Daley Thompson. Samozwańczy najlepszy sportowiec lat 80.

Daley Thompson. Samozwańczy najlepszy sportowiec lat 80.

Nie miał wątpliwości, że jest lepszy od Carla Lewisa. I zresztą każdego innego sportowca. Daley Thompson przez dziewięć lat nieprzerwanie dominował na globalnej scenie dziesięcioboju. Wyróżniał się nie tylko lekkoatletycznymi sukcesami, ale też ciętym językiem i nieokiełznanym charakterem. Sugerował, że chciałby mieć dzieci z księżniczką Anną, swoją wielkość podkreślał na każdym kroku, podgwizdywał pod nosem podczas odgrywania hymnu Wielkiej Brytanii i bezlitośnie osądzał zawodników złapanych na dopingu. Oto jego historia.

Na igrzyska olimpijskie po raz pierwszy pojechał w 1976 roku. Miał wtedy ledwie osiemnaście lat. Skończyło się na miejscu w drugiej dziesiątce i możliwości oglądania popisów Bruce’a Jennera z najlepszego miejsca na stadionie. Nie był jeszcze gotowy do walki o medale. Liczyło się zdobycie doświadczenia, poczucie klimatu tej imprezy.

Dwa lata wcześniej powiedział swojej matce, że zamierza zostać profesjonalnym sportowcem. On od dwunastego roku życia wychowywał się bez ojca, a ona rzadko przebywała w domu. Miał z nią przez to skomplikowane relacje. Tego że musiała pracować na trzy zmiany, aby walczyć o ich utrzymanie, jeszcze wtedy nie rozumiał. A ona nie rozumiała jego marzeń. Powiedziała, że jeśli tak zamierza pokierować swoim życiem, to musi się wyprowadzić.

Tak też zrobił. Zmieniło się jego miejsce zamieszkania, ale nie podejście do życia. Wciąż trenował. Trenował więcej niż kiedykolwiek. Kierował się tą samą dewizą, co lata później Michael Phelps, który uważał, że ten jeden dzień treningu więcej prędzej czy później się spłaci. W latach siedemdziesiątych taki reżim był jednak niespotykany. Nikt nie myślał o poświęcaniu wolnego, rodzinnego czasu dla sportu. Thompson robił to regularnie, nie odpoczywał nawet w Boże Narodzenie.

Początkowo planował zostać piłkarzem. Nic dziwnego – mówimy w końcu o chłopaku, który dzieciństwo spędził w szalonym na punkcie piłki Londynie. Ale choć od zawsze przejawiał do piłki fizyczne predyspozycje – był szybki, zwinny, miał naturalną krzepę – to nie spełniał się w tym sporcie. Futbol to gra zespołowa, a Daley chciał mieć wszystko w swoich rękach. Był urodzonym indywidualistą.

Przyciągnął go stadion lekkoatletyczny. Podobało mu się uczucie, jakie wiążę się z wygrywaniem sprintów. Przecinasz linię mety jako pierwszy, nikt nie może za tobą nadążyć. Wiedział, że mógłby pójść w tym kierunku. Równie znakomicie radził sobie jednak w skoku w dal, pewnie czuł się też w konkurencjach rzutowych. Postanowił zatem, że zostanie wieloboistą. Decyzja odważna, bo w latach siedemdziesiątych ta dyscyplina nie cieszyła się specjalną popularnością. Thompson zamierzał to zmienić.

Koronacja

W 1975 roku wziął udział w swoich pierwszych zawodach dziesięcioboju. Z wynikiem 6685 punktów pobił rekord brytyjskich juniorów. Niedługo później uzyskał kwalifikację olimpijską. Ale do Montrealu – jak wspominaliśmy – udał się jeszcze bez ambicji medalowych. Pierwszy wielki seniorski sukces przyszedł dwa lata później. Z mistrzostw Europy w Pradze przywiózł srebrny medal. Od tego czasu zaczęła się jego dominacja na światowej arenie.

Mimo tego, że podczas igrzysk w Moskwie nie miał jeszcze skończonych 22 lat, uchodził za wielkiego faworyta. Potwierdził to błyskawicznie, bo pierwszy na rozkładzie jazdy tradycyjnie widniał bieg na 100 metrów. Dla niego – bułka z masłem. Wyglądało to trochę, jakby licealista biegał podczas mistrzostw podstawówki. Przepaść. Thompson przeciął linię mety z czasem 10,60, jako jedyny w stawce schodząc poniżej 11 sekund.

Potem wyprowadził kolejny potężny cios. Uzyskał osiem metrów w skoku w dal, o ponad dwadzieścia centymetrów więcej od drugiego Jurija Kucenki. Kolejnych dwóch konkurencji – pchnięcia kulą oraz skoku wzwyż – wygrać nie mógł, ale i tak zanotował wyniki ponad wszelkie oczekiwania,kolejno 15,18 metrów oraz 2,08 metra.

Na koniec pierwszego dnia rywalizacji został jeszcze bieg na 400 metrów. Kibice znowu byli świadkami dominacji Brytyjczyka – wygrał z czasem 48,01. I to w jakim stylu! Błyskawicznie wysunął się naprzód, a na ostatnich stu metrach jego przewaga była tak duża, że po prostu nie był w stanie jej stracić. Rywalom co prawda udało się znacznie zmniejszyć do niego dystans, ale nie odebrać pierwsze miejsce. Taka taktyka nigdy go nie zawodziła.

Przyszła “druga runda”. Thompson tym razem nie triumfował już w żadnej konkurencji, ale w czterech z pięciu udało mu się zameldować w czołówce. Wygrał złoty medal z komfortową przewagą ponad stu punktów nad drugim Kucenką. Udało mu się spełnić wielkie marzenie. Jak wielkie? Cóż, jeszcze na początku 1980 roku powiedział: – Gdybym miał umrzeć w 1981 roku, ale wygrać złoty medal olimpijski w Moskwie, to bym się na to zdecydował. To znaczy dla mnie aż tyle.

Wróg na horyzoncie

Supermocą Daleya Thompsona była jego siła. Świetnie rzucał dyskiem, oszczepem i pchał kulą, a kiedy wciskał gaz na krótkim dystansie, nikt nie mógł go dogonić. Nieco gorzej wychodziły mu konkurencje techniczne – skok o tyczce oraz wzwyż, ale i w nich nie odstawał specjalnie od reszty stawki. Za jego piętę achillesową należało uznać wytrzymałość. Kiepsko wypadał w kończących zmagania dziesięcioboistów biegach średniodystansowych. Mówimy jednak o wyłącznie jednej z dziesięciu konkurencji.

Od 1978 roku aż do igrzysk w Los Angeles (1984) wygrywał wszelkie zawody, w jakich brał udział. Dopiero na amerykańskiej ziemi mogło się to zmienić. Czekał go bowiem pojedynek z Juergenem Hingsenem. Tego zawodnika pokonywał już choćby podczas mistrzostw Europy, ale wciąż był to jedyny człowiek na świecie, który mógł mu zagrozić. Chociażby z tego powodu, że dzierżył… ówczesny rekord świata. A wcześniej najlepszy wynik w historii należał właśnie do Brytyjczyka. Przed imprezą w Los Angeles zadawano sobie zatem dwa pytania. Pierwsze: kto z tej dwójki wygra? Drugie: czy Thompson odzyska rekord świata, czy wciąż będzie on należał do Niemca?

Opinie krążyły różne, ale sam mistrz olimpijski nie miał wątpliwości. – Sekretem wybitnego zawodnika jest łapanie formy w odpowiednim momencie. Jestem najlepszym sportowcem na świecie i wiem, że zdobędę złoty medal w Los Angeles. Wciąż jednak muszę się odpowiednio przygotować – mówił. Jego słowa nikogo już nie dziwiły. O swoim specyficznym charakterze dał znać już w 1982 roku, podczas igrzysk Wspólnoty Narodów. Zaproponowano mu wtedy funkcję chorążego reprezentacji Wielkiej Brytanii. Thompson odmówił, bo – jak sam to określił – nie zamierza poświęcać kilku godzin na ceremonię otwarcia, kiedy na następny dzień ma startować.

Dlaczego uważano, że Juergen Hingsen może mu zagrozić? Cóż, Niemiec był prawdziwym wybrykiem natury. Wyglądał kompletnie inaczej od Thompsona – mierzył około dwóch metrów wzrostu, ważył ponad sto kilo, ale imponował przy tym niespotykaną sprawnością. Potrafił przebiec sto metrów z czasem poniżej 11 sekund, a w skakaniu przez płotki był nawet lepszy od Thompsona. Miał też naturalną przewagę w kuli oraz dysku, ze względu na swoją masę mięśniową. Zdecydowanie najgorzej wypadał zaś, co oczywiste, w skoku o tyczce.

Ich znajomość miała swój początek w 1976 roku, kiedy obaj jechali autobusem na młodzieżowe mistrzostwa w Bremen. Thompson od razu zwrócił na niego uwagę. Podszedł do swojego trenera i powiedział, że widział innego gościa, który trenuje wielobój i jest strasznie wysoki. Jednak to by było na tyle. Ich ścieżki jeszcze na siebie nie nachodziły. Wielka rywalizacja miała swój początek dopiero w latach osiemdziesiątych, a jej kulminacja nastąpiła właśnie na igrzyskach w Los Angeles.

W swojej bańce

Szli łeb w łeb. Thompson bez większych problemów wygrał sprint na 100 metrów oraz skok w dal, ale tego można było się akurat spodziewać. Hingsen odpowiedział świetnymi wynikami w pchnięciu kulą oraz skoku wzwyż. Brytyjczyk dołożył też oczywiście najlepszy czas na 400 metrów, ale następnego dnia spotkało się to z kontrą Niemca, który, nieco niespodziewanie, osiągnął czas o cztery setne lepszy od swojego rywala w biegu na 110 metrów przez płotki.

Kolejna konkurencja? Rzut dyskiem. Hingsen wykorzystał w niej przepaść w warunkach fizycznych, rzucając niemal pięć metrów dalej od rywala. Kluczowy miał okazać się tym samym skok o tyczce, który nie należał do specjalności żadnego z dwójki zawodników. Było oczywiste, że Brytyjczyk uzyska świetny wynik w rzucie oszczepem oraz kiepski na 1500 metrów. Aby Niemiec mógł z nim wygrać, potrzebował podobnego wyniku w pierwszej tej konkurencji. Przeskoczył poprzeczkę zawieszoną na 4,50 metra, więcej nie mógł z siebie dać. Thompson jednak wytrzymał presję. Pokonał wysokość 5 metrów i niemal zapewnił sobie tytuł mistrza olimpijskiego. Tuż po wylądowaniu na materacu, zrobił efektowne salto i uniósł ręce w geście triumfu.

Kończący zmagania bieg na półtora kilometra był już wyłącznie formalnością. Thompson ukończył go z czasem 4 minut i 35 sekund, o 12 sekund gorszym od Hingsena i prawie 20 od najlepszego na tym dystansie Austriaka Georga Werthnera. Wraz z zameldowaniem się na mecie wiedział jednak już, że złoto jest jego. Znowu. Po chwili przebrał się w biały t-shirt z czarnym napisem i wybrał się na “zwycięskie okrążenie” po stadionie.

Co miał napisane na koszulce? Na przodzie: “Ameryko, dzięki za świetne igrzyska”. Natomiast na tyle: “Ale co z czasem antenowym?”. Co autor miał na myśli? Otóż sugerował, że jego występ i osiągnięcia nie były wystarczająco celebrowane w amerykańskiej telewizji. Następnie udał się na trybuny, gdzie został przedstawiony księżniczce Annie z brytyjskiej rodziny królewskiej.

Kiedy stał na podium, a z głośników leciał hymn Wielkiej Brytanii – “God Save The Queen” – nie wyglądał na specjalnie wzruszonego. Niektórzy najchętniej zobaczyliby łzy, on natomiast… podgwizdywał pod nosem.

To jednak tylko preludium jego triumfalnego pożegnania z igrzyskami w Los Angeles. Największe show czekało wszystkich na konferencji prasowej. Brytyjczyk zjawił się na niej ubrany w dresową bluzę z kompletu reprezentacji Wielkiej Brytanii. W pewnym momencie ją rozpiął, ujawniając kolejny biały t-shirt, na którym widniały słowa: “Czy drugi największy sportowiec świata jest gejem?”.

Chodziło o Carla Lewisa, który podczas tej samej imprezy zgarnął cztery złote medale i pobił dwa rekordy świata. O bycie osobą homoseksualną “oskarżyła” go jego była dziewczyna. Amerykanin temu stanowczo zaprzeczył, ale Thompson postanowił podchwycić te pogłoski.

Dziennikarze zapytali się, co ma na myśli. Brytyjczyk odpowiedział, że “gej” w języku angielskim znaczy “szczęśliwy”. Mimo prób pociągnięcia go za język, na ten temat nie powiedział już nic więcej, poza tym, że drugim najlepszym sportowcem na świecie może być albo Lewis, albo Hingsen. Pojawiły się też pytania o jego spotkanie z księżniczką Anną. Co powiedziała? – Że jestem bardzo przystojnym facetem – oznajmił Thompson.

Na pytanie “jakie są jego najbliższe plany?”, odpowiedział, że może założy rodzinę i będzie miał z kimś dzieci. Z kim? – Akurat przywołaliście księżniczkę! – rzucił Thompson. Jeden z dziennikarzy zwrócił uwagę, że to przecież niecodzienne, aby członkini rodziny królewskiej oglądała zmagania lekkoatletyczne z perspektywy stadionu. Thompson powiedział: – Jesteśmy sobie tak bliscy, że to nic dziwnego.

Media naciskały dalej. Padło pytanie, czy kapitan Mark Phillips (ówczesny mąż księżniczki Anny) wie o ich “romansie”. Brytyjczyk postanowił dolać oliwy do ognia: – Kto to jest? – zapytał dziennikarzy.

Przedstawienie dobiegło końca, bo Thompson miał nazajutrz wziąć udział w eliminacyjnym biegu sztafety 4×100. Jego konferencja odbiła się jednak szerokim echem w całej Wielkiej Brytanii. W dzisiejszych czasach pewnie nie uszłaby mu na sucho. Wtedy opinia publiczna w większości go jednak pokochała. Może i miał niewyparzoną gębę, ale też i wyniki, i charyzmę, co w świecie lekkiej atletyki nie było wcale oczywiste.

Nie dziwi jednak fakt, że Daley Thompson wciąż nie otrzymał tytułu szlacheckiego, choć od igrzysk w Los Angeles minęło wiele lat. – Czy czuję się dumny? Tak. Nie uwierzyłbyś, ilu ludzi podchodziło potem do mnie i pytało: co tam miałeś na tym t-shircie? Musisz się odróżnić. Pokazać, że masz osobowość. Większość lekkoatletów tego nie robi – wspominał po latach.

O ile przed igrzyskami w Los Angeles mówiło się sporo zarówno o Thompsonie, jak i Hingsenie, to na sam koniec całe zainteresowanie kibiców i ekspertów skradł pierwszy z nich. Po latach dwójka dziesięcioboistów została przyjaciółmi. O dziwo wielkie sportowe rywalizacje często się tak kończą. Wypada wspomnieć choćby o Larrym Birdzie i Magicu Johnsonie, których lata świetności przypadły na podobny okres.

Za każdym razem, kiedy się spotykamy, łączy nas niesamowita energia i braterstwo. Mamy podobne doświadczenia, podobną przeszłość. To coś, co chcę celebrować do końca życia. Niestety nie widzimy się często. Zazwyczaj raz na dwa czy trzy lata. Kiedy skończyłem pięćdziesiąt lat, musiałem zaprosić Daley’ego do siebie. Nie ma nikogo na świecie, przy kim czuję się bardziej radosny – wspominał Niemiec.

Ostatnie podrygi

Kto mógł go zatrzymać? On sam. Albo kontuzja. Wtedy padło na to drugie. Uraz pachwiny przeszkadzał Thompsonowi przez cały sezon, aż wreszcie na mistrzostwach świata w Rzymie w 1987 roku doznał pierwszej porażki od dziewięciu lat. Trzecie złoto olimpijskie wciąż pozostawało jednak jego celem. Nie mógł narzekać na brak motywacji. Mimo niebywałych osiągnięć wciąż był bowiem relatywnie mało znanym sportowcem w Stanach Zjednoczonych. Niby nigdy nie zależało mu na sławie, a wyłącznie na wynikach, ale chciał, żeby jego talent został doceniony.

Tuż po porażce w stolicy Włoch powiedział: – Wrócę do formy i już nigdy nie zobaczycie mnie, jak będę przegrywał. Zbyt mocno uwielbiam uczucie wygrywania. W Soulu będę miał trzydzieści lat. W sam raz, aby sięgnąć po trzecie złoto igrzysk. – Ta sztuka mu się jednak nie udała. Zajął czwarte miejsce ze stratą 22 punktów do podium. Znakomicie poradził sobie w biegu na 100 metrów (10,64 sekundy), ale już skok w dal (7,38) czy bieg na 400 metrów (49,06) wypadły blado w porównaniu do jego występów w Moskwie oraz Los Angeles.

Kolejne lata nie przyniosły powrotu do wielkiej formy. Thompson uzyskał kwalifikację na igrzyska Wspólnoty Narodów w 1990 roku, ale musiał się z nich wycofać z powodu kontuzji. Postanowił jeszcze powalczyć o wyjazd do Barcelony, ale nie był w stanie sprostać młodszej konkurencji. W 1992 roku zakończył karierę lekkoatlety. Podczas ostatnich lat przygody z tym sportem co prawda wyhamował z wynikami, ale jego język pozostał cięty jak zawsze. Pytany o inną gwiazdę lekkiej atletyki – Bena Johnsona z Kanady – który został zdyskwalifikowany z powodu dopingu, powiedział: – Mam nadzieję, że władze upewnią się, żeby już nigdzie nie pobiegł, ze względu na krzywdę, jaką wyrządził lekkiej atletyce.

Thompson spełnił też swoje marzenie z dzieciństwa, zostając profesjonalnym piłkarzem. Reprezentował barwy zespołów z niższych lig angielskich – Mansfield Town i Stevenage Borough. W latach dziewięćdziesiątych głośno było też o jego ekscesach poza sportem. Często gościł na okładkach brytyjskich tabloidów. Czasem za sprawą własnych słów, czasem słów osób, które go spotkały. Na przykład dwudziestojednoletniej Mandy Butler, która powiedziała: “zawsze zabierał hotelowe mydło do domu”.

Taki był z niego gagatek. Ale czasy bycia playboyem, idolem tłumów czy wrogiem publicznym już dawno minęły. 30 lipca 2020 roku Daley Thompson skończył 62 lata. Trójka z piątki jego dzieci już dawno osiągnęła pełnoletność. Dwukrotny mistrz olimpijski nie tylko jest dumnym ojcem, ale i dziadkiem.

Regularnie spędza czas z piątką swoich wnuków, wciąż jest aktywny fizycznie, bo – jak podkreśla – w jego wieku trzymanie dobrej kondycji jest bardzo ważne. Od czasu do czasu pojawia się też w sportowych nagłówkach, kiedy wydaje osąd na temat młodego pokolenia lekkoatletów. Bycie kompletnie ustatkowanym nie byłoby jednak dla niego. Ze swoją pierwsza żoną rozstał się lata temu, a z Lisą Clayton – matką dwójki jego najmłodszych dzieci – nigdy nie zdecydował się wziąć ślubu. Pod koniec 2018 roku ogłaszał na łamach brytyjskiej prasy, że szuka nowej sympatii.

KACPER MARCINIAK

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najlepiej oceniane
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
starotyski
starotyski
3 lat temu

daley thompson decathlon, legendarny zabójca joysticków

Aktualności

Kalendarz imprez