrzyste niż w boksie. Z pamięci naprawdę trudno mi wymienić turniej, w którym nie dostrzegłbym jakiejś ewidentnej sędziowskiej wpadki. Błędy są na porządku dziennym. Trzeba uderzyć w ten system i zacząć wyciągnąć konsekwencje. Musi być poważniejszy nadzór, ale potrzebne są także konsultacje i szkolenia – również z trenerami. To jeden z naszych pomysłów, które na Śląsku chcemy wcielić w życie. Na razie nie mieliśmy jeszcze możliwości, bo ze względu na pandemię liczba tych turniejów jest mocno ograniczona.

Inny problem to limit wieku. Polski system właściwie nie zauważa zawodników poniżej 15. roku życia, którzy w świetle przepisów nie mogą boksować.

To po prostu totalny absurd. Najlepiej widać to na przykładzie Macieja Marchela, który zdobywa brąz mistrzostw Europy w kategorii, w której w Polsce w ogóle nie można w świetle przepisów boksować. To chore!

Jest szansa, że uda się to wreszcie rozwiązać?

Pojawił się promyk nadziei. Ostatnio długo debatowaliśmy na ten temat z prezesem Grzegorzem Nowaczkiem i wiceprezesem Maciejem Demelem. Najważniejsze, że oni też są świadomi tej sytuacji i chcą zmian. Myślę, że mamy już wystarczającą wiedzę, która powinna nam pozwolić działać z sukcesami także i w tym kierunku.

A jak w ogóle “wiceprezes do spraw boksu zawodowego” ocenia kondycję zawodowego pięściarstwa w Polsce?

Na pewno nie jest źle. Jak na ten stosunkowo ograniczony potencjał ludzki są wyniki i perspektywy. Już w grudniu o tytuł federacji WBO po raz kolejny będzie boksował Krzysztof Głowacki (31-2, 19 KO), więc jest szansa, że Polska znów będzie miała mistrza świata. Oprócz tego jest kilku innych naprawdę wartościowych pięściarzy na wysokim poziomie, którzy pokonują kolejne szczeble zawodowej kariery. Mamy też obiecujących prospektów, ale w niektórych przypadkach ważne są kwestie szkoleniowe, na które jako PZB nie mamy już wpływu – to zostaje w gestii promotorów.

W ostatnich latach zawodowy boks funkcjonował kompletnie w oderwaniu od PZB. Są plany, by to zmienić?

Zdecydowanie! Ze względu na sprawy zdrowotne nie mogłem uczestniczyć w pierwszym posiedzeniu zarządu, ale w najbliższym czasie dojdzie do mojego spotkania z prezesem Nowaczkiem. Zamierzamy usiąść i stworzyć wspólną wizję. Od wielu tygodni prowadzę rozmowy z polskimi promotorami – udało się porozmawiać już prawie z wszystkimi, poza Dariuszem Snarskim i Irosławem Butowiczem. Poza tym jeszcze tylko jakoś z panem Andrzejem Wasilewskim nie możemy się złapać… Ale w przestrzeni publicznej pojawiają się różne informacje. Podobno po pierwszej rozmowie miałem się poróżnić z panem Jarosławem Kołkowskim z Polskiej Unii Boksu, ale jest jeden problem – nigdy nie mieliśmy kontaktu.

A druga strona barykady – Polski Wydział Boksu Zawodowego?

Udało mi się porozmawiać z panem Krzysztofem Kraśnickim – szefem PWBZ. Jest żywo zainteresowany tym nowym projektem i chce współpracować, także szukając kompromisu. Od momentu, w którym zaczniemy działać z pełną parą, dzieli nas jeszcze kilka rzeczy. Nie chciałbym jeszcze wszystkich ujawniać, ale ogólnie jestem dobrej myśli. Na ten moment nie ma przeszkód niemożliwych do usunięcia. Na szczęście spotykam się głównie z dobrą wolą ze strony promotorów i całego środowiska. Niedługo podamy konkretne plany, jak to powinno dalej wyglądać.

Sytuacja w środowisku wydaje się patowa. Polska Unia Boksu wkroczyła z impetem, ale to Polski Wydział Boksu Zawodowego wciąż może liczyć na wsparcie Europejskiej Unii Boksu (EBU)… 

Dlatego cieszymy się, że PWBZ jest otwarty na współpracę na nowych warunkach i liczymy, że inni pójdą tym śladem. Umocowanie w EBU wiąże się z kolei z federacją WBC, co wiele spraw upraszcza. Mam wrażenie, że razem możemy zrobić coś fajnego i wypracować pewne trwałe rozwiązania.

Razem, czyli także z Polską Unią Boksu?

