Krew na asfalcie. Mija 25 lat od śmierci Fabio Casartellego

Krew na asfalcie. Mija 25 lat od śmierci Fabio Casartellego

Miał niespełna 25 lat. Większość kariery – a co dopiero życia – przed sobą. Wcześniej i tak zdążył odnieść wielki sukces. Na igrzyskach w Barcelonie wygrał wyścig ze startu wspólnego. Potem jeździł zawodowo, nawet w jednej ekipie z Lance’em Armstrongiem. Odszedł na trasie Tour de France. Upadł w kraksie, głową uderzył o betonowy słupek ustawiony przy drodze, który chronił pojazdy przed wypadnięciem z jezdni. Casartellemu przyniósł jednak śmierć. 

Złoto

– Był synem, którego chciałaby każda matka. Miał pasję i chciał jeździć zawsze, nawet w zimie. Pamiętam, że był bardzo szczęśliwy z powodu wyjazdu do Barcelony i bycia częścią tej imprezy. Jeszcze bardziej podekscytowany był jego ojciec. Mówił mu, że skoro jedzie, to niech powalczy o zwycięstwo. Gdy oglądałam ten wyścig, nie mogłam opanować emocji. Po igrzyskach nic się nie zmienił – opowiadała matka Fabio w wywiadzie dla cyclingnews.com.

Do Barcelony Casartelli wyruszył jako 22-latek, od kilku lat jeżdżący amatorsko. Był wielką nadzieją włoskiego kolarstwa. Pomiędzy 1990 a 1992 zaliczył sporo ważnych zwycięstw, niemal zawsze, gdy stawał na starcie, do końca liczył się w stawce. Jego nazwisko fani sportu znali już bardzo dobrze i czekali na to, co pokaże im w najważniejszych imprezach. Pierwszym wielkim testem dla Fabio były właśnie igrzyska. Choć chyba mało kto liczył na to, że faktycznie – jak chciał tego jego ojciec – powalczy na nich o zwycięstwo.

A jednak. W Barcelonie na metę dojechała trzyosobowa grupka. Fabio, Erik Dekker z Holandii i Łotysz Dainis Ozols. Ten ostatni nigdy nie zrobił większej kariery. Dekker wygrał kilka ważnych jednodniowych wyścigów, zgarnął też cztery etapy na Tour de France. Największe sukcesy wróżono zdecydowanie Włochowi. Powtarzano, że już w młodym wieku był niesamowicie mocny, a do tego miał świetnie rozwinięty zmysł taktyczny.

W Barcelonie to zresztą udowodnił – z całej trójki najlepiej wymierzył moment do rozpoczęcia finiszu, a gdy już ruszył, rywale po prostu nie byli w stanie go zatrzymać. Dekker ze srebra cieszył się jeszcze w czasie, gdy Casartelli wciąż finiszował. Po prostu widział, że Włocha nie dogoni. Ostatecznie Fabio wygrał o sekundę przed nim i trzy przed Ozolsem. A potem rozpoczął profesjonalną karierę, która jednak nie miała potrwać długo.

Czerwona kałuża

W 1993 roku zaczął jeździć dla ekipy Ariostea. Zanotował kilka niezłych rezultatów, przejechał też pierwsze w karierze Giro d’Italia. Potem przeszedł do ZG-Mobili, ale tam nic wielkiego nie zdziałał. Na trzeci zawodowy sezon trafił do Teamu Motorola, gdzie jeździł m.in. Lance Armstrong. Wiązali tam z Włochem spore nadzieje, a dowodem na to fakt, że zabrali go na Tour de France. Choć decyzja ważyła się do ostatniej chwili. Gdyby nie jechał on, wystartowałby tam Cezary Zemana. Polak ostatecznie jednak w składzie się nie znalazł, Włoch tak.

Czternaście etapów przejechał spokojnie. Na piętnastym rozegrała się tragedia. Kamery telewizyjne nie uchwyciły momentu samego upadku Fabio, ale pokazały go leżącego na asfalcie, zwiniętego w kłębek. Widać też było wyraźnie – co następnego dnia ukazało się na pierwszych stronach wielu sportowych gazet – rosnącą wokół Włocha kałużę krwi wyciekającej z jego głowy. Oszczędzimy wam tego widoku.

Niemal natychmiast obok kolarza zjawili się medycy. Zresztą nie tylko on wymagał pomocy, w kraksie udział brało kilku zawodników. Oni jednak mieli więcej szczęścia. Nawet Dante Rezze, leżący nieopodal w rowie. Francuz upadł tak, że był w stanie się pozbierać. Fabio trafił za to najgorzej, jak tylko mógł. Śmigłowcem przetransportowano go do pobliskiego szpitala w Tarbes. Jeszcze na jego pokładzie trzykrotnie stawało serce Włocha. Reanimowano go bez ustanku, ale też bezskutecznie. Kilka godzin po upadku już było wiadomo, że Fabio nie żyje.

Usłyszałam komentatorów mówiących o kraksie. Powiedzieli, że to kolarz Motoroli i moje serce niemal się zatrzymało. Pobiegłam po schodach przed telewizor. Kamera przybliżała się na numer. 114 – numer Fabio. Zaczęłam biegać po podłodze, krzyczałam: “Nie, nie, nie!”. Myślałam: “Okej, upadł, ale…”. Potem zaczęłam dzwonić do Francji. W końcu to do mnie zadzwonił doktor zespołu… Nie chciałam tego zrozumieć – mówiła jego matka, która do dziś, jak powtarza, tęskni za synem.

Byłem z tyłu, wszystko rozegrało się na zjeździe z Portet d’Aspet, jechaliśmy w zwartej grupce. To nie tak, że tworzyliśmy duży, zbity peleton i jedna strona to widziała, druga nie widziała. Nie, wszyscy go widzieliśmy. Byłem w tej grupie. I tak… wiedziałem, że to Fabio – mówił Lance Armstrong, jego kolega z ekipy. Następnego dnia wraz z kolegami z grupy przejechał wspólnie przez metę etapu, dedykując go pamięci Włocha. Trzy dni później zadedykował też Casartellemu swoje własne etapowe zwycięstwo. W kolejnych latach często odwiedzał też jego rodzinę.

Ale, jak mówił, wspominanie tamtej chwili już zawsze było dla niego trudne. Inni kolarze powtarzali to samo.

Mógł przeżyć?

W środowisku kolarskim natychmiast po wypadku Fabio rozgorzała dyskusja – czy gdyby Włoch miał założony kask, przeżyłby? Jedni mówili, że tak, bo ten ochroniłby jego głowę, inni wskazywali na fakt, że uderzył akurat tą częścią czaszki, która chroniona i tak by nie była. Choć znajdowali się przeciwnicy takiego twierdzenia. Doktor, który przeprowadzał sekcję zwłok, twierdził, że Fabio uderzył o słup samym czubkiem czaszki. I kask w tej sytuacji mógłby pomóc.

Ze śmiercią Casartellego ostatecznie było podobnie jak z Tomem Simpsonem, który zmarł na Tour de France 28 lat wcześniej. W organizmie Brytyjczyka wykryto wtedy narkotyki i alkohol, przez dłuższy czas o tym rozmawiano, wprowadzono testy antydopingowe, ale tak naprawdę na wiele przymykano oko. I trzeba było wielu lat oraz kolejnych afer, by ostatecznie coś w kwestii nielegalnego wspomagania faktycznie się zmieniło.

Pomnik ku czci Fabio Casartellego. Fot. Wikimedia

Po śmierci Casartellego gwałtownych zmian też nie było. Kolarze nadal jeździli czy to w czapce, czy po prostu z odkrytą głową. Kaski zakładali nieliczni, ale tylko jeśli sami tego chcieli. Dopiero w 2003 roku wprowadzono je odgórnie i stały się one obowiązkowe na trasie wyścigów (choć nadal kolarze mieli pewną swobodę, mogli np. zdejmować je przed podjazdem). Powód? Śmierć Andrieja Kiwiliewa na trasie wyścigu Paryż-Nicea. Pierwsza tragedia niczego więc nie zmieniła. Trzeba było poczekać na drugą.

*****

Matka Fabio Casartellego wciąż pamięta rozmowę, którą odbyła z synem dzień przed ostatnim etapem w jego życiu. Powiedziała mu wtedy, żeby jechał ostrożnie i… założył kask. On odpowiedział, że nie da się całego etapu przejechać w kasku, bo ten jest po prostu bardzo niewygodny. Dodał jednak, że ostrożny będzie i pamięta, że w domu czeka na niego małe dziecko, które dopiero co się urodziło.

Ostrożny pewnie faktycznie był. Ale to nie wystarczyło.

Fot. Youtube


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez