Festiwal Rzutów imienia Kamili Skolimowskiej miał być dla czołówki naszych reprezentantów ostatnim (lub jednym z ostatnich) sprawdzianem formy przed igrzyskami w Tokio. Jeśli tak, możemy mieć po nim mieszane uczucia. Bo świetnie zaprezentował się na przykład Wojciech Nowicki, ale już przy formie Pawła Fajdka pojawił się znak zapytania, podobnie jak przy zdrowiu Marcina Krukowskiego czy Marii Andrejczyk. Co więc wydarzyło się w Cetniewie?
Nadmorska impreza wybitnej obsady nie miała, choć poza Polakami trafiło się kilka uznanych nazwisk. Jednak to nie do końca o to w niej chodzi – owszem, zdarza się, że młot czy oszczep lata tam daleko, ale Cetniewo przede wszystkim przyciąga dobrą, wręcz rodzinną atmosferą. To taki mityng, przy którym można się nieco wyluzować, choć wiadomo, że każdy chciałby rzucać jak najdalej. I dziś niektórym się to udało. Inni za to musieli obejść się smakiem i pocieszać tym, że to tylko kroczek na drodze do najważniejszego konkursu tego roku – olimpijskiego.
Niepokój w oszczepie
Maria Andrejczyk wychodząc dwa miesiące temu na czoło światowych tabel, dała nam wielkie nadzieje na medal w Tokio. Tyle że od tego czasu ma problemy ze zdrowiem, wszystko w jej przypadku wiąże się z urazem barku. Nadal jednak potrafi rzucać daleko. W ostatnich dwóch mityngach Diamentowej Ligi posyłała oszczep najdalej ze wszystkich zawodniczek (choć, ze względu na inną formułę zawodów, nie wygrywała). W Monako udało jej się osiągnąć 63,63 m, a to już naprawdę dobra odległość. Dziś w Cetniewie rzuciła jednak znacznie bliżej – 59,96 m. W zawodach i tak okazała się najlepsza, a odległość pewnie przesadnie by nas nie niepokoiła, gdyby po konkursie nie powiedziała kilku ważnych słów.
– Pomiędzy występami w Monako i Cetniewie minęło naprawdę mało czasu. Mój bark nie jest jeszcze gotowy na takie obciążenia, ale chciałam się sprawdzić w takich porannych warunkach – opowiadała zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN. Bark naszej zawodniczki tak naprawdę wydaje się więc być teraz sekretem do jej sukcesu. Jeśli wszystko będzie z nim w porządku, jesteśmy przekonani, że będzie w stanie rzucać daleko, być może nawet na poziomie nieosiągalnym dla reszty rywalek. Ale właśnie – “jeśli”. Wszystko opiera się na tym jednym słowie, a dyspozycja Andrejczyk w Tokio pozostaje niewiadomą właśnie ze względu na uraz i jego konsekwencje. Biorąc jednak pod uwagę, że nawet przy tych problemach potrafi przerzucać 60 metrów, można pozostać optymistą. Nawet jeśli lekki niepokój będzie temu wszystkiemu towarzyszyć.
Niepokoić może też inny bark – ten Marcina Krukowskiego. Rekordzista Polski rzucił dziś tylko 73.07 m i zajął ostatnie miejsce w konkursie. Potem tłumaczył, że to właśnie ze względu na bark. – Poczułem w nim lekki dyskomfort. Po dwóch próbach uznałem, że lepiej nieco odpuścić, bo wiadomo, że Tokio jest teraz najważniejsze. Szkoda, że nie udało się kontynuować serii zwycięstw na tych zawodach. Odczuwałem też jednak skutki mocnego treningu. Trochę odpocznę i powinno być dobrze – mówił.
A my trzymamy za słowo. Bo o ile Johannes Vetter jest wielkim faworytem rywalizacji w rzucie oszczepem na igrzyskach, o tyle Krukowski w tym sezonie wyrósł na jednego z faworytów do zajęcia drugiego miejsca. A to też byłby znakomity wynik.
Jak wypadnie “Last Dance”?
Piotr Małachowski karierę miał zakończyć już rok temu, a przedłużył ją tylko z uwagi na igrzyska olimpijskie. Dwukrotny srebrny medalista tej imprezy nie ukrywa, że chciałby w Tokio po prostu zaprezentować się z dobrej strony. Dziś jego głównym rywalem w konkursie miał być Christoph Harting, ten sam, który w Rio de Janeiro niespodziewanie odebrał mu złoty medal. Stało się jednak inaczej, bo na drugim miejscu – po rzucie na 62,12 m – wylądował Bartłomiej Stój.
Festiwal Rzutów w Cetniewie to właściwie teren Małachowskiego. Na dziewięć edycji przegrał tam tylko raz, lepszy okazał się wtedy Gerd Kanter, obecnie… trener Polaka. On już jednak nie startuje, więc dziś najlepszy znów był zawodnik Grupy Sportowej ORLEN, choć odległość niespecjalnie go zadowoliła. Rzucił bowiem 62,66 m. W teorii najważniejszy jest efekt – a więc zwycięstwo – w praktyce jednak taka odległość na igrzyskach zdecydowanie nie pozwoli marzyć o wysokich lokatach. Tym bardziej, że poziom dysku na świecie w ostatnim czasie poszedł w górę. Jeśli jednak wierzyć słowom Małachowskiego – a nie mamy powodu, by tego nie robić – są powody do optymizmu.
– To jedne z moich ostatnich zawodów w rzucie dyskiem. Zbliża się “Last Dance”. Fajnie, że wygrałem, ale wiem, że byłem w stanie rzucić 65-66 metrów. Nie potrafiłem dziś zgrać nóg z rękoma. Wszystkie rzuty wyglądały tak samo, nogi stały na ziemi, góra się kręciła. Tego żałuję, bo mogłem skończyć ze świetnym wynikiem, a tak jest niedosyt. Ten dysk trochę ucieka, to było słabe. Mam nadzieję, że w Tokio rzucę 67 metrów i da to bardzo dobre miejsce. Jest szansa, bo dyski na treningach latają naprawdę przyzwoicie. Trzeba to przełożyć na zawody i będzie super – opowiadał na antenie TVP Sport.
Cóż, liczymy, że w Tokio faktycznie zdoła oddać jeden rzut, który uczyni jego pożegnanie z igrzyskami godnymi zawodnika tej klasy.
Nowicki się poprawia, a Fajdek… pali
Na sam koniec w Cetniewie pojawili się młociarze i młociarki. Liczyć można było przede wszystkim na występ Pawła Fajdka, bo ten oddaje w tym sezonie rzuty, które przybliżają go do własnego rekordu Polski. Kwestią czasu wydawało się do niedawna przekroczenie granicy 83 metrów. Sęk w tym, że dzisiejszy konkurs sprawił, że można zacząć się przed Tokio denerwować. Bo Paweł, jak się wydaje, ma problemy z poprawną techniką rzutu
Możliwe, że to kwestia koła. To w Cetniewie jest – zgodnie ze słowami samych zawodników – bardzo szybkie i trzeba się do niego przyzwyczaić. Z drugiej strony to Fajdkowi pasować powinno. Dziś jednak rzuty po prostu mu nie wychodziły – na sześć prób spalił… pięć. W tym cztery pierwsze. A przecież tylko trzy takie wystarczyłyby na igrzyskach, by albo nie przejść eliminacji (co zdarzyło mu się już dwukrotnie), albo nie wejść do wąskiego finału. Owszem, jego jedyna zaliczona próba (79,19 m) to rezultat, który spokojnie wystarczyłby w obu przypadkach, by przejść dalej, ale na twarzy Fajdka widać było pewne zdenerwowanie.
Nadal jednak to młociarz Grupy Sportowej ORLEN pozostaje faworytem do złota w Japonii, bo nikt nie jest w stanie rzucać tak daleko jak Paweł w najlepszej formie. Choć Wojciech Nowicki w tym sezonie też imponuje. Raz, że bardzo równą dyspozycją, dwa, że stale się poprawia. Dziś znów rzucał najdalej w tym roku – w swojej piątej kolejce posłał młot na znakomite 81,36 m. A 80 metrów przekroczył w konkursie aż trzykrotnie. Z taką formą i regularnością o podium olimpijskie – drugie w swojej karierze – powinien być spokojny.
Formę na okolice podium w ostatnim czasie prezentuje też Malwina Kopron. W rywalizacji kobiet to ona dziś wygrała, rzucając bardzo dobre 75,28 m. A po zawodach dodawała, że przecież jest w ciężkim treningu, postawiła na siłę i taki wynik jest tak naprawdę lekkim zaskoczeniem. Pokusiła się nawet o stwierdzenie, że gdyby nie ten ciężki trening, to byłaby w stanie osiągnąć dziś życiówkę. Tę jednak śmiało może zachować na Tokio – tam przyda się bardziej.