Zgrupowanie reprezentacji Polski w Spale, na którym… zawodnicy nie skaczą do siatki. Zakończony przedwcześnie sezon ligowy. Niesamowite zwycięstwo z Zenitem Kazań od stanu 9:14 w tie-breaku. Draft w Korei, który nie poszedł po jego myśli i którym czuje się “trochę zażenowany”. Poziom piłkarskiej Ekstraklasy. Kwestia popularności jego osoby, do której nie przykłada wagi. No i, oczywiście, pandemia. O tym wszystkim (i nie tylko) porozmawialiśmy z Dawidem Konarskim, dwukrotnym mistrzem świata w siatkówce.
SEBASTIAN WARZECHA: Czy to trwające zgrupowanie kadry jest najluźniejszym, jakie w życiu miałeś?
DAWID KONARSKI: Na pewno. Następne ma już być za to na „normalniejszych” zasadach. Jakkolwiek to brzmi – skupimy się wtedy bardziej na siatkówce. Dziś pracujemy nad przygotowaniem fizycznym, ale mamy dużą dowolność w tym, co możemy robić. Jak dobrze wiesz, nie mamy w tym roku żadnego celu, imprezy. Jedynie dwa czy trzy sparingi końcem lipca, ale do nich nie przykładałbym jakiejś wielkiej wagi. Naszym głównym celem pozostają igrzyska. Więc to zgrupowanie naprawdę jest dziwne.
Sam trener powiedział, że nie wie nawet, jak to zgrupowanie przeprowadzić, bo pierwszy raz jest w takiej sytuacji. Zresztą jak my wszyscy. Nie mamy, jak wspomniałem, w tym roku celu, więc po prostu potrenujemy, zagramy jakiś mecz i rozjedziemy się do klubów, a za rok przyjedziemy już na zgrupowanie, które ten cel będzie miało. Na tym trwającym tym celem jest integracja grupy i myślę, że to akurat idzie nam całkiem nieźle. (śmiech) Były już nawet dwa ogniska – integrujemy się pełną parą.
Vital Heynen mówił nawet, że ognisko jest jedynym, co zaplanował na czas całego zgrupowania.
Tak. Vital jest myślącym człowiekiem. Wiedział, że nie mając głównej imprezy, tak właśnie trzeba. Fajne jest to, że cała powołana dziewiętnastka przyjechała się tu przygotować, nie mając, powtórzę, tego celu. Gdyby nie było u nas fajnej atmosfery i byśmy się nie lubili, to pewnie by się nie wydarzyło. W takiej sytuacji przyjazd wszystkich powołanych przez trenera zawodników pokazuje, że atmosfera jest wzorowa.
Chyba każdy miał też już ochotę potrenować?
Na pewno. Gdy rozmawiałem z Vitalem, to od razu powiedziałem, że z radością przyjadę do Spały, nawet tylko potrenować czy poprzerzucać ciężary na siłowni. W swoim mieszkaniu w Bydgoszczy nie miałem takich warunków. Udało mi się dorwać jakiegoś Kettla, miałem też jakieś gumy do ćwiczeń. Wypożyczalnie sprzętu w Bydgoszczy świeciły za to pustkami. Zamówiłem sobie sprzęt na siłownię, ale oczekiwanie trwało miesiąc, bo wymiotło podczas epidemii magazyny firm, które takowy dostarczają. Było ciężko. Byliśmy – jak zresztą wszyscy – zamknięci w domach. Wychodziło się jedynie na jakieś zakupy, jedzenie przywoził catering. Siedzieliśmy z żoną bity miesiąc, praktycznie nie wychodząc. Do Spały przyjechałem ważąc cztery kilo mniej niż normalnie, bo mięśnie poleciały w dół. Więc jestem zadowolony, że mogę trenować.
Ale z żoną jeszcze niczym w siebie nie rzucaliście?
Na szczęście nie. Chyba kochamy się na tyle mocno i cały czas mamy ten sam ogień, co kiedyś, gdy się spotkaliśmy. Teraz będziemy osiem lat po ślubie, łącznie dwanaście… Kurczę, wiesz co, tylko żebym się teraz nie pomylił, bo dostanę opieprz.
Po prostu nie pokazuj jej tego wywiadu.
No, najwyżej tak się zrobi. Ale możemy też zawsze ją pozdrowić jakimś fajnym zdaniem. (śmiech) Wracając: fajnie było posiedzieć w domu. Oczywiście, dziwnie jest nie mieć żadnej reprezentacyjnej imprez, ale z drugiej strony taka dłuższa przerwa bardzo się przydała. Żeby odetchnąć, spędzić ten czas razem bez żadnego ciśnienia, pośpiechu. To był na pewno duży plus. Razem z żoną stwierdziliśmy też, że nie będziemy oglądać telewizji, żeby nie męczyć sobie głów tym koronawirusem. Polecam to zresztą każdemu, bo dużo łatwiej się żyje. Można było za to zobaczyć jakieś zaległości na Netfliksie. Jeszcze w połowie maja się przeprowadzaliśmy, więc było co robić. Półtora miesiąca siedzieliśmy na tyłku, ale teraz roboty było pod korek. Restrykcje też w tym czasie już luzowano, więc można było powoli wracać do normalności.
Okej, to wiemy, że Netflix. A jak poza tym zabijałeś czas – jakieś książki albo konsola?
Mam PlayStation. Zresztą kupiła mi je żona. Sam bym sobie nie kupił, bo potem mówiłaby, że za dużo gram. A zrobiła to ona i mówiła nawet, że bez okazji i bez podtekstów. No to się ucieszyłem i czasem się odpali jakąś FIFĘ. A tak poza tym czasem postrzelam sobie na komputerze w Counter-Strike’u. Nie gram wybitnie, ale zdarza się, że go odpalę. Teraz jesteśmy tu zamknięci, komputer przywiozłem, ale jesteśmy tydzień, a jeszcze nie włączyłem. Jednak jak już usiądę, to gram przez 5-6 godzin. Choć potrafię też naprawdę długo nie grać.
Znam to. Czasem gram codziennie przez miesiąc, czasem przez dwa miesiące nic.
No, więc sam widzisz. Ostatnio odpaliłem jeszcze Star Wars Jedi Upadły Zakon. Pograłem w to kilka dni z rzędu po jakieś trzy godziny. Jak już gram, to zawsze ustawiam ten maksymalny poziom trudności. I okazało się, że chyba jestem słaby, bo na tym maksymalnym poziomie niemal nie byłem w stanie ruszyć tej gry. Wyszło, że jestem leszczem. Lubię jeszcze pograć w Civilization VI, mega wciągające. Ustawiłem sobie najwięcej możliwych tur, więc można w to grać i grać. Człowiek się nawet nie obejrzy, a jest 3 w nocy. Na szczęście jednak nie jestem uzależniony od gier.
Pytałem też o książki, bo przy okazji ubiegłorocznych mistrzostw Europy mówiłeś, że akurat czytałeś „Ogniem i mieczem”. Przyznam, że nie jest to lektura, którą wziąłbym na taki turniej.
Po prostu miałem ochotę coś poczytać. A w szkole – choć już nie pamiętam czy była to lektura obowiązkowa – nie za bardzo czytałem książki. Nie wiem, czy mogę się nawet do tego przyznawać, bo ludzie powiedzą: „kurde, leciał na samych streszczeniach”. (śmiech) Ale fakt, że przychodziło mi to z trudem, dopiero po dwudziestce zacząłem czytać regularnie. Nadrabiałem zaległości. Co do „Ogniem i mieczem”, to bardzo spodobała mi się ekranizacja, a skoro ten klimat mi przypasował, stwierdziłem, że przeczytam. I książka też była fajna, dobrze spędziło mi się przy niej czas.
Teraz generalnie sporo czytam – głównie thrillery czy kryminały, np. Cobena czy Kinga. Generalnie wolę zagraniczną literaturę. Trudno mi się czyta, jak widzę polskie nazwy miast, Warszawę czy Gdańsk. Aczkolwiek wiem, że sporo jest fajnych polskich książek. Lubię też fantasy – ostatnio przeczytałem „Trylogię czarnego maga” i bardzo polecam. Dobra książka, żeby się oderwać. Zresztą książka to ogólnie super pomysł właśnie na oderwanie się od tego świata. Więc zachęcam wszystkich, żeby zaczęli czytać, jeśli jeszcze tego nie robią. Po sobie wiem, że nigdy nie jest na to za późno. Sam nadrabiam te zaległości. Dobrze, że jest tego tyle, że do starości na pewno nie zdążę przeczytać wszystkiego.
Do starości dojdzie ci jeszcze kilkukrotnie dłuższa lista, gwarantuję. Ale co do lektur, to przyznam, że jak od dziecka pochłaniałem książki hurtowo, tak przy lekturach też jechałem głównie na streszczeniach. Nie lubiłem, jak wmuszano we mnie konkretny tytuł.
Może coś w tym jest. Na zgrupowaniu teraz nie jesteśmy do niczego zmuszani, a wszyscy mocno trenują i zapierniczają. Może faktycznie tak było, że jak ktoś kazał w szkole przeczytać lekturę, to nawet dwie strony były męką. Człowiek nie myślał przy tym w ogóle, bo wiedział, że musi przeczytać na przykład do piątku. A teraz, gdy już mam ten luz w czytaniu, chętnie po nie sięgam.
Skoro nawiązałeś z powrotem do kadry, to do niej wróćmy. Mówiłeś wcześniej, że nawet trener przyznał, że nigdy nie miał do czynienia z takim zgrupowaniem. Ale akurat Vital Heynen to pomysłów na zagospodarowanie czasu ma pewnie mnóstwo, co?
O nudzie nie ma mowy. Vital mówił, że to trudna sytuacja, ale szybko się do niej dostosuje. Trenujemy zwykle dwa razy dziennie. Niby nie są to jeszcze treningi intensywne, ale dają w kość. A jak ktoś chce, to na kardio, które mamy zawsze po wieczornym treningu, też da się mocno zmęczyć. Vital żyje siatkówką cały czas i ma milion pomysłów, więc pewnie przeanalizował sobie wcześniej całą sytuację i przygotował się do obozu profesjonalnie. Te jego słynne „stupid games” chyba nigdy się nam nie znudzą, bo zawsze jest przy tym dużo śmiechu i zabawy.
Masz też trochę powrót do przeszłości, co? Dużo przecież trenujecie teraz na piasku.
Tak, cały ten tydzień, a może i całe dwa tygodnie, gramy na piasku. To jest super sprawa, bo bardzo taką grę lubię. Nawet myślałem, czy po zakończeniu kariery na hali nie pograć jeszcze profesjonalnie na piasku, żeby zobaczyć, w którym miejscu człowiek się odnajdzie. To takie wstępne plany, zobaczymy, co z tego będzie. Ale to bardzo fajna rzecz, zawsze uważałem, że dobrze się tak przygotować do sezonu. Cztery osoby na boisku, sporo techniki, nie trzeba dużo skakać czy dawać sto procent w ataku, można kiwać, uruchomić głowę, pomyśleć. Na pewno jest to też świetny sposób na poprawę techniki i koordynacji ruchowej. Na piasku obciążenia na stawy są mniejsze, a przy okazji można nauczyć się czytania gry. Bo gdy kolega blokuje, to jesteś sam w obronie. Dużo można z tej plażówki wyciągnąć.
Sam zawsze wolałem plażę. Ale to dlatego, że na hali nie potrafiłem skoordynować wyskoku do ataku tak, by uderzać z pełną mocą…
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że plażowa wersja siatkówki jest dużo łatwiejsza. Mam nadzieję, że żadni plażowicze się na mnie nie obrażą, bo wiadomo, że trzeba być bardzo dobrym w tym, co się robi, by osiągać jakieś wyniki. Na pewno jednak łatwiej jest przejść z hali na plażę niż odwrotnie. Pewnie jak zaczniemy grać w szóstkach, to trochę nam zajmie, by wejść na dobry poziom. Na piasku wychodzi to już nieźle każdemu. Dlatego uważam, że plażówka jest trochę łatwiejsza.
Trenowaliście już na hali z wyskokami? Bo o tym się mówiło w tych pierwszych dniach – że nie możecie skakać.
Nie. Trzymamy się tego. Jest sobota i mieliśmy już lekkie podskoki, ale nie nazwałbym tego skakaniem. Więc na hali jeszcze nie, zaczęliśmy za to skakać na plaży, bo wcześniej i tam graliśmy bez tego. Wszystko robimy odpowiedzialnie, by nie przytrafiła się żadna kontuzja, bo to byłoby naprawdę słabe. Kluczem na to pierwsze zgrupowanie jest między innymi to, by wyjść z niego bez kontuzji. Musimy powoli się wdrażać w te typowo siatkarskie ruchy, bo niektórzy w mieszkaniach siedzieli więcej, inni mniej; jedni mieli więcej możliwości ruchu i ćwiczeń, a drudzy mniej. Przyjechaliśmy tu w różnej kondycji, więc trzeba ostrożnie dozować obciążenia, żeby nikomu się nic nie stało. To lato nie jest po to, by robić tu nie wiadomo co i złapać jakiś głupi uraz.
Pamiętam, że Piotr Nowakowski, gdy grał w Rocket League w ramach akcji ORLEN Stay&Play, powiedział, że w sumie jedyną aktywnością przez ten czas była dla niego zabawa z córką.
Jak mówię – każdy z nas przeszedł przez to inaczej. Wspominałem, że sam miałem problem z dostępnością sprzętu. Robiłem jakieś tam ćwiczenia z gumami czy tabaty przez YouTube. Jest tego sporo, więc można się było trochę spocić. Ale to nie to samo, tym bardziej, że jestem osobą, która lubi poprzerzucać ciężary na siłowni, a tej możliwości zostałem pozbawiony. Więc przyjechałem do Spały szczuplejszy, miałem mniej mięśni. Teraz kontrolujemy sytuację, żeby wszystko wróciło do normy, staramy się nie przeciążać organizmu. To jest plus tego zgrupowania, że możemy zacząć wszystko wcześniej, popracować w takim ośrodku. Jak pojedziemy do swoich klubów, to już będziemy kroczek przed resztą, która zacznie te przygotowania troszeczkę później.
Mówisz o klubach, więc zapytam o ligę. Nie masz poczucia pewnej niesprawiedliwości choćby w tym, że wróciła piłkarska Ekstraklasa, wracają też do życia inne sporty, a wam tę ligę przerwano definitywnie?
W sumie… nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym głębiej. Czy można byłoby się wstrzymać? Mógłby być problem, bo jednak trenujemy w halach, zamknięci, a wiadomo, że takie sporty wrócą na samym końcu. W piłkę gra się na świeżym powietrzu, więc jest to łatwiejsze. Pamiętajmy też, że u nas powrót do treningów, po zatrzymaniu ligi na półtora miesiąca, trochę by trwał, bo przecież mamy spore obciążenia, skaczemy po twardym parkiecie. Byłyby też pewnie problemy z kontraktami, bo wszyscy mamy umowy do 31 maja.
Czyli już nie macie.
Tak. Ale nawiązuję tu do tego, że do 31 maja zamknięta była na przykład możliwość korzystania z siłowni. A niektóre kluby PlusLigi nie mają swoich siłowni, tylko korzystają z publicznych. Przez to ich zawodnicy byliby wyłączeni z możliwości przeprowadzenia treningu siłowego. Trudno byłoby wrócić i grać. Myślę, że na tamten moment była to słuszna decyzja. Teraz liga ma zostać przyśpieszona, zagrana wcześniej i, taką mam nadzieję, rozgrywana z kibicami na trybunach.
Na pewno było nam przykro, bo szykowaliśmy już formę na play-offy. Byliśmy w pierwszej czwórce już dużo wcześniej, niż ta runda zasadnicza się kończyła. Dopadł też nas taki pech… znaczy nas – Jastrzębski Węgiel. Już nie jestem zawodnikiem tego klubu, ale kiedy jeszcze nim byłem, to przegraliśmy ostatni mecz i spadliśmy z trzeciego na czwarte miejsce, tracąc awans do Ligi Mistrzów. Wiesz, to jest pierwszy taki niedokończony sezon dla wszystkich.
Dla mnie też pierwszy od iluś lat bez jakiegokolwiek medalu – czy to w Europie, czy w lidze. Bo nawet w Turcji udało się dojść do finału Pucharu CEV mimo miejsca poza podium w lidze. Od 2013 roku jakiś medal zawsze do domu przynosiłem, a w tym sezonie, takim połowicznym, niedokończonym, nie mam żadnego. Nikt nie mógł tego jednak przewidzieć. Zresztą nawet jakbyśmy skończyli na pierwszym miejscu, to i tak mistrzami Polski byśmy nie zostali. A co do piłki nożnej – fajnie, że Ekstraklasa gra. Mamy tu CANAL+, więc rzucę sobie okiem, jak kopią. Poziom może jednak przemilczę. (śmiech)
Z piłką, skoro już o niej mówimy, byłeś nawet związany, jeszcze jako trampkarz. Urazu do tego sportu nie masz, zresztą – z tego co wiem – często oglądasz.
Jasne. Choć raczej nie Ekstraklasę, może poza tymi meczami teraz. A te spotkania dlatego, że jesteśmy tu zamknięci, mamy ten CANAL+, a możliwość oglądania czegokolwiek na żywo to dla mnie fajna rzecz. Słyszałem nawet gdzieś, że Ekstraklasa sprzedała prawa telewizyjne do kilku krajów, więc chyba nie tylko ja byłem tego spragniony. Piłkę faktycznie oglądam, ale raczej te większe mecze – choćby Ligę Mistrzów. Zerkam też na spotkania Polaków. Nie odkryję pewnie niczego, jak powiem, że głównie chodzi o Bayern i Lewandowskiego.
To jeszcze jedno pytanie o piłkę – widziałem na twoim Facebooku zdjęcie z oglądania El Clasico. Jako fan jednej z tych drużyn – umyślnie nie mówię której – chciałem zapytać: Real czy Barcelona?
Wiesz co? Kiedyś chyba bardziej sprzyjałbym Barcelonie, potem spodobał mi się za to Real. Ale żadna z nich nie jest w gronie moich ulubionych drużyn. Trudno mi się określić. Przez długi czas drażnił mnie Cristiano Ronaldo. Jeszcze w Manchesterze, potem w trakcie swoich początków w Realu, gdy co chwila się przewracał – nie mogłem na to już patrzeć. Później jednak zaczął mi imponować, wiadomo, że to wielki piłkarz, nie ma co w ogóle z tym stwierdzeniem dyskutować. I Real też mnie zaczął przekonywać, więc lubiłem zerknąć, jak grają i wygrywają tę Ligę Mistrzów trzy razy z rzędu. Do tego z Zidane’em na ławce, co też pomagało mi czuć do nich sympatię, bo pierwsze mistrzostwa świata, jakie pamiętam, to Francja 1998. Aczkolwiek gra Barcelony i tiki-taka za Guardioli też mi się podobała. Nie miałem jednak zdecydowanego faworyta. Przed tym El Clasico nastawiałem się na to, że chcę zobaczyć fajne spotkanie, najlepiej z jakimiś golami. Emocje i dobry mecz z obu stron, bez sympatii i kibicowania którejś z drużyn – o to mi chodziło. Tak ci pięknie na to pytanie odpowiedziałem.
Bezpiecznie, to na pewno. Mógłbyś zostać dyplomatą. Wspomniałeś o piłkarskiej Lidze Mistrzów, ja za to zapytam o siatkarską. Bo chyba nawet bardziej niż PlusLigi, to szkoda właśnie tych rozgrywek. Dwa razy pokonaliście w grupie wielki Zenit Kazań, byliście już w ćwierćfinale, a tu wirus storpedował sezon.
Na pewno szkoda. Po losowaniu grup zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że na papierze to Zenit jest faworytem. Oczywiście nie zamierzaliśmy się im podłożyć i poddać bez walki. Ostatecznie udało się wygrać dwa mecze i pewnie awansować z pierwszego miejsca w grupie. Szkoda tej Ligi Mistrzów, bo nie co dzień dwukrotnie pokonuje się ten Zenit, do tego eliminując ich z dalszej fazy rozgrywek, co chyba nigdy, jak już w tej Lidze Mistrzów grali, się nie zdarzyło. Na pewno byliśmy tym uskrzydleni. W ćwierćfinale czekał na nas kolejny mocny rywal – włoskie Trentino. Chcieliśmy z nimi zagrać, byliśmy na ten mecz napaleni, ale wtedy wkroczył wirus i wszystko się skończyło. Na pewno to taki sezon rozczarowań, ale nikt nie jest temu winny. Ani my, ani kluby. Tak po prostu się zdarzyło, trzeba o tym jak najszybciej zapomnieć. Choć wiadomo, że taka szansa może się szybko nie powtórzyć.
Zostało jednak co najmniej jedno super wspomnienie. Chodzi mi tu o spotkanie z Zenitem w ich hali. Bo nie co dzień wygrywa się mecz ze stanu 9:14 w tie-breaku, szczególnie z takim rywalem. Było jakieś świętowanie?
Było, ale delikatne, bez szaleństw. Faktycznie jednak taki powrót z 9:14 już się nie powtórzy, zdajemy sobie z tego sprawę. Mogliśmy się śmiać, że kontrowaliśmy sytuację i się nie poddawaliśmy, ale trochę już w tę siatkówkę gram wiem, że odrobić takie straty z taką drużyną i to na wyjeździe… to się już nie powtórzy. Gdybyśmy zagrali 15 kolejnych spotkań od takiego rezultatu, to pewnie wszystkie byśmy przegrali. Zdarzyło się więc coś, co długo zapamiętamy. Kibice pewnie też. Widziałem różne comebacki – sam kiedyś przegrałem seta mimo prowadzenia 24:18 – ale czegoś takiego w Lidze Mistrzów, przeciwko takiej drużynie, nie pamiętam.
Co tu będę owijał w bawełnę – byliśmy nawet nieco w szoku, że nie potrafili skończyć choćby jednej piłki. Oczywiście wielka w tym zasługa Kuby Buckiego, który na zagrywce nie wstrzymywał ręki. Jak już było 13:14 to była u nas dużo większa wiara, przy 14:14 „przeskoczyło” nam myślenie i stwierdziliśmy, że już na pewno wygramy. Ale nie będę ściemniać i mówić, że przy 9:14 wierzyliśmy, że coś ugramy. Nie powiem też, że to był przypadek – po prostu graliśmy, ryzykowaliśmy i się udało.
Można się było zastanawiać, oglądając to w telewizji, kto właściwie był w większym szoku – wy czy oni.
Tam są klasowi, wielcy zawodnicy, którzy wiedzieli, ile mieli piłek meczowych i szans w górze. Nagle zrobiło się 14:14, ciężko było im to dograć. Fajny wyczyn, do zapamiętania na lata. Jak skończę kiedyś tę przygodę z siatkówką, to to jest taki mecz, o którym można opowiadać. Niby zwykłe spotkanie grupowe, a jednak szczególne.
Potem, przy okazji niebyłego ostatecznie meczu z Trentino, było trochę przepychanek związanych z koronawirusem. Ile z tego docierało do was, zawodników?
Z prezesem mieliśmy otwarty dialog. Pan Adam Gorol bardzo odpowiedzialnie podchodził do tego wszystkiego. Powiedział, że, broń Boże, nie zaryzykuje naszym zdrowiem, bo już wiedział, że ten wirus jest we Włoszech. Bardzo słabe i nieodpowiedzialne zachowanie było za to ze strony włoskiej, gdy przy okazji wideokonferencji zaczęli używać argumentów typu: „to wasz problem, a nie nasz”. Mówili, że u nich nie ma jeszcze żadnego koronawirusa i oczekiwali, że do nich przyjedziemy. Powiedzieli to, a tydzień czy dwa później widzieliśmy, co się we Włoszech działo – ile zgonów i jak ten wirus się rozprzestrzenił. Myślę, że oni sami mocno zbagatelizowali sytuację, a potem mieli z tym duży problem. My za to powiedzieliśmy sobie, razem z panem prezesem, że to była dobra decyzja, że nie chcieliśmy tam jechać.
Opieszałość CEV [Europejska Konfederacja Piłki Siatkowej – przyp. red.] w tej sytuacji też była śmieszna. Nie chcieli podejmować żadnej decyzji, mówili, że wszystko powinno się rozegrać tak, jak było to założone według planu. Sam powiedziałem przy tej okazji też jakieś mocniejsze słowa. Panowie skupili się chyba tylko na Excelu i przychodach z meczu, nie na zdrowiu zawodników. Koniec końców nie zagraliśmy. Wiadomo, że ze sportowej strony byliśmy zawiedzeni tym faktem, ale też szukaliśmy rozwiązań – choćby rozegrania meczów na neutralnym terenie. Na to Trentino się nie zgadzało, bo oni cały czas uważali, że u nich jest wszystko w porządku. Ten mecz po prostu nie mógł dojść w tej sytuacji do skutku. A opieszałość CEV była, jak wspomniałem, śmieszna. Nie chcę ich tu obrażać, ale ta siatkówka mogłaby na pewno być w lepszym miejscu, niż jest. Sport jest popularny, ale wciąż sporo pozostaje do zrobienia. Siatkówka na pewno ma potencjał na bycie bardziej szanowanym sportem, ale ludzie nią zarządzający muszą się w końcu ogarnąć.
Czy ta opieszałość CEV nie wynikała z tego, że Trentino ma w tym świecie większą siłę przebicia niż Jastrzębski Węgiel?
Myślę, że tak, bo dyrektorem generalnym w zespole jest tam pan Diego Mosna, który był też prezesem całej ligi. Wydaje mi się, że w tych dyskusjach faktycznie startowali z pozycji siły. W Jastrzębiu pan prezes jest związany z siatkówką od czterech lat, a pan Mosna od czterech dekad. Pewnie może przez to więcej. Na pewno znajomość na linii Trentino-CEV była dużo większa niż na linii Jastrzębski Węgiel-CEV. Zakładam, że starali się to wykorzystać. Cóż, skończyło się, jak się skończyło – my nigdzie nie pojechaliśmy, a cała liga włoska niedługo później stanęła. Też zastanawiali się co zrobić, w końcu anulowali rozgrywki. A teraz mają duży kłopot z budżetami klubów na kolejny sezon.
Wspominałeś wcześniej o popularności siatkówki. To zapytam: jak często zdarza się, że ludzie zaczepiają cię na ulicy i proszą o autograf albo zdjęcie?
Czasami się zdarzało, choć bez przesady. Myślę, że jesteśmy normalni. (śmiech) Mówię to w takim sensie, że na pewno mamy większą swobodę niż taki Robert Lewandowski. Choć o to chyba trzeba by zapytać Bartka Kurka czy Michała Kubiaka, tych naszych eksportowych zawodników. Pozdrawiam ich od razu, pewnie będą się z tego śmiać. Na pewno jednak jest jakaś rozpoznawalność. Wielu ludzi nie pyta wprost o autografy czy zdjęcia – choć i tacy się zdarzają – ale jak przechodzimy z żoną, to ona wychwytuje, że gdzieś za plecami szepczą: „idzie Konarski”. Albo rzucają ludzie jakieś spojrzenia, przyglądają się na tej zasadzie, że wiedzą kto to jest, ale nie łapią za aparat i nie proszą o zdjęcia. Choć nieraz, jak gdzieś siedzimy, to zdarza się, że ktoś robi zdjęcie z przyczajki. Tego nie aprobuję. Nie mam problemu, żeby cyknąć sobie z kimś zdjęcie, po prostu wystarczy podejść i poprosić, a nie robić tak z ukrycia, bo to już niegrzeczne. Rozpoznawalność jednak jest, więc trzeba się pilnować, jakby chciało się zrobić coś głupiego.
Sponsorem Polskiej Siatkówki jest PKN ORLEN
Widzisz, ale pytam, bo sam wspomniałeś tych najbardziej rozpoznawalnych siatkarzy. Natomiast ty – nie obraź się – jak na dwukrotnego mistrza świata tkwisz trochę w cieniu. Nawet młodzi zawodnicy, jak Kuba Kochanowski, są już bardziej rozpoznawalni.
Wiesz co… nie mam z tym problemu. Nie zabiegam o to, chcę po prostu robić swoje – czyli grać w siatkówkę – jak najlepiej. Nawet Instagram to był bardziej pomysł mojej żony niż mój. Samo prowadzenie profilu idzie mi zresztą dość opornie. Byłem nawet zdziwiony, że zadzwoniłeś. Pomyślałem, że chyba skończyła ci się lista tych popularniejszych, skoro wykręciłeś do mnie. (śmiech) A że zdarzało mi się posłuchać Weszło FM – w Turcji nawet non stop – i czasem przeczytam jakiś artykuł, to byłem zszokowany.
O, widzisz! To będzie cytat, który się po tym wywiadzie wyeksponuje w jakimś specjalnym miejscu. Od razu robisz nam reklamę.
No, ale to możesz się wypowiedzieć, jak to było – rozmawiałeś ze wszystkimi, zastanowiłeś się kto został i stwierdziłeś, że „no dobra, to Konarski”?
A to cię zaskoczę – nie. Jeśli chodzi o siatkarzy z kadry, to takie dłuższe rozmowy robiłem chyba z trzema. Teraz ty, więc jesteś czwarty. Czyli dość wysoko na mojej liście.
(śmiech) Jak mówię: nie gonię za popularnością, ale wywiadu zawsze staram się udzielić. Czasem jest to trudniejsze, ale teraz siedzimy w Spale, więc nie ma problemu. Nie jestem jednak typem, który by się reklamował i zabiegał o te wywiady. Bo w sumie średnio to lubię. Choć gdy to jakaś dłuższa rozmowa, jak teraz ta z tobą, kiedy poruszane są jeszcze jakieś inne tematy, a nie tylko w kółko to samo – jak pytania po meczach w stylu „czemu przegraliście?” – to całkiem miło można spędzić czas. Bo te banalne kwestie w rozmowach już mi się znudziły.
Okej, to poruszmy kolejny ciekawy temat – jak to było z draftem w Korei? Poruszam to umyślnie po wątku rozpoznawalności, bo spodziewałbym się, że człowiek z twoim dorobkiem, znajdzie tam miejsce w klubie. A okazało się, że nie. Mimo że dostali się Michał Filip czy Bartek Krzysiek, który w dodatku grał w pierwszej lidze.
Faktycznie, ten draft też mnie trochę zaskoczył, nie będę tego ukrywał. Aczkolwiek dostawałem jakieś głosy już wcześniej, że to trochę inny świat i żyją tam w swojej bańce. Ale od początku – w drafcie udział wziąłem tylko dlatego, że nie było standardowych testów. Bo tam zawsze trzeba było przyjechać na 2-3 dni i wziąć udział w jakichś treningach, mini grach, tego typu rzeczach. Nawet nie wiem do końca, jak to wyglądało, bo nigdy mnie to nie interesowało. Wiem, że zawodnicy gdzieś się zjeżdżają, chyba w Europie, ale nie znam szczegółów.
W tym roku menadżer do mnie zadzwonił i powiedział, że przez wirusa nie będzie tego kampu, a wybór będzie przebiegać poprzez wideo. Później, jak sam widziałeś, było 47 zawodników do wyboru, siedmiu mogło się dostać. Przeglądając te nazwiska i tak patrząc sportowo, po umiejętnościach, mówiłem sobie: „kurczę, dziwne byłoby, jakbym się nie dostał”. No i… się nie dostałem. (śmiech) Ale pół żartem, pół serio – byłem trochę zażenowany. Może nie jakoś mocno rozczarowany, bo słyszałem, że biorą tam wysokich, silnych zawodników. Więc wybór takiego Bartka Krzyśka z pierwszej ligi jakoś super mocno mnie nie zdziwił. Aczkolwiek dostał się też na przykład Michał Filip [195 cm wzrostu – przyp. red.].
Więc dziwne były to wybory. Sportowo nie da się tego wytłumaczyć w racjonalny sposób. Przez chwilę próbowałem to jakoś zrobić, ale w sumie długo się tym tematem nie zajmowałem. I tyle. Teraz jesteśmy bliżej podpisania kontraktu w rosyjskim klubie. Mój świat się więc nie załamał, a dla chłopaków to mega szansa i życiowe kontrakty. Mam nadzieję, że ta wybrana siódemka to wykorzysta. Trzymam za nich kciuki, fajnie, że dostało się tam dwóch Polaków. Aczkolwiek trochę to jest… nawet nie wiem, jak to nazwać. Powiedzmy, że śmieszne, że z trójki Polaków nie dostałem się tylko ja. Ale takie jest życie.
Powiedziałeś coś interesującego, ale przejdę do tego za moment. Wcześniej chciałem jeszcze poruszyć temat twojego rozstania z Jastrzębskim Węglem. Bo stałeś się niejako jedną z ofiar pandemii – już praktycznie miałeś nowy kontrakt, a tu wirus sprawił, że trzeba było z niego zrezygnować.
Tak, teraz jestem mądry po fakcie. Chciałem zostać w klubie, od trenera i prezesa też słyszałem głosy, że klub jest zadowolony i chce kontynuować współpracę. Powolutku to wszystko robiliśmy, nie śpieszyłem się, bo nie mam już takiego ciśnienia, bo podpisywać kontrakt w styczniu czy lutym, a raczej poczekać na otwarcie innych rynków i propozycji z nich. Więc tak sobie wspólnie czekaliśmy. Ostatecznie zaczęliśmy rozmowy z klubem, dogadaliśmy się już na kwotę pieniężną, co jest przecież najważniejszym punktem w kontrakcie. Potem zastanawialiśmy się jedynie czy umowa na dwa lata czy w wariancie 1+1. Tylko takie problemy zostały.
A później przyszedł wirus, wstrzymano u nas ligę. Pan prezes poprosił, żeby wstrzymać się do opanowania sytuacji, powiedział, że wrócimy do rozmowy. Faktycznie to zrobiliśmy, ale rzeczywistość była już inna. Pieniędzy w klubowej kasie nie było już tyle, co wcześniej i musieliśmy się rozstać. Byłem w stanie nieco zejść z tego kontraktu, ale te nowe warunki, jakie pan prezes przedstawił, to już było dużo za mało, bym mógł się zgodzić. Więc – z pełnym szacunkiem – się rozstaliśmy. Zresztą pan prezes też mówił, że gdyby wiedział, że będzie taka sytuacja, to zaczęlibyśmy rozmowę tydzień wcześniej. Sam, gdybym wiedział, to bym to przyśpieszał. Zabrakło niewiele. Myślę, że gdybyśmy pięć dni wcześniej zaczęli rozmowy, to dalej byłbym zawodnikiem Jastrzębskiego Węgla. Wirus pokazał, że nie ma co za bardzo planować do przodu, bo wystarczy coś takiego, by stanął cały świat.
W Jastrzębiu atmosfera negocjacji była jednak – z tego co wiem i co mówisz – bardzo w porządku, prawda? Bo mieliśmy negatywne przykłady w lidze, choćby GKS Katowice.
W wielu klubach była taka sytuacja. Ja Jastrzębski Węgiel od początku chwaliłem, nawet wydaliśmy wspólne oświadczenie, które nie było ani trochę wymuszone. Cały czas, od samego początku, mieliśmy otwarty dialog, prezes na bieżąco informował nas o tym, co dzieje się w innych klubach i co z ligą. Potem porozmawialiśmy telefonicznie, doszliśmy do porozumienia i obniżenia kontraktów na zasadach, które pasowały i nam, i klubowi. Tak to powinno wyglądać.
W wielu klubach było jednak inaczej. Zawodnicy byli przystawiani do murów, musieli się zgadzać na te aneksy, inaczej prezesi odsyłali do sądów. Nie chcę zdradzać nazw klubów, ale wiem, że takie sytuacje były. Wielu zawodników traktowano na zasadach siły. Wiadomo, że wcześniej sądy nie pracowały, a nawet gdyby, to żeby dociekać swoich racji, trzeba mieć prawnika, wydać na niego pieniądze, poświęcić czas, bo pewnie trwałoby to parę lat. A nie wszyscy u nas w lidze zarabiają nie wiadomo jakie pieniądze, więc brakowało im środków, by walczyć. Po prostu musieli zaakceptować warunki narzucone z góry.
Wspominałem, że powiedziałeś coś interesującego. Po twoim odejściu z Jastrzębia mówiło się bowiem, że możesz trafić do Korei, Turcji czy nawet zostać w Polsce – choćby w Rzeszowie. Ty wspomniałeś za to teraz o rosyjskim klubie. Zaskoczyłeś mnie tym.
I dobrze, nie wszystko musi być w Internecie. (śmiech) Jak mówiłem – nie zabiegam o rozgłos, podobnie mój menadżer. Trudno więc cokolwiek wyczytać. Zobaczymy, kontraktu jeszcze nie podpisałem, ale mamy ofertę i na niej się pewnie skupimy. Ale faktycznie, była opcja turecka, miałem też telefon od Asseco, nie rozmawialiśmy jednak o żadnych wielkich szczegółach. Rynek jest teraz trudny, nie ma co ściemniać, że ma się nie wiadomo ile ofert. Trzeba każdą dobrze rozważyć, bo wiele klubów już padło. Dwa czołowe w Brazylii, dwa w Argentynie. Zresztą cała liga w Brazylii jest w kryzysie, podobnie włoskie drużyny – wszędzie cięcia budżetowe, zawodnicy podpisują kontrakty za małe pieniądze. Rozmawiamy z tym rosyjskim klubem, starając się zrobić to tak, żebyśmy byli zadowoleni i my, i klub.
Robi się mała ekspansja Polaków do Rosji.
Tak, jak wszystko dobrze pójdzie, to będą tam Maciej Muzaj, Bartek Bednorz i mam nadzieję, że ja. Zobaczymy, jeszcze nic nie podpisałem, ale jest bliżej niż dalej. Fajnie, że są koledzy. Akurat Fabian Drzyzga, mój dobry przyjaciel, wrócił z Rosji do Rzeszowa, ale co nieco o lidze mi opowiedział. Najpierw wolałbym jednak podpisać, żeby nie było, że się wypowiadam, a potem nic nie wyjdzie i powiedzą: „co za głupoty ten Konarski gada”. Ale trudno – powiedziałem to powiedziałem.
To będzie twoje drugie podejście do zagranicznego klubu. Wcześniej, w sezonie 2017/18, grałeś w Turcji. Teraz już z innej perspektywy podchodzisz do zagranicznego wyjazdu?
Na pewno. Nie mam obaw, a nawet wyjadę z ekscytacją, jeśli tylko będzie taka możliwość. Raczej się zapowiada, że tak się to skończy, bo nasze kluby odczuły tę sytuację i ucierpiały finansowo. Wiadomo, że do Rosji przyciągają przede wszystkim pieniądze. Poziom sportowy ligi, okej, jest wysoki, ale warunki do życia nie są najlepsze na świecie. Jak mówiłem, byłem bliski pozostania w Jastrzębiu, ale się nie udało. Były też rozmowy z Warszawą, ale i tam pojawił się problem z wirusem. Spojrzałem sobie wtedy na tabelę i listę klubów w Polsce, i stało się jasne, że tu nie zostanę. Szykowałem się już na wyjazd zagraniczny, aczkolwiek zawsze ten jeden procent szans można sobie dać, że coś się wydarzy i człowiek w Polsce zostanie. Nie mam jednak żadnego ciśnienia wewnętrznego, że muszę zostać w kraju, bo ta liga jest najlepsza. Nie, z chęcią wyjadę i zbiorę nowe doświadczenia.
Analizowałem twoją karierę i wyszło mi, że z tej wielkiej czwórki polskiej siatkówki w ostatnich latach, czyli Asseco, ZAKSA, Jastrzębski i Skra, nie grałeś tylko w tym ostatnim klubie. Więc co, może tam wypadałoby trafić?
(śmiech) Skra ma już dwóch atakujących, myślę, że niedługo to ogłoszą. Ale jak wspomniałeś – z tej czwórki faktycznie została mi tylko ona. Być może kiedyś się w niej znajdę, choć na pewno nie w przyszłym sezonie. Nigdy nie mów nigdy. Zobaczymy, co się wydarzy. Rzeszów też zawsze był w tej czołówce, a ostatni sezon pokazał, że aktualnie im do niej daleko. Zbudowali jednak teraz fajny skład, pewnie wejdą wyżej. Podobnie Jastrzębie, też powinno być mocne. Będę miał co oglądać, jak wezmę sobie zagranicę telewizję, to na pewno.
Na koniec rozmowy wróćmy do igrzysk, które już wcześniej wspominaliśmy. Bo mimo że te dopiero za rok, to tak naprawdę zgrupowanie, na którym teraz jesteście, też ma służyć właśnie przygotowaniu pod olimpiadę. Sam mówiłeś, że być może ostatnią w twojej karierze.
Tak. Myślę, że nie ma większego honoru i zaszczytu niż możliwość walki o złoto na igrzyskach olimpijskich, a co dopiero wywalczenie go. Każdy z tej kadry chciałby to osiągnąć. Miałem już okazję spróbować tej walki w Rio de Janeiro. Tam skończyło się niestety na tym nieszczęsnym ćwierćfinale, którego od dawna nie możemy przebrnąć.
Co do mnie, to w przyszłym roku będę mieć już… chyba 32 lata. Choć nie, na igrzyskach, jeśli pojadę, to 31. Więc to odpowiedni wiek, taki siatkarski prime. A następne – w Paryżu – to już chyba nie dla mnie. To już będzie czas, żeby zawiesić reprezentacyjne buty na kołek, pograć w klubie i poświęcić ten czas rodzinie, regeneracji, odpoczynkowi. Moje ostatnie lata to cały czas gra klub-kadra-klub-kadra. Omijają mnie na szczęście kontuzje, więc na razie mogę tak funkcjonować. Mam nadzieję, że za rok też będę w stanie tak grać. A potem zobaczymy, co będzie. Nie chcę się deklarować, ale raczej nie przewiduję dłuższego grania w kadrze.
Wiesz co, jak na początku wywiadu bałeś się, że żona będzie niezadowolona, bo nie byłeś pewien, jaki macie staż w związku, tak wybaczy ci to chyba, skoro wahałeś się przy policzeniu swojego wieku.
Nie no, analizuję teraz to, że urodziny mam 31 sierpnia i chciałem szybko przeliczyć, ile będę miał lat w trakcie igrzysk. A one zaczynają się w lipcu i skończą szybciej niż koniec sierpnia. Więc będę miał 31 lat, choć rocznikowo 32. Tak źle z liczeniem jeszcze u mnie nie jest, przynajmniej tak mi się wydaje. (śmiech)
To przełożenie igrzysk o rok wam sprzyja czy wręcz przeciwnie? Bo jednak byliście w gazie, patrząc na sezon 2019.
Nie będzie to jakiś duży problem. Na pewno katastrofą dla paru bardziej doświadczonych zawodników byłoby ich odwołanie. A tak? Same plusy. Ci doświadczeni wiedzą co robić i jak się przygotować, młodsi nabiorą potrzebnego doświadczenia. Wydaje się, że będziemy jeszcze silniejszą drużyną.
ROZMAWIAŁ SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix