Justyna Święty-Ersetic już wydreptała sobie miejsce w historii polskiej lekkiej atletyki. Jest mistrzynią Europy indywidualnie i w sztafecie, wraz z koleżankami zgarniała medale mistrzostw świata, nad Wisłą szybciej 400 metrów biegała od niej tylko Irena Szewińska.
Nigdy nie ukrywała jednak, że jej kariera będzie dopełniona dopiero wtedy, gdy spełni jeszcze dwa marzenia: stanie na olimpijskim podium i zdobędzie w pojedynkę medal na imprezie rangi światowej. Szansa na odhaczenie tego drugiego nadarzy się już za kilka dni podczas mistrzostw świata w Doha. Katarska misja będzie jednak arcytrudna do wykonania.
Od pewnego czasu prawą rękę Justyny zdobi bransoletka z pięcioma kołami olimpijskimi. Bardzo dobry “przypominacz” dla zawodniczki, która lubi sobie ponarzekać i podyskutować ze szkoleniowcem na temat planu treningowego. Jak sama przyznaje, w treningu bywa dość impulsywna, nerwowa i kiedy coś jej nie wychodzi, ciężko jest jej to zaakceptować. Bransoletka jest jednym ze sposobów, aby przypomnieć sobie, po co ta cała harówka, po co te wszystkie nerwy.
Także trener naszej sztafety 4×400 Aleksander Matusiński do znudzenia powtarza, że najważniejszym celem jest dla niego medal na igrzyskach Tokio 2020 i nie będzie odstawiał wielkiej dramy, jeśli mistrzostwa świata w Katarze zakończą się bez żadnego medalu. – Nie będę rozpaczał, jeśli nam nie wyjdzie. Nic się nie liczy, tylko medal na igrzyskach olimpijskich. Co będzie po drodze, to mnie teraz nie interesuje. Jeśli będzie medal na igrzyskach, to będziemy rozgrzeszeni – mówił szkoleniowiec.
Jego najlepsza zawodniczka nigdy nie ukrywała jednak, że marzy się jej medal w biegu indywidualnym na mistrzostwach świata. Sama na pewno ma bowiem świadomość, że lepszej okazji do tego być może już nie będzie. Po wybornym poprzednim sezonie, gdzie zdobyła dwa złote medale mistrzostw Europy w Berlinie, halowe wicemistrzostwo świata w sztafecie w Birmingham i ustanowiła kapitalny rekord życiowy 50.41, wciąż utrzymuje się w czołówce 400-metrowców. No i biologia: ma 27 lat, a to często najlepszy okres w karierze sprinterek. Jasne, nie ma tutaj reguły, zdarzają się różne historie i drugie młodości, ale generalnie można przyjąć, że im bliżej trzydziestki, tym trudniej będzie jej urwać każdą setną sekundy.
Liderka naszej sztafety bez wątpienia chciałaby więc już w Dosze powalczyć o coś więcej, niż miejsce w finale, chociaż zdobycie tam jakiegokolwiek medalu będzie niezwykle trudne. Dlaczego? Mówiąc brutalnie, Europejki pasują do podium mistrzostw świata w tej konkurencji mniej więcej jak pięść do nosa. Nasz kontynent jest w przypadku 400 metrów w głębokiej… defensywie.
Sezon z górami i dolinami
Zanim jednak przejdziemy do przypomnienia statystyk tak niekorzystnych dla Justyny, spójrzmy na czym w ogóle stoi w tym sezonie nasza gwiazda.
Sezon letni jest dla niej trochę jak jazda kolejką górską. Zaczęła z naprawdę grubej rury, bo takim było bez wątpienia zwycięstwo sztafety w Jokohamie w zawodach IAAF World Relays, czyli nieoficjalnych mistrzostwach świata sztafet. Święty-Ersetic tradycyjnie biegła tam na ostatniej zmianie i na finiszu nie dała się faworyzowanym Amerykankom i Jamajkom. Wysoką dyspozycję u progu sezonu potwierdziła też tydzień później, zajmując niezłe siódme miejsce podczas zawodów Diamentowej Ligi w Szanghaju (51.85).
Wystrzał formy zawodniczki z Raciborza miał jednak miejsce w połowie czerwca podczas memoriału Janusza Kusocińskiego. W Chorzowie mistrzyni Europy pobiegła 50.85, co było dla niej drugim wynikiem w karierze. Pierwsza część sezonu była więc trochę podobna do ubiegłorocznego, kiedy nasza reprezentantka imponowała przed mistrzostwami Europy bardzo stabilną formą, do bólu regularnie biegając 51 sekund z haczykiem.
Po udanym czerwcu przyszła jednak obniżka formy, kiedy zegar pokazywał nawet powyżej 52 sekund. Chociaż po części można to było usprawiedliwić dziwacznym kalendarzem, bo przez to, że mistrzostwa świata odbędą się dopiero na przełomie września i października, plan treningowy musiał zakładać wypracowanie szczytu formy znacznie później niż zwykle. Zresztą sama zawodniczka jeszcze przed sezonem nie ściemniała i mówiła, że… trochę ją to przeraża.
– Nowe doświadczenie, zdecydowanie nigdy nie biegałam o takiej porze roku. Zawsze wyczekiwałam tylko początku sierpnia, dlatego kiedy już w ubiegłym roku musiałam biegać na początku września, to byłam już tym faktem załamana. Powiem szczerze, przeraża mnie perspektywa trenowania w tym roku do października, a nawet do końca tego miesiąca, bo przede mną jeszcze igrzyska wojskowe. Ale pocieszające jest to, że tak naprawdę wiele z nas będzie miała te same warunki – mówiła niedawno na Weszło.
Mimo to kibice mogli być już lekko zaniepokojeni patrząc chociażby na wyniki mistrzostw Polski w Radomiu, gdzie Justyna była trzecia za kumpelami ze sztafety Igą Baumgart-Witan i Anną Kiełbasińską. Odebrano to jako sporą niespodziankę, chociaż Aleksander Matusiński, który na co dzień prowadzi też zawodniczkę Grupy Sportowej ORLEN w klubie AZS AWF Katowice, podchodził do tych rozstrzygnięć na luzie.
– Dziewczyny stworzyły niesamowite widowisko. Bieg trzymał w napięciu do samego końca. Wieczorem była Diamentowa Liga w Paryżu i okazało się, że wyniki osiągnięte przez naszą czołówkę były niewiele gorsze. Poziom 400 metrów w Polsce jest kosmiczny – mówił w TVP Sport podkreślając, że jego zdaniem każda ze sztafetowych dziewczyn miała dla niego podobne szanse na zwycięstwo i on żadnej sensacji tam nie zobaczył.
Był lekki dołeczek, ale za chwilę liderka sztafety znów wskoczyła na wyższe obroty: najpierw pod koniec sierpnia pobiegła w Zurychu 51.54, a kilkanaście dni temu podczas Lotto Memoriału Kamili Skolimowskiej powtórzyła dokładnie ten sam wynik. Co ważne, na Stadionie Śląskim w Chorzowie zajęła drugie miejsce przegrywając nieznacznie z Allyson Felix (51.47), amerykańską supergwiazdą, która ma w dorobku dziewięć medali olimpijskich. Ten wynik daje nadzieję, że w Dosze też może być ciekawie.
Najlepszy wynik Święty-Ersetic, czyli czerwcowe 50.85, jest aktualnie drugim tegorocznym rezultatem w Europie (Brytyjka Laviai Nielsen pobiegła 0.02 sekundy szybciej) i szesnastym na świecie. Co ważne, nasza zawodniczka po raz pierwszy od dawna przeszła sezon letni bez kłopotów zdrowotnych.
Jest szybka i nieobliczalna
Gdybyśmy mieli jednak wskazać Justynie jedną rzecz, której naszym zdaniem pod żadnym pozorem nie powinna robić przed Dohą, byłoby to studiowanie historii. Chociaż pewnie i bez naszych próśb doskonale wie, jak trudną misją dla zawodniczek z Europy jest zdobycie medalu mistrzostw globu na jej dystansie.
Spójrzmy chociażby na ostatnie 20 lat. Na dziesięć edycji mistrzostw świata, które w tym czasie rozegrano, rozdano oczywiście łącznie trzydzieści medali. I tylko w pięciu przypadkach zawisły one na szyjach sprinterek ze Starego Kontynentu. Powtórzmy: 5 na 30! Brutalna statystyka, chociaż tak naprawdę wygląda ona… jeszcze mizerniej. Aż dwa medale zdobyła bowiem Christine Ohuruogu, a więc reprezentująca Wielką Brytanię zawodniczka pochodzenia nigeryjskiego (zarówno mama jak i tata pochodzą z tego kraju). Gdyby więc brać pod uwagę jedynie rdzennych Europejczyków, jedynymi medalistkami w ostatnich dwóch dekadach były: Niemka Anja Rücker (srebro w Sewilli w 1999 r.), Brytyjka Nicola Sanders (srebro w Osace w 2007 r.) oraz Rosjanka Antonina Kriwoszapka (brąz w Berlinie w 2009 r. ). Tyle.
A tak rozkładał się w tym czasie podział medalowego łupu z podziałem na nacje: Jamajka 7, Stany Zjednoczone 7, Meksyk 3, Senegal 2, Bahamy 2, Botswana 2, Bahrajn 1, Australia 1. Jak na dłoni widać, kto od lat rządzi na tym dystansie.
Kolejna sprawa: biegi bywają nieprzewidywalne, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że do medalu w Katarze będzie trzeba pobiec poniżej 50 sekund. W ostatnich dwudziestu latach tylko na dwóch MŚ krążek zdobyły zawodniczki mające z przodu piątkę. W Londynie należało pobiec 50.06 na srebro i 50.08 na brąz, a w Daegu 50.45 na trzecie miejsce.
Rekord życiowy Justyny Święty-Ersetic, czyli 50.41, jest znakomity w skali Europy, ale tylko raz dawałby w tym okresie brązowy medal na świecie. Ktoś powie, że to tylko statystyka. To prawda, ale trzeba szczerze przyznać, że trend jest ewidentny. Sama Justyna też doskonale zdaje sobie sprawę, jak wygląda na tle najlepszych zawodniczek świata. – Mam świadomość, że wynik z Berlina daje zwykle w takim finale miejsce 4-6. Najpierw chciałabym zakwalifikować się do finału, to jest najważniejsze. Jeśli tak się stanie, mam tylko nadzieję, że uda mi się urwać chociaż odrobinę z tego, co pobiegłam przed rokiem na mistrzostwach Europy, wtedy będę zadowolona – mówiła jeszcze w czasie sezonu halowego 27-latka.
Zdaniem Kazimierza Stępnia, trenera Justyny jeszcze z czasów liceum, jego była podopieczna nie jest jednak bez szans na imprezach rangi światowej. – Bieganie poniżej 52 sekund daje wygrane w kraju, 51 z grosikiem może dać medal w Europie w zależności jak ułoży się bieg, ale przy rezultacie znacznie poniżej 51 otwiera się już pewna szansa na świecie. Gdyby jeszcze coś udało się urwać z tego 50.41… Chociaż ten rezultat to i tak było coś wspaniałego. To był szok, kiedy zobaczyłem ten wynik – mówił nam Stępień.
Zbliżenie się do granicy 50 sekund już w Doha będzie jednak czymś niebywale trudnym. Zresztą sama zawodniczka przyznaje w wywiadach, że tę magiczną barierę chciałaby pokonać w roku olimpijskim, ponieważ najpierw musi ustabilizować się na poziomie poniżej 51 sekund.
Jakie są więc przesłanki, które mogłyby dawać nadzieję, że Justyna Święty-Ersetic nawiąże walkę o miejsce na podium mistrzostw świata? Po pierwsze, w ostatnich dwóch sezonach udowadniała, że potrafi powalczyć w bezpośrednim starciu z wielkimi nazwiskami. Tak było chociażby podczas ubiegłorocznego Memoriału Janusza Kusocińskiego, kiedy pokonała Allyson Felix. Na tej samej imprezie, tyle że w czerwcu tego roku, Justyna minimalnie przegrała z kolei z Dalilhą Muhammad, czyli mistrzynią olimpijską z Rio na 400 m przez płotki. Co warto podkreślić, kilka tygodni później Amerykanka pobiła 16-letni rekord świata na swoim koronnym dystansie, a więc jest w tym roku w wybornej formie.
Drugą pozytywną przesłanką jest to, że dziewczyna jest po prostu nieobliczalna. Kiedy przed rokiem w Berlinie pobiegła w finale 50.41, zamurowało nawet trenera Aleksandra Matusińskiego. Jak przyznawał później sam szkoleniowiec, czuł, że jego zawodniczka jest już gotowa na wynik w okolicach 50.80-50.90, ale żeby aż tak szybko? Poprawienie rekordu życiowego o 0.64 sekundy – bo taki to był progres – nazwał skokiem w kosmos.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl