To nie tajemnica, że polska lekkoatletyka jest bogata w świetnych czterystumetrowców. Ale tylko jeśli mówimy o Aniołkach Matusińskiego, bo akurat panowie w ostatnim czasie nie odnosili znaczących sukcesów. Nic więc dziwnego, że znakomity wynik polskiej sztafety mieszanej 4×400 w eliminacjach (rekord Europy!) wziął nas nieco z zaskoczenia. W kontekście medali mówiliśmy głównie o 4×400 kobiet, a tu proszę. Czy polskiej ekipie uda się powtórzyć świetny wyścig w finale i sięgnąć po nieoczekiwany olimpijski medal?
Ty będziesz biegał, ty też, i ty!
Biało-czerwoni awansowali do finału z najlepszym czasem. Finału, który miał wyglądać kompletnie inaczej, niż będzie. Organizatorzy byli bowiem bardzo, a to bardzo wyrozumiali. Pamiętamy, co stało się z amerykańską drużyną, w której jedna z zawodniczek – Elija Goodwin – popełniła karygodny błąd, ustawiając się przed linią zmian. Tak, została zdyskwalifikowana. Wydawałoby się – słusznie. Ale okazało się, że jednak w finałowym biegu wystąpi. Podobnie jak drugi ze zdyskwalifikowany zespołów, czyli Dominikana, a także Niemcy, które wykorzystałyby potknięcie rywali.
Generalnie uznano, że Amerykankę w błąd wprowadzili sędziowie, którzy kazali jej stać tam, gdzie później stała. No cóż, mamy wrażenie, że nie wszystkie reprezentacje zostałyby w ten sposób zrozumiane. Ale trudno. Nasza ekipa nie musi być tym zmartwiona, w końcu to ona, w składzie Dariusz Kowaluk, Iga Baumgart-Witan, Małgorzata Hołub-Kowalik i Kajetan Duszyński, pobiła rekord Europy i zanotowała pierwszy czas eliminacji. Choć nie ma co ukrywać, że faworytami finałowej rywalizacji sztafet tradycyjnie będą Amerykanie.
Pojawiło się, żeby zostać
Wiemy, jak mocny w krótkich biegach jest ten naród. Bywały już sytuacje, kiedy USA było blisko zgarnięcia pełnej puli – wygrywania 100, 200 i 400 metrów na igrzyskach, dokładając do tego również triumf w sztafetach 4×100 i 4×400. W Atenach do wykręcenia takiego wyniku zabrakło im jednego złotego medalu (w zamian zdobyli srebrny), podobnie było w Sydney. Gdyby nie fenomenalny Usain Bolt, a także pech i błędy w sztafetach (tu pisaliśmy o nich więcej), Amerykanie mogliby zdominować biegi również w latach 2008-2016.
Zatem, o ile rywalizacja w sztafetach mieszanych na igrzyskach debiutuje, tak to wciąż USA jest “zespołem do pobicia”. Choć oczywiście, wielu powiedziałoby, że absolutnie nie powinno być. Bo nie powinno się w finale w ogóle znaleźć.
Nic na to jednak już nie poradzimy. Fakty są takie, że Polska wciąż może liczyć na medal. Szczególnie że dobrze zaprezentowała się również podczas ostatniej wielkiej imprezy. W 2019 roku w Dausze czwórka Wiktor Suwara, Rafał Omelko, Iga Baumgart-Witan oraz Justyna Święty-Erstetic wywalczyła piąte miejsce. Tamten wyścig pamiętamy oczywiście z sytuacji, w której znalazła się nasza najmocniejsza zawodniczka. Z racji na manewr taktyczny trenera Aleksandra Matusińskiego Święty-Ersetic biegła na ostatniej zmianie… z samymi mężczyznami.
O ile podczas przejęcia pałeczki Polka miała jeszcze dużą przewagę nad rywalami, tak szybko została “połknięta” przez Amerykanina, a potem wyprzedzili ją jeszcze Jamajczyk oraz, tuż przed metą, zawodnik z Bahrajnu oraz kolejny z Wielkiej Brytanii. Z perspektywy czasu oczywiście nie żałujemy specjalnie tych zawodów, bardziej od czasu do czasu mówimy: “pamiętacie, jak Justyna ścigała się z facetami?”.
W każdym razie – w 2019 roku rywalizacja sztafet mieszanych debiutowała na mistrzostwach świata. A w tym roku debiutuje na igrzyskach. To oczywiście nie przypadek, że tego typu konkurencje, damsko-męskie, się pojawiają. Podobny trend obserwujemy w innych sportach. Pływacy również w Tokio pływali na tych samych zasadach (dwóch mężczyzn, dwie kobiety), zresztą nawet jak popatrzymy na skoki narciarskie – konkursy miksta zagościły już w kalendarzu Pucharu Świata.
Czarny koń czy kandydat nawet do najcenniejszego krążka?
Nie ma co się oszukiwać – najlepszy czas w eliminacjach musi o czymś świadczyć. To nie tak, że czwórka Polaków zrobiła ten wynik, będący również rekordem Starego Kontynentu, przypadkowo. Była to jednak mała niespodzianka, bo naszej sztafety mieszanej raczej nie wymienialiśmy przed igrzyskami w gronie najbardziej realistycznych szans medalowych. W dużej mierze ze względu na słabość polskich czterystumetrowców (tylko panów), którzy chociażby słabo wypadli podczas World Athletics Relays w Chorzowie.
Zarówno Duszyński, jak i Kowaluk w Tokio pobiegli jednak bardzo dobrze. Świetnie wyglądała też wracająca po kontuzji Baumgart-Witan, ale show zdecydowanie skradła Małgorzata Hołub-Kowalik, która – podobnie jak Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka w finale 4×400 w Dausze – zeszła poniżej 50 sekund na swojej zmianie. No i widzicie, niby jest dobrze, ale rodzi się problem. Bo w domyśle ta czwórka nie stanowiła składu finałowego. Przed decydującą rywalizacją przynajmniej dwóch zawodników ma odpocząć, aby dać szansę – w teorii – mocniejszym kolegom czy koleżankom z kadry.
Najbardziej prawdopodobne wydaje się dodanie do sztafety mieszanej Natalii Kaczmarek, która w tym roku była najszybszą z Aniołków Matusińskiego, a także Karola Zalewskiego, który jest od dawna najmocniejszym z panów na dystansie 400 metrów. Jeśli zdrowie pozwoli – być może w czwórce znajdzie się też Justyna Święty-Ersetic, której miejsce będzie musiała zwolnić Hołub-Kowalik.
Cóż, bohaterów eliminacji może czekać gorzka pigułka do przełknięcia, ale takie jest życie. Liczy się to, żeby sztafeta miała jak największe szanse na medal. Czy uda jej się po niego sięgnąć? Przekonamy się dziś o 14:35, bo na tę godzinę zaplanowany jest finał.
Fot. Newspix.pl