Giganci z Nowej Zelandii. Poznajcie rodzinę Adamsów

Giganci z Nowej Zelandii. Poznajcie rodzinę Adamsów

Steven Adams jest najsilniejszym zawodnikiem w NBA, od którego odbijają się dwumetrowi faceci. Jedna z jego sióstr – Valerie – to czterokrotna medalistka olimpijska w pchnięciu kulą. A kolejna – Lisa – w Tokio została mistrzynią paraigrzysk w tej samej konkurencji. Rodzina Adamsów jest jedną z najbardziej wyjątkowych w świecie sportu. I zapewne, w całej Nowej Zelandii.

Wszystko zaczęło się od ojca, Sida Adamsa. Członka brytyjskiej armii, który osiedlił się w Rotorua. A potem wszedł w pierwszy związek, i kolejny, i jeszcze następny. To ile ostatecznie dorobił się dzieci, pozostaje zagadką do dzisiaj. Niektóre media podawały, że dwudziestu, inne – osiemnastu. Jego córka – Vivi – myślała zawsze, że ma szesnaście braci i sióstr. Stevenowi w głowie utkwiła czternastka.

Nikomu nie chciało się liczyć, ba, było to wręcz niemożliwe, bo rodzina Adamsów wcale nie żyła pod jednym dachem. Z takim ojcem było to niemożliwe. Sid bowiem nie przepadał za stabilizacją. Służbę wojskową zakończył na własnych warunkach – kiedy jego statek dobił do Zatoki Obfitości, postanowił z niego uciec. Trafił do wspomnianego miasteczka, słynącego ze zjawisk geotermalnych. Bardzo mu się w nim spodobało. I niedługo później, a jakże, poznał lokalną kobietę.

Miał z nią dwie córki. Nie zbudował jednak długotrwałej relacji ani z nimi, ani z ich matką. Te po jakimś czasie nie chciały mieć z Sidem nic wspólnego. Lokalizacji jednak nie zmienił. Kręcił się w pobliżu, jeżdżąc ciężarówkami obładowanymi drewnem dla firmy budowniczej. W międzyczasie umawiał się z kolejnymi sympatiami. A potem witał na świecie kolejnych potomków.

I tak do czasu, aż skończył sześćdziesiątkę. To wtedy, w 1993 roku, na świat przyszła jego, prawdopodobnie, najmłodsza pociecha – Steven Adams. Obecnie koszykarz Memphis Grizzlies.

Znowu Po raz pierwszy razem

Dzieci Sida były porozrzucane po całej Nowej Zelandii, niektóre żyły ze swoim matkami (których było – podobno – pięć), niektóre żyły z nim. Cała szesnastka, osiemnastka czy dwudziestka nigdy nie zebrała się w jednym miejscu. Nigdy nie szwendała się po tym samym pomieszczeniu. Nie wymieniała spojrzeń oraz opowieści podczas ślubu, imienin czy innych uroczystości. Dopiero w 2005 roku miało miejsce spotkanie, podczas którego Adamsowie mogli się poznać. Choć nie wszyscy.

Pojawiło się na nim czternaście osób, w tym sam Sid, który zabrał ze sobą m.in. swojego dwunastoletniego syna. Steven miał okazję znowu zobaczyć Valerie, siostrę, która na co dzień żyła w Auckland. Od zawsze robiła na nim wrażenie, bo pokazywała, że coś z tymi warunkami fizycznymi odziedziczonymi po ojcu da się zrobić. Była już wówczas wicemistrzynią świata w pchnięciu kulą.

Oczywiście – w wesołej gromadce znajdowali się też inni sportowcy. Ralph oraz Warren, znaczni starsi od Stevena, grali swego czasu w koszykówkę. Podobno mieli wystarczająco talentu, aby trafić do NBA – gdyby to w ogóle było możliwe w przypadku zawodników z Nowej Zelandii w latach osiemdziesiątych. Niestety nie było, dlatego występowali w miejscowych ligach.

Steven przyzwyczaił się do życia wśród gigantów. Gigantów, którzy wcale nie byli dla niego łagodni. Wręcz przeciwnie – starsi bracia nieustannie mu dokuczali. Stanowił łatwy cel, skoro był najmłodszy w rodzeństwie, a także – co naturalne – najniższy i najsłabszy fizycznie. Po latach mówił, że to nauczyło go charakteru.

Tamtego dnia – kiedy spotkali się niemal wszyscy Adamsowie – też był ofiarą dowcipu. Choć takiego, który nie wyszedł z niczyjej inicjatywy. Rodzina ustawiła się do zdjęcia, w kolejności od najniższego do najwyższego. Mający około 211 cm wzrostu ojciec stanął po środku. W przypadku tak wysokiej gromadki złapanie wszystkich w kadrze stanowiło wyzwanie. Viv zrobiła jednak wszystko co w jej mocy. Wreszcie, rodzina odetchnęła, że nie musi już pozować i wytrzeszczać zębów.

Potem okazało się, że Steven i jego starsza siostra Margaret zostali z fotografii “wycięci”.

Choroba

Spokojne czasy dobiegły końca, kiedy Steven usłyszał od ojca, że lekarz znalazł “coś białego” w jego organizmie. Chłopak miał już dwanaście lat, był coraz bardziej świadomy otaczającego go świata, ale w tamtym momencie włączyła mu się dziecięca naiwność. Potęgowana tym, że przecież jego rodzic, jako astmatyk mający problemy z plecami, często bywał w szpitalu. Najmłodszy z Adamsów uznał, że waniliowe lody, które jedli wcześniej, wciąż pływają w brzuchu ojca. Oczywiście, że nie pomyślał o nowotworze.

Parę dni później Viv zwołała obecne w mieszkaniu rodzeństwo: Stevena, Sida, Gabby i Lisę. I wytłumaczyła im, jak poważna jest sytuacja. – Tato jest chory. Jest bardzo, bardzo chory. Ma raka – usłyszeli. Te słowa błyskawicznie uderzyły wszystkich. Stevena też. Dobici tragiczną informacją obudzili śpiącego w swoim pokoju ojca. I usłyszeli od niego, że mają natychmiast przestać płakać. Bo to on ma problem i on powinien być smutny, a nie oni.

Kolejne miesiące posłużyły Stevenowi Adamsowi jako lekcja szybkiego dorastania. Pamięta codzienne wizyty w szpitalu. Pamięta ciągłe przyloty, odwiedziny niezliczonych krewnych. Pamięta matkę, która – na tragiczną wieść – ruszyła się z Tonga. Pamięta też to, że czuł się przy niej obco. Była tylko jednym z wielu Adamsów. Ten jeden, wyjątkowy Adams natomiast drażnił się ze swoim synem. Przez chwilę wydawało się, że walczy, a potem, że się poddaje. I tak w kółko.

Steven wreszcie stracił nadzieję. Ale dalej odwiedzał ojca w szpitalu, a ten dalej wychylał nogę na drugą stronę, a potem ją cofał.

– Dopiero co zauważyliśmy, że jego klatka piersiowa nie uniosła się od dłuższego czasu i wszystkie emocje zaczęły wychodzić na zewnątrz. A potem on oddychał ponownie! Szczerze, to wyglądało, jakby się z nami bawił – wspominał przyszły koszykarz.

W końcu Sid Adams, ojciec czternastu, szesnastu, osiemnastu, a może dwudziestu dzieci, dał za wygraną. Był 2007 rok. Steven Adams ciężko przeżywał jego śmierć, ale potem wszedł na drogę, która poprowadziła go do NBA.

Zakręty

Zaczęło się typowo dla nastolatka, którego świat runął. Były wagary, był absolutny brak zainteresowania szkołą i chęć buntu. Zanim sprawy zaszły jednak za daleko, zainterweniował Warren. Uznał, że ktoś musi zająć się jego młodszym bratem. Więc czemu nie on?

Skontaktował się, jako emerytowany koszykarz, ze swoim byłym kolegą drużyny, Kennym McFaddenem. Ten po zakończeniu kariery postawił na trenerkę. I miał kontakty. A dzięki Warrenowi także bardzo wysokiego chłopaka pod skrzydłami. Posłanie go do szkoły, z zaawansowanym programem sportowym, było zatem formalnością.

Formalnością, dla Stevena Adamsa, nie była jednak adaptacja. Przez pomysł swojego brata musiał opuścić to, co znał doskonale i przeprowadzić się do Wellington. A znajdująca się tam placówka Scots College nie chciała w swoich murach młodocianych przestępców. Ani nawet chłopaka, który nie wie, jak powinien się ubierać.

Steven Adams nigdy w życiu nie miał jednak na sobie garnituru. Na pierwsze lekcje nie zabrał ze sobą długopisu oraz zeszytu. Po prostu pojawił się w budynku. Pewny siebie jak nikt inny. – Byłem “buszmenem”. Moi obecni przyjaciele mówili: kim jest ten morderca? Czuli się naprawdę niekomfortowo w moim towarzystwie.

Po paru tygodniach Nowozelanczyk wiedział już, jakie obowiązują go zasady w stolicy. A koszykówka? Pochłonęła go w całości. Bardzo szybko robił postępy. Kiedy miał szesnaście lat, przyszła pora na nowe wyzwania. McFadden wysłał wideo z akcjami swojego “wychowanka” do trenerów w Stanach Zjednoczonych. Niedługo później Adams został zaproszony na obóz “Adidas Nations”, mający miejsce w Los Angeles.

Wszystko zatem, w karierze sportowej Nowozelandczyka układało się idealnie. Choć nie miało prawa. – Jego historia to cud, bo w Nowej Zelandii nie ma za wiele koszykówki. On jest twardy, tak jak inne chłopaki, które się stamtąd wywodzą, bo to kraj rugby. Jeśli jednak nie trafiłby na Kenny’ego, niemożliwe, że zaszedłby tak daleko. On go znalazł, edukował, a także sprawił, że został zauważony – wspominał skaut i trener Mark Bryant.

Już podczas swojej pierwszej wizyty w USA Adams wywołał zachwyt. W pokazowych meczach zdobywał średnio ponad 20 punktów i 15 zbiórek. Było jasne, że musi w pełni postawić na koszykówkę. A to oznaczało rozbrat z Nową Zelandią. W wieku 17 lat przeprowadził się do Massachusetts. Po roku edukacji licealnej trafił na uczelnię Pittsburgh.

A tam do NBA powstała już autostrada.

Siostry

Tym sposobem Steven został kolejnym sportowcem w rodzinie odnoszącym międzynarodowe sukcesy. Wyrósł na gracza nazywanego “najsilniejszym mężczyzną w NBA”. Choć nie może pochwalić się tym, że kiedykolwiek był na igrzyskach olimpijskich. A Valerie jest ich weteranką. Mierząca ponad 190 cm kulomiotka zadebiutowała na międzynarodowej scenie jeszcze na początku XXI wieku. Rozwijała się pod skrzydłami Kirsten Hellier, byłej lekkoatletyki, oszczepniczki pochodzącej z Australii. I już jako dwudziestojednolatka odniosła pierwszy międzynarodowy sukces – zdobyła srebrny medal podczas mistrzostw świata w Helsinkach w 2005 roku.

Co było dalej? Pasmo sukcesów. Między 2006 a 2014 rokiem Adams zdobywała złoto każdej dużej imprezy, na jakiej się pojawiła. Dwukrotnie zostawała mistrzynią olimpijską, czterokrotnie mistrzynią globu (zarówno na stadionie, jak i na hali). Do tego uzbierała trzy triumfy w igrzyskach wspólnoty narodów. Jej poziom dominacji można dorównać do tego, jaki prezentowała Anita Włodarczyk w szczycie formy. Z jedną różnicą – Valerie nigdy nie pobiła rekordu świata. To jedna rzecz, której jej uciekła.

Co natomiast sprawiło, że po 2014 roku nie była już niepokonana? Kontuzje. Przechodziła operacje łokcia i kolana. Niemal cały sezon 2015 musiała spisać na straty. Zdołała jednak w porę wykurować się na igrzyska w Rio de Janeiro. I zdobyła podczas nich medal – choć nie złoty. Minimalnie lepsza, i to po pchnięciu w ostatniej serii konkursu okazała Michelle Carter z USA. Tym samym długoletnie panowanie Nowozelandki na światowej scenie dobiegło oficjalnie końca. Adams zresztą poniekąd się z tym pogodziła. Niedługo po imprezie w Rio skupiła się na życiu rodzinnym. W 2017 roku na świat przyszła jej córka. A dwa lata później później syn.

To nie znaczy jednak, że całkowicie zrezygnowała ze sportowej kariery. W pandemicznym sezonie 2020 nie imponowała co prawda formą, ale kiedy przyszło co do czego, znowu była gotowa do rywalizacji. Z niedawnych igrzysk w Tokio wróciła z brązowym medalem. Jak na możliwości dwukrotnej mistrzyni olimpijskiej – nie był to przeolbrzymi sukces, ale taki miała odnieść jej, zmagająca się z hemiplegią, siostra. Nieznana szerszej publiczności Lisa Adams, która miesiąc później zadebiutowała na paraigrzyskach. Również jako kulomiotka.

Valerie zresztą wcale nie oglądała jej występów na ekranie telewizora. Wręcz przeciwnie – była na trybunach, pełniąc rolę trenerki. Na własne oczy widziała, jak młodsza siostra staje się mistrzynią paraigrzysk. – Nie mogę sobie wyobrazić, że dokonałabym tego bez niej. To, że mogłam pójść do niej po konkursie, podziękować, przytulić, to była wisienka na torcie. Ponieważ tak, jesteśmy siostrami, ale ona jest też wspaniałym szkoleniowcem. To że mogliśmy przeżywać to wszystko razem, było wyjątkowe – mówiła Lisa.

Dynastia

Steven Adams ma 28 lat i jest najmłodszym z dzieci Sida, dlatego trudno się spodziewać, żeby w przyszłości pojawił się kolejny sportowej diament pochodzący z tej wyjątkowej rodziny. Chyba, że mówimy już o kolejnym pokoleniu. Mamy jednak koszykarza NBA, mamy wielokrotną mistrzynię olimpijską i świata, uważaną za jedną z najwybitniejszych sporstmenek w historii Nowej Zelandii, a od niedawna także mistrzynię paraolimpijską. A gdzieś, porozrzucani po całej Nowej Zelandii, znajdują się też pozostali Adamsi. Poznać ich nietrudno. Mężczyźni mają około dwóch metrów i sześciu centymetrów, kobiety metr osiemdziesiąt pięć.
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez