Australian Open? Niespodziewana porażka w 1. rundzie. French Open? Powtórka z rozrywki. Nie ma co ukrywać – w poprzednich, najważniejszych turniejach 2021 roku Hubert Hurkacz nie był sobą. Mieliśmy zatem prawo obawiać się przed dzisiejszym meczem Polaka z Lorenzo Musettim. Ale na całe szczęście – nasz tenisista zostawił przeszłość za sobą. I pokazał kawał dobrego tenisa. Włoskiego zawodnika pokonał w trzech setach (6:4, 7:6, 6:1) i awansował do drugiej rundy Wimbledonu.
Przed jakim wyzwaniem stał dzisiaj Hurkacz? Przede wszystkim – musiał wygrać z samym sobą. Wiemy bowiem, jak wielkie umiejętności ma polski tenisista. Wiemy jednak też, że z turniejami wielkoszlemowymi się ostatnio nie lubił. Nie dało się nie dostrzec, że czasem przegrywał mecze, które powinien był wygrać. Sam zresztą to przyznawał – że jego poziom gry nie odstaje do czołówki. Ale umiejętność zamykania pojedynków już tak.
Liczyliśmy więc, że dzisiaj Polak pokaże, na co go stać. Okazja do tego była dobra. Bo choć Lorenzo Musetti żadnym wielkim mistrzem nie jest (przynajmniej na razie, w końcu to 19-latek), tak mówimy o naprawdę wymagającym przeciwniku jak na 1. rundę. To w końcu zawodnik, który podczas minionego French Open o niemal nie wyrzucił z turnieju Novaka Djokovica (wygrał dwa pierwsze sety). Hurkacz nie mógł zatem liczyć na darmowe zwycięstwo.
Było trudno, skończyło się łatwo
Nie był to zdecydowanie mecz do jednej bramki. Od początku zawodnicy wymieniali się wygranymi podaniami i generalnie – pierwszy nie potrafił zaskoczyć drugiego, ani drugi pierwszego. Przełamanie, ba, breakpointy zobaczyliśmy dopiero przy stanie 5:4 dla Hurkacza. Polak wygrał pierwsze trzy wymiany i było jasne, że Musettiemu trudno będzie uratować seta. Stać go było tylko na jedne punktowe uderzenie, ale nie więcej. Tym samym nasz tenisista mógł cieszyć się z ciężko wywalczonego prowadzenia.
Drugi set? Wyglądał naprawdę podobnie (no, poza pierwszym gemem, który był niespotykanie – jak na dzisiejszy pojedynek – długi). Włoch nie dawał za wygraną i konsekwentnie wygrywał gemy przy swoim serwisie. Hubert odpowiadał tym samym. Nie mogło zatem być inaczej – spodziewaliśmy się tie-breaka. Hurkacz zdołał jednak zagrozić rywalowi jeszcze przed nim. Przy stanie 6:5 i serwisie Włocha wygrał dwie wymiany z rzędu. Ale ten, niestety, zdołał się obronić. I faktycznie do rozstrzygnięcia seta potrzebny był decydujący gem.
W nim lepiej wypadał Polak. Popełniał mniej błędów, a zarazem grał agresywnie, nie bał się podchodzić do siatki. Przy stanie 5:3 dla Hurkacza co prawda trochę zadrżeliśmy, bo polski tenisista poślizgnął się na korcie. Skończyło się jednak tylko na strachu. Polak szybko podniósł się, wrócił do gry i dopiął swego – wygrał tie-breaka 7:5 i objął prowadzenie 2:0 w setach.
Powoli zatem witaliśmy się z gąską, ale należało zachować spokój. Bo przecież w pierwszej rundzie niedawno zakończonego Roland Garros Hubert również miał wygraną na wyciągnięcie ręki. Ale przegrał trzy sety z rzędu i odpadł z turnieju. Teraz coś takiego nie mogło się powtórzyć.
I nie powtórzyło. Szczególnie dlatego, że Włoch się po prostu posypał. Wiadomo, kiedy przegrywasz już 0:2 i zdajesz sobie sprawę, jak wiele brakuje ci do wygrania meczu, trudno jest zachować stalowe nerwy. Musetti tego nie zrobił. A że Hubert po prostu grał swoje, to nie mogło nie skończyć się pierwszym, naprawdę szybkim setem. Polak stracił w nim tylko jednego gema.
Zwycięstwo w trzech partiach i awans do 2. rundy? Na taki scenariusz w przypadku Huberta Hurkacza właśnie liczyliśmy. Warto podkreślić, że swój pojedynek wczoraj wygrała też Iga Świątek. Jutro zaś do tej dwójki będzie mogła dołączyć Magda Linette. Trzymamy kciuki, żebyśmy polskich tenisistów oglądali w tegorocznym Wimbledonie jak najdłużej.
Smutek mistrzyni
Wiadomo, że kibicujemy polskim zawodnikom, potrafimy sympatyzować też z młodymi talentami czy tenisistami, którzy są obecnie na topie. Obecność w Wimbledonie takich postaci jak Andy Murray, Roger Federer czy Serena Williams też jednak dodaje mu kolorytu. Dzisiaj okazało się, że ostatniej z tej trójki już w turnieju nie zobaczymy. Amerykanka, która w Londynie triumfowała aż siedmiokrotnie, musiała skreczować swój mecz w pierwszej rundzie. Powód? Poślizgnęła się na korcie i doznała kontuzji. I nie poślizgnęła bez powodu – kort centralny jest po prostu śliski. Narzekali na to przeciwniczka Sereny czy Federer. Cóż, organizatorzy muszą coś z tym zrobić.
A Sereny po prostu szkoda. Mimo wieku to wciąż zawodniczka, która potrafi wygrać z każdym. Teraz – nie z własnej winy – odpadła z uwielbianego przez nią Wimbledonu, a przecież najprawdopodobniej nie zobaczmy jej też na igrzyskach w Tokio. Niedawno powiedziała, że raczej do stolicy Kraju Kwitnącej Wiśni nie poleci.
Fot. Newspix.pl