Czy “reguła 50” powstrzyma sportowców przed manifestowaniem poglądów?

Czy “reguła 50” powstrzyma sportowców przed manifestowaniem poglądów?

Pod koniec kwietnia Międzynarodowy Komitet Olimpijski podtrzymał decyzję o zakazie manifestowania przez sportowców ich poglądów politycznych, religijnych lub rasowych. Chociaż MKOl nie powiedział tego wprost, to trudno nie odnieść wrażenia, że akcja jest skierowana głównie w ostatnie gesty poparcia na arenach sportowych, skierowane w kierunku ruchu Black Lives Matter. Przyjrzyjmy się zatem dokładnym wytycznym komitetu, skutkom jakie może nieść za sobą ta decyzja, oraz kilku przykładom podobnych manifestacji, które zdarzyły się podczas Igrzysk Olimpijskich.

Reguła 50

Reguła 50 – bo o tym dokumencie mowa – została doprecyzowana o zakaz takich form protestu, jak klękanie, gesty rękoma, czy też posiadanie elementów ubioru, nawiązujących do danej idei. MKOl argumentuje swoją decyzję badaniami, przeprowadzonymi na grupie ponad 3500 sportowców ze 185 krajów oraz 41 dyscyplin olimpijskich. Według nich, około 70% sportowców nie popiera demonstrowania poglądów podczas ceremonii otwarcia, na arenie sportowej, jak i w trakcie ceremonii dekoracji. Z tego względu zasada obejmuje wszystkie tereny sportowych zmagań i wioskę olimpijską. Wytyczne nie dotyczą tylko zawodników, ale również sztabów szkoleniowych, delegatów czy oficjeli.

Komitet zapewnia, że w pełni popiera wolność słowa wśród zawodników i im jej nie odbiera. Sportowcy mają prawo do wyrażania swoich opinii podczas konferencji prasowych i wywiadów udzielanych w strefach dla mediów, na spotkaniach zespołów oraz w mediach społecznościowych lub tradycyjnych. Zasugerowano również zmiany w treści przysięgi olimpijskiej. Nowy tekst ma kłaść większy akcent na równość i integrację poprzez sport.

Pomimo że zabroniono sportowcom zakładania odzieży bezpośrednio nawiązującej do jakiegokolwiek ruchu, to zasugerowano promowanie poprzez ubiór bardziej neutralnych haseł, takich jak pokój, szacunek czy równość.

Zinterpretuj treść ustawy…

MKOl w kwestiach związanych z protestami stara się poruszać bardzo ostrożnie. Z jednej strony, nie chce urazić całej rzeszy społeczeństwa, popierającej ruch Black Lives Matter. Z drugiej, przyzwolenie na gesty jednoznacznie kojarzące się z BLM otworzyłoby furtkę do manifestowania innych poglądów. Zarówno same konkurencje, jak i ceremonie wręczania medali mogłyby stać się sceną do wyrażania swojego światopoglądu społeczno-politycznego. Tym samym przysłaniałyby samo zwieńczenie zmagań w danej dyscyplinie, oraz spychały w cień jego pozostałych uczestników, którzy nie są zaangażowani w protest. A tego organizatorzy igrzysk chcieliby za wszelką cenę uniknąć.

Ponadto, wytyczne do reguły 50 mogą być różnie interpretowane. Mówią one, że wyrażanie opinii różni się od manifestacji. Nie powiedziano również, jakie konkretnie kary zostaną przewidziane za złamanie reguły. Zasugerowano wyłącznie, że każdy przypadek powinien być rozpatrywany indywidualnie przez MKOl jak i komitet olimpijski z kraju danego sportowca.

Taka decyzja jest pokłosiem całej fali walki z rasizmem, która w ciągu ostatniego roku eksploatowała po zamordowaniu przez amerykańskich funkcjonariuszy policji George’a Floyda w trakcie jego aresztowania. Oczywiście, protesty nie raz przybierały formy zamieszek. Jednak żeby zgłębić się w to, dlaczego tak się działo, trzeba by przedstawić cały kontekst historyczny sytuacji czarnoskórej ludności w USA, a nie o tym traktuje ten tekst. Nas interesuje to, że skutkiem zamordowania Floyda był wzrost poparcia dla ruchu BLM – poparcia, które płynie również ze świata sportu. Gwiazdy zakładają koszulki, podnoszą w górę zaciśnięte pięści, czy decydują się na uklęknięcie przed swoimi meczami. Na przykład podczas słuchania hymnu państwowego.

MKOl rozbraja bombę, którą sam podłożył

MKOl mówi takim gestom wyraźne „nie”, grożąc przy tym konsekwencjami. Tylko jakich kar może użyć komitet, chociażby w przypadku amerykańskich koszykarzy? Kara finansowa? Jak wielka musiałaby być, żeby sowicie opłacany w NBA zawodnik w ogóle ją odczuł? Komitet do każdego przypadku będzie podchodził indywidualnie. Ale nie wyobrażamy sobie sytuacji, w której zawodnikowi NBA będą groziły dziesiątki tysięcy dolarów sankcji, a innym zaledwie jej ułamek, gdyż na co dzień funkcjonują w odmiennych realiach finansowych. Komitet sam wystawiłby się na śmieszność, gdyby kwestie nie mające związku z igrzyskami rozstrzygał kierując się… kwestiami, które nie mają związku z igrzyskami.

Kolejnym pomysłem, który przychodzi na myśl, jest dyskwalifikacja. Tu zatrzymajmy się jeszcze przy koszykówce, jak i sportach zespołowych w ogóle. Kiedy jeden zawodnik podnosi rękę do góry, to jak do tego podejść? Zdyskwalifikować go przed meczem? A może zawiesić całą drużynę, jeżeli ta solidarnie wykonałaby taki sam gest? Taka decyzja podważałaby fundamentalną ideę igrzysk, jaką jest sportowa rywalizacja. Przecież nie mówimy tu o zawodnikach stosujących doping, lecz o ludziach którzy odnieśli sukces w uczciwej walce.

A co w chwili, gdy dany zawodnik by… przegrał? Wyobraźmy sobie sytuację, w której biegacz kończy swój start na przykład na szóstej pozycji. Po czym wykonuje gest niepasujący do wytycznych, określanych w regule 50. Może być on spowodowany szczerą chęcią zwrócenia uwagi świata na problem, lub nawet dążeniem do rozgłosu własnej osoby. Tak, to bardzo cyniczny scenariusz. Ale przyznacie, że nie jest niemożliwy – chęć zyskania sławy przed milionami odbiorców może być kusząca. Wykluczenie takiego atlety nie ma sensu. Kara finansowa sprawiłaby, że zyskałby on nawet dodatkowy rozgłos jako ten, który jest szykanowany za wyrażanie swojego zdania. Dyskwalifikacja na okres po igrzyskach byłaby natomiast nieuczciwym zrównaniem jego przewinienia ze sportowcami wykluczonymi za doping.

Dodajmy do tego aspekt religijny. Wielu sportowców jest wierzących. Nie raz widzieliśmy sceny, w których – po zakończeniu ciężkich zmagań – klękali, czy to podnosząc ręce ku niebiosom, czy też modląc się i/lub dziękując swojemu stwórcy. Czy taka forma również jest zakazana? Wszak sportowiec manifestuje wyznanie na terenie zawodów. Dodajmy że – wbrew opiniom powtarzanym w mediach – wytyczne nie precyzują, że zakazana jest forma klękania wyłącznie na jedno kolano, co jasno sugerowałoby gest poparcia dla BLM.

Na sam koniec, poruszmy temat, przed którym MKOl obecnie bardzo się broni, ale na przestrzeni lat nie zawsze wychodziło mu to skutecznie. Igrzyska z założenia mają być wolne od polityki. Rzecz w tym, że polityka – w formie pośredniej lub bezpośredniej – była w nich obecna praktycznie zawsze. Z przyczyn politycznych doszło do bojkotu igrzysk w Moskwie przez wiele państw, ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Kraje bloku wschodniego odwdzięczyły się tym samym cztery lata później, nie pojawiając się na igrzyskach w Los Angeles. Rywalizacja medalowa Związku Radzieckiego i USA była wręcz przesączona podtekstem politycznym – tak samo, jak NRD i RFN. Pekin 2008 czy też zimowe igrzyska w rosyjskim Soczi – one wszystkie miały wymiar propagandowy dla organizatorów.

