Trudno w Polsce o innego trenera, który byłby tak ceniony przez kolegów po fachu czy zarząd związku, a równocześnie tak często krytykowany przez kibiców. Jacek Nawrocki kadrę kobiet objął cztery lata temu. Dziś tak naprawdę zakończy piąty sezon pracy. Poprawę w grze reprezentacji widać gołym okiem, a mimo tego opinie na temat pracy Nawrockiego są bardzo różne. Skąd się to bierze? Jak powinniśmy patrzeć na jego osiągnięcia? Jakim jest trenerem? To tylko kilka pytań z tych, na które postanowiliśmy odpowiedzieć.
Przed kadrą
Zaczniemy w zamierzchłych czasach, gdy polska siatkówka sukcesów dopiero szukała. Rok 2001. Jacek Nawrocki kończy karierę zawodniczą i rozpoczyna trenerską, w tym samym klubie – Skrze Bełchatów. Grał tam przez siedem lat. Przez kolejnych dwanaście będzie trenerem. Najpierw drugim, aż do 2009 roku, asystując trzem innym szkoleniowcom. Potem dostanie swoją szansę i przez cztery lata będzie prowadzić pierwszą ekipę z Bełchatowa. Zacznie świetnie – od dwóch mistrzostw Polski, medali Klubowych MŚ i Ligi Mistrzów. Potem będzie gorzej. Odejdzie w 2013 roku. Ale o tym wiedzą wszyscy, żadna tajemnica. Wystarczy wejść na Wikipedię i spojrzeć w odpowiednie tabelki. A jaki był Jacek Nawrocki na początku swej trenerskiej przygody?
– Mieliśmy z Jackiem relację, która wykraczała poza tę zawodową sferę. On tworzył historię Skry – mówi Konrad Piechocki, prezes bełchatowian. – Był tam od czasów zawodniczych, zespołu, który po raz pierwszy uzyskał awans do Plus Ligi. Potem jako trener asystował Irkowi Mazurowi czy Danielowi Castellaniemu. Jego kompetencje zawsze były bardzo duże, a warsztat bardzo dobry. Od początku miał silny charakter, swój styl. Każdy z trenerów, z którymi współpracował też pewnie trochę mu dał, ale i każdy z nich zapewne mógłby potwierdzić, że Jacek dużo wnosił do zespołu jako asystent. Choćby swoim zaangażowaniem czy wiedzą. To pasjonat żyjący siatkówką, który doskonale rozumie tę dyscyplinę.
– W siatkówkę Jacek grał raczej mało na tym najwyższym poziomie. Był mocno związany ze Skrą, ale generalnie zawsze był raczej drugim rozgrywającym, potem długo asystentem – mówi Jakub Bednaruk, dziś trener MKS-u Będzin, a w przeszłości zawodnik m.in. Skry Bełchatów w sezonach, gdy Jacek Nawrocki zaczynał pracę asystenta. – Czy dało się wtedy wyczuć, że będzie tak dobrym trenerem? Nie, był trochę schowany. Wtedy tego nie czułem. Wiadomo, był pierwszy raz asystentem, więc nie wychylał się za bardzo. Pojęcie o siatkówce już wtedy miał ogromne, ale raczej robił swoje po cichu. Tym bardziej, że trener Wiesław Czaja, prowadzący wtedy Skrę, był raczej gościem, który ogólnie nie odzywał się zbyt dużo. Najwięcej było widać po Jacku chyba wtedy, gdy objął Skrę już jako pierwszy trener.
Po Wiesławie Czai do Skry przyszedł Ireneusz Mazur, który dał klubowi pierwsze mistrzostwa Polski. Na ławce, obok niego, siedział oczywiście Jacek Nawrocki. Gdy zadaliśmy mu takie samo pytanie, jak Bednarukowi, Mazur też powiedział, że wówczas trudno było stwierdzić czy Nawrocki zostanie tak dobrym szkoleniowcem, bo – jak to ujął – „trener wykuwa się w samodzielnej pracy” i nie każdy znakomity asystent będzie też świetny na pozycji głównodowodzącego. A co ma do powiedzenia o współpracy z dzisiejszym selekcjonerem kadry kobiet?
