Fałszywa śmierć, więzienie i dwa olimpijskie złota. Historia Mirutsa Yiftera

Fałszywa śmierć, więzienie i dwa olimpijskie złota. Historia Mirutsa Yiftera

W tej historii jest wszystko: bieda, więzienie, bojkot igrzysk, wielkie sukcesy, a w końcu ucieczka przed represjami za ocean. Mimo tego jej bohater na świecie pozostaje zapomniany. A to przecież jeden z największych długodystansowców w historii lekkiej atletyki i człowiek, który zainspirował kolejnych Etiopczyków do biegania. Zwał się Miruts Yifter. 

Haile Gebrselassie siedział z radiem ojca, słuchając relacji z igrzysk olimpijskich w Moskwie. Miał wtedy siedem lat. Słuchał schowany, by tata nie zauważył, że się obija, a w dodatku zużywa bateria na takie głupoty. Mały Haile, przyszły czterokrotny mistrz świata i dwukrotny mistrz olimpijski w biegu na 10 000 metrów, ryzykował, ale – jak się potem okazało – całkiem słusznie. To tego dnia usłyszał o tym, jak to jego rodak Miruts Yifter zdobył dwa olimpijskie złota.

Haile podjął wtedy decyzję – chciał zostać biegaczem, pójść w ślady Yiftera i też wracać do domu w blasku olimpijskiej chwały. – Miruts był dla mnie i mojej lekkoatletycznej kariery wszystkim. Kiedy zacząłem biegać, chciałem być jak on. To on jest powodem dla tego, kim jestem teraz i co osiągnąłem. Kiedy byłem mały, wątpiłem, czy on w ogóle jest człowiekiem. Przecież tyle osiągnął. Dla mnie jest najlepszym sportowcem w historii Etiopii, zaraz po wielkim Abebe Bikili – mówił Gebrselassie.

Zresztą nie tylko on. Wielu innych, wielkich sportowców z tamtego regionu mówiło niemal to samo. Yifter ich inspirował. Dzięki niemu oni sami osiągali sukcesy.

*****

W listopadzie 2016 roku do publicznej wiadomości podano, że Miruts Yifter nie żyje. Przedwcześnie. Fakt, że chorował i przebywał w szpitalu, ale śmierć – wtedy – jeszcze go nie dopadła. Ta informacja, rozpowszechniona przez etiopskie media, miała jednak pewien skutek. O Yifterze nagle sobie przypomniano. W szpitalu w Kanadzie odwiedzali go dziennikarze, znajomi sprzed lat, a ci, którzy nie mogli przyjechać, dzwonili z całego świata.

W dniu, kiedy ogłoszono, że zmarł, szpital otrzymywał telefony przez cały dzień. Nie mogliśmy poradzić sobie z wszystkimi tymi rozmowami, w końcu zaczęliśmy kierować te telefony bezpośrednio na jego oddział. To było niesamowite. Nie zdawałam sobie sprawy, jak znany był – mówiła jedna z pielęgniarek. A inna dodawała, że w ciągu dwóch dni do Yiftera przyszły w odwiedziny setki osób. Niektórzy, wciąż nie zdając sobie sprawy, że Miruts żyje.

Atmosfera żałoby zresztą nie zniknęła tak szybko. Trudno w dzisiejszym świecie skorygować taki news. W końcu zrobił to sam Yifter w rozmowie z dziennikarzami. To wtedy powiedział, że faktycznie, choruje i przebywa w szpitalu od dłuższego czasu (cierpiał z powodu zapadniętego płuca), a jego wiek sprawy nie ułatwia, ale jeszcze nie wybrał się na tamten świat. Kolejne wizyty zresztą bardzo go cieszyły, a sala pękała w szwach.

Ludzie z Waszyngtonu, Nowego Jorku i Kalifornii przyjechali mnie odwiedzić. Sportowcy biegający dla klubów i uniwersytetów byli tu i mówili mi, że jestem ich bohaterem. Bycie kochanym to coś niezastąpionego, czego nie można kupić za pieniądze, mogę tylko dziękować za to Bogu. Ludzie z całego świata dzwonili do mnie. Haile [Gebrselassie], Kenenisa [Bekele], wszyscy ci sportowcy pocieszali mnie i zachęcali do walki przez telefon. Jestem za to wdzięczny. Dzwonili też moi byli koledzy z zespołu. Kiedy odezwał się Mohammed Kedir, był bliski histerii i płakał do telefonu, bo słyszał, że zmarłem.

Niestety. Informacja podana przedwcześnie, wkrótce okazała się prawdą. Pod koniec roku, 22 grudnia, Miruts Yifter faktycznie zmarł.

*****

Co uważniejsi czytelnicy pewnie zaczęli się zastanawiać, skąd legenda etiopskiego sportu w Kanadzie? Odpowiedź brzmi: z obaw. W 1998 roku Yifter zbiegł z Etiopii za ocean i poprosił o azyl. Bał się, że rząd Melesa Zenawiego wtrąci go do więzienia za związki z poprzednim reżimem. W tamtych czasach w rodzinnym kraju biegacza była to norma. Według raportów Amnesty International, setki więźniów politycznych zatrzymano i wtrącono do aresztu bez procesów. Wielu z nich torturowano.

Yifter w tym samym czasie stracił pracę jako trener narodowej reprezentacji w biegach i został dotkliwie pobity przez służby bezpieczeństwa. Postanowił więc uciec. A dlaczego do Toronto? Bo tam czekała na niego etiopska diaspora, mieszkanie i prawnik, który miał reprezentować go przed kanadyjskimi władzami. Sam Miruts mówił, że zjawił się w Kanadzie, bo bał się o własne życie. Zresztą dziennikarze podkreślali, że na jego ciele było widać blizny, które pozostawiło po sobie wspomniane pobicie. Ale o tym on sam nie mówił, bo w Etiopii zostawił rodzinę. Nie chciał jej narażać.

Przez całe moje życie biegałem dla Etiopczyków i mojej ukochanej flagi. Powód, dla którego opuściłem kraj, jest taki, że wyedukowani ludzie, ludzie utalentowani, zostali usunięci przez rząd, z powodu ich etnicznych korzeni. Zwolniono ich. Widzę tych ludzi i ich dzieci na ulicach, żebrzących. Nie jestem w stanie spokojnie tego obserwować. Rząd postępuje źle – mówił. Zresztą przykładów nie musiał szukać daleko – jego przyjaciel, Mamo Wolde, mistrz olimpijski w maratonie z 1968 roku, spędził w więzieniu wiele lat (za uczestnictwo w morderstwach, któremu zaprzeczał). Bez procesu i wyroku. Rządzący, oczywiście, wszystkiemu zaprzeczali.

Nie chcę, by emocje odgrywały tu rolę. W Etiopii mamy powiedzenie, że jeśli mężczyzna chce coś zrobić, musi zatrzymać takie rzeczy w swoim sercu. Głęboko, bardzo głęboko boli mnie, że musiałem opuścić rodzinny kraj i rodzinę. To niesamowicie smutne. Brak mi słów, by to opisać. Kocham swój kraj, dlatego wciąż noszę na stroju jego flagę – dodawał. W Kanadzie ostatecznie zaczął nowe życie. Choć w starej roli.

Bywał trenerem, zresztą nie tylko biegaczy, ale i piłkarskich ekip. W międzyczasie szkolił też, ponownie, etiopskich zawodników, gdy sytuacja w kraju się uspokoiła i mógł tam wrócić. Twierdził, że każdy złoty medal jego podopiecznych, dodaje mu kolejny rok życia. W tamtym czasie kursował już pomiędzy Kanadą a ojczyzną. Stale powtarzał, że mimo burzliwej historii jego związków z ojczyzną, jest z niej dumny. – Twój kraj to twój kraj. Kiedy biegałem, biegałem dla jego flagi. W Kanadzie dobrze mi się żyje, ale nic nigdy nie będzie tu takie, jak w Etiopii – mawiał.

*****

Wydarzenia z końca wieku to jednak nie pierwszy raz, gdy Yifter musiał walczyć z władzami. W 1972 roku debiutował na igrzyskach olimpijskich. Choć już cztery lata wcześniej trenował z kadrą na olimpiadę nie pojechał. Wróćmy jednak do Monachium – na 10 000 metrów był tam trzeci. Nie czekały go jednak gratulacje, a pretensje. Członkowie ekipy liczyli, że odniesie sukces taki, jak Abebe Bikila, dwukrotny mistrz olimpijski w maratonie.

Jeszcze gorzej zakończyło się dla niego to, co stało się w biegu na 5000 metrów. A właściwie, co się nie stało. Bo to właśnie o to chodziło, że Yifter nie stanął na starcie. Wersji tego wydarzenia było kilka. Jedne mówiły, że Miruts po prostu odmówił startu, gdyż był obrażony na oficjeli po tym, co stało się na dwukrotnie dłuższym dystansie. Inną relację przekazywał sam zainteresowany. – Trenerzy zaprowadzili mnie do mix zony, żebym tam się rozgrzał, po czym mnie zostawali. Potem się spóźnili, przez co nie wystartowałem – mówił. W plotkach przewijała się jeszcze inna wersja. Mówiła, że prawdą jest, że oficjele zapomnieli o Yifterze. Tyle tylko, że wszystko miało się wydarzyć „na mieście”, gdzie go wcześniej zabrali, a sami poszli balować. Biegacza – zagubionego i płaczącego na krawężniku – miał znaleźć jego kolega po fachu z Kenii.

Wyjaśnienia nie interesowały ludzi w jego rodzinnym kraju. Gdy Yifter wrócił do ojczyzny, został… wtrącony do więzienia za zdradę. Oczywiście bez procesu i wyroku. – Myśleli pewnie, że takim sposobem złamią moją miłość do biegania. Mylili się ­– mówił potem biegacz. Bo o ile wielu w takiej sytuacji skończyłoby karierę, o tyle on wręcz przeciwnie. Mało tego – był tak umotywowany, że… trenował w więzieniu. Pomagali mu podobno strażnicy.

Wkrótce, po kilku miesiącach (od trzech do dziewięciu, zależnie od wersji) spędzonych w więzieniu, wyszedł na wolność. I niemal z miejsca zaczął odnosić kolejne sukcesy. Przez następnych kilka lat był najlepszym etiopskim biegaczem długodystansowym, a najlepszy powoli stawał się też na świecie. Wydawało się niemal pewne, że na kolejnych igrzyskach – w Montrealu – zdobędzie złoto. Sęk w tym, że znów wtrąciła się polityka.

Afrykańskie państwa w większości (nie zrobiły tego tylko Senegal i Wybrzeże Kości Słoniowej) zbojkotowały igrzyska w Montrealu. To przez to, że MKOl zezwolił na uczestnictwo w igrzyskach… Nowej Zelandii. Jaki to ma związek? Taki, że reprezentacja rugby tego kraju nie dostosowała się do sportowej izolacji RPA i urządziła sobie tournée w tym właśnie kraju. Skąd izolacja? Chodzi oczywiście o politykę apartheidu.

Tak więc, przez polityczne – nawet jeśli realizowane w słusznym celu – rozgrywki, Miruts Yifter nie dostał szansy na start w Montrealu. Problem w tym, że w Kanadzie wraz z resztą etiopskich sportowców już był, a nawet trenował, by powalczyć o medal. – Wyszliśmy na poranny trening. Gdy wróciliśmy, pojawili się działacze i powiedzieli, żebyśmy się spakowali. Wracaliśmy do domu. 24 godziny przez półfinałem biegu na 10 000 metrów. Ból zmniejszał jedynie fakt, że robiliśmy to na rzecz walki z apartheidem – mówił.

Wywalczyć mistrzostwa olimpijskiego nie udało się więc po raz kolejny. I tylko po latach twierdził, że zdobyłby tam dwa złota, bo był idealnie przygotowany. Ale czy tak by się stało – nigdy się nie dowiemy.

*****

Urodził się w rejonie Adigrat. Tyle wie. Konkretne miejsce? Trudno wskazać. Swoją drogą – według doniesień, jakie mu towarzyszyły – początkowo nawet nazywał się nieco inaczej, dopiero później sam przybrał imię Miruts Yifter. Wczesne lata swojego życia spędził imając się różnych prac. Czy to w fabrykach, czy jako kierowca powozu. W końcu trafił do wojska, a konkretniej – do służb lotniczych. Jak się okazało, było to najważniejsze wydarzenie w jego życiu.

To tam zobaczył grupę trenujących biegaczy. Stwierdził, że chciałby do nich dołączyć. Od zawsze dużo bowiem biegał i wiedział, że jest w tym dobry. Uprosił kapitana Gudinę Kotu, lidera ekipy, by ten pozwolił mu na treningi z grupą. Wypadł na nich tak dobrze (zajął trzecie miejsce w treningowym biegu), że szybko został wzięty na regionalne i krajowe zawody. Wkrótce, na życzenie trenera kadry narodowej Negussiego Roby, który zachwycił się jego talentem, przeniesiono go do kwatery głównej etiopskich sił powietrznych, by tam mógł w spokoju trenować.

Warto dodać, że Yifter był już wtedy po dwudziestce. Tyle wiadomo. Bo znów – dowiedzieć się, ile miał lat? Niemożliwe. – Nie liczę lat. Ktoś może ukraść moje kury, ktoś może ukraść moje owce, ale nikt nie ukradnie mi mojego wieku – mówił. A przy innych okazjach napominał dziennikarzy: – Mówiłem im, żeby liczyli mój entuzjazm, a nie wiek. Że liczy się nasza etiopska motywacja do wygrywania kolejnych biegów. Ostatecznie Miruts dał się uprosić, by wybrać jeden dzień. Oficjalnie wpisano mu więc 15 maja 1944 roku jako datę urodzenia. Ale mówiło się, że równie dobrze mógł urodzić się… nawet sześć lat wcześniej.

Sam o sobie mówił, że w czasach, gdy biegał był „silny, pewny siebie i gotów zmierzyć się z każdym rywalem i każdym wyzwaniem, jakie przed nim postawiono”. Jego młodzieńcze lata i pewność z jaką dołączył do treningów, to udowodniły. Przez wiele lat nie mógł jednak osiągnąć jednego – zdobyć olimpijskiego złota. Moskwa, w roku 1980, miała być jego ostatnią szansą.

*****

Najlepszy na świecie był jeszcze przed tymi igrzyskami. W 1977 na Pucharze Świata (mistrzostw świata wtedy nie było), był najlepszy i na pięć, i dziesięć tysięcy metrów. Dwa lata później powtórzył ten sukces. Sęk w tym, że w tych biegach nie brał udziału Lasse Viren, który na tych dystansach wygrywał złota w Monachium i Montrealu. Żeby udowodnić, że jest mistrzem, Yifter musiał pokonać też jego. Historia tego wymagała.

W Moskwie raczej unikał rozmów z dziennikarzami. Wolał wszystko przekazać swoimi występami na bieżni. A te były mistrzowskie – zdobył dwa złota. Wreszcie mu się udało. Viren? Był daleko. Nie stał nawet na podium. – Odniosłem wiele zwycięstw, ale to na 10 000 metrów było najlepszym z dotychczasowych. Byłem zdeterminowany, żeby na igrzyskach pobiec cztery najlepsze biegi w swoim życiu. Modliłem się o to. Byłem w stanie nawet oddać życie za taki sukces. Ludzie wciąż uważają, że to zaskakujące, że mężczyzna w okolicach czterdziestki może rywalizować i wygrywać z ludźmi, z których wielu jest o 10 lat młodszych. Niektórzy twierdzą, że brałem doping, ale to nonsens – mówił, już po wygranych, gdy nieco się rozluźnił.

Warto tu dodać jeszcze jedną rzecz – styl. Bo Yifter miał swój sposób na odnoszenie zwycięstw, który zresztą zapewnił mu przydomek „The Shifter”. Przez większość biegu trzymał się z przodu, blisko najgroźniejszych rywali, a na ostatnich 300 metrach przyśpieszał tak, że nierzadko odsadzał resztę stawki niemal o pół okrążenia. Jego zdolność do zmiany tempa biegu była wprost nieprawdopodobna, a finisze nie do pobicia.

Rozmawialiśmy o tym z trenerami i trenowałem przyśpieszenie właśnie na dystansie 300 metrów jako strategię zarówno na 5000, jak i 10000 metrów. 300 metrów do mety to idealny moment. Nie za późno, nie za wcześnie. Najpierw skupiałem się na tym, jak biegną rywale. Na pięć okrążeń przed końcem zaczynałem decydować o tym, co sam muszę zrobić. Pojawiało się napięcie, ale zanim oni zdążyli podjąć działanie, ja wykonywałem swój ruch – tłumaczył.

W Moskwie zadziałało to dwukrotnie. Przy wielu innych okazjach – również. Na ponad 252 starty (tyle zapisano oficjalnie) w swojej karierze wygrał co najmniej 221. To niesamowity wynik, charakteryzujący jednego z największych biegaczy w historii. Wiedzieli to też etiopscy fani, którzy przyjęli go po igrzyskach w Moskwie z honorami. Tysiące ludzi wybiegło na ulice stolicy. Miruts dostał za to samochód, willę i pracę w rządzie.

To, jak wiemy, zmieniło się kilkanaście lat później, kiedy z kraju musiał uciekać. Ludzie wciąż jednak pamiętali jego sukcesy i wciąż go uwielbiali. Stąd tyle telefonów i odwiedzin, stąd rozpacz, gdy podano informację o jego śmierci – najpierw przedwczesną, potem tę właściwą. Gdybyście dziś zapytali w Etiopii kogoś o Mirutsa Yiftera, pewnie od razu nawiązalibyście nić porozumienia. Bo to jeden ze sportowych bohaterów całego kraju. I to się już nie zmieni.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez