Po przeniesieniu piłkarskich mistrzostw Europy na 2021 rok sportowy świat z jeszcze większą uwagą patrzy teraz na Japonię. W obliczu postępującej pandemii koronawirusa dość bezpieczne wydaje się założenie, że igrzysk olimpijskich zwyczajnie nie da się przeprowadzić w zaplanowanym terminie. Nie byłby to pierwszy przypadek, kiedy komplikacje dotykają najważniejszej imprezy czterolecia planowanej w Tokio.
Sytuacja zmienia się z dnia na dzień, ale komplikacje wydają się oczywiste. Największym globalnym problemem jest oczywiście stale postępująca skala zakażeń. Z organizacyjnego punktu widzenia kłopoty dotyczą głównie odwoływania kolejnych turniejów kwalifikacyjnych, które są przekładane na bliżej nieokreśloną przyszłość. W tym całym chaosie trudno cokolwiek planować, jednak Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) konsekwentnie unika jednoznacznych deklaracji i apeluje o spokój.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nad imprezą wisi jakieś fatum. Nigdy w historii nie zdarzyło się, by igrzyska zostały przełożone o rok. Zdarzały się za to takie zawody, które w ogóle trzeba było odwołać. Jeden z przypadków dotknął zresztą Tokio, a okoliczności zdecydowanie nie należały do typowych. Oczywiście już na pierwszy rzut oka widać problem – w 1940 roku trwała przecież II wojna światowa. Wcale nie było to jednak głównym źródłem kłopotów dla ówczesnych gospodarzy.
Na samym początku największym wyzwaniem wydawało się w ogóle zdobycie praw do organizacji igrzysk. Mowa w końcu o Japonii, która na sportowej mapie pojawiła się stosunkowo niedawno i nie miała mocnej pozycji. Po raz pierwszy reprezentanci tego kraju pojawili się na IO w 1912 roku. Ogromną rolę w walce o organizację zawodów odegrał Jigoro Kano, który zapisał się w historii sportu przede wszystkim jako twórca judo.
To właśnie profesor Kano był człowiekiem, który w Kraju Kwitnącej Wiśni zaszczepił kult aktywności fizycznej. Walkę prowadził na wielu frontach. Już jako 17-latek poznał tajniki jujutsu, ale z czasem zaczął uważać tę sztukę walki za kompletnie niedostosowaną do ówczesnych realiów. Usunął techniki, które uważał za niebezpieczne dla zdrowia i założył własną szkołę, która z czasem zaczęła się cieszyć coraz większą popularnością.
Zakulisowe zabiegi
Pod koniec XIX wieku judo stało się japońskim towarem eksportowym. Kano odbył długą podróż po Europie, podczas której zapoznawał kolejne osoby z tajnikami egzotycznej dyscypliny. Był po prostu kimś w rodzaju nieoficjalnego ambasadora japońskiego sportu. Na przełomie wieków w ojczyźnie został nawet ministrem sportu, a w 1909 roku jako pierwszy Azjata trafił do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Dwa lata później w naturalny sposób został prezydentem dopiero co powołanego Japońskiego Komitetu Olimpijskiego.
W 1912 roku Kano gościem podczas igrzysk w Sztokholmie, a potem bywał na każdych kolejnych. Sieć wpływów zagęszczała się, a działacz cieszył się coraz większym posłuchem. W 1932 roku zawitał do Los Angeles, gdzie wspólnie z Seiichim Kishim – swoim następną w JKOl – rozpoczął zabiegi o przyznanie praw organizacji igrzysk olimpijskich dla Tokio.
Napisać, że w tamtych realiach było to “mission impossible”, to nie napisać nic. Kolejka chętnych była wyjątkowo liczna, a faworytem wydawał się Rzym. Igrzysk chcieli również przedstawiciele Barcelony, Helsinek, Budapesztu, Rio de Janeiro, a nawet Buenos Aires. Japończycy byli jednak wyjątkowo wytrwali i potrafili dobrze sprzedać swój pomysł. Pomogło im również to, że z USA wrócili z siedmioma złotymi medalami i zaczęli być postrzegani jako sportowa siła, z którą trzeba się liczyć.
W samej Japonii kwestia była traktowana bardzo poważnie – do tego stopnia, że po powrocie z zagranicznych wojaży działacze każdorazowo raportowali bezpośrednio samemu cesarzowi. Z biegiem miesięcy zaczął się jednak klarować mało optymistyczny scenariusz. Po Berlinie igrzysk najbardziej chcieli Włosi. W 1935 roku do Rzymu udała się kolejna delegacja z Tokio, która przekonała samego Benito Mussoliniego do zmiany planów. To był prosty i na swój sposób cyniczny układ: wy pomożecie nam teraz, a my wesprzemy wasze starania organizacyjne cztery lata później.
Tymczasem sprawa oficjalnego wyboru gospodarza igrzysk 1940 wciąż się przeciągała, a ostateczne decyzje miały zapaść tuż przed ceremonią otwarcia zawodów w Berlinie. Do ostatniej chwili liczyły się trzy kandydatury – Tokio, Helsinek i Londynu. W decydującym głosowaniu zdecydowało wskazanie prezydenta MKOl. Henri de Baillet-Latour chciał postawić na coś świeżego i niespodziewanego, a większość głosujących poszła za jego śladem. Tokio triumfowało w głosowaniu zdobywając 37 głosów, Helsinki otrzymały 26 wskazań.
W tamtym momencie wszystkie przeszkody wydawały się do przeskoczenia. Europejczycy obawiali się zwłaszcza o transport, ale Japończycy czujnie odbijali piłeczkę mówiąc, że teraz wreszcie będą mogli poczuć się jak przedstawiciele innych kontynentów, którzy na igrzyska podróżowali przez cały świat. W 1936 roku świętowało nie tylko Tokio – niejako w pakiecie organizację zimowych igrzysk przyznano Sapporo.
Ważną rolę w kwestii odbioru tamtej kandydatury odegrały także wydarzenia pozasportowe. We wrześniu 1923 roku Japonię nawiedziło potężne trzęsienie ziemi. Trwało zaledwie od czterech do dziesięciu minut, ale po nim przyszło kilkadziesiąt wstrząsów wtórnych i fala pożarów oraz niszczycielskie tsunami. Według różnych szacunków życie mogło stracić nawet ponad 100 tysięcy osób, a straty finansowe były gigantyczne. Po czymś takim cały kraj podnosił się latami, a organizacja igrzysk miała być wisienką na torcie i ostatecznym potwierdzeniem, że z tragedią udało się uporać.
Brzmi znajomo? Nic dziwnego. Igrzyska w 2020 roku miały być przecież dowodem, że kraj pozbierał się po katastrofie w elektrowni atomowej w Fukushimie. 80 lat wcześniej dla Japończyków ważna była też sama data. 1940 rok uważali za wyjątkowy – wtedy mijało 2600 lat od objęcia tronu przez legendarnego cesarza Jimmu, którego uważa się za kogoś w rodzaju ojca założyciela.
Przeszkodą wojna, ale… nie ta światowa
Plany związane z budową infrastruktury ruszyły z kopyta i wszyscy byli naprawdę dobrej myśli. Szybko pojawił się jednak problem zupełnie innej natury. Napięcie polityczne w Europie rosło, ale nikt jeszcze nie spodziewał się działań zbrojnych na szeroką skalę. Tymczasem w 1937 roku wojna stała się czymś do bólu realnym właśnie na Dalekim Wschodzie.
Wówczas to właśnie Japończycy rozdawali karty w regionie. W latach 1894-95 doszło do pierwszej wojny z Chinami, która zakończyła się zwycięstwem. To był policzek dla potężnych sąsiadów, którzy przez wiele dekad traktowali Japonię trochę jak młodszego brata, którego wszystkiego w życiu nauczyli. Z czasem brat zaczął coraz bardziej rozpychać się łokciami. W latach trzydziestych XX wieku nacjonalizm rósł w siłę także w Azji.
W 1931 roku Japończycy zajęli Mandżurię i de facto mieli pod kontrolą wszystkie ziemie wokół Pekinu. Wciąż chcieli jednak więcej i w lipcu 1937 roku doprowadzili do otwartego konfliktu z sąsiadem, który przerodził się w otwartą wojnę. Przez kilka miesięcy udawało się maskować problem na arenie międzynarodowej. Jeszcze w październiku 1937 roku zaproszono nawet przedstawiciela MKOl i próbowano robić dobrą minę do złej gry.
Bohaterowie sprzed 55 lat. Polscy medaliści z Tokio ’64 (część I)
W 1938 roku w Osace miały się odbyć Igrzyska Dalekiego Wschodu, które traktowano jako swoiste testy przedolimpijskie. Imprezę odwołano, bo działania wojenne wbrew marzeniom optymistów wcale nie zakończyły się po kilku miesiącach. Nie było już wyjścia – wkrótce Japończycy ogłosili całemu światu, że sytuacja jest naprawdę poważna i dawno przestała być “chińskim incydentem”, jak zwykli to przedstawiać.
– Komitet organizacyjny i naród Japonii z wielkim rozczarowaniem rezygnują z organizacji igrzysk olimpijskich. W zaistniałych okolicznościach żadna inna decyzja nie wchodziła jednak w grę – tłumaczono rodakom w oficjalnych komunikatach.
Imprezę przejęły Helsinki, ale… tylko na moment, bo po kilku miesiącach wszystko zmieniła II wojna światowa.
Z utraty igrzysk nie musiał się tłumaczyć Jigoro Kano. Entuzjasta judo nie grał z politykami do jednej bramki. Był wręcz pacyfistą i kompletnie nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca w ekspansywnej polityce władz. Choć mocno podupadł na zdrowiu, do końca pozostawał aktywny. W maju 1938 roku wracał z posiedzenia MKOl, ale nie przeżył rejsu statkiem. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Oficjalnie z powodu zapalenia płuc. Nieoficjalnie mówi się, że został otruty na zlecenie władz, ale ta teoria zyskała popularność wiele dekad po jego śmierci i nie udało się jej udowodnić ponad wszelką wątpliwość.
Na szczęście judo żyło już własnym życiem. Sam pomysłodawca tej dyscypliny nie uważał jej w ogóle za sport. Interpretował ją bardziej w kategoriach życiowej filozofii. Nigdy nie działał aktywnie na rzecz włączenia swojego dziecka do programu olimpijskiego, choć takie pomysły pojawiły się jeszcze za jego życia. Ostatecznie judo po raz pierwszy pojawiło się na igrzyskach w… 1964 roku, a na stałe dołączyło do programu kilka lat później.
Bohaterowie sprzed 55 lat. Polscy medaliści z Tokio ’64 (część II)
Relacje Japonii ze środowiskiem olimpijskim po fiasku związanym z organizacją igrzysk były słodko-gorzkie. Pierwotną decyzję o rezygnacji przyjęto wręcz nadspodziewanie ciepło. – Pokazaliście, że wiecie czym jest olimpijski duch. Igrzyska to nie krajowy biznes lub propaganda, a niezwykle ważna ceremonia o określonych celach – komentował Henry de Baillet-Latour.
Mógł to być tylko PR, bo prezydent MKOl nie mógł przecież nazwać tego wszystkiego jedną wielką porażką – był w końcu głównym orędownikiem kandydatury Tokio. Lokalny konflikt z czasem stał się częścią globalnego, a jego reperkusje odczuł także świat sportu. Niemcy i Japonia nie dostały zaproszenia na pierwsze powojenne igrzyska w Londynie.
Jak na ironię sportowcy z Kraju Kwitnącej Wiśni wrócili na olimpijskie salony w 1952 roku… w Helsinkach. Do domu przywieźli dziewięć medali i z czasem zaczęli odbudowywać pozycję sportowego lidera regionu. Siedem lat później Tokio zostało wybrane gospodarzem XVIII Letnich Igrzysk Olimpijskich, które odbyły się w 1964 roku i zmieniły świat sportu już w zupełnie innym wymiarze.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl, wikipedia