Jesteśmy otwarci absolutnie na wszystkich. Pan Andrzej Wasilewski – do którego mam naprawdę dużo szacunku – wyraził chęć podjęcia rozmów na ten temat, a to już jakiś punkt wyjścia. Wiem jednak, że to wytrawny gracz, który jest de facto ojcem chrzestnym Polskiej Unii Boksu. Wydaje mi się, że jeśli wszyscy będziemy bazować na uczciwości i rzetelności to możemy osiągnąć porozumienie. Jako Polski Związek Bokserski naprawdę chcemy do tego doprowadzić. Nie interesują nas gierki i prywatne interesy – tu chodzi o coś więcej. Nie podpiszę się nazwiskiem pod czymś, co nie będzie szczere.

Jaki model funkcjonowania chce zaproponować PZB?

Na ten moment widzimy dwie drogi. Jedna to stworzenie razem od podstaw czegoś nowego, ale do tego musielibyśmy zmienić statut związku. Według obowiązujących zapisów PZB współpracuje z Międzynarodowym Stowarzyszeniem Boksu Amatorskiego (AIBA) – trzeba dodać analogiczny zapis o Europejskiej Unii Boksu (EBU). Najpierw musimy nakreślić konkretny plan działania. Jestem przekonany, że na najbliższym spotkaniu z prezesem Nowaczkiem wszystko dogadamy i będziemy mogli zacząć mówić oficjalnie jedynym językiem o tym, co konkretnie chcemy zrobić, a czego nie akceptujemy.

2020 rok miał stać pod znakiem igrzysk. Turniej kwalifikacyjny wystartował w marcu w Londynie, ale został przerwany. Wiadomo już co wydarzy się z kalendarzem startowym?

Pojawiają się nieoficjalne informacje, że turniej zostanie wznowiony w okolicach lutego 2021 roku. Igrzyska są planowane na lato, więc wszystkie plany związane z kalendarzem po prostu przesuną się o rok. Oczywiście to tylko teoria, bo przy pandemii ciężko coś poważniej zaplanować…

Mateusz Masternak, Ryszard Lewicki, Rafał Wołczecki, Michał Soczyński – w ostatnich miesiącach wielu zawodników marzących do niedawna o igrzyskach postawiło na zawodowy boks.

Każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. “Master” wrócił i wygrał zawodową walkę, ale furtka nadal jest uchylona. Nie znam do końca jego ustaleń z promotorem, ale jestem sobie w stanie wyobrazić, że igrzyska mogą być dla niego nadal łakomym kąskiem. Oprócz tego wciąż mamy liczną grupę, która liczy na olimpijski start.

“Master” to specyficzny przypadek, ale pozostali to młodzi zawodnicy. Nie obawiacie się, że baza potencjalnych talentów się kurczy?

To naturalny proces, nad którym często nie mamy większej kontroli. Pracuję w PZB od niedawna, ale uważam, że naszym priorytetem powinno być coś innego. Musimy skupić się na pracy u podstaw – na stworzeniu warunków rozwoju dla młodzieży. To planowanie musi być odpowiedzialne i rozważne. Szczerze mówiąc to jest dla mnie nawet ważniejsze niż najbliższe igrzyska.

W ubiegłym roku rozmawialiśmy z Igorem Jakubowskim, który w 2016 roku przeżył w Rio niezły horror. Z jego słów wyłaniał się jak najgorszy obraz PZB – jako reliktu minionej epoki. Minęło kilka lat, teraz rządzą inni ludzie, ale czy zmieniła się mentalność?

Przede wszystkim pojawiło się dużo młodych ludzi. Następne pokolenie odważnie dochodzi do głosu i nie godzi się na fuszerkę. Prezes Grzegorz Nowaczek wnosi dużo pozytywnej energii i poświęca mnóstwo czasu na różne ambitne plany. Najlepszym dowodem jest projekt gal Suzuki Boxing Night, które można od niedawna oglądać w TVP Sport. Zawodnicy i zawodniczki mogą także liczyć na o wiele większy komfort przygotowań. Polski Związek Bokserski dziś to zupełnie inna organizacja niż jeszcze kilka lat temu.

W 2004 roku sam miałeś niezłą przygodę z ówczesnym PZB…

Jako 18-latek powinienem polecieć na igrzyska do Aten. Byłem mistrzem Polski, ale okazało się, że w kasie PZB… nie ma pieniędzy, by przebukować bilet lotniczy na moje nazwisko. Ostatecznie poleciał ktoś inny, a ja usłyszałem, że jestem młody i mam jeszcze dużo czasu, by zaistnieć na ringach amatorskich. Poczułem się urażony i postanowiłem, że to będzie mój ostatni rok w tej odmianie boksu.

Nie żałowałeś nigdy, że nie spróbowałeś powalczyć o kolejne igrzyska?

To nie w moim stylu. Wkrótce na mojej drodze pojawił się Krzysztof Zbarski, który zadbał o to, by mój rozwój wyglądał zupełnie inaczej. Pojawiła się szansa, by zadebiutować jako zawodowiec w Las Vegas, a takich okazji się po prostu nie odrzuca.

Boksowania na takim wyczuciu i refleksie, jakie miałeś, da się nauczyć? Wyobrażasz sobie, że syn pójdzie tą samą drogą jeśli chodzi o styl walki?

Wszystko zależy od podejścia trenerów, których się spotyka. Artur na razie poznaje podstawy techniczne, które są zgodne z wszystkimi podręcznikami. Chodzi o przewidywanie ruchów przeciwnika i odpowiednie “czytanie” boksu. Taktyka w tym wszystkim jest kluczowa, a w naszym boksie rola analizy często jest trochę niedoceniana. Patrzę na to szeroko i mam wrażenie, że mało szkoleniowców postrzega na to w ten sposób. Oczy na takie aspekty otworzyła mi współpraca jeszcze w trakcie kariery z wieloma trenerami, którzy reprezentowali różne filozofie. Każdy dał mi coś od siebie. Fiodor Łapin i Andrzej Gmitruk kapitalnie czytali walkę, z kolei Laszlo Veres nauczył mnie męstwa i tego, by w kluczowych momentach iść za ciosem.

W grudniu trener Łapin po latach owocnej współpracy rozstaje się z grupą KnockOut Promotions. Jest szansa, że jego wiedza zostanie w jakiś sposób wykorzystana na przykład przez PZB?

Zawsze szanowałem trenera Łapina i liczyłem się z jego zdaniem. To się na pewno nie zmieni. Lubię rozmawiać z trenerem na wiele tematów, ale zdarzyło mi się na przykład pytać go o jakieś techniczne wskazówki dotyczące boksu mojego syna. To kopalnia wiedzy – grzechem byłoby z niej nie korzystać. Wszystko wskazuje na to, że trener Łapin będzie pracował z większą niż do tej pory liczbą młodych, obiecujących zawodników, którzy stawiają pierwsze kroki na zawodowstwie.

Nazwisko trenera Łapina pojawia się ostatnio w kontekście projektu Queensberry Poland. To filia brytyjskiej grupy, która na Wyspach Brytyjskich rywalizuje z Matchroom – globalną potęgą. Czy ten nowy gracz może coś namieszać na naszej scenie?

Jestem sceptycznie nastawiony do osób, które zakładają z góry, że coś się nie uda. Wiele razy sam spotykałem się z takim negatywnym podejściem w trakcie mojej kariery, więc trochę wiem jak to działa. Osobiście kibicuję tej inicjatywie, bo znam ją od podszewki. Wielokrotnie rozmawiałem z Mariuszem Krawczyńskim – pomysłodawcą tego projektu. Nie tylko słuchałem jego wizji, ale też doradzałem w niektórych kwestiach. Na papierze wygląda to wszystko całkiem obiecująco. Koniec końców wszystko będzie się rozbijać o budżet, ale skoro wszyscy zaangażowani w te działania wierzą, że się uda, to warto dać im na początku kredyt zaufania.

Na koniec wróćmy do naturalnego środowiska Grzegorza Proksy. Możliwe, że jeszcze w tym roku Kamil Szeremeta (21-0, 5 KO) wreszcie spotka się z Giennadijem Gołowkinem (40-1-1, 35 KO) – mistrzem świata kategorii średniej. Jako jeden z nielicznych zawodników wziąłeś walkę z Kazachem, gdy nikt nie chciał z nim walczyć. Jakie szanse dajesz rodakowi?

To walka od wielu miesięcy wisi w powietrzu, ale cały czas coś staje na przeszkodzie, by ogłosić jej termin. Czas nie gra na korzyść GGG, ale Kamilowi też specjalnie nie pomaga. Podobno trwają kłótnie o pieniądze, ale Gołowkina i platformę DAZN dzieli już niewiele od wypracowania porozumienia. Gdy w końcu dojdzie do walki, to będę trzymał kciuki za Kamila. Z dzisiejszą wersją Kazacha może zaprezentować się dobrze. Pewnie nawet lepiej ode mnie, bo to już nie ten sam Gołowkin co w 2012 roku. Walczy inaczej – nie składa już kombinacji tak jak kiedyś i nastawia się na pojedyncze uderzenia. Mimo to walka z nim będzie pięściarskim uniwersytetem, który może dać Szeremecie bezcenną wiedzę na kolejnych etapach jego kariery.

ROZMAWIAŁ: KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez