Miał być siódmy ćwierćfinał w tym sezonie. A kto wie, może nawet i drugi tytuł z rzędu, a czwarty w tym roku. Niestety, chociaż Hubert Hurkacz robił co mógł na korcie, to wraz upływającymi minutami przegrywał nie tylko z przeciwnikiem, którym był Asłan Karacew. On ponosił porażkę sam ze sobą. Okazało się, że nie jest niezniszczalny. Nie może zaraz po ciężkim turnieju wskoczyć do samolotu, przemierzyć ocean i jak gdyby nigdy nic ogrywać kolejnych rywali. I chociaż trudno dziwić się takiemu przebiegowi rywalizacji, to nie sposób nie zapytać, czy Hubert w ogóle powinien lecieć do San Diego?
Dzisiejszym rywalem Hubiego był Asłan Karacew. Rosjanin to jedna z największych niespodzianek w obecnym sezonie. 2021 roku nie mógł się dla niego lepiej rozpocząć. W lutym wziął udział w Australian Open, lecz jako zawodnik zajmujący wówczas 114 miejsce w rankingu ATP startował w wielkoszlemowym turnieju od pierwszej rundy kwalifikacyjnej. Jednak na australijskich kortach zaprezentował formę życia. Zagrał tam aż dziewięć spotkań, zatrzymując się dopiero w półfinale, gdzie musiał uznać wyższość Novaka Djokovicia. Po drodze zdołał ograć takich tenisistów, jak Diego Schwartzman – wówczas numer 10 rankingu ATP – czy Felix Auger-Aliassime.
Mało tego, Rosjanin miesiąc później udowodnił, że jego dobry występ podczas Australian Open nie był dziełem przypadku. W marcu wygrał zawody serii ATP 500 w Dubaju – zatem turniej rangi wyższej, niż ten rozgrywany obecnie w San Diego. To jego pierwsze i jak dotąd jedyne singlowe zwycięstwo w rozgrywkach organizowanych pod szyldem ATP.
Asłan nie gorzej radził sobie w grze mieszanej. Na francuskich kortach Rolanda Garrosa wraz z Jeleną Wiesniną dotarł do finału, gdzie przegrał z parą Desirae Krawczyk-Joe Salisbury. Z tą samą zawodniczką wystąpił też podczas turnieju olimpijskiego w Tokio, podczas którego zdobyli srebrny medal, pokonując we wcześniejszej fazie turnieju Igę Świątek i Łukasza Kubota.
Dodajmy, że Hurkacz spotkał się ze swoim dzisiejszym rywalem w 2017 roku w Shenzen, gdzie wygrał po wyrównanych trzech setach. Nic nie zapowiadało łatwej wygranej Polaka. I rzeczywiście, tak było.
Miłe złego początki
Karacew imponował zwłaszcza piłkami zagrywanymi po swoim pierwszym podaniu. Najbardziej zadziwiające było to, że Rosjanin przyjął warunki gry Hubiego i naprawdę nieźle sobie w nich radził. Tenisista z Wrocławia lubi zaskoczyć przeciwnika dobrym skrótem i generalnie nieźle czuje się przy siatce. Lecz Karacew również nie omieszkał korzystać z tej broni. O tym, jak wyrównany był pierwszy set niech świadczy fakt, że zaledwie jeden gem zakończył się wygraną do zera. W przypadku reszty mieliśmy zaciętą walkę. W grze Hurkacza nieco martwił nieskuteczny forehand, ale za to Polak dobrze returnował. Szczególnie przy drugich serwach przeciwnika.
No właśnie, drugie serwy. To one stanowiły klucz to wygrania pierwszej partii. Bo choć Karacew dobrze grał z pierwszej piłki, to kiedy się mylił, za drugim podejściem jego serwis wyglądał po prostu słabo. Tak, jakby on sam nie do końca wiedział, czy chce zaryzykować i mocno zagrać licząc na łatwą do wykończenia piłkę zwrotną, czy jednak lepiej zaserwować bezpiecznie i nie popełnić podwójnego błędu. Ten brak konsekwencji słono go kosztował. Zatem nie obyło się bez nerwów, lecz to Hubert opuszczał kort jako zwycięzca pierwszego seta.
Hurkacz jednak nie jest robotem
Niestety, w drugiej partii Rosjanin wyciągnął wnioski ze swoich błędów. Kiedy psuł pierwszą piłkę, zupełnie przestawał kalkulować. Ładował ile tylko miał sił w ręce i to przynosiło efekty. Hurkacz dużo takich piłek odbijał na aut albo posyłał w siatkę. Nie ulegało wątpliwości, że to Karacew przejął inicjatywę w meczu. Był o wiele pewniejszy w poruszaniu się po korcie. Gdy Hubert odbierał jego trudne piłki, Asłan często podbiegał do siatki i momentalnie je kończył. Zwyciężył w drugim secie 6:4, więc wszystko miało rozstrzygnąć się w partii numer trzy.
Ta rozpoczęła się najgorzej jak tylko mogła. Polak sprawiał wrażenie, jakby cały czas rozpamiętywał poprzedniego seta i już na samym początku łatwo stracił swój serwis. Podpalał się, szukał szybkich punktów. Kiedy otrzymał ostrzeżenie za nadużycie piłki, wdał się w niepotrzebną wymianę zdań z arbitrem spotkania. Pomimo, że wygrał trzeci gem w którym ta sytuacja miała miejsce, widać było nerwy u Polaka.
Na domiar złego, Hubert poprosił o przerwę medyczną. Kiedy masażysta zajmował się jego prawym przedramieniem, zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby ostatnie natężenie meczów nie daje o sobie znać. Przecież jeszcze cztery dni temu grał w finale Moselle Open we Francji. Po czym zapakował się do samolotu i od wczoraj, nie zważając na różnicę czasu, jetlag i brak odpoczynku, gra w San Diego. Doprawdy, bardzo byśmy chcieli, żeby ta przerwa stanowiła sprytny fortel mający na celu wybicie przeciwnika z rytmu. Jednak patrząc na wydarzenia na korcie, nic takiego nie miało miejsca. Trzeciego seta Hurkacz przegrał wyraźnie – 2:6.
Tak więc nie będzie siódmego ćwierćfinału turnieju w tym sezonie. Choć – co jeszcze raz podkreślmy – Asłan Karaacew poprawił swoją grę na przestrzeni dzisiejszego meczu, to trudno nie odnieść wrażenia, że Polak wydatnie mu w tym pomógł. Z gema na gem był coraz słabszy. Chciał wziąć turniej z marszu, wręcz wysiadając z lotniska, co skończyło się niepowodzeniem. I wcale nie zdziwimy się jeżeli Hurkacz, siedząc obolały w hotelu zastanawia się do czego był mu w ogóle potrzebny udział w tym turnieju…
Hubert Hurkacz – Asłan Karacew 1:2 (7:5, 4:6, 2:6)
Fot. Newspix
Nie ma jetlagu lecąc ze wschodu na zachód. Jetlag pojawia się tylko kiedy lecisz w przeciwną stronę niż słońce, a nie ze słońcem. Lot sam w sobie mógłby wykończyć, ale też nie podejrzewam Hurkacza o latanie klasą ekonomiczną
I tak Hubert miał lecieć do Stanów na Indian Wells, więc San Diego w niczym mu nie przeszkodziło. A parę cennych punktów zawsze wpadło.