Były mistrz świata federacji WBA i WBC. Aktualny IBF i IBO. Jeden z najlepszych bokserów ostatniej dekady. Człowiek, który zawładnął wagą średnią. Giennadij Gołowkin kończy dziś 38 lat. Zanim jednak wszedł na bokserskie salony, prezentował się na innych – olimpijskich. Na igrzyska ruszył do Aten, a jego droga do Grecji przypominała nieco narciarski slalom gigant. Trzeba było sporych umiejętności, nieco szczęścia i wiele determinacji, by na nią wkroczyć, a potem ją przebyć.
Boksować zaczął gdy miał dziesięć lat. Starsi bracia wciągnęli w to jego i Maksa, jego brata bliźniaka, choć młodsi Gołowkinowie woleli piłkę. Zresztą Wadim i Siergiej od małego starali się nauczyć Giennadija, że świat to miejsce, gdzie bić się po prostu trzeba umieć. Jak to robili? – Już gdy byłem w przedszkolu, wybierali starsze dzieciaki, żeby mnie atakowały. Musiałem się bronić. Każdego dnia robił to inny gość – wspominał. Metoda, choć co najmniej kontrowersyjna, zadziałała najwyraźniej idealnie.
Boksowanie przyszło mu łatwo. Ledwo wszedł na ring, już rozumiał o co w tym chodzi. Zresztą podobnie jak Max. Obaj mieli spory talent, a zdaniem samego GGG, jego brat miał nawet większy. Z pewnością duża w tym zasługa starszych braci, którzy nie tylko namówili bliźniaków do wejścia na ring, ale też puszczali im nagrane uprzednio walki z wieloma utytułowanymi pięściarzami – m.in. Mike’em Tysonem czy Muhammadem Alim – w rolach głównych, od których ci się uczyli. Niestety, późniejszych sukcesów swojego “podopiecznego” nie mógł zobaczyć ani Wadim, ani Siergiej. Obaj zginęli, służąc w rosyjskiej armii – jeden w 1990, drugi w 1994 roku.
Rodzina Giennadija w tym czasie ledwo wiązała koniec z końcem. Transformacja dała im się we znaki, Kazachstan nagle stał się niepodległym państwem, wszystko stało na głowie. Do tego okolice Karagandy to nieprzyjazny teren. Pełen różnych podejrzanych typów, znany z wydobycia węgla, zresztą ojciec GGG był właśnie górnikiem. W takim miejscu trudno było w latach 90. o bezpieczny i przyzwoity byt. Boks stał się więc nie tylko hobby i sposobem na spędzanie czasu, ale też swego rodzaju nadzieją, obietnicą, że za jego sprawą uda się stamtąd wyrwać.
Giennadij przechodził po kolei wszystkie szczeble. Był mistrzem miasta, regionu, Kazachstanu, Azji, igrzysk azjatyckich, a także młodzieżowym i seniorskim mistrzem świata amatorów. Choć początkowo lokalne turnieje wygrywał raczej Max. I każdy powtarzał, że to on jest lepszy. – Max nie poświęcał się dla boksu tak jak Giennadij. Wszystko przychodziło mu łatwiej, bo był bardziej utalentowany, więc nie miał tej dyscypliny – stwierdził kiedyś jeden z trenerów GGG. Ale sam Giennadij się z tym nie zgodził. I do dziś twierdzi, że Max miałby dużo większe szanse na odniesienie sukcesu. Czy faktycznie – nigdy się już nie przekonamy.
Faktem jest jednak, że talent Giennadija też można było dostrzec gołym okiem. W trakcie całej amatorskiej kariery przegrał tylko pięć z 350 walk. Statystycy twierdzą, że nigdy nie został powalony na ring, nie ugiął się nawet tak, by choćby oprzeć się o niego kolanem. Nic dziwnego, że już w 2002 roku dostał olimpijskie stypendium. Rok później był nowym mistrzem świata, bez większych trudów radząc sobie z wszystkimi rywalami, a komentatorzy radzili oglądającym turniej, by koniecznie zapamiętali jego nazwisko.
Wiedzieli, co mówią.