Na kilku turniejach do historii przeszły również postawy samych zawodników, którzy – celowo bądź nie – manifestowali swoje poglądy. Przyjrzyjmy się kilku takim przykładom.

Gest, którego lepiej nie wykonywać

Jednymi z najbardziej upolitycznionych igrzysk były te, zorganizowane w 1936 roku w Berlinie. Igrzyska zostały przyznane naszym zachodnim sąsiadom w 1931 roku, więc jeszcze przed dojściem do władzy Adolfa Hitlera. Ten objął stanowisko kanclerza Rzeszy dwa lata później, przestawiając społeczno-polityczną wajchę w stronę narodowego socjalizmu. Igrzyska idealnie wpasowały się w propagandę przedstawiającą Niemców jako aryjską rasę panów, ludzi doskonałych. Także pod względem fizycznym.

I wtedy na stadion wkroczył Jesse Owens. Niemieccy kibice go pokochali, czego jednak nie można powiedzieć o ichniejszej prasie, porównującej go do małpy. Czarnoskóry Amerykanin został jedną z największych gwiazd igrzysk, zdobywając aż cztery złote medale. Jednak po żadnym z nich, pomimo ogromnej presji kilkudziesięciu tysięcy ludzi wykonujących na stadionie nazistowskie pozdrowienie, on stał na baczność i salutował. Po tym jak wybuchła II wojna światowa, zdjęcia z niehajlującym Owensem zyskały na znaczeniu, stając się świadectwem oporu względem chorej ideologii.

Chociaż prawda na igrzyskach była nieco inna. Przez długi czas krążyły opowieści o tym, że Hitler nie chciał pogratulować Owensowi. Ponadto Afroamerykanin nie został wpuszczony do loży fuhrera. Nic bardziej mylnego. Hitler pogratulował Jessemu salutem, a ten nie znalazł się w loży wyłącznie przez napięty harmonogram dnia dyktatora. Amerykanin wspominał później, że nie czuł się przez niego zignorowany. Jednak w obliczu wybuchu II wojny światowej, postanowiono zamieść te fakty pod dywan, by nie ocieplać wizerunku tyrana.

Ale Owens nie był jedynym sportowcem, który nie wykonał nazistowskiego pozdrowienia podczas ceremonii medalowej. Jedną z takich osób była Polka, Maria Kwaśniewska. Nasza oszczepniczka zajęła trzecie miejsce w tej konkurencji, za dwoma reprezentantkami gospodarzy. W przeciwieństwie do Owensa, ona zrobiła sobie zdjęcie z Hitlerem, które jest udokumentowane. Po wygranej nazistowskich oszczepniczek, przywódca III Rzeszy zaprosił do siebie cały skład podium. Kiedy zwrócił się do Kwaśniewskiej słowami, iż gratuluje małej Polce, rezolutna zawodniczka odpowiedziała, że on również nie jest wysoki. Niemiecka prasa, w celu zatuszowania delikatnego skandalu, podawała później że wódz gratulował medalu małej Polsce…

W ramach dygresji – jak na ironię, to właśnie zdjęcie z Hitlerem okazało się znacznie ważniejsze w życiu Kwaśniewskiej, niż fotka zrobiona podczas ceremonii wręczania medali. I nie tylko w jej życiu. Podczas wojny, Niemcy założyli w Pruszkowie obóz przejściowy dla mieszkańców wypędzonych z ogarniętej powstaniem stolicy. Ludność była z niego transportowana do prac przymusowych lub obozów koncentracyjnych. Dzięki zdjęciu z samym Adolfem Hitlerem – które strażnicy traktowali niczym przepustkę – Kwaśniewskiej udało się wyprowadzić z niego aż sto pięćdziesiąt osób.

Black Power, czyli gest ku prawom człowieka

Rok 1968. Amerykanie są czynnie zaangażowani działania zbrojne w Wietnamie. Afroamerykanie – stanowiący 11% populacji – zasilają misję wojskową w udziale 23% spośród wszystkich rekrutów. W swoim kraju nie mają wielkich perspektyw na przyszłość, często są bezrobotni, zatem wojsko chętnie wysyła im powołania. Ustawa znosząca dyskryminację rasową weszła w życie zaledwie cztery lata wcześniej. Lecz to, że oficjalnie zaczęła obowiązywać, nie sprawiło że nagle wszyscy zyskali równe prawa. Ze względu na brutalność policji, dyskryminację w prawie pracy, bankowym czy mieszkaniowym, w Watts – jednej z dzielnic Los Angeles – wybuchają ogromne zamieszki, w których ginie trzydzieści cztery osoby, a ponad dwa tysiące zostaje rannych.

