Dzień jak co dzień, można napisać. Nasi paraolimpijczycy nie zawodzą i po raz kolejny pozwalają nam się cieszyć ze zdobywanych przez siebie medali. Dziś w Tokio dołożyli dwa krążki – srebro w tenisie stołowym wywalczył Rafał Czuper, a z brązowego medalu w podnoszeniu ciężarów cieszyła się Marzena Zięba. Łącznie na japońskiej imprezie Polacy zdobyli już 13 medali!
Powtórka z rozrywki
Jego historia jest dość typowa, jak sam to wielokrotnie ujmował. Przysnął za kierownicą, miał wypadek samochodowy, a w jego efekcie – zwichnięcie kręgosłupa, z uciśnięciem na rdzeń kręgowy. Po nim z trudem ruszał rękami, nóg nie czuł w ogóle. Trafił do szpitala i na wózek. Czekała go też długa i żmudna rehabilitacja. I to w jej trakcie – jak się potem okazało – raz jeszcze zmieniło się całe jego życie.
– Pewnego razu do mojej szpitalnej sali wszedł przedstawiciel fundacji, która mobilizuje osoby niepełnosprawne do uprawiania sportu. Zapytał, czy uprawiałem jakiś sport przed wypadkiem. Odpowiedziałem, że trenowałem kickboxing i lubiłem grać w piłkę. Wiadomo, że o obu tych dyscyplinach nie mogło już być mowy. Zaproponował więc mi tenis. Tłumaczył, że na początku rakietkę można przywiązywać do dłoni. Postanowiłem spróbować – opowiadał Czuper portalowi suwalki24.pl.
Wkrótce pojechał na pierwszy turniej i dzięki temu trafił potem do klubu w Białymstoku oraz trenera Marka Iwanickiego. Ale to też był problem, bo z jego rodzinnej miejscowości jest do Białegostoku dobrych sto kilometrów. Początkowo na treningi woziła go mama, bywało trudno. Dopiero z czasem wszystko się jakoś ułożyło. Jeśli chodzi o samą grę, nie miał wielkich problemów, bo już wcześniej z tenisem stołowym się stykał i odbijał piłeczkę. Musiał się tylko przestawić na to, że siedzi na wózku, zmienić styl gry. Po kilku miesiącach grał już na niezłym poziomie.
Szybko trafił do kadry, zaczął jeździć na kolejne turnieje i zgrupowania. Początkowo na zawodach międzynarodowych głównie przegrywał, ale w 2013 roku trafił się pierwszy duży sukces – złoto mistrzostw Europy. Od tamtego czasu zaczął traktować tenis stołowy jak pracę.
– Do treningów podchodzę bardzo poważnie. Przed zawodami trenuję dwa razy dziennie. Po intensywnych kilku miesiącach przygotowań i zawodach, biorę urlop. Muszę odpocząć. Omijam wtedy stół tenisowy szerokim łukiem. Po jakimś czasie zaczyna mnie jednak „ciągnąć” , kontaktuję się z trenerem i znów intensywnie gram – opowiadał. Takie przygotowania przyniosły skutek w Rio de Janeiro. Jechał tam jako jeden z faworytów do medalu i nie zawiódł, zdobył srebro, w finale ulegając Fabienowi Lamiraultowi w czterech setach. To zresztą jego największy rywal i przekleństwo – do dziś ograł go tylko raz, a grali kilkanaście meczów.
– Sam byłem zaskoczony, jak łatwo mi szło przed finałem – mówił niedługo po tamtych igrzyskach na łamach “Rzeczpospolitej”. – W całym turnieju przegrałem tylko jednego seta, w półfinale. Wcześniej wszystkie mecze wygrywałem 3:0, pokonałem m.in. Chińczyka, z którym jeszcze dwa miesiące wcześniej przegrałem 0:3. W półfinale wygrałem z wielokrotnym mistrzem paraolimpijskim Stephenem Molliensem. W finale zabrakło mi doświadczenia. Lamirault to 39-latek, ja mam 28 i sporo lat gry przede mną. Wiem, że jeszcze go pokonam.
Faktycznie, pokonał go później, ale nie na imprezie mistrzowskiej. A Francuz wciąż był w ścisłej czołówce najlepszych graczy. Ta jednak znacznie się poszerzyła, bo i poziom przez ostatnich kilka lat mocno się podniósł. Do Tokio Czuper jechał więc znów jako jeden z faworytów, ale czuł, że rywali ma więcej, niż przed pięcioma laty. Mimo tego ponownie dotarł do finału. A tam czekał na niego… oczywiście, Fabien Lamirault.
Tym razem było bliżej. Obaj zagrali pięć setów, w ostatnim było 9:11. Niestety, to Francuz ponownie okazał się lepszy, a Czuper musiał zadowolić się drugim z rzędu srebrnym medalem igrzysk paraolimpijskich. – Mam mieszane uczucia, ale raczej jestem bardziej zadowolony, że mam srebro niż niezadowolony, że nie mam złota. Zwłaszcza że igrzyska były przekładane, za nami ciężki czas, nie graliśmy ze sobą od 1,5 roku. Po prostu on okazał dzisiaj lepszy. Następnym razem może być inaczej. On jest numerem jeden na świecie, ale ja jestem numerem dwa. Może zagramy w Paryżu – mówił po meczu Czuper portalowi niepelnosprawni.pl.
My trzymamy kciuki, by faktycznie zagrali w Paryżu. I niech nawet po raz trzeci spotkają się w finale. Byle tym razem to Polak okazał się lepszy, bo w końcu do trzech razy sztuka, prawda?
Najsilniejsza kosmetyczka świata
Na igrzyskach Marzena Zięba była już cztery razy. Pierwsze dwa zakończyły się porażkami. W Pekinie przyjęła to ze spokojem, zajęła wtedy dobre, szóste miejsce, a miała ledwie 18 lat. Podnoszenie ciężarów zaczęła trenować trzy lata wcześniej, za namową trenera. Przed nim próbowała lekkiej atletyki – rzucała oszczepem, młotem i dyskiem, ale nic z tego nie sprawiało jej wystarczająco dużej frajdy. Dlatego zaufała trenerowi i niemal z miejsca wycisnęła 40 kilogramów leżąc. Dla obojga był to sygnał, że warto iść właśnie w tym kierunku.
Słowo “leżąc” pojawia się tu nieprzypadkowo – Marzena choruje na artrogrypozę, czyli wrodzoną sztywność stawów. Choroba uniemożliwia jej ugięcie kolan, nie jest też w stanie swobodnie poruszać stopami. Na co dzień chodzi o kulach, to one zresztą zasugerowały trenerowi, że jego podopieczna musi mieć silne ręce. A silne ręce oznaczają, że może spróbować podnosić ciężary. Zięba miała zresztą sporo szczęścia – już gdy była ośmiolatką trafiła pod “opiekę” Tarnowskiego Zrzeszenia Sportowego Niepełnosprawnych “Start”. I to tam od tego czasu uprawiała sport.
Wróćmy jednak do samych paraigrzysk – jak napisaliśmy, te w Pekinie dały jej spore nadzieje na przyszłość. Londyńskie – wręcz przeciwnie. Jadąc tam, liczyła na medal. Zaprezentowała się nieźle – poprawiła wynik z Chin, ale na podium nie stanęła.
– Po tych zawodach dopadł mnie kryzys. Liczyłam wtedy na coś więcej. Wmawiałam sobie, że tyle lat trenowania poszło na marne. Straciłam chęci do dalszych – mówiła “Gazecie Krakowskiej”. – Bardzo pomógł mi wtedy psycholog. Nauczył mnie wydobywać pozytywną energię. Wcześniej miałam czarne myśli, uważałam, że jak coś może się nie udać, to się nie uda. A dziś potrafię wizualizować sobie przebieg konkursu – opowiadał z kolei portalowi paralympic.org.pl.
Ten drugi cytat to już po igrzyskach w Rio. Tam zdobyła srebro, którym była zresztą zaskoczona. Liczyła na brązowy medal, dwie rywalki miały być bowiem poza zasięgiem. Jedna z nich, Egipcjanka Nadia Ali, spaliła jednak wszystkie trzy próby. I Polka zajęła drugie miejsce. – Ten konkurs już kilka razy mi się przyśnił. Ostatnio dzisiaj w nocy. Tylko za każdym razem zdobywałam brąz, a na jawie jest srebro! Nie mogę w to uwierzyć – mówiła świeżo po sukcesie.
Przyznajcie sami – to całkiem niezły powód do przechwałek.