Po meczu Polek z Kanadyjkami można było usłyszeć niewybredne żarty, że to był ostatni wygrany mecz naszych siatkarek w obecnej edycji Ligi Narodów. Aż tu nagle, ku zaskoczeniu kibiców, Polska była o krok od triumfu w dzisiejszym spotkaniu z faworyzowanymi Holenderkami. Ba, Polki powinny wygrać ten mecz za trzy punkty. Powinny, ale nie wygrały w ogóle, a pretensje o taki stan rzeczy mogą mieć wyłącznie do siebie.
Selekcjoner Jacek Nawrocki ma nad czym myśleć podczas turnieju rozgrywanego w Rimini. Polki nie prezentują się najlepiej w tegorocznej edycji Ligi Narodów. Po siedmiu spotkaniach zajmowały jedenaste miejsce w tabeli, notując trzy zwycięstwa. W debiucie wygrały z rezerwowym składem Włoch, natomiast wczoraj pokonały Kanadyjki. Oba zwycięstwa odniosły po zaciętych meczach. W obu przypadkach przegrywały i chwała im za to, że potrafiły odwrócić losy meczów. Jednak z drugiej strony, swoją czytelną grą i prostymi błędami same doprowadzały do takich sytuacji. Pewnie wygrały tylko ze słabiutką Koreą Południową.
Dziś po drugiej stronie siatki czekały Holenderki. Chociaż rozgrywane w 2019 roku mistrzostwa Europy skończyły na piątym miejscu – zaraz za Polską – to one były faworytkami dzisiejszego starcia. Po pierwsze, nasze miejsce na mistrzostwach Starego Kontynentu było wynikiem osiągniętym ponad stan. Czego nie można powiedzieć o Holandii, która w ostatnich latach dwukrotnie dochodziła do finału tych rozgrywek, a i na mistrzostwach świata poradziła sobie całkiem nieźle, zajmując czwartą lokatę.
W tegorocznej Lidze Narodów również dobrze im idzie. Wczoraj pokonały 3:0 Japonki – bezpośrednie rywalki do Final Four turnieju. Dzięki temu zwycięstwu to reprezentacja Holandii znajdowała się na czwartym miejscu w tabeli. I choć nic nie wskazywało na ich porażkę w dzisiejszym spotkaniu, to liczyliśmy na to, że Polki sprawią niespodziankę. Bo nasz zespół w ostatnim czasie nie leży Holenderkom. Przed rokiem przegrały z Polkami podczas turnieju kwalifikacyjnego na igrzyska do Tokio i ostatecznie nie zobaczymy ich w Japonii. Z naszą reprezentacją poniosły też porażkę dwa lata wcześniej, właśnie podczas Ligi Narodów.
Polki o dwóch twarzach
Trener Nawrocki podniósł dziś blok i wydawało się, że to miał być główny element przesądzający o zwycięstwie. Ale tak nie było, bo… początkowo funkcjonowało absolutnie wszystko! Polki praktycznie nie popełniały błędów – w pierwszym secie za ich sprawą oddały Holenderkom zaledwie trzy punkty. W przyjęciu bardzo dobrze prezentowała się Martyna Czyrniańska. A przecież były obawy czy nasza najmłodsza, zaledwie siedemnastoletnia kadrowiczka poradzi sobie z presją. Polki potrafiły wykorzystać różne opcje w ataku – tu dzieliła i rządziła Malwina Smarzek-Godek. Ale jak nie ona, to Martyna Łukasik brała na siebie ciężar zdobywania punktów. W pewnym momencie mieliśmy sześć punktów przewagi nad przeciwniczkami. Ostatecznie set zakończył się różnicą czterech oczek na naszą korzyść.
To co, jedziemy z nimi i pewnie wygrywamy? Otóż nie do końca. Drugi set był już bardziej wyrównany, a Polki tym razem nie ustrzegały się błędów – w szczególności przy zagrywce, gdzie łatwo oddawaliśmy punkty. Ale te starał się nadrobić nasz blok i robił to bardzo skutecznie. Co zasługuje na uwagę, Polki tym razem bardzo mądrze atakowały. Nie starały się na siłę szukać siłowych rozwiązań, ale mądrze obijały blok rywalek. I aż szkoda, że pod koniec seta wszystko się posypało. Nasza libero – Maria Stenzel – zaczęła popełniać błędy w przyjęciu, czego drużyna klasy Holandii nie mogła nie wykorzystać. Polki przegrały tę partię na własne życzenie lecz mieliśmy nadzieję, że to ich nie podłamało.
I nie załamały się, oj nie. Przeciwnie – na drugi set wyszły niesamowicie naładowane. To była czysta, sportowa złość. Tak jakby dziewczyny same zdawały sobie sprawę, że Holenderki są do ogrania. Ponownie dał o sobie znać duet Czyrniańska-Smarzek. Ręce same składały się do oklasków na widok tego, jak młoda zawodniczka pracowała w przyjęciu. A odzyskiwane piłki kończyła Smarzek. Bezradne Holenderki zaczęły szukać innych rozwiązań, grać kiwkami z trudnych piłek, a nasze siatkarki tylko na to czekały.
Siedem punktów przewagi = ledwo wygrany set
15:8 dla nas w trzecim secie. Gramy jak z nut, nie możemy wypuścić tej partii z rąk. Na co Polki powiedziały – sprawdzam. Atak totalnie się zaciął, a przewaga topniała w zastraszającym tempie. Grająca tak dobrze Smarzek zaczęła psuć prawie każdą akcję – do tego stopnia, że trener Nawrocki postanowił ją zmienić. Przy remisie 22:22 Polki były o krok od zdobycia nagrody za najbardziej frajersko przegrany set na turnieju. I wtedy – jak gdyby nigdy nic – ponownie się przebudziły, w świetnym stylu wygrywając końcówkę. Trzy punkty z rzędu, as serwisowy na koniec i 2:1 dla nas. Doprawdy, czasami nie mamy nerwów na tę drużynę.
Do następnej partii podchodziliśmy o tyle mądrzejsi, żeby nie chwalić Polek przed jej zakończeniem. Bo powiedzcie sami, jak można tyle razy grać na aż tak różnych poziomach nie na przestrzeni meczu, ale jednego seta? Nasze siatkarki rozpoczęły tragicznie, lecz w sobie tylko znany sposób zniwelowały przewagę. I ponownie zaczęły popełniać błąd za błędem, a prym w tej niechlubnej sztuce wiodła Agnieszka Kąkolewska. Jacek Nawrocki reagował zmianami na sytuację na parkiecie, jednak przeprowadził je za późno – Holandia spokojnie dowiozła przewagę.
Tie-break to była jedna, wielka wojna nerwów. Obie drużyny grały punkt za punkt a my zastanawialiśmy się, którą twarz Polki pokażą tym razem? Czy kolejny raz zaskoczą świetną grą, czy ponownie się załamią? Niestety, demony naszej drużyny ponownie dały o sobie znać – sami przestaliśmy już liczyć, który to raz w tym meczu. Szwankowało przyjęcie, co w połączeniu z dobrym serwisem rywalek stanowiło zabójczą kombinację. Choć tu kolejny raz musimy pochwalić Martynę Czyrniańską. Siedemnastolatka nie bała się wziąć odpowiedzialności za wynik i przez długi fragment ostatniej partii trzymała nas w grze. Niestety, to nie wystarczyło na rutynowane rywalki.
Szkoda tego meczu, bo wygrana była naprawdę blisko. Jeżeli mielibyśmy szukać pozytywów po tym spotkaniu, to wymienilibyśmy potencjał kadry – zagraliśmy bardzo młodym zestawieniem – oraz głębię składu. Rezerwy dawały radę, kiedy pierwszy skład sobie nie radził. Negatywy? Błędy, błędy i jeszcze raz błędy. Drogie panie, naprawdę długimi fragmentami można było tylko składać ręce do oklasków po waszej grze. Jednak na takim poziomie nie można grać aż tak nierówno. Dobrze wiecie, że dziś same wypuściłyście z rąk pewne zwycięstwo.
Polska – Holandia 2:3 (25:21, 23:25, 25:22, 21:25, 9:15)
Fot. Newspix