Rasizm w Stanach był wszechobecny. Przepisy zakazujące małżeństw międzyrasowych zostają zniesione dopiero w 1967 roku. W tym samym roku Muhammad Ali został zawieszony w prawach zawodowego boksera, za odmowę służby wojskowej.

-Dlaczego mieliby mnie prosić, abym założył mundur, pojechał dziesięć tysięcy mil od domu, zrzucał bomby i kule na brunatnych w Wietnamie, podczas gdy tak zwani Murzyni w Louisville są traktowani jak psy i odmawia się im prostych praw człowieka? – mówił „The Greatest”.

W roku olimpijskim dochodzi do zamachu na Martina Luthera Kinga, jednego z liderów walki z segregacją rasową. Pół roku po zamachu, amerykańska reprezentacja olimpijska – w skład której wchodzi wielu czarnoskórych sportowców – jedzie na igrzyska do Meksyku. Ku chwale Ameryki – kraju, który na co dzień nimi gardzi.

W finale biegu na 200 metrów triumfuje Tommie Smith, ustanawiając rekord świata z czasem 19,83. Trzecie miejsce zajmuje John Carlos. Obu Afroamerykanów na podium rozdziela Australijczyk – Peter Norman. Gdy podczas ceremonii medalowej z głośników rozbrzmiewa hymn Stanów Zjednoczonych, Smith i Carlos podnoszą w górę zaciśnięte pięści, na których ubrane są czarne rękawiczki. Stoją bez butów, co symbolizuje ubóstwo czarnoskórych w Ameryce. Smith w czarnym szaliku na szyi, oznace jedności Ameryki z Afryką. Carlos w rozpiętej bluzie, symbolizującej solidarność z robotnikami, oraz w koralikach na szyi – założonymi ku pamięci zlinczowanych lub zabitych Afroamerykanów.  Przyznać trzeba, że obaj mieli wszystko dobrze zaplanowane.

Protest Smitha i Carlosa. Fot. Wikimedia

A co z najważniejszym elementem, jakim była czarna rękawiczka? Wtedy był to gest jednoznacznie kojarzący się z ruchem Black Power. Jego postulatem było, aby czarnoskórzy obywatele mieli prawo do samostanowienia o sobie. Był to również gest poparcia dla radykalnej partii Czarnych Panter. Jednak sam Smith, w opublikowanej trzydzieści lat później autobiografii stwierdził, że nie był to salut black power jako taki, lecz pozdrowienie praw człowieka.

No, prawie wszystko było dobrze zaplanowane. Bo Carlos zapomniał swojej pary rękawiczek. Tu z pomocą przyszedł trzeci, często zapominany bohater słynnego podium – Peter Norman. Australijczyk był wielkim orędownikiem walki o prawa mniejszości i to on polecił swoim kolegom założenie po jednej rękawiczce. Sam wystąpił na podium w przypince OPHR (Olympic Project for Human Rights). Z pewnością nie żałował swojej decyzji, ale poniósł jej konsekwencje – australijskie media zlinczowały zawodnika, a wielu kibiców niewybrednie nazywało go „trzecim czarnuchem”.

Właśnie, konsekwencje. Publiczność zgromadzona na stadionie w Meksyku, zobaczywszy ten pokaz, wygwizdała zawodników. Obaj Amerykanie otrzymali czterdzieści osiem godzin na opuszczenie Meksyku, a następnie zostali dożywotnio zdyskwalifikowani. Avery Brundage – ówczesny prezydent MKOl – zapowiadał, że jeżeli podczas igrzysk pojawią się tego rodzaju manifestacje, zostaną surowo ukarane. I słowa dotrzymał. Miał powody, bo przeciwko niemu ten protest również był skierowany – OPHR zarzucał mu wyraźne sympatyzowanie z nazistami w dawnych latach działalności.

MKOl zwrócił honor zawodnikom dopiero po latach. Komitet dopiero w 2013 roku przyznał, że ich postawa była słusznym krokiem w walce o równość rasową.

Tommie Smith i John Carlos znaleźli swoich naśladowców cztery lata później. Podczas igrzysk olimpijskich w Monachium na podobny gest zdecydowali się Vincent Matthews i Wayne Collet – złoty i srebrny medalista w biegu na 400 metrów. Poza aktami dyskryminacji w Stanach, obaj protestowali również przeciwko nierównym traktowaniu zawodników w samym sztabie szkoleniowym, skarżąc się na fatalne warunki treningowe, w jakich przyszło im pracować.

Takiego wała, jak Polska cała!

To nie miał być gest polityczny. A przynajmniej sam autor tak tego nie interpretował. Kiedy 30 lipca 1980 roku Władysław Kozakiewicz przeskakiwał poprzeczkę zawieszoną na wysokości 5,70 i zaraz po udanej próbie wykonał swój słynny gest, nie sprzeciwiał się całemu systemowi. Pokazywał go konkretnie im – kibicom zgromadzonym na moskiewskich Łużnikach, którzy konsekwentnie wygwizdywali każdą jego próbę.

Rosjanie nie należeli do łaskawej publiczności. Dopingowali wyłącznie swoich zawodników, innym szykując jawny lincz. Można też powiedzieć, że gospodarzom ściany pomagały w bardzo dosłowny sposób. Na przykład w konkurencjach rzutowych otwierano bramę stadionu, w celu regulacji przepływu prądów powietrznych. Zatem i w tyczce wygrać miał ich rodak – Konstantin Wołkow. Ale nie tym razem.

Polak był nie do zatrzymania. 5,70 pokonał już w pierwszej próbie. Okazało się, że już ten skok dałby mu złoty medal. Wołkow – po tym, jak dwukrotnie strącił poprzeczkę na tej samej wysokości – przeniósł próbę na 5,75. Ale Polak ponownie dał radę! Po czym pokazał drugiego wała. Jak tłumaczył po latach, pierwszy gest był do rosyjskich kibiców, drugi bardziej do samego Wołkowa, który liczył na to, że jeszcze cos ugra podnoszeniem poprzeczki.

Ale nie z Kozakiewiczem w takiej formie. Nasz zawodnik pobił tego dnia rekord świata, skacząc 5,78! Trzeci raz słynnego gestu już nie pokazał – był w za dużej euforii. Zresztą nie musiał pokazywać, wszystko zgrało się idealnie w czasie.

Po pierwsze, w kraju panowała napięta sytuacja polityczno-społeczna. W sierpniu 1980 przez kraj przeszła fala strajków, zakończona powstaniem „Solidarności” – pierwszego niezależnego związku zawodowego. Nieco ponad rok później ogłoszono stan wojenny.

Po drugie, telewizja transmitowała ten konkurs na żywo i nie miała jak go ocenzurować. Zatem miliony ludzi w kraju zobaczyło jak Polak, skaczący w jaskini lwa, bije rekord świata i uciera Rosjanom nosa. A że prawa do transmisji wykupili również Amerykanie (zrobili to przed bojkotem igrzysk ze strony ich reprezentacji) zdjęcia szybko obiegły cały świat. W ramach ciekawostki – polska telewizja szybko wyciągnęła wnioski z błędów. Kiedy polscy piłkarze w 1982 roku grali na mistrzostwach świata mecz z ZSRR, transmisję pokazywano z kilkuminutowym opóźnieniem, żeby zatuszować flagi Solidarności.

Wystarczyło zresztą, że Kozakiewicz pokazał słynnego wała dwukrotnie. Ambasador Związku Radzieckiego, Borys Aristow, domagał się dożywotniej dyskwalifikacji Polaka oraz odebrania mu medalu. Sam pierwszy sekretarz KC PZPR – Edward Gierek – musiał interweniować u prezesa PKOl, Mariana Renke. Ten tłumaczył Rosjanom, że Polacy w ten sposób okazują radość [sic!]. Później tłumaczenia zmieniano. Mówiono, że to gest pokazujący pokonanie poprzeczki, czy też że Polaka łapały skurcze.

Czy podobnego rodzaju „skurcze” będą zmorą olimpijczyków w Tokio, którzy akurat przed meczem lub podczas ceremonii medalowej, postanowią rozgrzać obolałe kończyny? O tym przekonamy się już latem.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez