Iga Świątek oraz Hubert Hurkacz grali dziś swoje mecze o tej samej porze. Oboje mogli poszczycić się tym, że w turniejach, w których startują – odpowiednio Ostrava Open oraz Moselle Open – byli rozstawieni z pierwszymi numerami. Niestety, awansem do finału rozgrywek pochwali się tylko Hurkacz, który bez większych problemów rozprawił się z Peterem Gojowczykiem. Iga Świątek kolejny raz musiała uznać wyższość Marii Sakkari, która udowodniła, że wygrana z Polką podczas French Open nie była dziełem przypadku… Ale zacznijmy od pojedynku, który dla polskich kibiców lepiej się potoczył.
Grający we francuskim Moselle Open Hubert Hurkacz jest rozstawiony z pierwszym numerem w turniejowej drabince. Oczywiście, malkontenci mogą mówić, że to zawody kategorii ATP 250. Że Hubi ogrywa w nich rywali, którzy ostatnio więcej czasu spędzili na kozetce, niż na korcie. Co z tego, że Lucas Pouille gościł kiedyś w pierwszej dziesiątce rankingu ATP, a Andy Murray to grająca legenda tenisa, skoro pierwszy z nich jest po poważnej kontuzji łokcia, a drugi gra tylko dlatego, że lekarze wstawili mu metalowe biodro? Teraz obaj rozgościli się w drugiej setce rankingu ATP i niewiele wskazuje na to, że w najbliższym czasie powrócą do światowej czołówki.
Ale naszym zdaniem, takie mecze i zawody również są Polakowi potrzebne. Podopieczny trenera Craiga Boyntona to wciąż zawodnik chimeryczny. Potrafi zagrać świetny mecz z wyżej notowanym rywalem, by zaraz potem męczyć się i w konsekwencji przegrać z tenisowym przeciętniakiem. Decyzja o tym, by trzynasta rakieta świata wzięła udział w turnieju w Metz jest słuszna chociażby ze względów psychologicznych. To dobra nauka gry pod presją bycia faworytem.
Z takiej pozycji Hubert przystępował również do dzisiejszego meczu, w którym jego rywalem był Peter Gojowczyk – niemiecki tenisista o polskich korzeniach. Do tej pory obaj spotkali się ze sobą raz, podczas ubiegłorocznego US Open, gdzie po niecałych dwóch godzinach Hurkacz zwyciężył w trzech setach. Jednak warto zwrócić uwagę, że jedynym turniejem rangi ATP, jaki wygrał Gojowczyk, były właśnie zawody w Metz. Miało to miejsce w 2017 roku, kiedy przeszedł drogę od gry w kwalifikacjach, aż do sięgnięcia po trofeum.
Bitwa na własny serwis
Jak wyglądał początek meczu? Gojowczyk bynajmniej nie przestraszył się bardziej renomowanego rywala. Oczywiście, nie mamy zamiaru robić z niego tenisowego giganta, lecz Niemiec na korcie prezentował się naprawdę solidnie. Co prawda nie imponował na returnie, lecz sam potrafił wykorzystać atut własnego podania. Z racji, że serwis to również ogromny atut Hurkacza, wszystko zmierzało ku temu, by pierwszy set zakończył się tie breakiem. Na szczęście Polak miał inne plany. Kiedy Gojowczyk serwował przy stanie 4:5, Hurkacz zaprezentował świetny return, dzięki czemu przełamał swojego przeciwnika i wygrał pierwsze starcie 6:4.
To co, Polak robił dalej swoje i przy akompaniamencie grającej na żywo orkiestry dopełnił formalności w drugiej partii? Niestety, nic z tych rzeczy, bo już na początku drugiego seta dał się przełamać. I to on musiał gonić, co przy naprawdę dobrze serwującym Niemcu nie było prostą sprawą. Peterowi wyraźnie odpowiadała szarpana gra. Przy każdej dłuższej wymianie piłek widać było różnicę jakości na korzyść naszego zawodnika. Ale takich wymian było meczu stosunkowo niewiele. Na szczęście w ósmym gemie Hurkacz potrafił do nich doprowadzić, przy okazji sprytnie przyciągając rywala do siatki. Dzięki temu go przełamał, a partia wróciła do statusu quo.
W tym momencie meczu sytuacja wskazywała na Polaka. Przeciwnik nie miał nic do powiedzenia przy serwisie Huberta, natomiast przy swoim podaniu desperacko walczył o przetrwanie. I choć ostatecznie Niemcowi udało się doprowadzić do tie breaka, to w nim na korcie królował tylko Polak. Wyraźnie podenerwowanego takim obrotem spraw Golowczyka zawiodła jego największa broń. Kiedy przegrywał 4:6, popełnił jeden, jedyny podwójny błąd przy własnym serwisie i tym sposobem zakończył pojedynek porażką.
W jutrzejszym finale Hubert zmierzy się ze zwycięzcą pary Gael Monfils – Pablo Carreno-Busta. Zatem albo trafi na reprezentanta gospodarzy, albo na tenisistę, który ograł go podczas tegorocznego turnieju w Cincinnati. Będzie ciekawie.
Świątek mogła się zrewanżować
Przeciwniczką Igi Świątek była Maria Sakkari. Dotychczas Greczynka grała mecz z Polką tylko raz w karierze i zwyciężyła, a miało to miejsce podczas tegorocznego turnieju French Open. Zatem rozstawiona z pierwszym numerem w drabince turnieju Świątek miała okazję do rewanżu. Z pewnością nie mogła zlekceważyć swojej rywalki, która w obecnym sezonie prezentuje formę życia. Dwunasta pozycja w rankingu WTA jest najwyższą, jaką zajmowała w karierze. W dodatku zaliczyła dwa wielkoszlemowe półfinały – wspomniany Roland Garros oraz niedawno rozgrywany US Open. Dobrej formy z pewnością nie można było jej odmówić.
Ale i Polka zalicza ten sezon do udanych, przynajmniej pod względem rankingu. W poniedziałek już na pewno awansuje do pierwszej czwórki tabeli WTA. Teraz nie pozostaje jej nic, jak udowadniać, że tak wysoka pozycja nie jest dziełem przypadku. A propos pozycji – turniej w czeskiej Ostrawie był pierwszym w karierze Świątek, w którym była ona rozstawiona z jedynką.
Zdecydował słaby początek
Iga nie weszła najlepiej w mecz, szybko dając się przełamać. Trzeba przyznać, że straciła gema na własne życzenie, popełniając kilka prostych błędów. Jak wtedy, gdy ładnie wyrzuciła Greczynkę na drugą stronę kortu, ale prostą do skończenia piłkę posłała za boczną linię. W dodatku wrażenie mógł robić serwis rywalki. Sakkari zdobyła dwa asy serwisowe już w pierwszym gemie przy własnym podaniu.
Polka momentami pokazywała tenis na światowym poziomie. Świetnie zmieniała kierunki ataków, raz zagrała fantastyczny kick service. Składająca się w większości z polskich kibiców widownia miała okazję, by kilka razy cmoknąć z zachwytu. Tylko właśnie – to były momenty. Bo przez większość czasu spędzonego na korcie, pomimo gromkiego – oczywiście, jak na tenisowe standardy – wsparcia kibiców, Świątek grała dość ospale. Nie potrafiła zdominować rywalki tak, jak zwykle ma to w swoim zwyczaju.
Przeciwnie, to Sakkari wyglądała na znacznie bardziej zdeterminowaną tenisistkę. Potrafiła iść do piłek, które mogłaby spisać na straty. Ale Greczynka grała tak, jakby termin „spisać piłkę na straty” nie funkcjonował w jej słowniku. Obroniła wszystkie swoje serwisy i tym sposobem o wyniku pierwszego seta zdecydował jego początek i jedyne przełamanie. Mogła zapisać partię na swoje konto.
Świątek gra all in
Niestety, Polka nie potrafiła się już po niej otrząsnąć. Im dalej w drugi set, tym bardziej zaczęły jej puszczać nerwy. Po części trudno dziwić się Świątek. Bo jak tu się po ludzku nie wkurzyć, kiedy po drugiej stronie siatki rywalka na wszystko znajduje odpowiedź? Przy stanie 4:2 dla Sakkari, która wcześniej zdołała przełamać naszą zawodniczkę, na ekranie pojawiła się statystyka, że wygrała ona dziewięć na ostatnich dziesięć punktów.
Polka, która znajdowała się wówczas pod ścianą, postanowiła grać na ryzyku. Przy własnym serwisie starała się szybko i celnie zagrywać punktowe piłki już podczas drugiego uderzenia. Taka gra przyniosła skutek w postaci przełamania Sakkari, ale niewiele to dało, bo Greczynka dziś naprawdę imponowała na korcie. Przegrany set? Ona nic sobie z tego nie zrobiła. Tak, jakby wiedziała, że przy odważnej grze Świątek jej własna konsekwencja zwycięży. I tak też się stało. Gdy po raz drugi w secie przełamała Polkę (6:5), nie pozostawało jej nic innego, jak dobić wyraźnie podłamaną Igę.
Tym sposobem Świątek pożegnała się z czeskim turniejem. Martwi fakt, że od momentu swojego zwycięstwa w Rzymie podczas turnieju Internazionali d’Italia Polka na sześć spotkań z zawodniczkami z czołowej dwudziestki rankingu odniosła tylko jedno zwycięstwo – w poprzednim meczu z Jeleną Rybakiną. Pod tym względem zarówno Iga, jak i jej sztab szkoleniowy, mają nad czym myśleć. Bo choć Polka nie zwykła sprawiać szczególnie niemiłych niespodzianek, przegrywając z dużo niżej notowanymi rywalkami, to jednak nasze oczekiwania oraz jej ambicje są o wiele większe. Tak, jest w stanie wygrywać z najlepszymi tenisistkami świata. Ale niestety, ostatnio z takich pojedynków zazwyczaj wraca na tarczy.
Fot. Newspix