Nie tylko Michał Kubiak, ale od niedawna również Bartosz Krzysiek i Michał Filip. A być może do tej paczki dołączy wkrótce Bartosz Kurek. Trudno nie dostrzec, że coraz więcej polskich siatkarzy kieruje się w stronę Azji. Skąd ten trend? Czym charakteryzują się tamtejsze ligi? Jak wygląda nabór do ligi koreańskiej i czym różni się od rozgrywek japońskich?
– Dostałem link od agenta na Youtube, gdzie mogłem oglądać draft. Musiałem też zainstalować aplikację Zoom, aby w razie bycia wybranym, połączyć się z Koreą – mówi nam Bartosz Krzysiek, który od przyszłego sezonu będzie zawodnikiem Daejeon Samsung Bluefangs. – Powiedziałem więc kilka słów po angielsku. Pytania? Agent ma już je z góry przygotowane: “jak się czujesz, jak zareagowałeś, jakie jest twoje nastawienie”.
Polski atakujący wraz z Michałem Filipem (Ansan OK Savings Bank Rush & Cash) trafił do nowego pracodawcy poprzez udział w corocznym drafcie. W Korei nie ma bowiem tradycyjnego rynku transferowego, przynajmniej jeśli chodzi o obcokrajowców. Każdemu klubowi przysługuje prawo do posiadania jednego zawodnika z zagranicy (niebędącego Azjatą, dla gracza z Chin, czy Tajwanu jest bowiem osobne miejsce).
Gdyby nie koronawirus, wszyscy zjawiliby się na miejscu, a ich przylot byłby w pełni opłacony. Potem zaczęłoby się “prężenie muskułów”. Siatkarze rozpoczęliby serię pokazowych meczów oraz treningów, bacznie obserwowanych przez reprezentantów klubów. Ci na podstawie ich dyspozycji, mieliby wyrobić opinie, który zawodnik im odpowiada. A potem wybrać go w drafcie. Ale z racji, że świat dotknęła pandemia, nic z tego nie miało miejsca.
– Nie było żadnych przedraftowych testów. Wszystko odbyło się za pomocą wysyłania CV oraz wideostatystyk – opowiada Krzysiek. – Trzeba było wypisać kluby, w których grałeś, największe osiągnięcia i całą historię kontuzji oraz przebytych zabiegów. Przypominało to bardziej wypełnianie karty pacjenta, niż karty siatkarza (śmiech). Pytania dotyczyły naprawdę całego ciała – od stóp, przez serce, po ręce.

Bartosz Krzysiek jeszcze w barwach GKS-u Katowice
Transmisja draftu okazuje się szczęśliwa tylko dla siódemki graczy, bo tyle właśnie jest klubów w koreańskiej lidze. Jeden obcokrajowiec na zespół, dokładnie. Co należy podkreślić, dobrze zarabiający obcokrajowiec. Otrzymują oni bowiem roczny kontrakt na kwotę 300 tys. dolarów.
Z takich zarobków prawdopodobnie będą mogli cieszyć się polscy siatkarze. Choć wciąż nie mogą czuć się pewniakami. – Koreańskie kluby dostają tysiące CV i mówimy o czymś w rodzaju pospiesznie przeprowadzanego konkursu piękności. Dlatego wprowadzono tam procedury, co do wymiany zawodników. Już w zeszłym roku zdarzyło się, że zawodnik, który był wybrany w drafcie w pierwszym wyborze, spędził w klubie dziesięć dni i został podmieniony na innego obcokrajowca z draftu. Ale nawet jeśli gracz spędzi w koreańskim klubie dosłownie chwilę i już nie będą z niego zadowoleni, to wciąż ma gwarancję dwóch pełnych wypłat – tłumaczy nam menadżer Jakub Michalak, który reprezentuje interesy m.in Bartosza Kurka.
Uznania w oczach koreańskich klubów nie znalazł za to… Dawid Konarski. Reprezentant Polski również zgłosił się do draftu, przeszedł wstępne procedury, ale podczas finalnej selekcji jego nazwisko nie padło ani razu: – Gdy popatrzymy na CV oraz formę, jaką Dawid prezentował w ostatnich latach, to wydawałoby się, że jest on numerem jeden tego draftu. Ale nie został wybrany w ogóle. Trudno powiedzieć dlaczego. Może był inny klucz, coś innego decydowało w tym roku? – mówi Krzysiek.
Co innego zauważa Ryszard Bosek, mistrz olimpijski z Montrealu i 359-krotny reprezentant Polski, a również były trener i menadżer siatkarski: – Koreańczycy patrzą przede wszystkim na siłę ataku. Jeśli zawodnik bije mocno, to może wykorzystywać niższy blok i błyszczeć w ich lidze, grać bardzo efektownie. A Japończykom się to podoba. Konarski? Tak, on też potrafi atakować, ale nie z taką siłą, jak Krzysiek. Częściej obija blok, popełnia oczywiście mniej błędów od innych zawodników, którzy zostali wybrani w drafcie, ale to nie jest tak istotne. Ma być silny, wysoki. No, i musi też atrakcyjnie wyglądać, jak wchodzi na boisko.
Możemy spekulować, że gdyby Konarski faktycznie przyleciał do Korei i pokazał się na tle innych graczy, to sytuacja byłaby inna. Może wtedy Koreańczycy zauważyliby, że mają do czynienia z kawałem kozaka? Szczególnie, że w poprzednich latach regułą było raczej to, że stawiano na graczy z największymi nazwiskami, a więc – w teorii – najlepszych.

Koreański draft z polskimi akcentami
Krzysiek: – Pozwoliłem sobie podesłać więcej statystyk, żeby Koreańczycy dostali mój szerszy obraz. Miałem w końcu trochę gorsze CV, niż inni zawodnicy, którzy będą się zgłaszać. Powtórki z meczów miały trwać dwie, trzy minuty, a ja wysłałem pięć minut. Dołączyłem do tego dane na temat każdego kontaktu z piłką w trakcie sezonu. Uznałem, że większa liczba detali pozwoli im się do mnie przekonać. Tym bardziej, że mogłem się czym pochwalić w tym sezonie, bo wyniki drużynowe były świetne, a moja gra też stała na wysokim poziomie.
Atakujący od zawsze uchodził za utalentowanego siatkarza. Przez lata grywał w zespołach z PlusLigi, ale w minionym sezonie zszedł poziom niżej, reprezentując barwy 1. ligowej Stali AZS PWSZ Nysa. Od przyszłych rozgrywek klub będzie jednak grał już w ekstraklasie. Duża w tym zasługa Krzyśka, który w ciągu dwudziestu rozegranych spotkań zaliczył aż 287 akcji punktowych. Drugi z polskich importów na Koreę – Michał Filip, występował natomiast w BKSie Visła Bydgoszcz.
On jest akurat znacznie niższym graczem od Krzyśka (195 cm do 208 cm), ale również charakteryzuje się dużą siłą ataku. Wystarczy zresztą rzut oka, aby dostrzec, że nie mówimy o zawodniku z typową, siatkarską sylwetką. – Filip to już kompletnie wygląda jak kulturysta! – śmieje się Bosek.
Siatkarz znad Wisły to dobry siatkarz
Żaden polski zawodnik nie wyrobił sobie w Azji takiej pozycji jak Michał Kubiak. Reprezentant Polski barwy japońskiego Panasonic Panthers reprezentuje od 2016 roku. Dwukrotnie sięgał po mistrzostwo kraju, a w ubiegłym sezonie zajął 2. miejsce. – Panthers nie wypuszczą go, dopóki tylko będzie chciał dla nich grać. Wszystko dlatego, że jest niesamowitym liderem. I osobowością, wokół której Japończycy grają swoją najlepszą siatkówkę – mówi Michalak, po czym zaznacza, że w nie każdej azjatyckiej lidze patrzyliby na niego przychylnym okiem. – Michał jest oczywiście niesamowitym siatkarzem, ale nie wpisuje się w ten model koreański. Tam ktoś by pewnie powiedział, że metr dziewięćdziesiąt to jednak za mało.
Cztery lata temu w tej lidze oglądać mieliśmy również Bartka Kurka, który jednak szybko rozwiązał kontrakt z JT Thunders. Zdążył tylko zagrać w ich barwach podczas XII Memoriału Arkadiusza Gołasia. Niewykluczone jednak, że Polak z powrotem trafi do Azji. Mówiło się też o tym, że zespół mistrza Japonii JTEKT Stings zasilić może Artur Szalpuk. Polski siatkarz ostatecznie wybrał jednak grę w Vervie Warszawa Orlen Paliwa.
Swoich sił w klubach z Dalekiego Wschodu próbowali też Zbigniew Bartman (Chiny – Sichuan Chengdu), jak i siatkarki: Katarzyna Skowrońska-Dolata (Chiny – Guangzhou Evergrande), Berenika Tomsia (Korea – Heungkuk Life Spiders, Japonia – NEC Red Rockets) oraz Maja Tokarska (Japonia – Hisamitsu Springs).
Co ciągnie Polaków do Azji? Czy chodzi głównie o sferę finansową? Odpowiada Jakub Michalak: – Motywacja na pewno jest poniekąd zarobkowa, bo tamtejsze kluby mają dobre oraz stabilne budżety. I tym kuszą nie tylko Polaków, bo grają tam też Amerykanie, czy Francuzi. Druga rzecz: niektóre z tych lig azjatyckich bardzo mocno poszły do przodu, jeśli chodzi o poziom sportowy. Wystarczy, że popatrzymy na Japonię, która od paru lat zatrudnia trenerów z całego świata. Jest to po prostu dobry kierunek, pod wieloma względami.
Nie można też zapominać, że Azja udanie walczy z pandemią koronawirusa. To ma swoje odzwierciedlenie w gospodarce, bo w klubach nie ma mowy o żadnych cięciach pensji, czy niższych budżetach. Zawodnik grający chociażby w Japonii nie musi obawiać się o to, że nie dostanie pieniędzy na czas albo jego klub okaże się niewypłacalny.
Michalak: – W niektórych ligach jest zdecydowanie więcej pewności i spokoju, a w innych niekoniecznie. Szczególnie gdy spojrzymy na włoskiego giganta, jakim jest Modena. Jej władze stwierdziły, że muszą renegocjować kontrakty wszystkich swoich gwiazd i puściły je w rynek. Taka sytuacja nie napawa optymizmem. Natomiast w klubach rosyjskich, czy azjatyckich nie ma żadnego zachwiania związanego z koronawirusem. Kluby są wciąż tak samo sponsorowane.
Przejdźmy do kolejnego wątku – dlaczego kluby japońskie czy koreańskie trzymają się tak sztywnego limitu obcokrajowców? Przecież nie ulega wątpliwości, że otworzenia bramy dla kolejnych graczy z Europy wpłynęłoby pozytywnie na poziom rozgrywek. – Przyjęli trochę taką koncepcję, że pokazywanie, promowanie krajowych zawodników jest atrakcyjne dla kibiców i przynosi większe zainteresowanie sponsorów. Ludziom się to podoba, pewnie przeprowadzili też odpowiednie badania oraz sondaże. Dlatego w każdym klubie gra tylko jeden obcokrajowiec, żeby nie burzyć tego modelu – uważa Bosek.
Według Jakuba Michalaka w najbliższym czasie limit obcokrajowców na pewno nie zostanie zniesiony ani złagodzony. Menadżer mówi też o znaczeniu, jakie ma w tej sytuacji zawodnik z zagranicy: – W Japonii zwraca się uwagę na szereg elementów. Pytają o status społeczny, o charakter zawodnika. Chcą po prostu wiedzieć: jaki to jest człowiek? W końcu obcokrajowiec ma bardzo duże przełożenie na zespół. Jeśli ciężko pracuje, nie brakuje mu sumienności i jest wzorem do naśladowania, to nagle cała drużyna zaczyna grać lepiej. A dodatkowo, jeśli ekipa ma kogoś takiego, co roku chcą do niej dołączać kolejni studenci z lig uniwersyteckich.
Jak wygląda życie siatkarza w Azji? Przede wszystkim musi przyzwyczaić się do dużej liczby ataków. Zespoły są zazwyczaj oparte właśnie na obcokrajowcach, można powiedzieć, że niektórzy stanowią siedemdziesiąt procent ofensywy swojego zespołu. Do tego w lidze koreańskiej rozgrywane jest sześć rund, w których siedem zespołów gra między sobą (co daje 36 spotkań w rundzie zasadniczej). Wysiłku więc nie brakuje i nie ma od niego zbytnio odpoczynku. Inaczej wygląda to w Japonii, gdzie zawodnicy mają do dyspozycji więcej wolnego czasu, dzięki któremu mogą chociażby pozwiedzać kraj oraz poznać jego kulturę. Gra się bowiem weekendowo, na podstawie serii turniejów. Szczególnie na początku tygodnia zawodnicy cieszą się zatem większym luzem.
Spore i pewne zarobki oraz ciekawe doświadczenie – to pierwszy szereg plusów. Dla kogoś wadą może być odpowiedzialność, jaka spoczywa na barkach każdego obcokrajowca. Możliwość wcielenia się w rolę lidera raczej nie odstraszy jednak żadnego ambitnego i utalentowanego gracza, o ile tylko dopisuje mu zdrowie. Trudno zatem dziwić się siatkarzom, którzy zamiast grać w konkurencyjnych rozgrywkach europejskich, wybierają Azję. Szczególnie że zbliżają się igrzyska olimpijskie w Tokio, więc można się spokojnie zacząć aklimatyzować…
To nie jest kierunek czysto zarobkowy ani miejsce na emeryturę. To po prostu propozycja, na którą przychylnie może spojrzeć każdy siatkarz na świecie, w tym Polacy. Azjaci doskonale o tym wiedzą, ale jak na razie pozostawiają wejście do połowy otwarte. Bo gdyby tylko bardziej uchylili wrota, rozmawialibyśmy pewnie o czołowych ligach globu…
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl (główne), 400mm.pl, Youtube