W połowie lat pięćdziesiątych boks był chlubą polskiego sportu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że zawodnicy prowadzeni przez Feliksa “Papę” Stamma dopiero wchodzą w najlepszy pięściarsko okres. Igrzyska olimpijskie w Melbourne miały stanowić ostateczne potwierdzenie międzynarodowych aspiracji, ale skończyło się niewypałem, po którym szkoleniowiec był bliski przejścia na emeryturę.
W 1953 roku cała Warszawa zobaczyła na własne oczy, jak podopieczni Stamma górują nad resztą Europy. Pięć złotych medali, dwa srebrne i dwa brązowe – tylko w kategorii średniej zabrakło wówczas Polaka na podium. Podczas tej imprezy rozbłysły gwiazdy 19-letniego Zbigniewa Pietrzykowskiego i starszego o rok Leszka Drogosza. Dla obu były to pierwsze medale dużych międzynarodowych zawodów.
Polska boksem stała, ale czasy były trudne. Biało-czerwoni po medale sięgnęli w maju, a niecałe dwa miesiące wcześniej zmarł Józef Stalin. – Kult krwawego tyrana, sprawcy rozbioru Polski, mordu katyńskiego i tragedii Powstania Warszawskiego osiągnął bezpośrednio po jego śmierci punkt szczytowy. Lepiej nie wymieniać znanych nazwisk pisarzy, publicystów, artystów prześcigających się wzajemnie w żałobnych hymnach pochwalnych i płaszczących się w pośmiertnych hołdach – ocenił brutalnie Jan Nowak-Jeziorański.
W ZSRR rozpoczął się okres wewnętrznych rozliczeń, a w Polsce nastał czas tak zwanej “odwilży”. Mimo to jesień 1953 roku upłynęła pod znakiem walki z Kościołem – aresztowany został między innymi kardynał Stefan Wyszyński. Krajowi pięściarze bijąc Sowietów pozwolili na moment zapomnieć o narastających wewnątrz napięciach, ale nie mogli liczyć na zbyt wiele dowodów uznania.
Wyjazdy pod specjalnym nadzorem
Kontrolowane przez reżim media zachwycały się głównie wspólnym triumfem radzieckiej myśli szkoleniowej. A na koniec roku władze PRL próbowały sabotować plebiscyt “Przeglądu Sportowego”. Obawiano się, że w głosowaniu mogą zaistnieć sportowcy, których wpisują się w partyjną propagandę, dlatego do siedziby redakcji przesłano… odgórnie ustaloną listę laureatów. Na to zgody nie było i najlepszego sportowca roku nie wyłoniono.
Ucierpieli na tym głównie pięściarze – w poprzednich dwóch edycjach wygrywał Zygmunt Chychła, a w czołówce znaleźli się inni podopieczni Papy Stamma. Tym razem na rehabilitację musieli poczekać 35 lat. Dopiero w 1988 roku przyznano wyróżnienia, ale już nie w powszechnym głosowaniu. Zdecydował panel ekspertów, w którego skład weszli między innymi Jan Mulak, Bogdan Tuszyński oraz Eugeniusz Warmiński.
Z dużym opóźnieniem nagrodę odebrał Leszek Drogosz – “Czarodziej Ringu”. W TOP 5 klasyfikacji znalazło się w sumie czterech pięściarzy. Oprócz zwycięzcy byli to inni złoci medaliści mistrzostw Europy – Zenon Stefaniuk, Henryk Kukier oraz obecny od dawna w świadomości kibiców Chychła.
Kolejne miesiące po wielkim triumfie polskiego boksu wcale nie upłynęły pod znakiem odcinania kuponów. Na pięściarzy i sztab szkoleniowy czekały nowe wyzwania. W 1954 roku ważną imprezą był Turniej Państw Demokracji Ludowej w Sofii – jeden z kluczowych etapów przygotowań do kolejnych mistrzostw Europy. Polacy mimo wielu obaw o formę i przemęczenie sezonem spisali się świetnie, kolejny raz pokonując efektownie rywali z ZSRR.
Zagraniczne wyjazdy coraz częściej odbywały się pod specjalnym nadzorem – władze polityczne obawiały się ucieczek sportowców. Pięściarze byli pilnowani wyjątkowo skrupulatnie – także przez trenera Stamma. Szkoleniowiec w tamtym okresie mógł czuć się coraz bardziej doceniany. O pomoc w pracy z pięściarzami poprosiła bratnia Bułgaria, a krajowe władze przyznały mu pamiątkowy Medal 10-lecia Polski Ludowej.
Uśmiech do Leszka
W 1955 roku nastroje były dobre, a Polacy pojechali do Berlina jako faworyci. “Młodzi wilcy” pokazali się ze znakomitej strony. Pietrzykowski pod nieobecność kontuzjowanego Laszo Pappa podbił szturmem kategorię junior średnią, pokonując w walce o złoto Ormianina Karlosa Dżanerjana. Nie zawiedli obrońcy tytułu z Warszawy – w wadze koguciej kolejne złoto zgarnął Stefaniuk, z kolei startujący w najniższej kategorii Kukier zdobył brąz.
Najlepszym pięściarzem imprezy wybrano jednak Drogosza, który według wielu obserwatorów zasłużył na to wyróżnienie już dwa lata wcześniej. W półfinale “Czarodziej Ringu” rozbroił znakomitego Władimira Jengibariana, który w 1953 roku sprzątnął mu sprzed nosa najbardziej prestiżowe indywidualne wyróżnienie. Tym razem spotkali się w tej samej kategorii, a ich pojedynek przeszedł do historii.
“Serce mi rośnie, gdy widzę, jak Leszek panuje na ringu, jak żadne ciosy się go nie imają. W czasie przerwy tylko się uśmiecham. Leszek wie, co to znaczy” – wspominał trener Stamm w swoich pamiętnikach. Niemieckie media po prestiżowej wygranej nazywały Drogosza “pięściarzem o trzech oczach” i “bryłą lodu”. W tabeli medalowej Polacy minimalnie przegrali tylko z gospodarzami, ale trzy złote medale miały swoją wymowę.
Przed samymi igrzyskami w Melbourne podstaw do optymizmu jeszcze przybyło. Na początku września 1956 roku bokserski “Turniej o Puchar Warszawy” był jednym z ostatnich startów przed wylotem na najważniejszą imprezę czterolecia. Niektórzy podopieczni Stamma mogli się sprawdzić na najwyższym możliwym poziomie.
Dotyczyło to zwłaszcza Pietrzykowskiego. W Warszawie zapisał się w historii jako jedyny pięściarz, który pokonał przed czasem genialnego Laszlo Pappa. Walka była dramatyczna – Polak był liczony jako pierwszy, ale w drugiej rundzie dobrał się do rywala serią ciosów. Arbiter przerwał pojedynek, ratując dwukrotnemu mistrzowi olimpijskiemu sporo zdrowia. Sensacja stała się faktem, a Pietrzykowski odniósł jedno z najcenniejszych zwycięstw w historii polskiego boksu.
Antypody pod znakiem bólu
Sama wizyta w Australii była jednak naszpikowana zasadzkami. Zaczęło się… już w samolocie. Reprezentanci Polski wyjątkowo chwalili sobie serwowane podczas długiego lotu jedzenie. – Nikt z nas nie miał prawidłowej wagi. Ja miałem nawet dwa kilogramy więcej niż przewiduje limit wagi średniej, czyli do 75, a przecież wyznaczony byłem do reprezentacji w wadze lekkośredniej, a więc do 71! I tu zaczęła się moja męka – wspominał Zbigniew Pietrzykowski. Relację dotyczącą tej eskapady można znaleźć w książce “Pięści Anioła” Leszka Błażyńskiego.
W Melbourne zabrakło też ważnego członka sztabu szkoleniowego. Stanisław Zalewski na papierze był “tylko” masażystą, ale w praktyce był kimś więcej. Potrafił znakomicie motywować pięściarzy, a czasami nawet… straszył ich rywali. Tak było podczas mistrzostw Europy w Berlinie, gdzie przekonał faworyta gospodarzy, że Pietrzykowski łatwo sobie z nim poradzi.
– Nie wiem, czy ktokolwiek inny znał ich tak dobrze jak ja. Znałem ich kłopoty, troski… Masażysta nie może być niemową, jego zadaniem jest nie tylko przygotowywać zawodnika pod względem fizycznym, ale także pod względem psychicznym. Jedno było bardzo istotne – to, że mieli do mnie pełne zaufanie. Rozmawialiśmy o wszystkim, nawet o sprawach najbardziej intymnych, ale wszystko pozostawało zawsze pomiędzy mną i zawodnikiem – opisywał Zalewski.
Podczas igrzysk takie wsparcie z pewnością by się przydało. Potwierdziły to kolejne zawody w Rzymie, gdzie rola masażysty okazała się kluczowa. W Australii brak “masażysty ciał i dusz” – jak określił to Adam Choynowski – był wyjątkowo bolesny. Zalewski dostał zresztą prezent od wracających z igrzysk pięściarzy – pamiątkowy medal z dedykacją “temu, którego nam zabrano”.
Na polu minowym
Polska ekipa nie potrafiła się odnaleźć na końcu świata. Trener Stamm od samego początku miał problemy żołądkowe. Zawodnicy też ciężko radzili sobie w australijskim upale. Dodatkowe kilogramy nie chciały zniknąć, a forma pozostawiała wiele do życzenia. Niektórym kadrowiczom nie dopisało także szczęście w losowaniu.
W najniższej kategorii Henryk Kukier już w pierwszej rundzie trafił na reprezentanta gospodarzy i przegrał na punkty. Z kolei w wadze koguciej Zenon Stefaniuk – dwukrotny złoty medalista ME – w pierwszym występie uległ Claudio Barrientosowi z Chile. W sumie na pierwszej przeszkodzie odpadło aż pięciu z dziesięciu polskich pięściarzy!
Z tego grona pecha miał Leszek Drogosz. Murowany faworyt do złota trafił na najgroźniejszego rywala już w pierwszej rundzie. Tym razem po trzech twardych rundach w górę powędrowała ręka Jengibariana, który potem w wielkim stylu sięgnął po złoto. Na pierwszej walce przygodę z Melbourne zakończył także młodziutki Tadeusz Walasek, ale jego czas miał jeszcze nadejść. Dość nieoczekiwanie najczęściej pogromcami Polaków byli zawodnicy z Chile, którzy wygrali wszystkie trzy bezpośrednie konfrontacje.
Tylko dwóm zawodnikom udało się dotrzeć do strefy medalowej. Zbigniew Pietrzykowski w półfinale trafił na odmienionego Laszlo Pappa, który w Australii imponował formą. Po trzech rundach Polak podniósł rękę rywala nie czekając nawet na werdykt. W finale Węgier pokonał Jose Torresa – przyszłą legendę ringów zawodowych, kompletując tym samym bezprecedensowy złoty olimpijski hat-trick.
Drugi medal zdobył Henryk Niedźwiedzki w wadze piórkowej. W walce o finał przegrał z Władimirem Safronowem, który potem sięgnął po złoto. Pierwotnie… w ogóle miało go w Melbourne nie być. Szansę dostał tylko dlatego, że “pewniak” Aleksander Zasuchin złamał palec podczas gry w koszykówkę. Dla Niedźwiedzkiego był to drugi olimpijski start, w którym przegrał z późniejszym złotym medalistą – cztery lata wcześniej w ćwierćfinale wyeliminował go Pentti Hamalainen.
Czas rozliczeń?
Ogólnie jednak dominującym uczuciem był niedosyt. Trener Stamm mało nie przypłacił tej wyprawy życiem. Bagatelizowane problemy żołądkowe skończyły się ostrym zapaleniem wyrostka robaczkowego – na szczęście “Papa” trafił pod nóż właściwie w ostatnim momencie. Do kraju wrócił z kilkutygodniowym opóźnieniem.
Media przyjęły występy pięściarzy wyjątkowo chłodno. “Myśmy stworzyli w kraju boks elegancki, wysoki technicznie, ale absolutnie wyprany z elementów bojowości, żywiołowego natarcia, ryzyka. Nasi zawodnicy zostali rozpieszczeni w życiu codziennym” – grzmiała “Trybuna Ludu”.
55-letni Stamm otwarcie mówił, że czuje się za stary. Pierwotnie podał się nawet do dymisji i wyjechał z Warszawy. Przez kilka tygodni szkolił niezobowiązująco bydgoską młodzież, ale Roman Lisowski – nowy prezes Polskiego Związku Bokserskiego – namówił go na powrót. Igrzyska dobiegły końca w grudniu 1956, a już w maju miały się rozpocząć w Pradze mistrzostwa Europy.
Stamm wrócił do pracy wyjątkowo zmotywowany. Przemeblował skład, wpuszczając do kadry świeżą krew. Na międzynarodowej scenie rozbłysły gwiazdy Tadeusza Walaska i Kazimierza Paździora. Pierwszy przegrał w Pradze tylko ze znakomitym Nino Benvenutim, drugi nie znalazł pogromcy. Drugie złoto mistrzostw Europy zdobył też nieformalny lider kadry i ulubieniec trenera – Zbigniew Pietrzykowski.
Ciekawy był zwłaszcza przypadek Paździora – charakterystyczny styl sprawił, że wkrótce stał się znany jako “Filozof Ringu”. – Nie bił się w ringu, nie dopuszczał do wymiany, bo nie była mu potrzebna. Jego boks był właśnie jakby filozoficzny, wydumany, wyrafinowany. Najpierw ważne było własne bezpieczeństwo, potem dopiero przeciwnik z jego rozlicznymi walorami – opisywał Lucjan Olszewski.
Po chwilowym zastoju reprezentanci Polski wrócili do wielkiej gry. W tabeli medalowej nieznacznie przegrali tylko z Sowietami. Ważniejsze było coś innego – Feliks Stamm potrafił przekuć największą trenerską porażkę w coś, co dało mu paliwo do kolejnych lat pracy z polskimi pięściarzami. I patrząc z dzisiejszej perspektywy można się z tej decyzji tylko cieszyć!
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl
CZYTAJ TEŻ: “O WŁOS OD MEDALU… JAKI BYŁ POLSKI BOKS PRZED WOJNĄ?”
WOJNA, ALKOHOL I ZŁAMANE KARIERY… BOKSERSKA POTĘGA RODZIŁA SIĘ W BÓLACH
Stalin zmarł w marcu 1953r…dwa miesiące wcześniej.