– Mile wspominam ten czas. Jako trener odpowiadający za drużynę, musiałem mieć ludzi, którzy dysponowali określonym potencjałem intelektualnym i wiedzą. Jacek taką postacią był. Zarekomendował go ówczesny dyrektor, dziś prezes – Konrad Piechocki. Ja się na niego zgodziłem i nigdy tej decyzji nie żałowałem. Jacek wnosił do zespołu sporo intelektu, wiedzy czy doświadczenia zawodniczego. Wówczas był jednak po prostu facetem na odpowiednim miejscu, realizował swoje zadania. Na pewno było widać jednak, że spełnia wszelkie kryteria, by zostać świetnym pierwszym trenerem. Ale nie można było stwierdzić, czy mu się to uda.
Potem Nawrocki asystował jeszcze Danielowi Castellaniemu. O jego podejściu do pracy dobrze świadczy fakt, że – by lepiej współpracować z trenerem – błyskawicznie nauczył się języka włoskiego. Po tym, jak Argentyńczyk pożegnał się z kadrą, dostał swoją szansę. Na tyle dobrze, że już w 2011 roku mówiło się, że zostanie nowym trenerem kadry mężczyzn. Ba, potwierdzali to nawet ludzie ze związku. Ostatecznie angażu nie dostał, bo nie chciał opuścić Skry, a PZPS z kolei nie chciał zgodzić się na łączenie pracy w kadrze ze stanowiskiem w klubie. Ale to już pokazywało, jak w Polsce zaczęto cenić jego pracę.
Gdy odszedł ze Skry, trafił do Spały. Tam prowadził Szkołę Mistrzostwa Sportowego i wykuwał nowe talenty naszej męskiej siatkówki. – Moim zdaniem to właśnie on stworzył roczniki 1995-97 w męskiej siatkówce. Te, które teraz wchodzą do gry w reprezentacji i zaczynają stanowić o jej sile – mówi Jakub Bednaruk. Kilku z tych chłopaków zresztą już pokazało się ze znakomitej strony w dorosłej kadrze, choćby Bartosz Kwolek, Kuba Popiwczak, Maciej Muzaj, Kuba Kochanowski czy Artur Szalpuk. Każdy z nich, jeśli był o to pytany, o pracy z Nawrockim wypowiadał się pozytywnie.
Potem był jeszcze jeden akcent w szkoleniowej karierze dzisiejszego selekcjonera kadry – został trenerem-koordynatorem ekipy Grot Budowlanych Łódź. To stanowisko piastował jednak przez dość krótki czas. Zwrócono się do niego, gdy drużyna była w kryzysie. Szybko okazało się, że potrafił jej pomóc. – Muszę przyznać, że według mnie to najlepszy wybór, jaki można było podjąć. Jacek Nawrocki to dużej klasy fachowiec, który żyje siatkówką, kocha tę grę, a do tego bardzo szybko przystosował się do jej żeńskiej wersji. W ciągu pierwszych dni pracy u nas poznał wszystkie zawodniczki. Podczas współpracy z Budowlanymi oglądał materiały wideo z całej ligi i w tym czasie zdążył nauczyć się wszystkiego o grających w Orlen Lidze Polkach. […] W pierwszej części sezonu zasadniczego, gdy drużynę prowadził trener Grabowski, zdobyliśmy połowę punktów mniej niż w rundzie rewanżowej. Gdyby Jacek Nawrocki był trenerem koordynatorem od początku sezonu na pewno skończylibyśmy fazę zasadniczą na miejscu dużo wyższym niż siódme – mówił w tamtym okresie portalowi Sportowe Fakty Marcin Chudzik, prezes klubu. A jego słowa w wielu rozmowach potwierdzały i zawodniczki.
Nawrocki miał zresztą zostać trenerem łódzkiej ekipy. Ale wtedy przyszła oferta ze związku. W końcu miał pracować w seniorskiej kadrze. Tyle, że nie męskiej, a kobiecej.
Kontrowersje
Nawrocki nie miał jednak łatwo. Od początku musiał zmagać się z wieloma problemami. Mówiło się choćby o tym, że starsze zawodniczki chciały trenera z zagranicy. I taki był dostępny – rywalem Nawrockiego w walce o posadę był bowiem Massimo Barbolini, jeden z najbardziej uznanych szkoleniowców w świecie siatkówki. Co ważne – kobiecej. Bo to w niej miał spore doświadczenie, wiedział, jak pracuje się w żeńskich klubach czy reprezentacji. Zdobywał najważniejsze trofea, był trenerską gwiazdą. Nawrockiemu wytykano, że do tej pory – nie licząc krótkiej przygody z Grotem – nie miał okazji się z taką rolą zapoznać. Robił to nawet Andrzej Niemczyk, trener “Złotek”.
– To nie kłopot, a wyłącznie kwestia decyzji, podjęcia wyzwania – twierdzi jednak Piotr Makowski, poprzednik Nawrockiego na stanowisku selekcjonera. – Później się okazuje, czy ktoś sobie daje radę. Siatkówka męska i żeńska same w sobie są bardzo podobne. Niektórzy wskazują, że ta żeńska jest nieco inna. Może różni się trochę tym, że dziewczyny są bardziej „pamiętliwe”, nieco trudniej się z nimi pracuje. Dynamika tej siatkówki też jest inna – u mężczyzn akcje są krótsze. Poza tym tryb treningowy i cała reszta są bardzo podobne, różnią się co najwyżej szczegóły. Że brak doświadczenia w pracy z kobietami miał przeszkadzać Jackowi? Myślę, że to opinia ludzi, którzy chcą kreować pewną rzeczywistość. Jacek pokazuje im jednak, że systematyczna praca daje efekty.
Choć związek zaprzeczał, mówiło się też, że ten wybór był podyktowany stroną finansową – Barbolini miał za bardzo się cenić. Nawrocki nie wymagał aż tak wysokiej pensji. Zresztą niektórzy powtarzali, że tak naprawdę od początku pewniakiem był polski trener i po prostu dostał pracę, bo chciano przyoszczędzić. Mimo wszystko podjęto spore ryzyko. Bo brak doświadczenia to jedno, ale wspomniane żądania części zawodniczek – drugie. Wiele z nich w poprzednich latach nie przyjeżdżało na zgrupowania, cała kadra miała swoje problemy, konflikty i zatargi. Niektóre głośno wyrażały swój punkt widzenia, choćby Anna Werblińska. Brak sukcesów tylko pogarszał sytuację. A oczekiwano awansu na igrzyska olimpijskie i niezłego występu na mistrzostwach Europy.
– Jakieś ryzyko PZPS podjął, ale na pewno wszyscy tam mieli tę świadomość, że to ruch kontrowersyjny – mówi Ireneusz Mazur. – Jak jednak pokazała rzeczywistość – opłaciło się. Złożyło się na ten wybór zapewne kilka czynników: być może nawet stan finansów związku. W związku z tym postawiono na Jacka, bo wiedziano, że jest trenerem, który posiada wiedzę, umiejętności i doświadczenie. Prowadził przecież jeden z najlepszych klubów w Polsce i Europie. Bo przynajmniej w okolicach najlepszej czwórki na kontynencie Skra się zawsze mieściła. Świadectwo jakości swojej pracy na pewno miał.
To ostatnie to fakt. To świadectwo było zresztą na tyle duże, że spokojnie mógłby objąć każdy z polskich klubów, a gdyby poczekał na okres po igrzyskach w Rio, to może i reprezentację seniorów. Zdecydował się jednak na pracę w kadrze kobiet. I mało kto zauważał wówczas, że dla niego to przecież był równie ryzykowny ruch. Podejmował się zadania, które było siatkarskim odpowiednikiem uprzątnięcia stajni Augiasza. Nasza kobieca kadra szorowała po dnie, liga była coraz słabsza, brakowało zdolnej młodzieży, trzon reprezentacji powoli odchodził na emeryturę. Można by tak wyliczać i wyliczać. Wielu by zrezygnowało, Nawrocki na to poszedł.
– Wydaje mi się, że Jacek po prostu widział, jak ciężka praca go czeka i chyba to go kręciło – mówi Bednaruk. – Na pewno ludzie nie walili tam drzwiami i oknami, żeby tę ekipę prowadzić. Żaden trener w poprzednich latach nie mógł też osiągnąć sukcesów. Jacek to widział, ale się tego podjął. Nazwisko miał cały czas duże, kluby się pewnie zgłaszały, ale wydaje mi się, że chciał spróbować tego wyzwania.
Wielu go zresztą przed tym ostrzegało. Mówiono, że wsiada na zbyt wysokiego konia i może się połamać. Że wkłada głowę w gniazdo os. Że mógł wybrać lepiej. Ale to był jego wybór. Skoro związek go chciał, to zdecydował się podjąć to ryzyko. Zresztą, jak już ustaliliśmy, obustronne. Pracę rozpoczął zresztą w niezłym stylu.
Miłe słabej gry początki
Zaczęło się dobrze, bo od srebra Igrzysk Europejskich. To ono – dzięki punktom, jakie Polki zdobyły tam do rankingu – dało naszym zawodniczkom prawo gry w kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Tyle tylko, że rywalki w grupie stały na naprawdę wysokim poziomie. Spośród czterech ekip do IO awansowały dwie, Polki musiały grać z Belgią, Rosją i Włoszkami. Walczyły ambitnie, ale na niewiele się to zdało – przegrały wszystkie trzy mecze i marzenia o igrzyskach trzeba było odłożyć na potem.
Już w tamtym momencie Jacek Nawrocki zwracał uwagę na słabości szkolenia czy ligi. Zresztą sytuacja kadrowa w reprezentacji też nie była wymarzona. Część ze starszych zawodniczek faktycznie postanowiła nie przyjeżdżać na zgrupowania, a trener nie robił im w tym problemów. Uznał, że grać w biało-czerwonych barwach mają te, które faktycznie tego chcą. Dlatego – po pięciu latach przerwy – pojawiła się w tej ekipie choćby Ola Jagiełło, wówczas 34-letnia. A brakowało m.in. Marioli Zenik, Katarzyny Skorupy czy Agnieszki Bednarek-Kaszy. Część z nich zapowiedziała zresztą, że po igrzyskach chce definitywnie skończyć przygodę z kadrą. A skoro awansu nie było, to mogły zrobić to szybciej.
Jeszcze przed turniejem kwalifikacyjnym, Polki doszły do ćwierćfinału mistrzostw Europy. To tak naprawdę był sam początek pracy Nawrockiego, korzystał z tego, co zostawili mu poprzednicy. I wypadło to nieźle. Przynajmniej gdy spojrzeć na fazę, do której dotarły. Bo tak naprawdę na pięć spotkań nasze zawodniczki wygrały wówczas dwa – ze Słowenią w grupie i w 1/8 finału z Białorusią (zresztą po tie-breaku). Z Holandią (dwukrotnie) i Włoszkami niewiele miały do powiedzenia, to po prostu były lepsze reprezentacje. Ale Nawrockiego oskarżano o to, że źle przygotował zespół do turnieju, niepotrzebnie dał zawodniczkom urlopy po Igrzyskach Europejskich i mógł osiągnąć lepszy wynik.
Trener się bronił, wskazywał na potencjał kadry. Mówił, że jeśli ktoś uważa, że Polki powinny zdobywać medale największych imprez, to po prostu nie ma rozeznania, a na mistrzostwach Europy jego podopieczne zagrały na miarę swoich możliwości. Patrząc na wyniki z poprzednich wielkich imprez – trudno było odmówić mu racji. Tyle tylko, że takie nastroje narastały wraz z kolejnymi turniejami. Do mistrzostw świata Polki nie weszły po tym, jak przegrały po tie-breaku z Czeszkami. A to ekipa, która nawet wówczas zdecydowanie była w naszym zasięgu. Na kolejnych mistrzostwach Europy wynik był gorszy – w 1/8 turnieju pokonała nas Turcja. To wtedy chyba najwięcej kibiców pisało o tym, że Nawrockiego trzeba zwolnić. Ale PZPS, o dziwo, nie reagował.
– To, że dano mu pracować, jest w tym wszystkim najważniejsze – mówi Ireneusz Mazur. – To nie jest przecież rzecz oczywista, doświadczenie pokazuje nam, że trenerzy często zwalniani są nawet po roku, jeśli nie ma wyników. Jacek Nawrocki dostał jednak komfort pracy. Z punktu widzenia szkoleniowca to naprawdę dobra rzecz, świadomość tego, że jeden gorszy wynik czy przegrany turniej cię nie zwalnia, jest ważna. Początek miał trudny, bo w kadrze następowała zmiana pokoleniowa. Próba znalezienia zawodniczek na miarę oczekiwań środowiska, kibiców przyzwyczajonych do tego, że siatkówka przynosi wyniki. W związku z tym był cały czas pod presją kibiców czy mediów. Jak się jednak okazuje – warto było poświęcić te cztery lata i dać szansę Jackowi Nawrockiemu na to, by budował tę kadrę.
– W Polsce tak już jest, że szybko zwalnia się trenera – mówi Piotr Makowski. – Widać to choćby w męskiej reprezentacji, gdzie każdy trener miał sukcesy, a potem – gdy nie wypaliła jakaś impreza – się go zmieniało. Ale myślę, że w kobiecej kadrze ta cierpliwość to dobry ruch. Ja się cieszę, że jest tam polski trener i polska myśl szkoleniowa. Owszem, były gorsze momenty, ale cały czas poszukiwał tych dziewczyn, które teraz ma – Mędrzyk, Grajber czy Stysiak. Jacek wyciska z tego zespołu wszystko, co może.
Bo faktycznie, dziś cieszymy się z wyników reprezentacji kobiet. Ale przez dłuższy czas przypominała ona raczej…
Plac budowy
To zresztą chyba najbardziej irytowało kibiców. Bo wyników brakowało, a oni słyszeli powtarzane i odmieniane na wszystkie sposoby słowa „budujemy kadrę na przyszłość”, „odmładzamy reprezentację” czy „te zawodniczki muszą się ograć”. Jasne, przez rok można to przeboleć. Ale jeśli trwa to drugi, trzeci, czwarty czy piąty (obecny) sezon, to zaczyna świtać w głowie myśl, że to trochę za długo. Tym bardziej, gdy męska kadra w tym samym okresie odnosi spore sukcesy. Wielu jednak nie dostrzegało tego, o czym kilkukrotnie już tu wspomnieliśmy – Nawrocki startował z poziomu, któremu bliżej było do męskiej siatkówki z roku 2002, kilka sezonów przed pierwszym większym sukcesem, niż do tej z roku 2014, gdy zdobywaliśmy mistrzostwo świata.
– Zanim męską kadrę przejął Raul Lozano, to ta wszystko przegrywała. Tyle że wcześniej przez dłuższy czas nie mieliśmy sukcesów, a w kobiecej były mistrzostwa dziewczyn Niemczyka, to ta różnica – mówi Jakub Bednaruk. – Potem przyszedł jednak dołek, również ligowy. Jeszcze jakiś czas temu ta kobieca liga była bogata, teraz jest biedna. Każda zawodniczka, która tylko może, z niej ucieka. Nie ma już wyboru zawodniczek ze Szczyrku, gdzie jest SMS, mało ich tam trafia. Jacek ma ograniczone pole manewru, więc osiągając półfinał mistrzostw Europy może świętować. Dla kobiecej kadry to taki odpowiednik mistrzostwa Europy facetów, ten kaliber sukcesu. Tyle tylko, że on poświętuje kilka chwil, a potem od razu będzie myśleć o tym, co czeka kadrę przez następne pół roku, taki to typ człowieka. Wszystko ma zaplanowane i tego planu się trzyma.
Rzeczywiście, kilka rzeczy można Nawrockiemu zarzucić, ale z pewnością nie brak konsekwencji. O tym, że kadrę trzeba zbudować na nowo, powtarzał niemal od początku swej pracy. – Widziałem naszą reprezentację w dwóch aspektach: wykorzystywania zawodniczek doświadczonych, jak Anna Werblińska, Izabela Bełcik, czy Kasia Skowrońska, a dopiero potem przyszło zrozumienie, że w naszej siatkówce kobiecej jest zapaść. Szkolenie przez te 10 lat może i było, ale nie przynosiło nam takich owoców. Tym samym najpierw starałem się coś zrobić z doświadczonymi zawodniczkami, z którymi zdobyłem srebro igrzysk europejskich w Baku. Tam według obserwujących te spotkania, graliśmy najlepszą siatkówkę kobiet w Polsce ostatnich lat. To jednak nie wystarczyło na reprezentacje Włoch czy Rosji. Po tych spotkaniach przyszły do mnie te bardziej doświadczone siatkarki, które mogłem traktować jako autorytety dla zespołu i powiedziały “Trenerze, my gramy przeciwko trzeciemu pokoleniu tych drużyn. To ciągle my gramy i jesteśmy najlepsze w kraju. Ale nie tędy droga”. I wtedy zrozumiałem, że wtedy trzeba na to spojrzeć inaczej i zacząć budowę żeńskiej siatkówki w Polsce od nowa – wspominał na antenie Radia Gol.
Potem takie słowa wielokrotnie się powtarzały. „Ważne jest, jaki zbudujemy zespół” (rok 2016), „mamy zawodniczki, na których musimy budować trzon przyszłej reprezentacji, budujemy nową reprezentację, to trwa dłużej niż rok czy dwa” (październik 2017), „Liga Narodów to dla nas szkoła, zbieramy doświadczenia, budujemy nowy zespół, wreszcie udaje nam się ustabilizować skład” (maj 2018), „od kilku lat odmładzamy reprezentację, ale teraz stabilizacja to dla nas słowo-klucz” (marzec 2019).
https://www.youtube.com/watch?v=LDwy4uekXI0
– Wielu mówi, że Nawrocki ciągle odmładza i odmładza kadrę. Trzon zespołu przy tegorocznych powołaniach na pewno będzie taki sam, jak w sezonie ubiegłym. Mamy jednak zawodniczki, które zdobyły medal na mistrzostwach Europy juniorek. Mam tu na myśli Stysiak i Górecką, które pokazały na ligowym podwórku, że należą do wyróżniających się siatkarek. One są najbliższe kolejnego etapu odmładzania kadry. Nie wykluczam jednak powrotu do kadry paru doświadczonych zawodniczek – mówił w ostatnim z tych okresów. I z jednej strony pięć sezonów to faktycznie dużo. A z drugiej – wyniki pokazują, że warto było czekać. Już w zeszłym sezonie Polki nieźle grały w Lidze Narodów. W tym dotarły tam do Final Six, potem, mimo porażki, postawiły się Serbkom w kwalifikacjach olimpijskich, czego – jak twierdzi Jakub Bednaruk – tak naprawdę nie powinny były zrobić, a dziś zagrają o brązowy medal mistrzostw Europy. Postęp wreszcie jest widoczny, a na wylanych fundamentach coś faktycznie zaczyna się pojawiać.
– Widziałem, gdzie ta kadra była cztery lata temu, a widzę, gdzie jest teraz, ile włożono tam pracy – mówi Bednaruk. – Widzę też o ile trudniej ma Jacek od Vitala Heynena. Bo Vital ma możliwości, jakich nie ma żaden inny trener na świecie, choćby pod względem rotacji. Tam cały czas naciskają nowi zawodnicy. Jacek tego nie ma, choćby z tego względu, że nasza liga nie jest tak mocna jak jeszcze kilka lat temu. Wyłapywanie zawodniczek do kadry jest dziś dużo trudniejsze. Więc zawsze będę powtarzał, że dla mnie to najlepszy polski trener.
– Na pewno cierpliwość jest jedną z jego ważnych cech osobowości – dodaje Konrad Piechocki. – Stworzenie tych podwalin pod przyszłe sukcesy w kadrze kobiet to jego sukces. Myślę, że to zasługa też tego, z jakiego środowiska Jacek się wywodzi. Jest przecież też nauczycielem, to kwestie dla niego ważne. W czasach, gdy Skra odnosiła sukcesy i on w niej był, doskonale współpracowano na przykład z taką kuźnią talentów siatkarskich w Tomaszowie Mazowieckim, który jest rodzinnym miastem Jacka. Z niej do drużyny trafili tacy zawodnicy jak Robert Milczarek, który do dziś w Skrze gra. Jacek nie boi się pracy, konsekwentnie stawia na młodzież. Ten przeskok jakościowy, jaki został zrobiony, nie jest przypadkowy. On wynika z tej cierpliwości, odwagi w decyzjach i konsekwencji, które cechują trenera Nawrockiego. To jest klucz do sprawy. To też potwierdza, że jest to po prostu fachowiec, który zna się na swojej robocie. Uczulałbym jednak, by z powodu wyniku na mistrzostwach Europy nie popadać w skrajność. Najważniejszy jest postęp, to że gołym okiem widać, jaką pracę wykonała ta grupa. To jest największa satysfakcja dla każdego trenera – gdy widzi rozwój swoich podopiecznych.
– Jeszcze trzy lata temu nie było widać potencjału w tej drużynie – twierdzi za to Piotr Makowski. – Bo spójrzmy choćby na to, że przez wiele lat najlepszymi polskimi przyjmującymi były Ania Werblińska i Ola Jagiełło. A w tej chwili pojawia się ich coraz więcej, one grają w swoich klubach. Jak Natalia Mędrzyk czy Martyna Grajber. Co prawda mamy pewne problemy z tym przyjęciem, ale to taki trend ogólnoświatowy. Ważne jest to, jak się rozwiązuje sytuacje po gorszym przyjęciu, a z tym Jacek i jego zawodniczki sobie radzą. Wiadomo, że Jackowi trzeba było dać czas. On go świetnie wykorzystał. Po meczu z Belgią słyszałem wiele uwag krytycznych, ale ta reprezentacja naprawdę dobrze rokuje. W zeszłym roku ósme miejsce w Lidze Narodów, w tym roku piąte, najlepsza czwórka mistrzostw Europy… A jest przecież jeszcze trochę dziewczyn, które fajnie rokują, a w kadrze nie są – Zuzanna Górecka, Zuza Kuligowska czy nawet Ola Wójcik, która też nie dostała za dużo szans, a jest wciąż dość młodą zawodniczką.
Jeszcze rok czy dwa lata temu o najlepszej czwórce mistrzostw Europy nie dało się marzyć. Ćwierćfinał byliśmy gotowi uznawać za sukces nieopierzonej, budowanej od zera kadry. W tym roku… nadal tak było. Polki wywalczyły sobie jednak dobrą drabinkę, wykorzystały ją i odniosły sukces. Niespodziewany, ale będący konsekwencją tego, co z tą ekipą dzieje się od kilku lat. Tego, jak Jacek Nawrocki ją budował. Na ten moment punktem szczytowym tej reprezentacji było zwycięstwo z Włoszkami, jeszcze w fazie grupowej. Dziś być może ten szczyt się podniesie, jeśli Polkom znów uda się pokonać tę samą ekipę, tyle tylko że w meczu o trzecie miejsce.
– Wiadomo, że chce się więcej. Ale czwórka to nieprawdopodobny sukces. Jakby mi ktoś cztery lata powiedział, że za cztery lata będziemy w czwórce najlepszych europejskich zespołów obok Turcji, Serbii czy Włoch. To przecież najmocniejsze zespoły na świecie. To jest coś nieprawdopodobnego. Niedawno i Niemki, i Belgijki lały nas regularnie, a teraz to my doszliśmy do półfinału. Tego się nikt nie spodziewał – mówi Jakub Bednaruk.
Jak zawsze pozostaje jednak ważne pytanie. Niezależnie od dzisiejszego wyniku. Bo mistrzostwa Europy to jeden turniej i fajnie, że nasza reprezentacja odniosła w nim sukces. Ale trzeba się skupić na jeszcze czymś i zadać sobie pytanie: co przyniosą kolejne lata?
Przyszłość
Wciąż nie jest dobrze. I choć dziś się cieszymy, jutro będziemy musieli o tym pamiętać. Polska liga od wielu lat ma swoje problemy. Finansowe, przez to spada też poziom. W porównaniu do swego męskiego odpowiednika, wypada jak piłkarska Ekstraklasa obok Serie A. Już minęły lata, gdy wiele ekip miało odpowiednie budżety, a najlepsze zawodniczki z Polski chciały w nich grać. Dziś te, które mogą, wyjeżdżają jak najszybciej. Po tym sezonie zrobi to choćby Magda Stysiak, która dostała ofertę z Włoch.
– Za taką ligą jak nasza, muszą podążać odpowiednie budżety. A takich jak w Turcji czy Włoszech nie ma nawet Chemik Police. Pracowali już u nas wspaniali trenerzy, a sukcesów na arenie europejskiej nie było. Gdyby budżety były porównywalne, pewnie byłoby lepiej. Ale i tak uważam, że ruszyło to teraz mocno do przodu. Do rozwoju na pewno jest potrzebny sponsor ligi, którego nie ma od trzech lat. To już zadanie Polskiej Ligi Siatkówki, żeby kogoś znaleźć. Czekamy na chętnego, który wspomoże kluby. Boom na siatkówkę będzie oznaczać też, że potencjalni inwestorzy będą chcieli wkładać swe pieniądze nie tylko w męską, ale i żeńską grę – mówi Piotr Makowski.
Nadzieję, i to sporą, daje sukces juniorek z zeszłego roku, które wywalczyły pierwszy od dawna medal na mistrzowskiej imprezie. Brązowy, na mistrzostwach Europy, ale jednak. W tej ekipie grała m.in. Magda Stysiak, ale też choćby wspomniana wcześniej Zuzanna Górecka. Pierwsza już jest w kadrze, druga (i ich koleżanki) pewnie w najbliższych latach będą się przebijać. Tym bardziej, że trenerem juniorek jest Waldemar Kawka – asystent Jacka Nawrockiego z pierwszej reprezentacji. Ten projekt naprawdę ma ręce i nogi. A w ostatnich latach i tułów, który to wszystko wreszcie łączy.
Jacek Nawrocki i Waldemar Kawka
Owszem, do pracy Nawrockiego można mieć nieco zarzutów. Że styl nie zachwyca, w przyjęciu mamy spore problemy, gra w dużej mierze opiera się na dyspozycji Malwiny Smarzek-Godek, a trener ma problem z odpowiednim reagowaniem na zmiany sytuacji w trakcie meczów. Ale takie aktualnie mamy możliwości. Jakub Bednaruk, gdy z nim rozmawialiśmy, kilkukrotnie podkreślał, że to wybór trenera – jeśli Jacek Nawrocki postawił na ofensywę, musiał mieć świadomość tego, że będzie nieco gorzej z przyjęciem. Ale wiedział też, że na rozegraniu ma Joannę Wołosz, jedną z najlepszych zawodniczek na tej pozycji na świecie, która niedokładność w przyjęciu potrafi zniwelować przy wystawie. A uzależnienie od Smarzek? Odważne postawienie na Stysiak jest dowodem na to, że trener szuka innych rozwiązań. Tyle, że to wciąż – choć już widać ogólny zarys tego, co powstanie – budowa. Gotowa ma być na mistrzostwa świata w 2022 roku, które odbędą się w Polsce. To najważniejszy cel Nawrockiego i jego podopiecznych.
– Źle by było, gdyby nic w reprezentacji się nie zmieniało, bo groziłoby to stagnacją – mówi Ireneusz Mazur. – Ciągła walka zawodniczek o kadrę to jeden z atutów trenera. Między innymi dzięki temu następuje postęp, ta reprezentacja powoduje, że zawodnicy czy zawodniczki utrzymują się na odpowiednim poziomie i rywalizują. Oczywiście trzeba mieć szczęście, by trafić na takie zawodniczki jak Stysiak, Wołosz czy Smarzek. Często pracuje się parę lat i nie ma takich perełek, reprezentacja jest średnia i nie może przeskoczyć jakiegoś poziomu. Zaraz przyjdą nowe talenty, choćby Zuzanna Górecka, to też będzie progres kadry. Czy ta reprezentacja jest już tak ukształtowana? Na pewno ma bardzo mocne podstawy. Ale ona potrzebuje stabilizacji polegającej na tym, że dziewczyny będą grać w mocnych klubach, rywalizując ze sobą i z innymi zawodniczkami. Ten proces musi trwać, ciągle musi się to w kadrze kotłować. O miejsca w kadrze trzeba walczyć. Reprezentacja nie może mieć stałego składu, cały czas musi się tam coś dziać, walka, wymienność zespołu. Ta drużyna daje na to jakąś szansę, jej potencjał jest na tyle duży, że daje gwarancję walki. Jest w niej potencjał i dąży do tego, by ulokować się w czubie europejskich zespołów.
A gdy już to zrobi, dobrze byłoby, żeby po kilku latach nie skończyło się to tak, jak z erą „po Niemczyku”. Jacek Nawrocki i jego dalekosiężne plany, dają nam jednak nadzieję, że tym razem będzie zupełnie inaczej. I ta nadzieja nie zniknie, nawet jeśli Polki nie pokonają dziś Włoszek.
Fot. Newspix
dlaczego kasujecie niepochlebne dla Dyzmy Nawrockiego posty?
Nawrocki to obraz nędzy i rozpaczy
Artykuł na zamówienie PZPS