Igrzyska w Pekinie miały dwóch wielkich bohaterów: Usaina Bolta oraz Michaela Phelpsa. Ich wyniki były tak imponujące, że nieco odwróciły uwagę od dokonań innych wybitnych olimpijczyków, którzy również święcili sukcesy w stolicy Chin. Jednym z nich był Kenenisa Bekele. Dzisiaj mija dwanaście lat od biegu na 5 000 metrów, po którym etiopski długodystansowiec skompletował złoty dublet IO.
Kapitalny był już w Atenach. Jako 22-latek wygrał zmagania na 10 000 metrów, a na dwukrotnie krótszym dystansie zajął drugie miejsce (tuż za słynnym Hichamem El Guerrouj). Jak wspominał po latach, zabrakło mu doświadczenia, bo stać go było na pokonanie Marokańczyka. Nikt jednak wówczas nie miał wątpliwości, że to on zaczął dzierżyć miano najlepszego etiopskiego biegacza. Wielki rodak – Haile Gebrselassie – został zdetronizowany, ale ambicja Bekele pozostawała niezmiennie wysoka. Jego największe sukcesy miały dopiero nadejść.
Dominacja w stolicy Chin
Pierwszy z olimpijskich finałów w Pekinie, w których brał udział Etiopczyk, nie wyglądał na łatwą przeprawę. Do ostatniego okrążenia na czele stawki znajdowało się kilku biegaczy. Bekele zdołał co prawda wysunąć się na prowadzenie, ale początkowo za jego plecami znajdował się Sileshi Sihine, który nie dawał za wygraną i wytrzymywał mordercze tempo. Na niecałe dwieście metrów przed metą zaczął jednak odstawać. Trudno się temu dziwić. Kenenisa nie tracił sił, tylko cały czas przyspieszał, jakby dopiero wyszedł na bieżnię, a nie miał w nogach ponad dziewięciu kilometrów.
Tuż przed metą zdążył się jeszcze kilka razy obrócić, upewniając się, czy jego przewaga jest bezpieczna. Była. Finiszował z ponad sekundą zapasu nad drugim Sihine. Na dodatek ustanowił nowy rekord olimpijski (27,01.17). Pierwszy cel został osiągnięty.
Wydawało się, że kwestia złotego medalu w biegu na 5000 metrów rozstrzygnie się pomiędzy nim a dwójką Kenijczyków – Eliudem Kipchoge oraz Edwinem Cheruiyot Soi. Do ostatniego okrążenia trzymali się blisko siebie, ale kiedy nadeszło ostatnie 400 metrów, Etiopczyk absolutnie odpalił. Było widać, kto wyjdzie z tego starcia zwycięsko. Linię mety przeciął z czasem 12:57.82, ponownie rekordem olimpijskim. Drugi Kipchoge stracił do niego niemal 5 sekund, a Cheruiyot prawie 9.
Mógł poczuć się spełniony, a nawet skończyć karierę, i tak przeszedłby do historii lekkiej atletyki, jako jeden z najwybitniejszych jej przedstawicieli. On jednak tuż po triumfie na 5000 metrów zaznaczył: – W przyszłości chcę wygrać wiele, wiele więcej złotych medali igrzysk oraz mistrzostw świata. Chcę tworzyć swoją historię oraz przynosić dumę mojej ojczyźnie. Jak powiedział, tak zrobił. Kolejny rok okazał się dla niego równie dobry. Sięgnął po dwa złote krążki mistrzostw świata. O jeden mniej od Bolta, który, nie ma co ukrywać, swoimi osiągnięciami odwracał nieco uwagę od sukcesów, jakie odnosił w tych samych latach Etiopczyk.
To nie koniec
W czerwcu tego roku skończył 38 lat. Ostatni medal igrzysk zdobył dwanaście lat temu, ostatni medal mistrzostw świata jedenaście lat temu. Brzmi trochę jak kariera zawodnika, który najlepsze lata ma za sobą, prawda? A tak się składa, że Bekele wciąż biega, i to na najwyższym możliwym poziomie. Rok temu niemal pobił rekord świata w maratonie, zabrakło mu zaledwie 2 sekund. Sam bieg, który odbywał się w Berlinie, oczywiście wygrał, ale i tak nie był specjalnie pocieszony.
Marzył bowiem o najlepszym wyniku w historii. Marzy o nim zresztą do dzisiaj. Fakt, że coraz bliżej mu do czterdziestki, wcale go nie zniechęca. Kipchoge jest w końcu niewiele młodszy. To niesamowite, ale o Kenenisie Bekele może w kolejnych latach być równie głośno, jak było w 2008 roku. Scenariusz, w którym zdobywa maratońskie złoto w Tokio oraz bije rekord świata, wcale nie jest science-fiction.
Fot. Newspix.pl