Wszystko to mogło jednak wziąć w łeb, gdyby nie pojechał na igrzyska w Atenach. Był tego bliski. O tym, że tam trafi zadecydowali jego… rodzice. Na igrzyska pojechać mógł bowiem tylko jeden z braci. – Tuż przed igrzyskami Max powiedział mi: “Okej, może ty spróbuj jako pierwszy”. Odpowiedziałem: “Nie, spróbuję drugi”. – Bracia nie mogli dojść do porozumienia, wkroczyć musieli więc wspomniani rodzice. Ale i oni mieli problem. Trudno było wybrać jednego z nich, wiedząc, że obaj mają wielki talent. Stwierdzili więc, że pojedzie starszy. Czyli Giennadij. Urodził się bowiem 15 minut wcześniej. 900 sekund. Tyle zadecydowało.
Kariera Maksa Gołowkina skończyła się w tamtym momencie, został z rodzicami i zaopiekował się nimi. Kariera Giennadija ruszyła za to do przodu. Na igrzyska poleciał z wiarą, że wywalczy złoto. Skończyło się drugim miejscem. Po drodze do finału nie miał większych problemów. Pokonał m.in. Ramadana Yassera Abdelghafara z Egiptu (31:20) i Andre Dirrella z USA (23:18). Przegrał jednak z Gajdarbekiem Gajdarbekowem w finale turnieju wagi średniej. Dla anonimowego dziś Rosjanina było to niespodziewane zwycięstwo. I, przy okazji, bardzo podejrzane.
Giennadij przez kilkanaście lat nie wypowiadał się na ten temat. W końcu jednak powiedział, co usłyszał w Atenach. – Rosjanin wygrał. Nie tak naprawdę, ale wygrał. Tak było, w porządku. To moje doświadczenie, część mojego życia, rozumiem, jak to działa. Pamiętam, jak po półfinale powiedział: “Hej, G, tylko jeden gość z Kazachstanu. Jeden złoty medal w boksie dla kogoś od was”. Powiedziałem, że nie ma problemu. Na to odpowiedział: “Nie dla ciebie, dla gościa z kategorii półśredniej”. Spytałem: “Co?”. Wierzę, że go pokonałem. Mój trener ciągle powtarzał: “pokonaj go, pokonaj” i to zrobiłem – mówił.
Zdaniem wielu faktycznie wygrał. Ale sędziowie orzekli inaczej i ze sporą przewagą wręczyli zwycięstwo Rosjaninowi. GGG się jednak nie załamał, stwierdził po prostu, że może tak miało być. Po latach sam siebie pytał, czy gdyby wtedy zdobył złoto, nie poczułby się spełniony. I tyle byłoby z kariery. A tak ruszył po kolejne sukcesy. Na amatorskich mistrzostwach świata tym razem mu się nie powiodło, sensacyjnie przegrał tam w 1/8 finału, tym razem zasłużenie. A przynajmniej w tym przypadku nikt nie podważał uczciwości sędziów.
Mimo porażki. już wtedy w Kazachstanie, jak sam stwierdził, ludzie oklaskiwali go i rozpoznawali na ulicach. Rok później rozpoczął profesjonalną karierę. Dojście na szczyt zajęło mu nieco czasu. Wkrótce jednak poznał go cały świat. Nawet przed tym, jak do tego doszło, w Nowym Jorku rozpoznał go co najmniej jeden człowiek. Przed jedną z walk, na którą szedł w charakterze widza, Giennadija zaczepił odźwierny. Zapytał, czy Kazach go pamięta. Gdy GGG stwierdził, że nie, odpowiedział: “cóż, moja szczęka pamięta cię bardzo dobrze”. Giennadij przyjrzał się więc uważniej. I poznał. Drzwi otwierał mu właśnie pracujący dorywczo w hotelu, który sponsorował Gołowkina, Ramadan Yasser Abdelghafar. Ten sam, którego pokonał w Atenach, a który później próbował swych sił na kolejnych igrzyskach i, bez wielkich sukcesów, na zawodowych ringach.
Ich losy, splecione jedną walką z igrzysk, nie mogły potoczyć się bardziej odmiennie.
Fot. Newspix