Doping na statku i wpadka Bena Johnsona w Moskwie. Rosyjski skandalista kontratakuje

Doping na statku i wpadka Bena Johnsona w Moskwie. Rosyjski skandalista kontratakuje

Grigorij Rodczenkow znowu nadaje. Były szef laboratorium antydopingowego w Moskwie w 2015 roku ujawnił nadzorowany przez państwo system niedozwolonego wspomagania, który miał tłumaczyć sukcesy Rosjan podczas igrzysk olimpijskich w Soczi. Kraj do dziś ponosi surowe konsekwencje na arenie międzynarodowej, a informator-sygnalista uciekł do USA. Wciąż przebywa w ukryciu i boi się o życie, ale nie przeszkodziło mu to w napisaniu książki, w której próbuje rozliczyć się z trudną przeszłością.

Po wydarzeniach opisanych w oscarowym filmie “Ikar” rosyjski specjalista zapadł się pod ziemię. Wcześniej miał “tylko” pomóc w stworzeniu dopingowego planu dla kolarza-amatora, który chciał sprawdzić faktyczny wpływ zakazanych substancji na sportową formę. Jeden ze znajomych odesłał go właśnie do Rodczenkowa, a ten zupełnie nieoczekiwanie z czasem zaczął się udzielać na inne tematy. I to nie byle jakie – były to sprawy wagi państwowej dotyczące stworzenia mechanizmu dopingowania zawodników na nieznaną wcześniej skalę i ukrycia tego faktu przed opinią publiczną.

Oczywiście nie wszyscy uwierzyli w cudowną przemianę człowieka, który przez lata sprawował bezpośredni nadzór nad przestępczymi działaniami. Dziennikarze ARD znali już relacje zawodników zaangażowanych w ten proceder. Pętla powoli się zaciskała, ale Rodczenkow i tak zasiadł do wyjątkowo ryzykownej gry. Uciekł z Rosji z dnia na dzień, zostawiając tam na pastwę losu najbliższą rodzinę. Musiał zaufać przedstawicielom amerykańskich służb, o których do tej pory słyszał same najgorsze opinie.

Jak kończą krytycy Putina i jego najbliższych podwładnych? Wystarczy cofnąć się do 2006 roku. W październiku w windzie moskiewskiego mieszkania ginie zamordowana z zimną krwią Anna Politkowska. Miesiąc później w Londynie otruty zostaje Aleksandr Litwinienko – były pułkownik KGB/FSB. Co połączyło tę dwójkę tuż przed śmiercią? Przede wszystkim ostra krytyka rosyjskiej polityki względem Czeczenii. Nigdy nie odnaleziono osób, które przyczyniły się do tych zgonów.

Między innymi z tego powodu życie Rodczenkowa wciąż stoi na głowie. Z dziennikarzami kontaktuje się przed Skype’a, ale przed kamerą występuje w osobliwym przebraniu. Raz w ciemnych okularach na pół twarzy i ogromnym szaliku, innym razem… w masce chirurgicznej. Wciąż nawet na krok nie odstępują go agenci FBI, którzy regularnie przewożą go z miejsca na miejsce. Co można robić dla zabicia czasu w takiej sytuacji? Na przykład napisać książkę!

W obawie przed „niewidocznym zastrzykiem”

“Sprawa Rodczenkowa: jak obaliłem tajne dopingowe imperium Putina” – tak w wolnym tłumaczeniu brzmi jej tytuł. Dzięki temu już na pierwszy rzut oka widać, że autor ma dosyć duże mniemanie na temat własnej roli w całym procederze. To nie zmieniło się zresztą od samego początku tego zamieszania – doktor Grigorij konsekwentnie podkreśla, że wszystko widział z bliska, a za wiele rzeczy jest współodpowiedzialny. W książce po raz kolejny oskarża prezydenta Putina, który miał znać wszystkie sekrety dotyczące rosyjskiej machiny.

Rola władz państwowych jest dla mnie oczywista. Putin był na bieżąco – regularnie otrzymywał raporty od swoich podwładnych – komentuje Rodczenkow. Największą winą obarcza Witalija Mutkę – ministra sportu w latach 2008-2016. – Oszukiwanie, kłamanie i zaprzeczanie to wciąż fundamenty funkcjonowania w rosyjskiej polityce – dodaje były szef moskiewskiego laboratorium. Mimo obaw nikt nie zemścił się na jego rodzinie – żona i dwójka dzieci wciąż żyją w Moskwie.

Czy zagrożenie jest faktycznie realne? Osoby z najbliższego otoczenia Grigorija niedługo po jego ucieczce faktycznie ginęły w tajemniczych okolicznościach. Nikita Kamajew był dyrektorem Rosyjskiej Agencji Antydopingowej (RUSADA) i z pewnością wiedział dużo. Zmarł na zawał serca dwa miesiące po rezygnacji ze stanowiska. Według Rodczenkowa został zamordowany przez FSB za pomocą “niewidocznego zastrzyku”, bo nosił się z zamiarem opublikowania wspomnień.

Johnson na dopingu… w Moskwie!

Książka kontrowersyjnego lekarza może rzucić nowe światło na historię sportu. Do tej pory igrzyska olimpijskie w 1984 roku bywają przedstawiane jako impreza zdominowana przez politykę. W Los Angeles zabrakło reprezentantów ZSRR i innych państw tzw. “Bloku Wschodniego”. Oficjalnie obawiano się prowokacji, terrorystów, a nawet smogu. Wszyscy wiedzieli jednak, że to w sumie rewanż za bojkot Zachodu wobec igrzysk w Moskwie.

Zdaniem Rodczenkowa sytuacja wcale nie była czarno-biała. Sowieci chcieli wziąć udział w igrzyskach, ale przestraszyli się nowych procedur antydopingowych. W związku z tym liczyli na pomoc… statku, który miałby się znajdować w porcie w okolicy Los Angeles. Tam miałoby dochodzić do wstępnych badań, które wykluczałyby ze startu w zawodach sportowców na dopingu. To pozwoliłoby uniknąć potem międzynarodowego skandalu.

Amerykanie nie wydali na to zgody, a reszta jest historią. Autor książki przekonuje, że cztery lata później pomysł udało się odtworzyć w Seulu, a on zajmował się na takim statku czarną robotą. Efekt? Sportowcy z ZSRR wygrali klasyfikację medalową z olbrzymią przewagą. Świat sportu przeżywał wtedy tematy dopingowe, ale głównie na przykładzie skompromitowanego Bena Johnsona. I tu kolejna niespodzianka – zdaniem Rodczenkowa sprinter został przyłapany na niedozwolonym wspomaganiu już dwa lata przed igrzyskami!

To była formalność. W naszym laboratorium odkryliśmy 14 przypadków dopingu, a jednym z nich był właśnie Johnson. Aparatczycy z ministerstwa sportu zabronili nam jednak raportować na ten temat. Nikt nie chciał, by “alternatywne igrzyska” ucierpiały wizerunkowo – wspomina Rodczenkow w książce.

Opowiada oczywiście o Igrzyskach Dobrej Woli – wielkiej sportowej imprezie, którą w 1986 roku pomógł zorganizować w Moskwie Ted Turner. To miał być krok w stronę porozumienia ponad głowami polityków. Na starcie pojawiło się ponad 3000 zawodników z 79 państw – w tym także z USA i Kanady. Rodczenkow własnoręcznie analizował próbkę Johnsona Wykrył w niej zakazany stanozolol – steryd anaboliczny sprzyjający szybkiej budowie masy mięśniowej.

Czasem bez nazwisk, ale…

Nie zawsze pojawiają się jednak takie konkrety. Wielu zawodników z dawnych lat nie zostaje wymienionych z nazwiska, choć zarzuty bywają poważne. Kreatywny 61-latek proponuje grę w “zgadnij kto to”, atakując na przykład jedną z legend żeńskiej lekkoatletyki, która “na bieżni biła rekord za rekordem”. Na innej stronie dostaje się podwójnemu mistrzowi olimpijskiemu i kilkukrotnemu mistrzowi świata i Europy, który w 1986 roku pobił rekord świata.

Przyjmował tak dużo stanozololu, że kiedy sprawdzaliśmy jego próbkę na naszym urządzeniu marki Hewlett-Packard, to nagle włączył się alarm! Maszyna została do tego stopnia zanieczyszczona tą substancją, że kilka kolejnych próbek oznaczało jako fałszywie pozytywne, choć wiedzieliśmy, że nie zawierają sterydów – tłumaczy Rodczenkow.

Pierwsze szkice książki zaczął sporządzać… tuż po dotarciu do USA. Warto dodać, że mówimy o człowieku z szerokimi horyzontami – w jego dziele pojawia się wiele cytatów z George’a Orwella, a on sam docenia literaturę Karola Dickensa i Waltera Scotta. Rodzimej klasyki też się nie wstydzi – szczególne miejsce w jego sercu zajmują Lew Tołstoj i Fiodor Dostojewski.

„Dziś robię to co chcę – to wielka różnica”

Historia opowiadana przez Rodczenkowa momentami brzmi jednak jak science-fiction. Problem w tym, że tak samo na początku można było interpretować historię o “dziurach w ścianie” i zaawansowanym systemie podmiany próbek, którą mieli nadzorować zatrudnieni w roli sprzątaczy agenci FSB. Te sensacyjne doniesienia potwierdził jednak potem między innymi raport McLarena. Dlatego dziś nawet teoria o dopingowym laboratorium na statku nie brzmi już tak szokująco…

Były szef laboratorium w Moskwie wylicza szereg innych moralnie nagannych praktyk. Przyznaje wprost, że w 2005 roku podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Helsinkach z dopingiem u Rosjan było tak źle, że… trudno było znaleźć czyste próbki do podmiany! Nie ma wątpliwości, że wyjątkowo brudne były także igrzyska w Londynie. Miały być ostatnim poligonem doświadczalnym przed startem w Soczi, więc nikt nie bawił się w subtelności.

Rodczenkow atakuje też z imienia i nazwiska wiele osób, które do tej pory za doping nie odpowiedziały. Według jego wiedzy EPO było stosowane na porządku dziennym między innymi w środowisku chodziarzy. Tuż przed startem igrzysk olimpijskich w Pekinie kontroler WADA miał nawet pobrać próbki od Walerija Borczina i Olgi Kaniskiny. Na granicy został jednak nastraszony, a efekty jego pracy zniszczono. Kilka dni później rosyjski duet sięgnął po złota w chodzie na 20 kilometrów i do dziś ich nie stracił.

W tym wszystkim pojawia się zasadniczy problem – na ile wiarygodny w dzisiejszej samokrytyce jest człowiek, który przez lata stopniowo przekraczał kolejne granice? Skąd pewność, że teraz celowo nie umniejsza swojej roli w tamtych procedurach? – Próbowałem się tłumaczyć przed samym sobą, że zanim się tam pojawiłem nie było żadnych tradycji walki z dopingiem, więc po prostu szedłem dalej tą ścieżką. Nie przepraszam za to, co zrobiłem. W przeszłości robiłem to, co musiałem, a teraz robię to, co chcę. To wielka różnica – tłumaczy Rodczenkow.

Kontrowersyjne prawo

Jego nazwisko w ostatnich miesiącach pozostaje istotne, choć już w nieco innym kontekście. Gdy Grigorij zmieniał miejsca zamieszkania i powoli brał się za pisanie książki, w amerykańskim senacie pojawił się ciekawy pomysł. Dwóch senatorów z przeciwnych stron barykady zgłosiło projekt ustawy, który miałby pozwolić na ściganie dopingowych oszustów poza granicami kraju.

Warunek konieczny nie wydawał się specjalnie wyśrubowany – w wyniku przestępczych działań musieliby ucierpieć amerykańscy sportowcy. Jeśli po przegłosowaniu ustawy dojdzie do czegoś takiego, to sprawców będzie można ścigać na całym świecie. Konsekwencją może być nie tylko 10 lat więzienia, ale także wielomilionowe odszkodowanie.

Ten zapis powstał z myślą o oczyszczeniu sportu, ale będzie miał przeciwny efekt. W obecnej formie jest pełen dziur i w globalnej walce z dopingiem przyniesie więcej złego niż dobrego – przekonywał Ulrich Hass, zaangażowany w walkę o czystość w sporcie profesor prawa z uniwersytetu w Zurychu.

Nie jest jedyną osobą, która obawia się jurysdykcyjnego chaosu. Za kulisami pojawia się coraz więcej informacji, że Amerykanie chcą po prostu stworzyć kolejny oręż do walki o swój PR. Gdyby naprawdę zależało im na walce z dopingiem to zaczęliby od zrobienia porządku w swoich ukochanych ligach – NFL, MLB, NBA i NHL.

Kontrowersyjny przepis jest przedstawiany jako “akt Rodczenkowa” (Rodchenkov Anti-Doping Act). – WADA zawiodła na całej linii w misji obrony czystego sportu. To ostatni dzwonek dla Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego i odpowiednich władz – grzmiał niedawno po aferze w światowych ciężarach w mediach Travis Tygart, szef Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA). Oczywiście chwali ten pomysł – podobnie jak Jim Walden, adwokat reprezentujący Rodczenkowa. Tylko co będzie jeśli na fali walki z dopingiem podobne zapisy zaczną powstawać w innych państwach? Nie trzeba być Nostradamusem – w powstałym chaosie znów najlepiej odnajdą się oszuści…

KACPER BARTOSIAK


Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najlepiej oceniane
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Marcin Inglot
Marcin Inglot
2 lat temu

Panie Bartosiak, bezsprzecznie fantastycznie się Pana czyta 😉

Aktualności

Kalendarz imprez